Ferro Carril Oeste i opowieści irracjonalne

Czas czytania: 8 m.
0
(0)

Znacie przebieg walki Dawida z Goliatem? Czy w życiu można spotkać takie historie? W takim kraju jak Argentyna, nie jest trudno znaleźć opowieść, która wyciska wanny łez i tonę patosu. Skoro mowa tu o państwie, gdzie futbol ma pierwszeństwo w każdym aspekcie życia – to poznajmy historię pewnych „Zielonych ludzików” i wcale nie mam na myśli oddziału zaprawionych w bojach komandosów.

Dzisiejsza opowieść będzie dotyczyła mało znanego argentyńskiego klubu – Ferro Carril Oeste. Jego początki sięgają 1904 roku, kiedy to dokładnie 95 pracowników spółki kolejowej Buenos Aires Western Railway, postanowiło spędzać wolny czas na zajęciach sportowych. Od tego momentu, Ferro Carril doświadczył wielu przedziwnych sytuacji, które dla fana z Europy mogą się wydawać zupełnie niewiarygodne. Gdyby stadiony mogły przemówić ludzkim głosem, to ten, na którym przez lata grali piłkarze Ferro, mógłby zająć naszą uwagę na kilka dobrych tygodni, a my zupełnie zapomnielibyśmy o jedzeniu, piciu, czy naturalnych potrzebach fizjologicznych.

Jak materiał szyto na miarę, czyli legendy argentyńskie

Afera koszulkowa w roku narodzin klubu? Proszę bardzo. Mało kto wie, ale początkowo Ferro grał w koszulkach we wzory, z których znany jest nam River Plate (białe z ukośnym czerwonym pasem i czarnymi spodenkami). Pomimo iż trykot był autorstwa Ferro, władze River w 1905 roku zaproponowały rozegranie meczu, o prawo do jego używania. Klub z kolejowej dzielnicy Caballito odrzucił ową propozycję, przez co Milionerzy (przydomek River), mający wpływy w Argentyńskiej Federacji Ligi, zablokowali ich występy w oficjalnych rozgrywkach amatorskich. Z impasu władze Ferro wyrwały się dopiero w 1907 roku, kiedy trzech brytyjskich marynarzy, grających dla klubu, przywiozło ze sobą trykoty angielskiej Aston Villi. Dzięki temu, słynny wzór przeszedł w ręce River.

By jednak móc awansować do pierwszej ligi amatorskiej, zespół potrzebował zgody Federacji oraz sukcesów sportowych. Stało się to po pięciu latach prób, dzięki wygranej w turnieju Intermedio. Zwycięstwo zapewniło wymarzony udział w pierwszej lidze. Celebrując chwilę, zmienili kolory swoich koszulek na jednolity zielony. Trzeba zaznaczyć, że w rozgrywkach amatorskich do 1931 roku, kiedy pojawiła się liga zawodowa, La Verdolaga nie odnosiła żadnych sukcesów. W chudych latach 30-tych, Ferro mógł się jednak pochwalić tym, że jako jeden z pierwszych klubów argentyńskich, zaczął w USA promować latynoski futbol. Choć przedstawiano ich jako narodową reprezentację Argentyny, to specjaliści z marketingu dużej wpadki nie zaliczyli. Wystarczy popatrzeć tylko na wyniki – 5 spotkań, 5 zwycięstw i bilans bramkowy 23-0.

Wówczas wybitnych tryumfów nie odnosili. Nawet wtedy jednak, zasłynęli z dwóch sympatycznych historii. Jedną z nich była ta, związana z Bernardo Gandullą. Ten błyskotliwy napastnik był jedną z głównych postaci Ferro Carril w tym okresie. Kiedy drużynie zaczęło się finansowo wieść nieco gorzej, zdecydował się na emigrację do Brazylii. W Kraju Kawy doczekał się przydomku „Chłopiec od podawania piłek”, co raczej było dość łatwe do przewidzenia. Dlaczego? Otóż, jeśli pozbędziemy się jednej literki „L” z jego nazwiska, otrzymujemy dokładnie potoczną brazylijską nazwę tej „profesji”. Gandulo to tak zwany ball boy, czyli podawacz piłek. Zabawne jeszcze bardziej, bo w Vasco piłkarz zagrał tylko dwa mecze, siedząc głównie na ławce… od czasu do czasu podając piłki lub bidon kolegom na boisku. Ta ironia losu sprawiła, że gdy opuszczał Brazylię, zabrał ze sobą 15 piłek i kolegę z Ferro – Raula Emeala. Obaj dołączyli do Boca Juniors i do Sarlangi, gdzie na Xeneizes nie było już w lidze mocnych.

