Pep Guardiola i potrójna korona Barcelony

Czas czytania: 18 m.
0
(0)

Sezon 2008/2009 był wyjątkowy dla fanów FC Barcelony. Zespół ze stolicy Katalonii prezentował kosmiczny futbol i zdobył potrójną koronę. Blaugrana okazała się najlepsza zarówno w kraju, jak i na arenie międzynarodowej. Przyczynił się do tego jej nowy trener, którym został wówczas Pep Guardiola. Stworzył drużynę-wzór, którą będzie się wspominać przez lata i próbować wyrównać jej osiągnięcia. Oto jak wyglądała droga, której efektem była potrójna korona Barcelony.

Pod wodzą Franka Rijkaarda Barcelona osiągała wielkie sukcesy. Wśród nich można wymienić m.in. zwycięstwo w Lidze Mistrzów w sezonie 2005/2006, kiedy Katalończycy ograli w finale londyński Arsenal. Jednak to następca Holendra zbudował zespół, który uważany jest za jeden z najwspanialszych w historii. Guardiola objął Barcę przed sezonem 2008/2009. Wcześniej prowadził Barcelonę B. Zanim został szkoleniowcem, był znanym piłkarzem. Zasłynął występami w katalońskiej ekipie, z którą aż sześciokrotnie sięgnął po mistrzostwo Hiszpanii. Wyjątkowy był dla niego rok 1992. Wówczas zdobył bowiem z klubem Puchar Europy (pierwszy w historii Barcelony), a z reprezentacją Hiszpanii cieszył się ze złotego medalu olimpijskiego. Igrzyska odbywały się właśnie w stolicy Katalonii, a w finale, o czym polscy kibice dobrze wiedzą, gospodarze pokonali tam chłopców Janusza Wójcika.

Pierwsze wątpliwości

Obejmując pierwszy zespół Barcy, Guardiola nie był doświadczonym trenerem. Nic więc dziwnego, że nie wszyscy byli zachwyceni pomysłem zatrudnienia go w tej roli. O tym, że niektórzy wątpili w sukces tego pomysłu pisał w książce „Rok w raju” Anders Iniesta – jeden z bohaterów opisywanego sezonu. Pomocnik dowiedział się o tym, kiedy wespół z kolegami z reprezentacji przebywał na odbywającym się w Austrii i Szwajcarii turnieju o mistrzostwo Europy. Wówczas z jednym ze znajomych odbył rozmowę dotyczącą nowego szefa w klubie:

Dobrze pamiętam jedną z dyskusji, którą wówczas toczyłem z moim kolegą. On, tak jak wielu innych, miał pewne obawy i wątpliwości co do tego, czy nowy trener podoła prowadzeniu takiej drużyny, jak Barca i wolałby, aby na jego miejsce powołano Mourinho lub innego, bardziej doświadczonego trenera.

Piłkarz nie podzielał obaw swojego rozmówcy. Zapewnia w książce, że wierzył w powodzenie Guardioli:

Uspokajałem go i wiedziałem, że tak naprawdę nie jest on kompetentną osobą do dyskusji na podobne tematy, dlatego też nie chciałem przeciągać tej wymiany zdań. Myślicie pewnie, że nie ma takiej osoby, z którą nie byłbym w stanie dyskutować o piłce, ale mylicie się – ja też się czasem wkurzam. Dlatego owego dnia najzwyczajniej w świecie uspokoiłem mojego kolegę. Czułem, że wszystko ułoży się po naszej myśli i nawet się z nim o to założyłem.

Jak pokazał czas, Iniesta miał rację. Przekonywał, że objęcie stanowiska trenera przez Guardiolę miało na niego ogromny wpływ:

Wraz z przybyciem Guardioli zmieniła się moja mentalność. Rijkaard był naprawdę wspaniałym trenerem, jednak dwa lata bez żadnego tytułu wydawały się nam wiecznością. 

Dla Iniesty nowy szkoleniowiec jego drużyny był w przeszłości idolem. Jego gra robiła na młodym Andresie duże wrażenie, o czym reprezentant Hiszpanii opowiedział czytelnikom swojej książki:

Dla mnie najważniejsze było to, że ktoś, kto jest moim idolem, został właśnie moim trenerem. Jest to bowiem niesamowitą motywacją zarówno dla mnie, jak i dla innych. Darzyłem go ogromnym zaufaniem. W czasie, gdy sam był piłkarzem, podziwiałem to, jak kieruje zespołem ze środka boiska, z jakim zaangażowaniem podchodzi do meczu. Ale przede wszystkim uwielbiałem jego styl! Budził szacunek nie tylko na boisku, ale i poza nim. Dla mnie to niezwykle istotne, ponieważ szacunek i respekt w oczach innych zyskujesz nie tylko tytułami i mistrzowską grą, ale także postawą, jaką reprezentujesz.

Szerokie horyzonty

Ciekawie przedstawiał Guardiolę Paweł Wilkowicz w książce „Nienasycony”, będącej autoryzowaną biografią Roberta Lewandowskiego, który później spotka hiszpańskiego trenera w Bayernie Monachium.

Świat sobie zakłamał Pepa Guardiolę. Z tego trochę poety, a trochę sierżanta, który w cztery lata zdobył z Barceloną 14 trofeów, przetrwało tylko wspomnienie poety. Tego Guardioli, którego w Katalonii, jeszcze gdy był piłkarzem Barcy, nazywali „Mitem”. Jedni  z nabożną czcią, inni z przekąsem, bo ktoś, kto aż tak nie pasuje do stereotypów, drażni. To był piłkarz, który czytał, mówił mądrze, chciał rozumieć, chciał bywać – również na pokazach mody. Który przyjaźnił się nie tylko z poetami, ale też z reżyserami, ekonomistami, najsłynniejszymi szefami kuchni. A potem był taki sam jako trener. I gdzieś uciekało, że ten piłkarz poeta i trenerski dalajlama najmocniej ze wszystkich rzeczy chciał jednak wygrywać.

