Enzo Francescoli – książę znad La Platy

Czas czytania: 22 m.
5
(1)

Kiedy w 1950 r. Urugwaj zwyciężał na Maracanie Brazylię, mało kto pewnie przypuszczał, że będzie to ich ostatni występ w finałowym starciu. Urugwajczycy świetnie spisali się na turnieju w Szwajcarii, gdzie przegrali w półfinale z Węgrami, czy w Meksyku, gdzie świetne partie rozgrywał Mazurkiewicz. Na arenie klubowej znakomicie prezentował się Peñarol, ale przez lata brakowało jakiegoś spektakularnego sukcesu drużyny narodowej. Na mundiale w Argentynie i Hiszpanii Urugwaj w ogóle się nie zakwalifikował. Nie było też w składzie piłkarzy tej klasy co Scarone, Andrade, Ghiggia, Varela, Hohberg czy Schiaffino. Dopiero na początku lat 80. pojawił się zawodnik, który przywrócił kibicom wiarę w możliwości drużyny. Był nim Enzo Francescoli, który ze względu na swoją elegancję w grze i bajeczną technikę otrzymał przydomek Książę.

Enzo Francescoli – biogram

  • Pełne imię i nazwisko: Enzo Francescoli Uriarte
  • Data i miejsce urodzenia: 12.11.1961 Montevideo
  • Wzrost: 181 cm
  • Pozycja: Pomocnik/Napastnik

Historia i statystyki kariery

Kariera klubowa

  • Montevideo Wanderers (1980-1982) 74 występy, 20 bramek
  • River Plate (1983-1986, 1994-1997) 197 występów, 115 bramek
  • Racing Paryż (1986-1989) 89 występów, 32 bramki
  • Olympique Marsylia (1989-1990) 26 występów, 11 bramek
  • Cagliari Calcio (1990-1993) 98 występów, 17 bramek
  • Torino FC (1993-1994) 24 występy, 3 bramki

Kariera reprezentacyjna

  • Urugwaj U-20 3 występy
  • Urugwaj (1982-1997) 73 występy, 17 bramek

Statystyki i osiągnięcia:

Osiągnięcia zespołowe:

River Plate

  • 5x mistrzostwo Argentyny (1986, 1994, 1996, 1997, 1997)
  • 1x Copa Libertadores (1996)
  • 1x Supercopa Sudamericana (1997)

Olympique Marsylia

  • 1x mistrzostwo Francji (1990)

Reprezentacja:

  • 3x Copa America (1983, 1987, 1995)
  • 1x Vicemistrzostwo Copa America (1989)
  • Mistrzostwo Ameryki Południowej U-20 (1981)

Osiągnięcia indywidualne:

  • 2x MVP Copa America (1983, 1995)
  • 2x Piłkarz Ameryki Południowej (1984, 1995)
  • 3x Król Strzelców Primera Division (1984, 1986, 1994)
  • 2x Piłkarz Roku w Argentynie (1985, 1995)
  • FIFA 100

W lutym 1986 r. reprezentacja Polski wybrała się do Ameryki Południowej na małe tournée. Wizyta za oceanem wieńczyła kilkutygodniowe zgrupowanie we Włoszech. Piechniczek zdawał sobie sprawę z tego, jak pracuje się w klubach i był zdania, że tylko dłuższa, wspólna praca pomoże stworzyć naprawdę silną drużynę. Trzecia drużyna mundialu w Hiszpanii w ramach przygotowań do meksykańskiego turnieju miała po raz pierwszy w historii zmierzyć się z Urugwajem, a także z najlepszymi klubami Argentyny. Z Boca Juniors i Racingiem wygraliśmy po 1:0, a z Urusami zremisowaliśmy 2:2. W pamięci kibiców zapisał się jednak pojedynek z River Plate.

Los Millonarios byli wtedy jednym z czołowych zespołów na kontynencie. Potwierdzili to na koniec roku, kiedy zwyciężyli w Copa Libertadores i w Pucharze Interkontynentalnym, w którym wygrali ze Steauą. W składzie nie brakowało wielkich nazwisk. Américo Gallego zdobył mistrzostwo świata w 1978 r., Oscar Ruggeri i Nery Pumpido dokonają tego później na meksykańskich boiskach. Najjaśniej świeciła jednak gwiazda El Principe. I to właśnie występ, jaki zanotował Francescoli, najbardziej zapadł w pamięć kibicom zarówno nad La Platą, jak i nad Wisłą.

Szalony mecz z River – Enzo Francescoli show

Spotkanie stało na wysokim poziomie. W 37. minucie błąd popełnił Jacek Kazimierski i gospodarzy na prowadzenie wyprowadził Norberto Alonso. Do szatni Polacy schodzili z jednobramkową stratą. W 48. minucie wyrównał Dziekanowski, strzałem z rzutu wolnego. Na odpowiedź River nie trzeba było długo czekać, bo już kilka minut później stadion w Mar del Plata zatrząsł się w posadach. Francescoli wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Polacy jednak nie rezygnowali. Cztery minuty po bramce Urugwajczyka piłkę po strzale Jana Urbana ręką z linii bramkowej wybił Oscar Ruggeri. Karnego pewnie wykorzystał Dariusz Dziekanowski i znów był remis. W 67. minucie w zamieszaniu podbramkowym Andrzej Zgutczyński dograł do Romana Wójcickiego, a ten z najbliższej odległości umieścił piłkę w siatce. Pięć minut później było już 4:2. Nery Pumpido w sytuacji sam na sam zastopował Krzysztofa Barana i wybił piłkę przed pole karne, ale tam przejął ją Andrzej Buncol i lobem spoza pola karnego podwyższył prowadzenie. Wydawało się, że Polacy rozstrzygną spotkanie na swoją korzyść.

Gra się nieco zaostrzyła. Kwadrans przed końcem Francescoli ostro starł się Kazimierzem Przybysiem. Enzo w odwecie uderzył go w twarz, ale sędzia Abel Gnecco z boiska wyrzucił Polaka. Minutę później czerwone kartoniki obejrzeli Andrzej Zgutczyński i Jorge Borelli. Na boisku zrobiło się nieco więcej miejsca, co wkrótce wykorzystali piłkarze River Plate. Do końca pozostawało mniej niż dziesięć minut i wtedy dał o sobie znać geniusz Francesoliego. Po akcji świeżo wprowadzonego na boisko Ramóna Centurióna Enzo przejął piłkę w polu karnym i nie dał szans Józefowi Wandzikowi, który zmienił w przerwie Kazimierskiego. Gospodarze poczuli krew i przycisnęli. W 87. minucie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Ramón Centurión doprowadził do wyrównania. Chwilę później Francescoli wprawił kibiców w ekstazę.