Owocem zatrudnienia Trójki Muszkieterów okazały się dwa mistrzostwa kraju dla Boca Juniors. Trzy lata później, żeby zdobyć fundusze na zatrudnienie genialnego Severino Vareli, Gandullo i Emeal zostali sprzedani do ukochanego Ferro. Przez całe swoje życie nierozerwalny duet snajperów mieszkał obok stadionu i co tydzień pojawiał się na trybunach stadionu Ricardo Etcheverri, niekiedy trenując młodych adeptów piłkarskich. Aż do śmierci Gandulli w 1999 roku, wraz z Emealem uznawani byli za papużki nierozłączki. To wręcz modelowy przykład przyjaźni, na tyle dogłębnej, że podejrzewano ich o związek homoseksualny, którego choć nie potwierdzili ale też nie zaprzeczyli. Zresztą Emeal przygnębiony śmiercią przyjaciela, trzy miesiące później dołączył do niego w zaświatach.

Warto też wspomnieć, że Ferro Carril w tamtych latach był jednym z pionierów, jeśli chodzi o zatrudnianie piłkarzy z Europy (nie licząc Brytyjczyków, którzy propagowali futbol w Ameryce Południowej). Jednym z pierwszych Europejczyków w Argentynie był Rodolfo Krajl. Serb, urodzony w Belgradzie, trafił do tego klubu w 1930 roku, przypływając do portu w Montevideo statkiem Florida z Marsylii. Dokładnie tym samym parowcem, którym podróżowała reprezentacja Jugosławii na pierwsze historyczne mistrzostwa świata! Jednak piłkarz udział na tym turnieju ograniczył jedynie do roli widza. Tydzień po turnieju postanowił pozostać w Ameryce Południowej. Tak oto trafił do Argentyny i do klubu Ferro. Choć nie został wielką sławą, kibice go wielce szanowali. A on zaś, odwdzięczył się wiernością do zielonych barw. Był tak niezbędnym członkiem zespołu, że w 1933 roku pełnił funkcję grającego trenera. Po zakończeniu kariery w tym klubie, w 1943 roku zajął się szkoleniem młodzieży. Trzy lata później jeszcze raz został pierwszym szkoleniowcem zespołu, jednak tylko na trzy mecze… i wszystkie przegrane.

Hokus pokus czary mary, czyli jak szokowano świat

Prawdziwe oblicze Ferro, kibice w Argentynie ujrzeli dopiero w 1979 roku wraz z zatrudnieniem Carlosa Timeoteo Griguola. Do tej pory niemal 43-letni szkoleniowiec był głównie związany z Rosario Central, gdzie jako piłkarz nie odnosił sukcesów, ale już jako trener zdobył mistrzostwo w 1973 roku. Już wtedy dał się poznać z dość nietypowych metod treningowych, jak np. bieganie na jednej nodze wokół stadionu, czy czołganie się pod zasiekami (rodzina trenera była mocno związana z wojskiem). Jego celem było wykrzesanie talentu, jaki drzemał w Oscarze Garre, Claudio Crocco, Juanie Domingo Rocchim, czy Carlosie Arreguim. Dodatkowo zaczął też przyglądać się sekcjom młodzieżowym, gdzie na dzień dobry wyrwał z nich zdolnych: Hectora Cupera i Alberto Marcico. Wraz z nimi, do klubu powrócił z Hiszpanii osławiony wychowanek na początku lat 70-tych, czyli Geronimo Saccardo, co miało zapoczątkować nową historię Ferro, pisaną ołówkiem zamordysty Griguola.

Zebrana paczka, pod wodzą nowego DT, w 1981 roku została wicemistrzem kraju. Ustąpili jedynie Boca Juniors z Maradoną w składzie. Jednak już rok później zostali sensacyjnym mistrzem kraju, wygrywając turniej Nacional i nie odnosząc przy tym żadnej porażki! Stali się tym samym pierwszą drużyną w historii ligi, która dokonała takiego wyczynu. Skalę epickości podniósł jeszcze Juarez, zdobywając koronę króla strzelców, z dorobkiem 23 goli w ledwie 21 rozegranych meczach.

Już wtedy cały kraj zastanawiał się, jakim cudem to „zielone coś” zostało najlepszą drużyną w lidze. Najprostszą odpowiedzią były same mecze, ale także zabobony. Otóż zwyczajem Griguola przed każdym meczem było… uderzenie zawodnika w twarz z liścia. Dodatkowo, drużyna zawsze wychodziła na boisko nazwiskami w kolejności alfabetycznej. Na deser szczególny przypadek. Otóż każdej nocy w szatni, trener zapalał świeczkę, która się tamże wypalała, co miało odpędzić złe demony. Z tego powodu trzykrotnie dochodziło do pożaru w szatni, po którym działacze nakazali trenerowi zaprzestać przynajmniej tego rytuału.