Rzuca się zatem w oczy, jak szerokie horyzonty miał Guardiola. Człowiek, który zbudował w Katalonii drużynę marzeń nie był zafiksowany wyłącznie na punkcie futbolu. Swoich zainteresowań nie ograniczał jedynie do piłki toczącej się po murawie i chłopaków, którzy za nią biegali. To piłka nożna była najważniejsza, ale inne dziedziny nie były mu obce.

Wszystko, co napotykał poza futbolem, nieważne, czy w rozmowach o literaturze, czy w gotowaniu, chciał jakoś wpleść w futbol. Szukał drogi do zwyciężania przez piękną grę, bo tak umiał najlepiej. Ale nie został kapitanem Barcelony dlatego, że znał najwięcej wierszy i najbardziej kochał sprawę niepodległości Katalonii, tylko dlatego, że miał charakter do wygrywania. Jego treningi w Barcelonie były orką do upadłego. Żeby potem na boisku gra wyglądała jak balet, na co dzień piłkarzy trzymał krótko. Bywało, że nawet wynajmował detektywów, żeby sprawdzali, jak zawodnicy się prowadzą. Za zamkniętymi drzwiami ośrodka Barcelony nie było magii, tylko kult pracy, a Guardiola potrafił wlepiać kary za spóźnienie nawet w następny poranek po zdobyciu jakiegoś trofeum – pisze Wilkowicz.

Guardiola ma też przeciwników

Żeby nie było tak słodko, trzeba również oddać głos osobie, która zdecydowanie nie należała do fanów Guardioli. Jej zdanie o tym trenerze zupełnie odbiegało od opinii, jaką prezentowali cytowani wcześniej zawodnicy. Osobą tą jest Zlatan Ibrahimović, który grał w Barcelonie, ale akurat tam wielkiej furory nie zrobił. Swoje relacje z Hiszpanem szeroko opisywał w autobiografii „Ja, Ibra”.

I był też Guardiola, oczywiście. Przychodził do mnie po każdym treningu, żeby porozmawiać. Wyglądał na zadowolonego, że mnie ma i naprawdę nie mógł się doczekać, kiedy włączy mnie do zespołu. Struktura klubu była wyjątkowa, natychmiast zdałem sobie z tego sprawę. Wyglądała jak szkoła, przez niektóre rzeczy przypominała mi trochę Ajax. A jednak była to Barca, najlepsza drużyna na świecie! Spodziewałem się trochę bardziej zdecydowanych zachowań, natomiast wszyscy byli spokojni i uprzejmi, jak każdy na swoim miejscu w grupie.

Reprezentantowi Szwecji trudno było się odnaleźć w takim otoczeniu. Od początku widać było, że nie jest to jego bajka. Były gracz m.in. trzech wielkich włoskich klubów słynie z twardego i niełatwego charakteru. To, co zastał w szatni Barcelony, nie przypadło mu do gustu.

A tu wszyscy stali w rzędzie, jak uczniaki, naprzeciwko Pepa Guardioli. On jest Katalończykiem, człowiekiem z klubu. Jako piłkarz wygrał mistrzostwo Hiszpanii pięć czy sześć razy z Barceloną i w 1997 roku został jej kapitanem. Kiedy przyszedłem, pracował tutaj już od dwóch lat i osiągnął wielkie sukcesy. Zasługiwał na szacunek i rzeczywiście sprawiał wrażenie, że jest mną zainteresowany. W Barcelonie stałem się nudny. Byłem zbyt uprzejmy, nie ośmielałem się krzyczeć ani ganić innych na boisku, jak zazwyczaj to robię.

Ibrahimović nie mógł zrozumieć podejścia napotkanego w Barcelonie trenera i nie potrafił się dopasować do zasad panujących w katalońskiej szatni. Nie rozumiał dlaczego Guardiola powtarzał mu o regułach, jakie obowiązują w nowej drużynie.

Poważnym problemem było tamto słynne zdanie: „Tutaj twardo stąpamy po ziemi. Jesteśmy fabricantes. Tutaj pracujemy. Jesteśmy normalnymi chłopcami!” Może nie było to nic niezwykłego, ale w tych słowach, mimo wszystko, wyczuwało się coś dziwnego. Zaczynałem się zastanawiać: „Dlaczego Guardiola mówi to właśnie mnie? Uważa, że jestem inny? Że trzeba mi to stale powtarzać?” Nie byłem w stanie tego zrozumieć, przynajmniej na początku, ale nie było to miłe uczucie. Czasem odnosiłem wrażenie, jakbym wrócił do młodzieżowej drużyny Malmo. Znów miałem trenera, który widział we mnie chłopca pochodzącego ze złej dzielnicy?

Zdaniem szwedzkiego napastnika, Guardiola był szkoleniowcem, który nie umiał sobie radzić z mocnymi osobowościami.

Nikt nie jest taki sam jak pozostali. Ludzie czasami udają takich, wiadomo. Guardiola odniósł sukces, a prowadzony przez niego zespół już dużo wygrał. Zwycięstwa to zwycięstwa. Sądzę jednak, że wszystko to miało swoją cenę. Silne osobowości musiały odejść. To nie przypadek, że Guardiola miał problemy z takimi piłkarzami jak Ronaldinho, Deco, Eto’o, Henry i ja. My nie jesteśmy „normalnymi chłopcami”, zagrażaliśmy jego autorytetowi. A zatem pozbył się nas, to proste. Nienawidzę takich rzeczy. Każdy z nas jest inny. Jeśli nie jesteś „normalnym chłopakiem”, nawet nie staraj się nim zostać, na dłuższą metę nic ci to nie da.