Sędzia zwlekał z zakończeniem meczu. River Plate egzekwowało rzut wolny. Z prawej strony boiska piłkę w pole karne wrzucił Norberto Alonso. Oscar Ruggeri wygrał pojedynek z polskim obrońcą i dograł do wchodzącego w szesnastkę, niepilnowanego bohatera tekstu. Francescoli przyjął futbolówkę na klatkę piersiową i popisał się fenomenalnym uderzeniem z przewrotki. Wielu uważa, że to najpiękniejsza bramka, jaką kiedykolwiek straciła reprezentacja Polski. W Ameryce Południowej pamięć o niej jest żywa do dziś i jest stawiana jako wzór idealnego uderzenia nożycami, które określa się tam jako chilena. W tym przypadku zdecydowanie trafienie to można określić mianem golazo.

Dzieciństwo

Enzo Francescoli przyszedł na świat 12 listopada 1961 r. w Montevideo. Dorastał w atmosferze uwielbienia dla bohaterów brazylijskiego mundialu z 1950 r. Jako dziecko był świadkiem wielkich sukcesów Peñarolu. Futbol był obecny w jego życiu od najmłodszych lat. Każdą wolną chwilę spędzał na boisku. Już w wieku sześciu lat uganiał się za futbolówką w dziecięcych zespołach Club Cadys Real – klubu, który działał w jego najbliższym sąsiedztwie.

Zwykle graliśmy na ulicy. Po południu, po powrocie ze szkoły i drzemce, budowaliśmy jakieś bramki i graliśmy 20 na 20. Nie pamiętam dokładnie, kto wtedy z nami grał, ale byli to chłopcy w różnym wieku. Mój brat już wtedy się wyróżniał, można powiedzieć, że dobrze uderzał piłkę – wspominał Luis Francescoli.

W tym samym czasie dołączył do drużyny ze swojej szkoły San Francisco de Salles, która lepiej jest znana jako Maturama i pod taką nazwą funkcjonuje do dzisiaj. Samo określenie pochodzi od nazwy ulicy, gdzie zaczynała swoją działalność. Enzo w krótkim czasie stał się oczywiście jednym z najlepszych zawodników i został prawdziwym liderem drużyny.

Pewnej środy poszliśmy do szkoły, ponieważ odbywała się tam ceremonia wręczenia nagród. Enzo nie mógł iść, bo leżał w łóżku z wysoką gorączką. Wszystko wyjaśniliśmy księdzu, człowiekowi o nazwisku Soviski. Zapewnił nas, że nie będzie stwarzał problemów i powiedział, żeby Enzo dbał o siebie. W razie potrzeby mógł nie przychodzić w czwartek czy w piątek, nie byłoby z tym problemu. Najważniejsze jednak, żeby wrócił do soboty, bo wtedy mieli rozegrać jeden z decydujących meczów – wspominał ojciec Enzo.

Francescoli miał wtedy dopiero 10 lat, ale już zaczął zwracać na siebie uwagę. Wielu o niego pytało, przepowiadając mu świetlaną przyszłość.

Dorastanie

Był raczej wątłej postury, ale braki w warunkach fizycznych nadrabiał techniką i przeglądem pola. Jako młody chłopak wylądował na testach w urugwajskim River Plate i w Peñarolu, ale nie został zawodnikiem żadnego z tych klubów. Mówiło się, że to przez jego sylwetkę, ale to nieprawda. W pierwszym z tych zespołów wziął co prawda udział w jednym z treningów, ale drugi już przegapił, bo wolał kontynuować grę z przyjaciółmi. Również w ekipie Los Carboneros nie został na dłużej.

Poszedłem do Las Acacias [ośrodek treningowy Peñarolu], gdzie było sześć tysięcy dzieciaków. Całe popołudnie spędziłem na oglądaniu, sam grałem przez 20 minut. Mosquera powiedział „zapiszcie chudego”. Przeszedłem pierwszy etap. Przy wyjściu powiedziałem jednak do mojego staruszka: „Nie wiem, czy mam przyjść tato… Znów miałbym oglądać innych i czekać całe popołudnie… Nie chcę”. I nie poszedłem – wspominał w wywiadzie dla El Gráfico w 2008 r.

Francescoli uczęszczał do szkoły salezjańskiej. Był podstawowym zawodnikiem szkolnej drużyny, z którą zdobył pięć razy z rzędu mistrzostwo. Jak to zwykle bywa w podobnych przypadkach, rówieśników wielokrotnie przewyższał umiejętnościami. Stało się jasne, że musi dołączyć do profesjonalnego klubu z odpowiednim zapleczem, sztabem szkoleniowym i bazą treningową. Wkrótce został zawodnikiem Wanderers.

Byłem wtedy w ostatniej klasie w mojej szkole, a mój przyjaciel Gustavo Perdomo grał w rezerwach Wanderers. Grywaliśmy tuż za rogiem. […] [Pewnego dnia] graliśmy mecz i zostałem zauważony. Podeszli do mnie Martiarena i Giacoia, których bardzo szanowałem. Zaproponowali mi, żebym dołączył do klubu i kiedy szkoła się skończyła, zgodziłem się. Poza tym byłem tam razem z moim przyjacielem – mówił o okolicznościach przejścia do Wanderers Enzo.

Francescoli staje się księciem

Do Wanderers Enzo dołączył w 1978 r. Początkowo grał w drużynach młodzieżowych. Również tam swoimi umiejętnościami przewyższał kolegów i wyrobił sobie silną pozycję. Trenował w Las Piedras, na przedmieściach Montevideo, gdzie chodził codziennie ze swoją małą torbą. Cieszył się uznaniem do tego stopnia, że często drużyna zaczynała mecz bez niego, a on dołączał na boisko po kilku czy kilkunastu minutach.

220px Francescoli Wanderers
Karta zawodnika Wanderers
źródło: Wikimedia Commons

W soboty musiałem nadrabiać przedmioty w szkole. Ojciec po mnie przyjeżdżał i zabierał na mecz. Nieraz zdarzało się, że dojeżdżaliśmy kilka minut za późno. Wanderers zaczynali wtedy w dziesięciu, bo cieszyłem się uznaniem trenera Martiareny. Wychodziłem z autobusu, przebierałem się i wchodziłem na boisko – wspominał Francescoli.

To właśnie w drużynie Wanderers dorobił się przydomku Książę. Określił go tym mianem Aníbal Ciocca, który sam był tak nazywany. Grał w Wanderers na początku lat 30., a potem święcił triumfy z Nacionalem. Ciocca był pod wrażeniem elegancji i stylu, jaki prezentował Francescoli na boisku i uznał, że Enzo jest godny odziedziczyć ten przydomek. Gdziekolwiek później nie grał, to właśnie w ten sposób nazywali go kibice.