Z sukcesami Ferro Carril nierozłącznie kojarzy się wspomniana wyżej gwiazda Geronimo Saccardiego. Ten niezwykle utalentowany „Mediocapmpista” jak mawiają Argentyńczycy, mógł stać się gwiazdą Albicelestes, jeszcze podczas mistrzostw świata w 1978 roku. Historia tego mistrza zagrań piętką, pewnie nie byłaby tak wzruszająca i nie warta wspomnień, gdyby nie jeden szczegół. Oprócz doskonałej gry, prowadził on życie samotnika, szukającego swojego miejsca na ziemi. Dlatego transfer życia do hiszpańskiego Herkulesa, miał wzbić go na sam szczyt Olimpu. To zwróciło uwagę selekcjonera Menottiego, który dał mu szansę w dwóch meczach towarzyskich. Przekonany o jego umiejętnościach, wcielił Saccardiego do szerokiej kadry na mundial w 1978 roku, ale potem go wykreślił. Powodem okazał się Mario Kempes.

Już wtedy AFA zapłaciła hiszpańskiej Valencii sporo pieniędzy za jego udział w turnieju, zaś Herkules Alicante oczekiwał podobnego zadośćuczynienia wobec Saccardiego. Mimo interwencji Menottiego, junta wojskowa miała inne wydatki, jak np. kontenery zboża dla Peru za podłożenie się w meczu mundialu. Stąd też Saccardiego ominął los zasmakowania wygrania mistrzostw świata. Drugi również związany z pieniędzmi wątek dotyczył koszulek. Otóż w 1974 roku zespół Ferro chciał jak na odczarowanie, zagrać w koszulkach koloru pomarańczowego. I co ciekawe byli tak zdesperowani, że… zapłacili za to holenderskiej federacji piłkarskiej, która miała na to wyłączność. Efekt? 5 miejsce w Metropolitano i 6 w Nacional, co było wynikami ponad stan.

To jeszcze nie koniec, czyli krótki akord sukcesu

Po pierwszym mistrzostwie kraju, drużyna pożegnała Saccardiego, który zakończył swoją karierę. Juarez z kolei wybrał grę dla Talleresu de Cordoba. Zespół jednak dalej był mocny. Przedłużono umowę z paragwajskim pomocnikiem Canete. Tym sposobem klub przygotowywał siły na prestiżowy debiut w Copa Libertadores 1983. Kampania ta zakończyła się na fazie grupowej, gdzie w kluczowym meczu ulegli Estudiantes La Plata 1:2. Mimo to klub w lidze zajął ostatnie miejsce na podium, a winę zrzucono na patriotyczne obowiązki z drużyną narodową Marcico, Arreguiego oraz Oscara Garre. Klub był rozchwytywany w całej Ameryce Łacińskiej, gdzie bite dwa miesiące spędzali na walizkach. Grali w: Kolumbii, Wenezueli, Meksyku oraz Ekwadorze. To zapewniało klubowi potężny zastrzyk gotówki, a piłkarzom możliwość zwiedzania świata i… burdeli.

W 1984 roku klub sięgnął po drugie i ostatnie jak do tej pory mistrzostwo kraju. Okoliczności były jednak sprzyjające. Wszystko za sprawą niejakiego Teodora Nittiego, który sędziował finałowy mecz z River Plate. Prowadził także finałowy mecz Ferro dwa lata wcześniej, który dał mistrzostwo. Prawdziwej pikanterii dodaje fakt, że spośród 20 spotkań jakie tej drużynie sędziował w ciągu dwóch lat, Ferro Carril żadnego nie przegrał, a bilans bramkowy wyniósł… aż 35-0. River za sprawą kibiców zostało obdarte z tytułu. Do 70 minuty drużyna Ferro prowadziła 1:0, a styl gry można było porównać do starcia walca z małym zabawkowym samochodem. Zanim kibice Milionerów opuścili trybuny, weszli na boisko, by „podziękować” swoim pupilom za grę. Sędzia przerwał spotkanie. Awantura przeniosła się poza stadion. Następnego dnia AFA uznała za zwycięzcę Ferro, przyznając jej walkower, ale pozostawiając wynik 1:0.

Choć klub jeszcze w 1985 roku zdobył kolejny raz tytuł wicemistrza, a w Libertadores przegrał ponownie w fazie grupowej, to era Ferro dobiegała już końca. W 1986 roku Griguol odszedł z klubu, by przejąć River Plate. Reszta piłkarzy powoli uciekała z zespołu, gdy na jaw wyszły kłopoty finansowe. Trzeba jednak oddać Carlosowi Arreguiemu honor za to, że został w tym klubie aż do końca swojej kariery. Reszta, jak Garre czy Cuper, emigrowała wolała emigrować za chlebem z makiem, niż za spleśniałą bułką w stołówce. Pozostali zaś oddawali się zajęciom trenerskim, do tego stopnia, że potem jeszcze wracali do klubu jako wspomniani directo technico.