Po więcej opisów relacji, jakie panowały między Ibrahimoviciem a Guardiolą odsyłamy do wspomnianej książki. Zawodnik zarzucał trenerowi wiele m.in. to, że ten sabotował piłkarza, który był w końcu największą inwestycją klubu. Wszystkie opisane przez Szweda wydarzenia miały jednak miejsce później, już po omawianym w tekście sezonie. Zatem skoro poznaliśmy człowieka, który doprowadził Barcelonę do tak wielkich sukcesów, zobaczmy teraz jak wyglądała droga do ich osiągnięcia.

Ligowy falstart

Zacznijmy od ligi krajowej. Dlaczego od niej? Wszystko powinny wyjaśnić poniższe słowa Iniesty:

Ligę Mistrzów można przyrównać do niezwykłej, olśniewającej urodą dziewczyny, która pozwala ci przeżyć ze sobą cudowną i niezapomnianą noc; podczas gdy La Liga jest wierną kobietą, która towarzyszy ci w życiu codziennym, zarówno w chwilach radości jak i smutku. I choć relacje z nią bywają trudne, są zatem trwalsze i w ostatecznym rozrachunku dają większą satysfakcję. Być może powiecie, że nie jest to najlepsze porównanie, ale sądzę, że rozumiecie, co miałem na myśli.

Rozgrywki, tak barwnie opisywane przez pomocnika reprezentacji Hiszpanii, zaczęły się dla Dumy Katalonii źle, bowiem od sensacyjnej porażki na wyjeździe z Numancią. Beniaminek zdołał pokonać późniejszego mistrza 1:0. W kolejnym meczu było nieco lepiej, ale wynik także nie mógł zadowolić katalońskich kibiców. Barca tylko zremisowała z Racingiem Santander 1:1. Iniesta przekonuje, że mimo niedającego satysfakcji rezultatu, gra była dużo lepsza niż w inauguracyjnym spotkaniu.

Mecz zakończył się remisem, ale gra była już zupełnie inna… Sprawy potoczyły się w różnych nieprzewidzianych kierunkach, ale nasz niepokój miał swoje źródło zupełnie gdzie indziej, aniżeli w szatni. Wierzę, że gdybyśmy rozegrali dziesięć meczów w dokładnie ten sam sposób jak z Racingiem, to dziewięć zakończyłoby się zwycięstwem. Na nieszczęście dziesiąty miał miejsce właśnie tamtego dnia.

Na pierwsze zwycięstwo w lidze kibicom przyszło czekać do trzeciej kolejki. Właśnie wówczas Barcelona mierzyła się na wyjeździe ze Sportingiem Gijon. Skończyło się pewną wygraną 6:1. Znów oddajmy głos Inieście.

Mecz ze Sportingiem mam stale w pamięci także dlatego, że był to pojedynek udany od początku do końca. Rozegrany na dobrze przygotowanym boisku. Należy docenić fakt, że takie skromne ekipy jak Sporting posiadają obiekty, na których można rozgrywać naprawdę dobre mecze.

Następnie przyszły zwycięstwo z Betisem i derbowa wygrana z Espanyolem. Po nich zaś na piłkarzy Barcy czekała rywalizacja przed własną publicznością z madryckim Atletico. Tego, co wydarzyło się w meczu z rywalami ze stolicy nie spodziewał się nikt. Nie minęło nawet pół godziny, a kibice oglądali sześć goli. W 28. minucie gospodarze prowadzili 5:1. Rafael Marquez rozpoczął kanonadę, potem Samuel Eto’o wykorzystał rzut karny. Chwilę później z bramki cieszył się Lionel Messi. Po kilku minutach Blaugrana straciła gola, ale odzyskała trzybramkowe prowadzenie, gdy do siatki ponownie trafił Kameruńczyk. Celny strzał  Eidura Gudjohnsena sprawił, że podopieczni Guardioli jeszcze bardziej zwiększyli swoją przewagę.

Sześć goli (w tym pięć naszych) w ciągu zaledwie kilku minut gry! To są właśnie te szalone strony piłki. Zastanawiam się czasem, co mógł tego wieczora czuć typowy kibic, który na przykład wyszedł na chwilę, by zjeść kolację albo miał do załatwienia coś ważnego i włączył telewizor w trzydziestej minucie meczu. Przypuszczam, że uznał, iż zaszła pomyłka, gdyż to niemożliwe, by w pierwszej połowie strzelić aż sześć goli! Ale tak było – relacjonował Iniesta.

Druga odsłona już tak szalona nie była. Bramkarza gości pokonał Thierry Henry i był to ostatni akt tego wieczoru.

Seria przeciwko mocnym

Oczywiście nie będziemy szczegółowo opisywać wszystkich meczów, które złożyły się na mistrzostwo dla Barcelony. Warto jednak przenieść się do 13. kolejki. To właśnie ona zapoczątkowała serię rywalizacji z najmocniejszymi rywalami. Począwszy od owej kolejki, Duma Katalonii mierzyła się z najpoważniejszymi kandydatami do zajmowania miejsc w czołówce. Na początek wyjazdowa potyczka z Sevillą. Strzelanie rozpoczął Eto’o. Tylko on umieścił piłkę w bramce w pierwszej połowie. Druga część przyniosła dwa trafienia Messiego i gracze Barcy wracali do domu ze zwycięstwem 3:0.