W zespole seniorskim zadebiutował 9 marca 1980 r. Wanderers grało wtedy na wyjeździe z Defensorem Sporting w ramach Torneo Colombes. Enzo z kolegami pewnie zwyciężyli 5:0, a on sam rozpoczął piękny etap w swojej przygodzie z piłką. Z miejsca stał się podstawowym zawodnikiem. Wystąpił we wszystkich 26 meczach ligowych. Trzykrotnie wpisał się na listę strzelców. Klub największe sukcesy odnosił w latach 30. i 40., potem popadł w ligową przeciętność i niejednokrotnie balansował na krawędzi spadku. Ostatni raz na podium zameldowali się w 1963 r. Rozgrywki z 1980 r. ukończyli jednak na drugim miejscu, ustępując tylko Nacionalowi. Francescoli miał w tym sukcesie niemały udział. Czuł się pewniej i coraz bardziej czarował swoją grą. Szybko pojawiły się porównania do wielkiego Juana Schiaffino i pogłoski o zainteresowaniu River Plate czy Milanu.

Ekwador i Australia

Forma młodego zawodnika zwróciła uwagę selekcjonera młodzieżowej reprezentacji. Raúl Bentancor zabrał Enzo na mistrzostwa Ameryki Południowej do Ekwadoru. W fazie grupowej Urugwajczycy mierzyli się z Ekwadorem, Boliwią, Paragwajem i Kolumbią. Zajęli pierwsze miejsce w grupie i nie przeszkodziła im nawet porażka z Paragwajem. Francescoli zdobył ważne bramki w starciach z Kolumbią i Ekwadorem i był wyróżniającym się zawodnikiem rozgrywek. W fazie finałowej Urusi byli bezkonkurencyjni. Wygrali wszystkie trzy mecze – 2:1 z Brazylią, 2:1 z Boliwią i na deser rozbili aż 5:1 swoich największych rywali z Argentyny. Do swoich zdobyczy strzeleckich Enzo dorzucił trafienia w starciach z Brazylią i Argentyną i z pięcioma golami na koncie został królem strzelców turnieju. W zgodnej opinii fachowców przyszłość stała przed nim otworem, a na potwierdzenie tych słów uznano go za najlepszego gracza całych rozgrywek.

Zwycięstwo w ekwadorskim turnieju otwierało drogę do udziału w młodzieżowych mistrzostwach świata. Te rozgrywano w dalekiej Australii, a Enzo, który rozgrywał kolejny dobry sezon w klubie, miał poprowadzić drużynę do sukcesu. W grupie Celestes mierzyli się z USA, Polską i Katarem. Suncorp Stadium w Brisbane, na którym rozgrywano mecze grupy A, okazał się bardzo szczęśliwy dla Urugwaju. Francescoli z kolegami sprostali oczekiwaniom i wygrali wszystkie trzy mecze. W ćwierćfinale ich przeciwnikiem byli Rumuni. Spotkanie było wyrównane, ale w ostatecznym rozrachunku lepsi okazali się Europejczycy. Wygrali 2:1, a dającą zwycięstwo bramkę strzelili na kilka minut przed końcem meczu. Mimo że Francescoli w żadnym meczu nie wpisał się na listę strzelców, to po raz kolejny zaprezentował się z bardzo dobrej strony i wielu wróżyło mu wielką przyszłość.

Debiut w kadrze i awans

Rok 1981 zakończył ze swoim klubowym zespołem na trzecim miejscu w ligowej tabeli. Grał w australijskim turnieju, więc opuścił kilka kolejek, ale i tak zdołał strzelić siedem bramek. Kiedy w lutym 1982 r. Urugwaj brał udział w towarzyskim turnieju Nehru Cup, rozgrywanym w Kalkucie, nowy selekcjoner Omar Borrás postanowił sprawdzić wyróżniającego się piłkarza. Francescoli zagrał we wszystkich meczach. W pierwszym, z Jugosławią B, który uważa się za nieoficjalny, strzelił nawet bramkę. Ponownie na listę strzelców wpisał się w starciu z olimpijską reprezentacją Włoch, którą Urugwaj pokonał 3:2. Poza tym w turnieju brały udział zespoły Chin i Korei Południowej, z którymi Urusi zremisowali. Gospodarz, czyli Indie, przegrały z ekipą Enzo 1:3. W finale  Urugwaj wygrał pewnie 2:0 z Chinami, a Enzo po raz pierwszy posmakował triumfu z reprezentacją. Turniej oczywiście nie stał na jakimś niebotycznym poziomie, ale dla takiego zawodnika jak Francescoli był dobrą okazją do pokazania swoich umiejętności trenerowi.

Na mundialu w Hiszpanii Urugwaju zabrakło, więc kibicom pozostały emocje związane z rozgrywkami na krajowym podwórku. Tym razem Wanderers po dwóch solidnych sezonach nieco rozczarowali. Finiszowali na piątym miejscu, ale paradoksalnie dla Enzo był to najlepszy sezon w klubie. Znowu nie opuścił żadnego spotkania i dziesięciokrotnie pokonywał bramkarzy rywali. Kiedy jednak w kwietniu 1983 r. zespół rozpoczynał zmagania w Copa Libertadores, to Enzo nie było już w drużynie. Przeniósł się na drugi brzeg La Platy, do River Plate.

Książę w boskim Buenos

To właśnie w barwach River Plate wszedł na wyższy poziom, a Estadio Monumental stało się jego drugim domem. Zanim jednak został zawodnikiem Los Milionarios, transfer poprzedziły żmudne negocjacje. Zgodę na jego odejście musiało wyrazić zgromadzenie socios, a nie było łatwo ich przekonać. Po raz drugi w 80-letniej historii klubu konieczne było przeprowadzenie dwóch takich zebrań. W końcu jednak Francescoli dostał zgodę na transfer. River miało zapłacić Urugwajczykom 310 tys. dolarów i dodatkowo do Wanderers miało trafić 20 procent zysku z kolejnego transferu. Swoją dolę musiał też dostać Enzo i jego przedstawiciele. Pojawił się problem, bo River nie mógł zapłacić wynegocjowanej kwoty w gotówce. Stanęło na tym, że zapłacono tylko 50 tys., a reszta miała być uregulowana w ratach. Gwarancji miał udzielić Banco di Napoli, a raty miały być finansowane z kolejnych transz za transfer Ramóna Díaza, który rok wcześniej zamienił River na Napoli. W sprawie kontraktu indywidualnego Francescoli bez problemu doszedł do porozumienia z klubem i wreszcie mógł zacząć grać.

Na nieszczęście dla wszystkich wielu wyolbrzymia moje umiejętności, tak więc mam nadzieję, że nikogo nie rozczaruję. Mam ambicję sprostać oczekiwaniom, jakie są przede mną stawiane. Chcę jednak podkreślić, że w River jest wielu graczy najwyższego poziomu, a ja będę tylko kolejnym. Nie uważam siebie za zbawcę River. Jedyne co muszę zrobić w niedzielę, to starać się nie myśleć o tym, że wszystkie oczy będą zwrócone na mnie. To prawda – przyszedłem do jednego z najlepszych klubów na świecie i nie zamierzam dać się zastraszyć – mówił Enzo po przyjściu do klubu.