Nadejście zimy, czyli o tron nie ma co się już bić

Nawet stary i poczciwy Griguol, w 1988 roku znów powrócił odczarować Ferro, ale jego rytuałów już żaden z piłkarzy nie chciał akceptować. Przykład? Sebastian Juarez (zbieżność nazwisk przypadkowa) przed treningiem, jako nowy piłkarz miał otrzymać chrzest od samego trenera. Polegał on na wspomnianym spoliczkowaniu. Nieznający zupełnie tego rytuału zawodnik, po otrzymaniu ciosu z liścia, odpłacił pięknym za nadobne… tyle że pięścią. Powalił starszego pana, który stracił przytomność, a reszta piłkarzy zdębiała. Interwencja asystenta szkoleniowca uspokoiła na szczęście krewkiego piłkarza, który z obyczajami w Ferro, był jak widać na bakier.

Drużyna przez całe lata 90-te dryfowała między 10 a 20 miejscem. Najczęściej odgrywała rolę statysty, zbierającego cięgi od pierwszego lepszego menela na ulicy. Nie było mowy o zlitowaniu się nad dwukrotnym mistrzem kraju. Sam ten zaszczyt mocno zdewaluował pojęcie supremata krajowego podwórka, by uczynić z niego kelnera zlizującego resztki z talerzy wykwintnej restauracji. Lecz była to też dekada eksperymentów z obcokrajowcami na szeroką skalę. Jako pierwszy pojawił się Doctor Khumalo, postać kultowa dla piłki południowoafrykańskiej. Przedstawiciel RPA na świat, do Argentyny trafił za sprawą menadżera Marcelo Housemana (brat Rene, mistrza świata z 1978 roku). Jeśli Ferro przy zatrudnianiu owego jegomościa pomyślał, że zatrudnia fachowego internistę, to został pomylony go z amatorskim znachorem. Mimo dwóch lat spędzonych w Argentynie, zagrał on jedynie cztery spotkania, głównie lecząc kontuzje pleców. Aż dziw bierze, że cudownie wyzdrowiał w 1996 roku, kiedy to wyjechał do USA Tam na dobre rozkręciła się jego przygoda z piłką, jak i kadrą narodową RPA.

Eksperymentów z afrykańskimi graczami było pełno, ale żaden nie przebił się do jakichkolwiek kronik czy zapisków historycznych. Wiemy natomiast, że testowano przeszło 19 graczy. W tamtym okresie, w klubie trenerami zostawali także byli jej piłkarze jak: Saccardi, Garre czy Rocchia i to nie raz. Drużyna pod ich wodzą przypominała jednak reanimowanego trupa, który czekał na definitywne pogrzebanie. Ceremonia pogrzebowa odbyła się w roku 2000, w sezonie Clausura, gdzie odnosząc zaledwie jedno ligowe zwycięstwo, zieloni zajęli ostatnie miejsce w tabeli. A jako, że tego wyczynu dokonali także w poprzednim sezonie, to po zsumowaniu punktów tabeli spadkowej, stoczyli się do drugiej ligi.

Koniec zwiastunu, czyli próbujemy aż do skutku

Wraz z rokiem milenium, nadchodziły też zmiany w systemie rozgrywek, gdzie klub został zdegradowany do trzeciej ligi. W 2002 roku na zespół spadł potężny cios, spowodowany śmiercią legendarnego Saccardiego, który miał zawał serca podczas towarzyskiego meczu tenisowego z gwiazdą tego sportu – Guillermo Vilasem. W obliczu żałoby, notowali przeciętne wyniki. Piłkarze jacy się w klubie pojawiali, raczej parodiowali zawód piłkarza, a dobitne było to, że promyk uśmiechu pojawił się w klubie dopiero w 2015 roku, kiedy drużynie udało się awansować do 1/8 finału Copa Argentina. Tam ulegli dopiero po rzutach karnych finaliście tego turnieju – Rosario Central.

I tak oto lądujemy we współczesności, gdzie popularni Verdolaga grają w drugiej lidze. Próbują wrócić do miejsca, gdzie zaczęła się ich piękna historia. Wielu do dziś tęskni za derbami z Velezem Sarsifeld i pojedynkami Saccardiego z Carlosem Bianchim. To wspomnienie gdzieś ucieka w tle stadionu Ricardo Etcheverriego, który przypomina bardziej grobowiec niż obiekt sportowy. I właśnie w takich okolicznościach, Ferro Carril Oeste zapisał się historii ligi argentyńskiej, jako przykład niezwykle sensacyjny i romantyczny, który zaprzeczył niejako tezie, że wygrywa ten, co ma więcej pieniędzy.

MICHAŁ BOROWY

Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!