Kolejnym przeciwnikiem była Valencia. Z Nietoperzami FC Barcelona wygrała jeszcze wyżej. Widzowie zgromadzeni na Camp Nou oklaskiwali trzy gole Henry’ego oraz bramkę Daniego Alvesa. Następny mocny przeciwnik został rozgromiony. Tydzień później do stolicy Katalonii przyjechał Real Madryt, czyli aktualny mistrz. Jednak drużyna ze stolicy zajmowała przed tym meczem dopiero piąte miejsce w tabeli i do liderującej Barcelony traciła aż dziewięć punktów. To wszystko stawiało gospodarzy w roli faworytów. Niespodzianki nie było. Królewscy nie byli w stanie zatrzymać rozpędzonych zawodników Guardioli. Po strzałach Eto’o i Messiego skończyło się na wyniku 2:0.

W gruncie rzeczy wszyscy są zadowoleni. Barca pogrzebała szanse Realu na tytuł (albo przynajmniej tak sądzi), ponieważ różnica wynosi już 12 punktów, a poza tym klub z Madrytu znajduje się w sytuacji beznadziejnej niemalże na każdym polu. Real nie padł ofiarą goelady, nie został ośmieszony, a obawy były tak wielkie, że porażka 0:2 wydaje się wręcz dobrym rezultatem – pisał o tym meczu Alfredo Relano w książce „Barca vs. Real. Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie żyć”, poświęconej rywalizacji tych dwóch wielkich klubów.

Wysoko poprzeczkę zawiesił Villarreal. Żółta Łódź Podwodna nawet prowadziła, ale dzięki golom Seydou Keity i Henry’ego Barca wywiozła z Estadio El Madrigal wygraną 2:1.

Koncert na Bernabeu i zdobycie mistrzostwa

Dopiero w 23. kolejce Barcelona straciła punkty, remisując z Betisem. W kolejnych meczach przyszły dwie nieoczekiwane i bolesne porażki. Najpierw w rywalizacji derbowej lepszy okazał się Espanyol, zaś potem rewanż wzięło Atletico, które po szalonym meczu zwyciężyło 4:3.

Katalończycy wrócili na właściwe tory i zdobywali trzy punkty w siedmiu meczach z rzędu. Potknięcie zanotowali dopiero w wyjazdowej konfrontacji z Valencią, z którą tylko zremisowali. Najważniejszy był jednak kolejny ligowy mecz. W końcu przeciwnikiem był marzący o zrewanżowaniu się za porażkę z rundy jesiennej madrycki Real. Tym razem areną meczu oglądanego przez cały świat było Estadio Santiago Bernabeu. Na niekorzyść drużyny gości świadczył fakt, że trzy dni po spotkaniu zawodników Barcelony czekał wyjazd do Londynu na półfinałową rywalizację z Chelsea w Lidze Mistrzów. O rozgrywkach międzynarodowych jeszcze napiszemy. Teraz czas na to, co działo się na krajowym podwórku w El Clasico. A działo się wiele… Jest to jeden z najsłynniejszych meczów pomiędzy tymi klubami. Chyba nawet najwięksi fani Barcelony nie mogli uwierzyć w to, czego te dnia dokonali ich ulubieńcy. Zmaganiom piłkarzy towarzyszył olbrzymi upał, co opisywał Iniesta:

Wiele już zostało powiedziane na temat tego spotkania, ale tym, o czym często zapominali komentatorzy, był potworny upał panujący owego sobotniego wieczoru w Madrycie. W całym mieście było niezwykle parno, ale szczególną duchotę dało się odczuć tuż po przyjeździe na stadion. Co prawda nie należę do osób, dla których warunki atmosferyczne są szczególnie ważne – grałem w deszczu, mgle, zimnie i nie sprawiało mi to większego problemu – ale pamiętam, jak owego wieczoru żartowaliśmy w szatni, że tego rodzaju zjawisko atmosferyczne, ta dziwna duchota, nie było czymś zwyczajnym. I choć było już około godziny 20.00, to słońce świeciło tak mocno, jakby było południe!

Jak zostało napisane wcześniej, po pierwszym w sezonie klasyku przewaga Barcy nad Królewskimi wynosiła aż dwanaście punktów. W tym czasie madrytczycy wygrali siedemnaście meczów, w jednym – z Atletco – zremisowali i strata do odwiecznych rywali wynosiła już tylko cztery punkty. Kibice Realu wciąż mieli podstawy, by marzyć o mistrzostwie. Zwycięstwo sprawiłoby, że ich zespół traciłby do lidera z Katalonii tylko punkt.

Przebieg meczu na zawsze pozostanie w pamięci kibiców Barcelony. To jednak gospodarze pierwsi objęli prowadzenie. Bramkę zdobył Gonzalo Higuain. Ku zmartwieniu miejscowych kibiców nie trwało to długo. Najpierw wyrównał Henry. Później trafił Carles Puyol, a jeszcze przed przerwą podwyższył Messi. Goście schodzili zatem do szatni z dwubramkową zaliczką. Na początku drugiej połowy nadzieję fanom Realu dał gol Sergio Ramosa. Ale chwilę później po raz drugi z bramki cieszył się Henry. Następnie drugie trafienie zaliczył również Messi, a kanonadę zakończył w końcówce Gerard Pique. Katalończycy wygrali na terenie odwiecznego rywala aż 6:2. I znów warto zacytować książkę Relano:

Madridista opuszcza Bernabeu w ciszy, przybity, oszołomiony stylem gry Barcy. W Barcelonie samochody trąbią, powiewają flagi blaugranasenyery, a na Canaletas śpiewa się Eo, Eo, Eo, esto es un chorreo…! (Eo, eo, eo, to jest dopiero lanie), robiąc aluzję do niezbyt trafnych słów Boludy, tymczasowego prezesa Realu, odnoszących się do wizyty Liverpoolu w Lidze Mistrzów: „Otworzą się, a wtedy ich zlejemy”.