Zadebiutował w drużynie 24 kwietnia 1983. River podejmował wtedy na własnym boisku w rundzie wstępnej Campeonato Nacional Huracán. Wygrali 1:0, a w rewanżu potwierdzili swoją wyższość, zwyciężając 2:0. Przygodę w rozgrywkach zakończyli jednak dość szybko. Już w ćwierćfinale musieli uznać wyższość Argentios Juniros. Początki Księciaboskim Bueons nie były różowe. Francescoli miał problemy z odnalezieniem się w sposobie gry.

Początki były trudne. Drużynie nie szło najlepiej, mi też. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca na boisku. Dopiero z czasem wszystko zaczęło się układać – wspominał po latach.

Wspominał też toczącą się debatę w telewizji o wysokości jego transferu, kiedy to znany, były już wtedy sędzia Guillermo Nimo powiedział, że tym, który powinien zapłacić za grę dla River, jest sam Francescoli. Kibice nie mieli powodów do zadowolenia. Enzo przychodził jako ten, który miał dać zespołowi nową jakość. Strzelił co prawda kilka bramek, ale na niewiele się to zdało. Drużyna rozczarowywała. Campeonato Metropolitano zakończyła na przedostatnim miejscu w tabeli. Nic dziwnego zatem, że pojawił się pomysł kolejnych przenosin. W 1984 r. po Enzo zgłosiła się kolumbijska América Cali. Francescoli chciał jednak zostać w River i miał ambicję, żeby odnieść tam sukces. Postawił więc zaporowe warunki finansowe i z transferu wyszły nici.

Copa América 1983

Zanim jednak próbowali go kupić Kolumbijczycy, Enzo oczarował wszystkich swoją grą na Copa América. Turniej był rozgrywany w innej formule niż dzisiaj. Rozgrywki toczyły się od sierpnia do listopada, a drużyny rywalizowały w dwóch grupach. Każdy grał z każdym mecz i rewanż – u siebie i na wyjeździe. Zwycięzcy trzech grup i obrońca tytułu spotkali się w półfinałach, które również rozrywano tym samym systemem. O tym, kto zostanie mistrzem, decydował finałowy dwumecz. Francescoli nie grał we wszystkich meczach. Trener Omar Borrás doskonale pamiętał go z drużyn młodzieżowych i ściągnął dopiero na półfinały. Tam przeciwnikiem Urugwaju była solidna reprezentacja Peru, która wcześniej zostawiła w pokonanym polu Kolumbię i Boliwię. Celestes okazali się dla nich jednak za silni. W pierwszym meczu w Limie gospodarze przegrali 0:1. Mieli szansę na remis, ale karnego egzekwowanego przez Navarro obronił Rodriguez. W rewanżu na Estadio Centenario wszyscy spodziewali się łatwego zwycięstwa Urugwaju, ale goście tanio skóry nie sprzedali i udało im się uzyskać remis.

Ostatnim przeciwnikiem w drodze do końcowego zwycięstwa była Brazylia. Ta miała wtedy jedną z najlepszych reprezentacji w historii. Takie nazwiska jak Leão, Leandro, Sócrates, Careca czy Roberto Dinamite kojarzy większość kibiców. Pierwszy mecz rozgrywano w Montevideo. Urugwaj pewnie wygrał 2:0, a Francescoli do spółki z Diogo praktycznie pozbawili Brazylię złudzeń. Rewanż rozgrywano na stadionie Fonte Nova w Salvadorze. Na trybunach zgromadziło się prawie 100 tysięcy kibiców. Mimo wsparcia płynącego od publiki, Canarinhos nie byli w stanie rozwinąć skrzydeł. Guttierez bezbłędnie kierował obroną, a Francescoli i Barrios niepodzielnie panowali w środku pola. Gol Jorginho przywrócił co prawda nadzieje kibicom, ale kiedy Aguilera wygrał w 77. minucie pojedynek główkowy z Mozerem i skierował piłkę do siatki, to stało się jasne, że tytuł najlepszej drużyny kontynentu po szesnastu latach wróci do Urugwaju. Dla kibiców, którzy ciągle przeżywali porażki w eliminacjach do dwóch ostatnich mundiali, ten wynik był zapowiedzią lepszych czasów. Enzo był jednym z najlepszych na boisku i uznano go za najbardziej wartościowego gracza turnieju. Pokazał niedowiarkom, że naprawdę potrafi grać w piłkę. Gazety natomiast zastanawiały się, który Francescoli jest prawdziwy – ten, który czaruje w Copa América, czy ten, który ma problemy w River Plate.

Wejście na szczyt

Kolejny rok przyniósł odpowiedź na pytania gazet. Przed sezonem do klubu wrócił Norberto Alonso i dodatkowo ściągnięto Roque Alfaro. Było jasne, że to między tymi dwoma zawodnikami rozegra się walka o grę na pozycji nr 10. Francescoli z konieczności miał grać na „8”. Początkowo niezbyt dobrze się tam czuł, ale nie miał zamiaru się poddawać. Szło mu coraz lepiej i zaczynał strzelać coraz więcej bramek. Odrodził się. Zaczął powoli pokazywać, na co go stać. Zawsze jednak podkreślał, że to przyjście do klubu Alonso pomogło mu w dojściu do wielkiej formy. Wkrótce zmienił się trener. Odszedł Luis Cubilla, którego tymczasowo zastąpił Don Adolfo Pedernera. To on właśnie zmienił ustawienie drużyny i przesunął Enzo na pozycję „9 i pół”, jak sam Francescoli określał swoją rolę na boisku.

Razem z Don Adolfo często spotykaliśmy się w klubowej cukierni i rozmawialiśmy. Pewnego dnia powiedział mi: „Masz wszelkie warunki, żeby grać podwieszony na ostatnich 30 – 40 metrach boiska. Musisz być jednak znacznie bardziej nieprzewidywalny”. Miał rację i dzisiaj jestem mu za to wdzięczny – opowiadał.

Kiedy rozgrywki ligowe już prawie wystartowały, opiekę nad zespołem powierzono Héctorowi Veirze. Nowy trener nazywał go fenomenem. Francescoli urzekał kibiców swoją grą. Znakomicie spisywał się w ataku i w drugiej linii. Potrafił wziąć na siebie ciężar gry i dzięki swoim nieprzeciętnym umiejętnościom przechylić szalę zwycięstwa. Po niemrawym poprzednim sezonie doprowadził River do finału Campeonato Nacional. Tam niestety jednak przegrali z Ferro Carril Oeste. Natomiast w Campeonato Metropolitano finiszowali na czwartym miejscu. River grało coraz lepiej. Enzo wykazał się znakomitą skutecznością. Strzelił w lidze aż 24 bramki i zapewnił sobie tytuł króla strzelców. Dzięki swoim świetnym występom uznany został piłkarzem roku Ameryki Południowej.

Francescoli Campeón

Rok 1985 przyniósł zmiany w argentyńskim futbolu. Przeprowadzono reformę rozgrywek. Od tej pory zespoły grały systemem jesień – wiosna. W ostatniej edycji Campeonato Nacional River otarli się o udział w finale, ale trochę im zabrakło. W marcu i kwietniu musieli sobie radzić bez jednego ze swoich filarów, bo Enzo był potrzebny w eliminacjach do meksykańskiego mundialu. Jego pozycja w klubie była jednak niepodważalna. Wymieniano go w jednym rzędzie z najlepszymi zawodnikami na świecie.

Enzo rozwiązuje ci wiele problemów. Jest absolutnie fenomenalny. Dla mnie jest na najwyższym poziomie, na tym samym co Platini, Rummenigge i Maradona. On robi wszystko, każę mu grać z tyłu, podpowiadam i wiem, że pokiwa głową. Nigdy nie powie: idź, sam zagraj i pokaż – mówił o nim trener Veira.

W lipcu ruszyły nowe rozgrywki. Campeonato Metropolitano przekształcono w ligę ogólnokrajową, do której oczywiście mogły awansować kluby spoza Buenos Aires. Dla River Plate miał to być początek nowego, pięknego rozdziału w ich historii. Od początku kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa, a Francescoli strzelał i strzelał. Często to właśnie jego bramki przesądzały o zwycięstwach. Był etatowym wykonawcą rzutów karnych. W lidze uzbierał 25 goli i ponownie został najlepszym strzelcem. W całym sezonie River Plate przegrało tylko trzy spotkania.

9 marca 1986 r. Los Millonarios podejmowali u siebie Velez Sarsfield. Odnieśli pewne zwycięstwo, aplikując rywalom trzy bramki, nie tracąc przy tym żadnej. Wynik meczu strzałem z rzutu karnego w samej końcówce ustalił Francescoli. Wraz z końcowym gwizdkiem arbitra stało się jasne, że po kilku latach tytuł wróci na Estadio Monumental. Do końca rozgrywek pozostawało jeszcze pięć kolejek, ale tym zwycięstwem River Plate zapewnili sobie mistrzostwo. Enzo był gwiazdą. Razem z Ruggerim rozegrali najwięcej meczów w lidze – 31. Francescoli, jako pierwszy piłkarz spoza Argentyny, zdobył nagrodę dla piłkarza roku w tym kraju. Jego klasę doceniali też koledzy z drużyny.

Enzo był fundamentem drużyny nie tylko z powodu bramek. Był bardzo ważny również dla nas, obrońców. Kiedy przychodził cięższy okres gry i nie było do kogo zagrać, to podawaliśmy do niego i mogliśmy chwilę odetchnąć. On robił resztę – utrzymywał piłkę przez odpowiedni czas, dzięki czemu mogliśmy spokojnie odzyskać siły. Enzo już wtedy był dla nas punktem odniesienia, choć nie miał takiej pozycji jak Alonso czy Gallego. Widziałem, że był bardzo szczęśliwy podczas rozgrywek. Żył w pełni i osiągnął to, co sobie założył – mówił Jorge Gordillo.

Wtórował mu Roque Alfaro:

Na moim pierwszym treningu siedziałem na ławce rezerwowych przy bocznym boisku i patrzyłem na piłkarzy, zadając sobie pytanie: „Jak ten gość może być tak krytykowany, skoro jest tak fenomenalny?”. Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, wiedziałem, co o nim mówiono. To było w 1984 r. Od razu zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo jest dobry. Mimo że przyszedłem grać na jego pozycji, traktował mnie szczególnie od pierwszego do ostatniego dnia.

Mundial w Meksyku

Najważniejszą imprezą w 1986 r. były oczywiście mistrzostwa świata. Kibice mieli prawo oczekiwać, że formę prezentowaną w klubie Francescoli przełoży na reprezentację. Pomógł kolegom awansować na mundial po 12 latach przerwy. Trzy lata wcześniej w dobrym stylu wygrali Copa América, a teraz nadeszła pora, żeby potwierdzić klasę wśród 24 najlepszych zespołów na świecie. Zadanie jednak nie był wcale takie proste. Urugwaj trafił do „grupy śmierci”, jak określił ją selekcjoner Omar Borrás. Ich rywalami byli Szkoci, Duńczycy i wicemistrzowie świata Niemcy.

To właśnie z Niemcami Urusi zagrali pierwszy mecz. Piłkarze z Ameryki Południowej nie byli faworytami, ale to właśnie oni jako pierwsi strzelili bramkę. Fatalne podanie Lothara Matthäusa do obrońców przejął Antonio Alzamendi. Położył na ziemię Toniego Schumachera i silnym, odbitym od poprzeczki strzałem dał swojemu zespołowi prowadzenie. Niemcy grali jednak do końca. Sześć minut przed końcowym gwizdkiem wyrównał Klaus Allofs. Kibice mogli czuć się rozczarowani, ale remis z Niemcami ujmy nie przynosił. Zupełnie inne nastroje towarzyszyły im po drugim grupowym spotkaniu. Debiutujący na mundialu Duńczycy rozbili Urugwaj aż 6:1.

Przy stanie 1:0 z boiska za drugą żółtą kartkę wyleciał Miguel Bossio, ale do końca pierwszej połowy Celestes jakoś się trzymali. Tuż przed przerwą z rzutu karnego na 2:1 strzelił Francescoli i wydawało się, że będą w stanie toczyć wyrównaną walkę. Druga odsłona była jednak koncertem podopiecznych Seppa Piontka. Strzelili cztery bramki i nie pozostawili rywalom złudzeń. Preben Elkjær Larsen ustrzelił hat-tricka. Kiedy po latach pytano Enzo, czy wstydzi się jakiegoś występu, wskazywał właśnie to spotkanie.

Powinniśmy się zamknąć i przegrać 1:3. Strzeliłem na 1:2 i pobiegłem po piłkę, krzycząc do kolegów: dalej, wyrównajmy! , Straciliśmy piłkę i nawet tego nie zauważyliśmy. Nigdy więcej mi się to nie przydarzyło. Jest to jedyna rzecz, za którą przepraszam wszystkich Urugwajczyków – wspominał tamten mecz.

Ostatni grupowy pojedynek ze Szkotami zapisał się w kronikach. Już w pierwszej minucie z boiska usunięty został José Batista. Enzo wraz z kolegami nie załamali się i zdołali wywalczyć dający im awans remis. Wielu jednak zarzucało Urugwajowi ostrą i brutalną grę.

Urugwaj przynosi wstyd. Nie mają respektu dla godności innych ludzi – mówił Alex Ferguson.