Wkład w to okazałe zwycięstwo mieli wszyscy gracze Barcelony, nie tylko ci, którzy tego wieczoru zdobywali bramki. Tak opisywał ten mecz Iniesta:

Byłem bardzo zachwycony tym spotkaniem. Oczywiście brakowało mi strzelonego gola, ale wiem, że dawałem z siebie wszystko i pozwoliłem grać moim kolegom. Prawda jest taka, że nie muszę strzelać bramek, by wiedzieć, że rozegrałem dobry mecz, a wielkie wydarzenie sportowe, w którym uczestniczy cały zespół, stało się i moim udziałem.

Paradoksem jest to, że po tak wysokim zwycięstwie nad wielkim rywalem ze stolicy, FC Barcelona nie wygrała w lidze już żadnego meczu. W czterech ostatnich spotkaniach zdobyła zaledwie dwa punkty. To jednak nie przeszkodziło w sięgnięciu po tytuł najlepszej drużyny w kraju. Real nie wykorzystał potknięć lidera i to w Katalonii świętowano mistrzostwo Hiszpanii.

Tryumf w Pucharze Króla

Pierwszym trofeum, jakie Barcelona zdobyła w opisywanym sezonie, był Puchar Króla. W rozgrywkach tych nie przegrali ani jednego meczu. Zaczęło się od dwóch skromnych zwycięstw nad Benidorm CF.  W kolejnej rundzie czekał zdecydowanie mocniejszy przeciwnik – Atletico. Jednak już po pierwszej odsłonie dwumeczu Barca była bardzo bliska awansu. Hat-trick Messiego sprawił, że piłkarze Guardioli wyjechali z Madrytu ze zwycięstwem 3:1, dzięki czemu jedną nogą byli w ćwierćfinale krajowego pucharu. Awans przypieczętowali u siebie, wygrywając 2:1 dzięki trafieniom Bojana i Gudjohnsena.

W walce o najlepszą czwórkę rywalem był Espaynol, co oznaczało, że doszło do derbów stolicy Katalonii. Rywalizacja, nie tylko o pucharowy półfinał, ale też o prymat w regionie nie była dla Barcy łatwa. Pierwszy mecz na Stadionie Olimpijskim zakończył się bezbramkowym remisem. W rewanżu wszystko początkowo szło zgodnie z planem. Nie minęła godzina a słynniejszy z katalońskich klubów prowadził 3:0. Najpierw dwie bramki zdobył Bojan, a kolejną dorzucił Pique. Wydawało się zatem, że już nic groźnego nie może się przydarzyć gospodarzom. Rywale jednak nie rezygnowali. Strzelili dwa gole, ale to było wszystko, co byli w stanie zrobić tego dnia. Po raz kolejny oddajmy głos Inieście:

Przyznam, że był to mecz, podczas którego poniosły nas nerwy i byliśmy pełni obaw. Równie dobrze zamiast 3:2 mogło skończyć się 0:3. W piłce nożnej bardzo łatwo jest przegapić odpowiedni moment i już na zawsze taka drużyna może zostać zaszufladkowana. To było jedno z najtrudniejszych spotkań, ale koniec końców udało nam się zakwalifikować do półfinału.

W końcu przyszła pora na półfinał.  W tej fazie FC Barcelona mierzyła się z Mallorcą. Henry i Marquez zapewnili swojej ekipie dwubramkowe zwycięstwo na Camp Nou i zbliżyli ją do wielkiego finału. W rewanżu znów nie obyło się bez nerwów. Po pierwszej połowie prowadziła Mallorca, ale w końcówce do remisu doprowadził Messi i pozbawił rywali szans na sprawienie niespodzianki. Wynik 1:1 dał awans barcelończykom. To oni mogli szykować się na wyjazd do Valencii, gdzie miał odbyć się najważniejszy mecz rozgrywek. Nie pojechał tam z kolegami Iniesta, który trzy dni przed wyjazdem doznał kontuzji. Uraz nie tylko wyeliminował go z gry w finale, ale także sprawił, że lekarze nie pozwolili mu na podróż z drużyną.

Prawie cała moja rodzina dostała bilety, by móc na żywo obejrzeć spotkanie na Mestalla. Niestety wyraźnym zaleceniem lekarzy, było to, bym nie nadwyrężał nogi i możliwie maksymalnie wypoczął, przynajmniej przez pierwszy tydzień – tłumaczył zawodnik.

Finałowym rywalem był Athletic Club. Mecz lepiej rozpoczęła drużyna z Bilbao. Już od ósmej minuty Baskowie prowadzili. Iniesta przekonał się, że czasem łatwiej jest biegać po murawie niż oglądać poczynania kolegów w telewizji, kiedy nie może się im w żaden sposób pomóc.

Finał pucharu został rozegrany o 22.00 i pamiętam, że wraz z rozpoczęciem spotkania zasiedliśmy do kolacji. Byłem tak zdenerwowany, że musiałem na moment wyjść z pokoju. Wszystko dlatego, że już od początku przegrywaliśmy. Potem uspokoiłem się i udało mi się nawet skosztować trochę mięsa i sałatki. A na deser… oczywiście jeszcze więcej poobgryzanych paznokci – opisuje piłkarz, który decydujący o wywalczeniu trofeum mecz oglądał wspólnie z narzeczoną, mamą i przyjacielem.