Urugwaj miał zmierzyć się Argentyną, czyli odwiecznym rywalem w 1/8. Starcia tych drużyn zawsze elektryzowały kibiców. Wielu czekało również na rywalizację dwóch wybitnych jednostek – Maradony z Francescolim. W meksykańskiej Puebli faktycznie iskrzyło. Sędzia pokazał aż siedem żółtych kartek. W drugiej połowie nad stadionem przeszła burza i padał ulewny deszcz. Maradona rozgrywał kapitalny mecz, ale na listę strzelców się nie wpisał. Miguel Bossio starał się mu uprzykrzać życie, jak tylko mógł. Po drugiej stronie równie dobre zawody rozgrywał Francescoli. Enzo dwoił się i troił, ale twardzi argentyńscy obrońcy zatrzymywali go wszelkimi możliwymi sposobami. Pojawiają się głosy, że jeśli na meksykańskim turnieju ktoś dorównywał Maradonie, to był to właśnie Francescoli w starciu 1/8 finału. Mecz zakończył się jednak zwycięstwem Albiceleste 1:0 po bramce Pedro Pasculliego i to oni, a nie Urugwaj zagrali w tym pamiętnym ćwierćfinale.

Copa América 1987

Szansa na rehabilitację pojawiła się już rok później. Copa América odbywała się wtedy w Argentynie. Częściowo powrócono do starej formuły. Turniej rozgrywano w jednym kraju, ale Urugwaj jako obrońca tytułu do rywalizacji przystępował dopiero w półfinale. Tam nadarzyła się okazja do rewanżu za ostatnie starcie na mundialu. Na Estadio Monumental spotkały się drużyny mistrzów świata z mistrzami kontynentu. 65 tys. kibiców obserwowało znakomite spotkanie. Zacięte, toczone w ostrym tempie i obfitujące w zagrania najwyższej klasy. Smaczku dodawała oczywiście rywalizacja dwóch największych indywidualności Ameryki Południowej, czyli Maradony i Francesoliego. To właśnie na nich w dużej mierze zwrócone były oczy kibiców. Nieco lepiej wypadł Argentyńczyk, ale Enzo po raz kolejny udowodnił, że wiele mu nie ustępuje. W finale zameldowali się obrońcy tytułu. Bramkę tuż przed przerwą strzelił Antonio Alzamendi i nawet wysiłki młodziutkiego Claudio Caniggi nie zmieniły wyniku Tym razem to Urugwaj przeszedł dalej i miał grać o złoto.

Tam spotkali się z Chile, które w półfinale odprawiło coraz silniejszą Kolumbię z Carlosem Valderramą. Rozgrywany 12 lipca finał zgromadził na Estadio Monumental ledwie 35 tys. kibiców. Nie było to jednak widowisko godne finału. Piłkarze grali bardzo ostro i sędzia usunął z boiska aż czterech piłkarzy. Wśród nich znalazł się też Francescoli, który do szatni musiał zejść po niespełna pół godzinie gry. Nie zawsze udawało mu się trzymać nerwy na wodzy. Mimo to przewaga Urugwaju była wyraźna, a Chilijczycy chyba nie wytrzymali psychicznie. Obrońcy tytułu wygrali 1:0 po bramce Bengoechei. Dzięki nieco dziwnemu regulaminowi do końcowego zwycięstwa wystarczyły im ledwie dwa mecze.

Paris, Paris

Turniej w 1987 r. był dla Enzo okazją do powrotu na Estadio Monumental, gdzie cieszył się wielkim szacunkiem. Kiedy w 1986 r. River Plate zdobywał pierwsze w swoje historii Copa Libertadores, Francescoli grał już w Europie. Jeszcze przed meksykańskimi mistrzostwami zdecydował się odejść do Paryża. W stolicy Francji tworzono wtedy drużynę, która miała zdominować krajowe rozgrywki i zaistnieć w Europie. Przedsiębiorca z branży motoryzacyjnej Jean-Luc Lagardère zainwestował duże pieniądze w jeden z najstarszych francuskich klubów – Racing. Głównym sponsorem klubu została motoryzacyjna firma Matra, co zaowocowało zmianą nazwy na Matra Racing.

Francescoli dołączył do drużyny, w której obok niego mieli grać: Pascal Olmeta, Thierry Tusseau, Maxime Bossis, Luis Fernández, Rubén Paz czy Pierre Littbarski. Drużyna była jednak silna tylko na papierze. W lidze zajęli dopiero 13. miejsce, choć Francescoli był wyróżniającym się zawodnikiem. Z 14 bramkami uplasował się w czołówce klasyfikacji strzelców. W Paryżu spędził trzy sezony. Za każdym razem był najlepszym strzelcem w drużynie. Najbliżej europejskich pucharów był w 1988, kiedy do miejsca premiowanego grą w Pucharze UEFA zabrakło Racingowi czterech punktów. To wtedy właśnie Francescoli miał okazję zamienić Paryż na Turyn. Juventus chciał go u siebie jako zmiennika dla Platiniego, ale Enzo odrzucił ofertę. Został w Racingu i pomógł drużynie utrzymać się w lidze. Z mocarstwowych planów wyszły nici. Wkrótce Francescoli opuścił klub, a bez niego w składzie Racing spadł z ligi. W swoim ostatnim sezonie w klubie wprowadzał w świat dorosłej piłki młodego Davida Ginolę. Dziś drużyna gra na piątym poziomie rozgrywkowym, a o tym, że pieniądze w piłkę nie grają, nie wiedzą w Paryżu chyba do teraz…

Marsylska fascynacja

Kolejnym przystankiem w jego przygodzie z piłką była Marsylia. Tam inny majętny człowiek tworzył inny wielki klub. Tapie i jego Olympique odegrali jednak dużo istotniejszą rolę w europejskim futbolu. W 1990 r. klub zdobył mistrzostwo Francji, a Enzo był podstawowym zawodnikiem zespołu. Razem z Chrisem Waddlem grali za plecami Papina. Urugwajczyk dbał o dostarczanie piłek do francuskiego snajpera.

W Ligue 1 grało wtedy wielu znakomitych piłkarzy. Pamiętajmy o obowiązujących wówczas limitach dla obcokrajowców. Tym cenniejsze jest więc zdobycie przez niego tytułu najlepszego zagranicznego piłkarza w lidze. Pokonał w tej rywalizacji takich piłkarzy jak: Klaus Allofs, Enzo Scifo, George Weah, Abédi Pelé czy Ramón Díaz, co musi budzić uznanie. Pomógł też drużynie w dotarciu do półfinału Pucharu Mistrzów. Tam musieli uznać wyższość Benfiki. Francescoli nie mógł rozwinąć skrzydeł, bo stał się obiektem brutalnych zagrań Portugalczyków. Praktycznie każdy jego kontakt z piłką kończył się faulem. Wówczas bardziej polowano na nogi, sędziowie pozwalali na więcej. Tylko osiem rozegranych spotkań w najważniejszych klubowych rozgrywkach w Europie. To bilans Urugwajczyka. W Marsylii spędził jednak tylko sezon. To właśnie jego grę starał się podglądać pewien młody chłopak. Ten syn algierskich imigrantów przychodził na treningi Olympique i chciał grać tak, jak Enzo. Sześć lat później obaj panowie zagrają przeciwko sobie, a w 1998 r. ten młody chłopak strzeli dwie bramki w finale mistrzostw świata.

Kiedy zobaczyłem jak gra Francescoli, to stał się dla mnie wzorem. Chciałem być taki jak on. Był piłkarzem, którego oglądałem i podziewałem w Marsylii. Był moim idolem, kiedy grałem przeciwko niemu w Juventusie. Enzo jest jak Bóg – mówił Zidane.

Enzo w Italii, czyli Król Sardynii

Postanowił spróbować swoich sił w najsilniejszej wtedy lidze świata.Nie przeszedł do zespołu z topu, ale do drużyny, która miała walczyć o utrzymanie. Jego wybór padł na Cagliari. Zanim jednak przeniósł się na Sardynię, pojechał z reprezentacją na mistrzostwa świata. Kibice ciągle czekali na sukces drużyny narodowej, która dobrze spisywała się na kontynencie, ale do mundiali szczęścia nie miała. Francescoli jako kapitan miał pomóc w przełamaniu tej złej passy. Urugwaj odpadł jednak w 1/8 z gospodarzami turnieju, czyli Włochami.

W zespole beniaminka Serie A występował z dwoma kolegami z reprezentacji – Danielem Fonsecą i José Óscarem Herrerą. Wspólnie zapewnili zespołowi utrzymanie. Francescoli był ustawiany nieco głębiej. Nie strzelał już tylu bramek, co wcześniej, ale udowodnił, że dobrze radzi sobie jako rozgrywający. O ile miejsca w dolnych rejonach tabeli były czymś, czego po Sardyńczykach można było się spodziewać, o tyle zajęcie przez nich szóstego miejsca w 1993 r. należało uznać za niespodziankę. Do podium stracili tylko cztery punkty, a zajęta pozycja gwarantowała im udział w Pucharze UEFA. Tam dotarli aż do półfinału. Enzo grał już wtedy gdzie indziej. W ciągu trzech lat spędzonych na Sardynii zaliczył 97 ligowych występów i strzelił 17 bramek. To on zapewniał polot i fantazję i do dziś się o nim w Cagliari pamięta.

Śródziemnomorski klimat Sardynii zamienił na górskie powietrze Turynu. Został zawodnikiem Torino. Tamtejsi działacze na własnej skórze przekonali się o umiejętnościach Urugwajczyka 16 maja 1993 r. Wtedy to Francescoli jeszcze w barwach Cagliari rozegrał znakomite spotkanie. Sardyńczycy roznieśli Torino aż 5:0. Enzo dwukrotnie pokonał Marchegianiego i dołożył jedną asystę. Swoimi akcjami ciągle stwarzał zagrożenie pod bramką turyńczyków. Po takim popisie stał się jednym z głównych celów transferowych Torino. W nowej ekipie znowu grał bardziej cofnięty i częściej podawał, niż strzelał. W Pucharze Zdobywców Pucharów wystąpił tylko trzykrotnie i były to jego ostatnie mecze w europejskich pucharach. Grał tutaj tylko przez jeden sezon. W Serie A zajął z klubem ósme miejsce. Kiedy z nowymi kolegami pojawił się na meczu w Cagliari, przywitano go kwiatami i owacjami na stojąco. Z włoskimi i europejskimi boiskami pożegnał się 1 maja 1994 r.  Trudno oprzeć się wrażeniu, że mógł w Europie osiągnąć więcej…

Powrót do domu

Francescoli wrócił do swojego piłkarskiego domu, czyli na Estadio Monumental w Buenos Aires. Nie odcinał kuponów. Przeżywał swoją drugą młodość. Jeszcze w 1994 r. zdołał doprowadzić drużynę do triumfu w Torneo Apertura. River nie przegrało wtedy żadnego meczu. Sam Francescoli z 12 bramkami został królem strzelców. El País umieścił go w południowoamerykańskiej jedenastce marzeń. Tej jedenastki nie opuści przez następne trzy lata.

Wśród możliwych do realizacji marzeń, moim zdaniem najważniejszym jest zdobycie Copa Libertadores. I będziemy do tego dążyć. Jeśli chodzi o moją emeryturę, to nastąpi to wtedy, kiedy nie będę już w stanie odpowiednio się skoncentrować albo zacznę gorzej znosić podróże, czyli wtedy kiedy nie będę mógł grać na odpowiednim poziomie – mówił w jednym z wywiadów.

W 1995 r. w Copa Libertadores River dotarło do półfinału. Tam jednak musieli uznać wyższość Atlético Nacional z niesamowitym René Higuitą w bramce. Swoje marzenie o triumfie w tych rozgrywkach Francescoli zrealizował rok później. W lidze zespołowi nie wiodło się najlepiej, ale kiedy nadchodził czas gier w Copa Libertadores, piłkarze wznosili się na wyżyny. Fazę grupową przeszli bez porażki. W 1/8 finału mierzyli się ze Sprotingiem Cristal z Peru. W pierwszym meczu przegrali 1:2, ale rewanż na Estadio Monumental rozwiał wszelkie wątpliwości. River wygrało 5:2. Francescoli wpisał się na listę strzelców, ale zrobiło to też dwóch jego uczniów – Ariel Ortega i Hernán Crespo, który jedną z bramek strzelił przewrotką w stylu Enzo. W ćwierćfinale byli lepsi od rywali z krajowego podwórka – San Lorenzo. W półfinale zmierzyli się z Universidad de Chile, gdzie świetne partie rozgrywał Marcelo Salas. Sam jednak nie był w stanie wygrać dwumeczu i po remisie 2:2 w Chile i zwycięstwie 1:0 u siebie w finale zagrali piłkarze znad La Platy.

W finale ich przeciwnikiem była América de Cali. Pierwszy mecz ekipa River przegrała 0:1. Zdołali jednak odrobić straty. Niesieni fanatycznym dopingiem kibiców Los Millonarios rozegrali świetny mecz i dzięki dwóm bramkom Crespo mogli cieszyć się z triumfu. Francescoli, który od lat marzył o tym pucharze, mógł wreszcie jako kapitan unieść go w górę. Na stadionie rozpoczęło się wielkie świętowanie.