Po pół godzinie walki Yaya Toure doprowadził do remisu. Więcej goli przed przerwą nie padło. W drugiej strzelali je tylko gracze Barcelony. Messi, Bojan i Xavi pokonywali bramkarza rywali i zapewnili sobie i kolegom wygraną 4:1. Katalońscy fani mogli zatem świętować pierwszy sukces w sezonie. O jego ważności przekonywał Iniesta:

Byłem niezwykle podekscytowany zdobyciem Pucharu. Wiele osób sądzi, że piłkarze nie przywiązują wielkiej wagi do zdobycia akurat tego tytułu, ale dla mnie i moich kolegów wygranie Pucharu Króla było czymś szczególnym. Co prawda rozgrywki te nie cieszą się takim prestiżem jak La Liga czy Liga Mistrzów, ale dla mnie było to kolejne, niezwykle istotne trofeum, które ubogaca dorobek piłkarza.

 Wisła Kraków

W końcu dochodzimy do najważniejszego z trofeów. Liga Mistrzów jest tym, co wzbudza największe zainteresowanie w świecie klubowej piłki. W omawianym sezonie FC Barcelona sięgnęła po Puchar Europy, a jej droga po tytuł zaczęła się od spotkań z Wisłą Kraków. Oczywiście zdecydowanym faworytem walki o awans do fazy grupowej najważniejszych klubowych rozgrywek w Europie była Duma Katalonii. Polacy mieli jednak małą nadzieję na sprawienie ogromnej niespodzianki. To, w czym tę nadzieję pokładali wyjaśniają autorzy książki „Polskie kluby w europejskich pucharach”:

Przed pierwszym spotkaniem media zwracały uwagę na brak doświadczenia u Josepa Guardioli oraz odejście z Barcelony wielu gwiazd, wśród których znalazł się Ronaldinho. To miało sprawić, że piłkarze uwierzą, że niemożliwe może stać się możliwe.

Nic nie jednak nie przeszkodziło Barcelonie w odniesieniu wysokiej wygranej nad mistrzami Polski. Strzelanie rozpoczął Eto’o i on również je zakończył. Między jego golami, trafiali też Xavi i Henry. Zwycięstwo 4:0 dało Katalończykom spokój przed rewanżem w Krakowie. Mimo wysokiej porażki na Camp Nou, kibice „Białej Gwiazdy” po zakończeniu dwumeczu mogli czuć dumę. Stało się tak dlatego, że w rewanżu Wiślacy sensacyjnie pokonali Barcelonę 1:0. Śmiało można przyznać, że ten mecz przeszedł do historii polskiego futbolu. Pierwszy raz polska drużyna ograła Blaugranę. Bramka Clebera dała zwycięstwo, o którym fani naszej piłki klubowej będą pamiętać bardzo długo. W cytowanej wyżej książce znajdujemy wypowiedź grającego w tym dwumeczu Andrzeja Niedzielana, który zwraca uwagę na to, że wpływ na taki wynik mogły mieć również pogoda i stan murawy:

Mało ludzi zwraca uwagę na pewne detale, które są bardzo ważne w futbolu. Kto nie grał na stadionie Barcelony i nie kopnął tam piłki nie będzie wiedział o co chodzi. Tam przyjąć futbolówkę, podać ją, jest bardzo ciężko, bo na tym twardym podłożu i krótkiej trawie jest ona tak szybka, że w ogóle jej przyjęcie jest dużą sztuką. A u nas troszeczkę błotka, trawa wyższa i piłka tak szybko nie idzie. Oni byli wybitnie wyszkoleni technicznie i trochę na tym tracili, my za to wybiegani i agresywni postawiliśmy im trudne warunki, zagraliśmy bez kompleksów, chcąc sprawić naszym kibicom frajdę. No i daliśmy, bo udało nam się strzelić bramkę, a im nie.

Prawo gry w Lidze Mistrzów wywalczyła jednak Barca. W grupie zajęła pierwsze miejsce. Zaczęło się od domowego zwycięstwa 3:1 nad lizbońskim Sportingiem. Następnie przyszedł czas na dwie wyjazdowe wygrane. Z Szachtarem Donieck było 2:1, zaś z FC Basel aż 5:0. Pierwsza strata punktów miała miejsce w czwartej kolejce, kiedy to doszło do rewanżu ze Szwajcarami.

Konfrontacja w Bazylei zakończyła się remisem 1:1. Dużo lepiej było w Lizbonie. Wprawdzie Barcelona straciła dwa gole, ale sama wbiła pięć i wyjechała ze stolicy Portugalii z trzema punktami. Na koniec gier grupowych doszło do niespodzianki, która jednak nie miała wpływu na pozycję Katalończyków. Piłkarze z Doniecka wygrali na Camp Nou 3:2, ale porażka nie zrobiła Barcelony żadnej krzywdy. Podopieczni Guardioli wygrali grupę i mogli myśleć już o spotkaniach w fazie pucharowej.

Lyon i Bayern bez szans

W 1/8 finału przeciwnikiem Barcelony był Olympique Lyon. Francuzi zdołali postraszyć rywali, ale tylko w pierwszym meczu. Grając u siebie prowadzili już w pierwszych minutach i dopiero w drugiej połowie Henry uratował remis. W rewanżu nie było wątpliwości. Były napastnik Arsenalu tym razem trafił do bramki dwukrotnie. Po bramce zdobyli jeszcze Messi, Eto’o i Keita. Ostatecznie Barca wygrała 5:2. Wydawało się, że w ćwierćfinale będzie trudniej.