Po moim odejściu dziesięć lat temu nigdy bym nie przypuszczał, że będę mógł wygrać Copa Libertadores po moim powrocie. Kiedy zdałem sobie sprawę, że jesteśmy w stanie wygrać? W Peru, po przegranej z Cristalem. Tamtej nocy byliśmy zdenerwowani i przegraliśmy 1:2. Pomyślałem, że jeśli dziś nas nie pobili, to tylko dlatego, że szczęście jest po naszej stronie. Chciałbym jeszcze coś powiedzieć tym, którzy myślą, że piłkarz z 15-letnim stażem w pierwszej lidze się nie denerwuje: kończyłem finał ze skurczami – nerwy zjadły mi nogi – mówił Francescoli po finale.

Copa América po raz trzeci

W 1995 r. znów wygrał Copa América. Urugwajczycy w grupie bez problemów uporali się z Wenezuelą, dzięki bramce Enzo wygrali 1:0 z Paragwajem i zremisowali 1:1 z Meksykiem. W ćwierćfinale 2:1 odprawili Boliwię, a w półfinale 2:0 pokonali Kolumbijczyków. W finale ich przeciwnikiem byli Brazylijczycy. Mistrzowie świata prowadzili po pierwszej połowie 1:0, ale tuż po przerwie wyrównał Bengoechea. Regulaminowy czas nie przyniósł rozstrzygnięcia i po raz pierwszy w historii o tytule miały rozstrzygnąć rzuty karne. Te lepiej wykonywali gospodarze i po dramatycznej walce mogli cieszyć się z w pełni zasłużonego zwycięstwa.

To właśnie ten triumf obok zwycięstwa w Copa Libertadores wymienia jako najważniejsze momenty swojej kariery. Grał znakomicie. Znalazł się w jedenastce marzeń turnieju, jako jedyny przedstawiciel zwycięzców. Uznano go też za najlepszego piłkarza imprezy. Do tych nagród dorzucił drugą w karierze nagrodę dla najlepszego gracza Ameryki Południowej. Rzeczywiście przeżywał drugą młodość.

Zejście ze sceny

W grudniu 1996 r. w Tokio rozgrywano mecz o Puchar Interkontynentalny. River Plate mierzyło się w nim z Juventusem. Naprzeciw Enzo stanął jego wielki fan – Zinédine Zidane. Juve wygrało 1:0, ale dla Francuza ważniejsza od zwycięstwa była możliwość gry przeciwko idolowi z młodości.

Spotkanie z nim w finale było snem, pod koniec gry dał mi koszulkę dla mojego syna, a mój syn Enzo spał z nią – opowiadał Zidane

Francescoli zbliżał się już powoli do końca kariery. Coraz częściej zaczynały dokuczać mu urazy. Mimo to zdołał doprowadzić zespół do jeszcze trzech mistrzowskich tytułów z rzędu – Apertura 1996, Clasura 1997 i Apertura 1997. Niejako na zakończenie swojej kariery dorzucił jeszcze triumf w Supercopa Sudamericana w 1997 r. Nie udało mu się razem z reprezentacją zakwalifikować na turniej do Francji. To nieco przyspieszyło jego decyzję o przejściu na piłkarską emeryturę. Ogłosił ją na początku 1998 r. Chciał w końcu poświęcić się rodzinie i nieco nadrobić czas, którego nie mógł jej poświęcić w trakcie kariery. 1 sierpnia 1999 na Estadio Monumental odbył się specjalny mecz pożegnalny. Wśród widzów znaleźli się prezydenci Argentyny i Urugwaju. Na boisku Enzo wraz z przyjaciółmi z River Plate pokonali 4:0 Peñarol.

Przez całą swoją karierę palił po kilka papierosów dziennie. Często żartowano, że na zgrupowaniach w pokoju, który dzielił z Gabrielem Cedrésem, panuje londyński smog. Żeby zapobiegać suchości w ustach zwykle żuł gumę, czego nauczył się jeszcze w Wanderers. Lubi gotować, chętnie gra w golfa i często ogląda telewizję. Wspominał, że niektóre filmy widział 63 razy. Dzisiaj jako menadżer stara się przywrócić blask swojemu ukochanemu klubowi. Na stanowisku trenera zatrudnił Marcelo Gallardo, którego praca zaczyna przynosić efekty i po latach posuchy, River znów jest jednym z czołowych zespołów w kraju.

Był jednym z najlepszych piłkarzy swoich czasów. Czterokrotnie grał w finałach Copa América i trzykrotnie cieszył się ze zwycięstwa. Warto zauważyć, że tacy piłkarze jak Zico, czy Maradona, których obok Enzo uznaje się za najlepsze „10” lat 80., nie mają na swoim koncie żadnej wygranej w tej imprezie. Francescoli nie miał jednak szczęścia do turniejów o mistrzostwo świata. Być może gdyby miał w drużynie lepszych partnerów, to Urugwaj osiągnąłby więcej w Meksyku czy we Włoszech. Gdyby grał w którymś z wielkich europejskich klubów, z pewnością dziś bardziej byśmy o nim pamiętali. Przez to, że zaliczył ledwie kilka występów w europejskich pucharach, trudno mu było się przebić w świadomości przeciętnego kibica. Fachowcy jednak go doceniają. Wielokrotnie w rozmaitych zestawieniach jest wymieniany jako jeden z najlepszych piłkarzy w historii. Grał pięknie i elegancko. Jeśli ktoś kochał futbol, to musiał pokochać grę i styl Enzo. Tak jak Zizou…

BARTOSZ DWERNICKI

Przy pisaniu tekstu posiłkowałem się następującymi publikacjami:

Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 1

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Dwernicki
Bartosz Dwernicki
Pierwsze piłkarskie wspomnienia to dla niego triumf Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów i mecze francuskiego mundialu w 1998 r. Później przyszła fascynacja Raúlem i madryckim Realem. Z biegiem lat coraz bardziej jednak kibicuje konkretnym graczom niż klubom. Wielbiciel futbolu latynoskiego i afrykańskiego, gdzie szuka pozostałości futbolowego romantyzmu. Ciekawych historii poszukuje też w futbolu za żelazną kurtyną. Lubi podróże i górskie wędrówki.

Więcej tego autora

Najnowsze

Jimmy Glass i jego wielka ucieczka

Historia kariery Jimmy'ego Glassa, który przez kibiców jest kojarzony przede wszystkim dzięki jego słynnej bramce, która dała jego ówczesnej drużynie, Carlisle United, utrzymanie w Division Three, a jemu samemu – sporą sławę.

Europejski triumf siatkarskiej Resovii – wizyta na finale Pucharu CEV

19 marca 2024 roku Retro Futbol było obecne na wyjątkowym wydarzeniu. Siatkarze Asseco Resovii podejmowali w hali na Podpromiu niemiecki SVG Luneburg w rewanżowym...

Jerzy Dudek – bohater stambulskiej nocy

Historia kariery jednego z najlepszych polskich bramkarzy ostatnich dziesięcioleci