Tam jednak już po pierwszej odsłonie dwumeczu jego losy były niemalże przesądzone. Kibice zgromadzeni na Camp Nou zobaczyli nokaut Bayernu Monachium. Na wynik 4:0 złożyły się dwa gole Messiego oraz trafienia Eto’o i Henry’ego. Już pierwsza połowa pierwszego meczu pokazała, że z dużym prawdopodobieństwem można było wskazać zespół, który znajdzie się w najlepszej czwórce. Rewanż okazał się formalnością. Blaugrana przegrywała, ale bramka Keity dała jej wyjazdowy remis, który przypieczętował awans do półfinału. Tam dopiero czekały wielkie emocje. Tak łatwo już nie było.

Iniesta ucisza Stamford Bridge

W walce o finał na drodze Barcy stanęła londyńska Chelsea. Na Camp Nou gole nie padły, ale tym, o czym się mówiło najwięcej był niezwykły mecz rewanżowy w stolicy Anglii. Właściwie temu spotkaniu można byłoby poświęcić osobny tekst, a nawet całą książkę. Spotkanie zaczęło się znakomicie dla gospodarzy. Już w dziewiątej minucie Stamford Bridge wybuchło niepohamowaną radością. Właśnie wtedy do wspaniałego gola strzelił Michael Essien. Wynik 1:0 dawał awans The Blues. Czas mijał, a na tablicy wyników utrzymywał się właśnie taki rezultat. Bardzo długo, bo aż… do 93. minuty. Właśnie wtedy, kiedy chyba nawet najwierniejsi fani Barcelony tracili nadzieję, strzał życia oddał Andres Iniesta.

Dobrze pamiętam to zagranie. Zresztą, chyba wszyscy mamy je w pamięci. Alves przesunął się do prawej linii, dośrodkował do Samiego i chwilę później doświadczyłem najważniejszej chwili w moim życiu. Dostałem podanie od Messiego. Nie uderzyłem prostym podbiciem, ani szpicem, ani nawet wewnętrzną stroną stopy. Uderzyłem całym sercem. Całą duszą. Pragnąłem, by piłka poleciała dokładnie tam, gdzie powinna się była znaleźć. Starałem się uderzyć z takim skutkiem, by Petr Cech był w swojej interwencji bezradny – opowiadał o tej bramce bohater tego niezwykłego meczu.

Potem utonął w uściskach kolegów, a londyńczycy musieli przełknąć gorycz odpadnięcia, mimo że od finału dzieliło ich tak niewiele. Trzeba też przyznać, że spotkanie obfitowało w wiele kontrowersji wspominanych do dziś. Czerwona kartka dla Abidala czy sytuacje stykowe w polu karnym, z których nie podyktowano żadnej jedenastki dla Chelsea. Możecie przypomnieć sobie to dramatyczne spotkanie:

Zwycięski finał

Finał Ligi Mistrzów odbył się w stolicy Włoch. W najważniejszym meczu sezonu Barca mierzyła się z Manchesterem United. Oznaczało to rywalizację dwóch, już wówczas, najlepszych piłkarzy świata. Lionel Messi stanął naprzeciw Cristiano Ronaldo.

To bez wątpienia dwaj najlepsi zawodnicy na świecie, obaj mają za sobą znakomity sezon – powiedział przed meczem Sir Alex Ferguson, ówczesny trener drużyny z Manchesteru.

Tak w biografii Messiego pisał o relacjach Argentyńczyka i Portugalczyka Guillem Balague:

Opinia publiczna, w szczególności zaś media, doszła już do wniosku, że relacje Leo i Cristiano muszą być pełne nienawiści. W świecie zwariowanym na punkcie Twittera, w którym wszystko trzeba zamknąć w 140 znakach, praktycznie na nic więcej nie ma miejsca. Tymczasem za każdym razem, gdy tamtego wieczoru wchodzili sobie w drogę, obaj zawodnicy okazywali sobie mieszaninę uczuć charakterystyczną dla takich rywali, którzy widzą w swoim przeciwniku kogoś, kogo trzeba pokonać, ale kto jednocześnie motywuje do robienia postępów. Nie ma między nimi ciepłych uczuć, ale nie ma też pogardy. Aroganckie i ostre wypowiedzi jednego na temat drugiego stanowią element show związanego z piłką nożną. Ich prywatne relacje zaś opierają się wyłącznie na wzajemnym szacunku.

Początek finałowego starcia należał do zespołu z Anglii. Dla United był to drugi z rzędu finał Champions League. Sezon wcześniej wygrali po rzutach karnych z Chelsea. Teraz klub z czerwonej części Manchesteru mógł jako pierwszy w historii wygrać Ligę Mistrzów dwa razy z rzędu.

W Wielkiej Brytanii uważano, że zdecydowanym faworytem finałowego starcia w Lidze Mistrzów jest Manchester United. Pierwsze dziesięć minut meczu zdawało się to potwierdzać. Ronaldo utrudniał życie Victorowi Valdesowi: najpierw trudnym do obrony strzałem z rzutu wolnego,  potem kolejną próbą, po której piłka trafiła w słupek. Wtedy Pep Guardiola dokonał zmiany taktycznej, a ta odmieniła obraz meczu – przesunął Samuela Eto’o na prawe skrzydło, a Messi zaczął grać jako fałszywa dziewiątka – pisał Balague, tym razem w biografii Cristatiano Ronaldo.

W podobny sposób początek rywalizacji opisuje Will Tidey w książce „Sir Alex Ferguson. 25 lat w Manchester United”:

Wszystko mogłoby się potoczyć inaczej gdyby United zdołali wykorzystać początkową ogromną przewagę w polu. Barcelona była wyraźnie zaskoczona i obnażyła swoje słabe strony. Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie przyjdzie nam fetować pogrom Dumy Katalonii 5:0.

Jednak gole w tym meczu padały tylko po strzałach na bramkę United. W 10. minucie trafił Eto’o i od tego momentu przewagę zyskała Barcelona. Na dwadzieścia minut przed końcowym gwizdkiem niezwykłe uderzenie głową oddał Messi, czym pogrążył rywali, zapewniając swojej drużynie wygraną 2:0. MU nie został pierwszym klubem w historii z dwoma z rzędu triumfami w Lidze Mistrzów. To FC Barcelona okazała się najlepsza na Starym Kontynencie.

Wygrała drużyna lepsza i nic się nie da z tym zrobić. Możliwe, że mieliśmy gorszy dzień. Możliwe, że wspinaliśmy się na zbyt wysoki szczyt – stwierdził po finale Ferguson.

Warto też powiedzieć w jaki sposób Pep Guardiola zmotywował zawodników przed tym ważnym spotkaniem. Krążą opowieści o motywacyjnej kompilacji połączonej z muzyką z „Gladiatora”. Według Victora Valdesa zrobiła ona tak ogromne wrażenie i wywołała takie wzruszenie, że właśnie przez to Barcelona nie mogła się pozbierać w pierwszych kilkunastu minutach meczu.

Do meczu pozostawało zaledwie kilka minut, a my zeszliśmy z rozgrzewki i zobaczyliśmy, że szatnia jest zamknięta. Spojrzeliśmy na Pepa Guardiolę, a on powiedział: „Nie wchodźcie tam jeszcze, poczekajcie chwilę.Po chwili drzwi się  otworzyły, weszliśmy i zobaczyliśmy pomocników trenera, montujących ekran i projektor. Stanął przed nami i oświadczył, że przemowy nie będzie, zamiast tego zobaczymy nagranie. Rozpoczęła się projekcja filmu z bardzo emocjonującą i motywującą muzyką, w poetyckim klimacie, zupełnie jak z „Gladiatora”. Były tam zdjęcia z treningów i spotkań z tego sezonu, fotografie zawodników, którzy odnieśli kontuzje, obrazy kibiców, świętujących z nami zdobycie tytułu. Niektórzy z kolegów wzruszyli się do tego stopnia, że z ich oczu pociekły łzy (według relacji Iniesty – Gabriel Milito najbardziej). Potem wyszliśmy na boisko, ale minęło trochę czasu, zanim zdążyliśmy odreagować – czytamy w książce „Samotność bramkarza” wspomnienia Victora Valdesa.

* * *

Puchar Króla, mistrzostwo Hiszpanii i w końcu trofeum Ligi Mistrzów. Te puchary złożyły się na upragnioną potrójną koronę. Pep Guardiola dokonał rzeczy niebywałej – w pierwszym sezonie pracy w pierwszej drużynie Barcelony osiągnął z zespołem sukces na trzech frontach. To nie był koniec jego triumfów. W kolejnym sezonie, dzięki tym właśnie pucharom mogli zagrać jeszcze o: Superpuchar Europy, Superpuchar Hiszpanii a także Klubowe Mistrzostwo Świata i wszystkie te rozgrywki wygrali. Zdobyli więc wszystko, co tylko się dało. Bez względu na to, czy jest się kibicem Blaugrany, czy też trzyma się kciuki za inny klub, trzeba docenić to, czego Katalończycy wówczas dokonali. Był to dla nich sezon jak z bajki, a wywalczonymi na boisku osiągnięciami zapisali się w historii futbolu.

GRZEGORZ ZIMNY

Publikacje, z których korzystałem podczas pracy nad tekstem:

  • Andres Iniesta, Sique Rodrigue Gairi, Dani Senabre – Rok w raju
  • Victro Valdes – Samotność bramkarza
  • Paweł Wilkowicz – Nienasycony. Robert Lewandowski
  • Zlatan Ibrahimović, David Lagercrantz – Ja, Ibra. Moja historia
  • Alfredo Relano – Barca vs. Real. Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie żyć
  • Grzegorz Ignatowski, Andrzej Potocki, Mariusz Świerczyński (pod redakcją) – Polskie kluby w europejskich pucharach
  • Will Tidey – Sir Alex Ferguson. 25 lat w Manchester United
  • Guillem Balague – Messi
  • Guillem Balague – Cristiano Ronaldo. Biografia

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Grzegorz Zimny
Grzegorz Zimny
Absolwent pedagogiki na Uniwersytecie Rzeszowskim. Fan historii sportu, ze szczególnym uwzględnieniem piłki nożnej. Pisał teksty dla portalu pubsport.pl. Od 2017 roku autor artykułów na portalu Retro Futbol, gdzie zajmuje się zarówno światową piłką nożną, jak i historiami z lokalnego, podkarpackiego podwórka, najbliższego sercu. Fan muzyki rockowej i książek.

Więcej tego autora

Najnowsze

Europejski triumf siatkarskiej Resovii – wizyta na finale Pucharu CEV

19 marca 2024 roku Retro Futbol było obecne na wyjątkowym wydarzeniu. Siatkarze Asseco Resovii podejmowali w hali na Podpromiu niemiecki SVG Luneburg w rewanżowym...

Jerzy Dudek – bohater stambulskiej nocy

Historia kariery jednego z najlepszych polskich bramkarzy ostatnich dziesięcioleci

Magazyn RetroFutbol #1 – Historia Mistrzostw Europy – Zapowiedź

Wybitni piłkarze, emocjonujące mecze, niezapomniane bramki, kolorowe miasta, monumentalne stadiony i radość kibiców na trybunach. Mistrzostwa Europy tworzą jedne z najlepszych piłkarskich historii. Postanowiliśmy...