Geniusz Rivaldo. Wspominamy mecz Barcelona – Valencia z 2001 roku

Czas czytania: 6 m.
0
(0)

Jak powinien wyglądać idealny mecz z punktu widzenia kibica? Można wyobrazić go sobie jako finał lub ostatnią kolejkę. Stawka jest bardzo wysoka. Naprzeciw siebie stają dwaj równorzędni rywale. Stadion jest pełen. Nie ma kalkulacji, tylko gra o pełną pulę. Pada dużo bramek, a większość z nich – najlepiej wszystkie – są nieprzeciętnej urody. Ostatecznie sędzia gwiżdże po raz ostatni, a my czujemy się jak po dobrym secie djs-kim – mocno zmęczeni, ale chcielibyśmy więcej. Właśnie z takich uczuciem musieli opuszczać kibice stadion Camp Nou w roku 2001…

Rywale

Valencia należała w 2001 roku do absolutnego europejskiego topu. Hector Raul Cuper stworzył świetnie zorganizowaną drużynę, znakomitą w defensywie prowadzonej przez Roberto Ayalę i bardzo groźną w fazie kreacji, za którą odpowiadał genialny wówczas Gaizka Mendieta. I choć zespół szybko odpadł z Copa Del Rey, w Lidze Mistrzów po raz drugi pewnie dotarł do finału, gdzie zmierzyć się miał z Bayernem Monachium.

W lidze hiszpańskiej ekipa Cupera też radziła sobie całkiem nieźle. Nie walczyła o mistrzostwo, co spowodowane było porażkami z czołówką tabeli (pięć porażek z Realem, Deportivo i Barceloną), ale przed ostatnią kolejką zespół utrzymywał się na 4. pozycji w lidze, gwarantującej udział w Champions League. Rywalem jednak miała być Barcelona, okupująca 5. miejsce i tracąca jedynie 3 punkty do zespołu „Nietoperzy”…

Barcelona była zraniona. Od 1998 roku nie potrafiła zdobyć poważnego tytułu na europejskiej arenie, a przed sezonem straciła w ramach legendarnego już transferu Luisa Figo. W Lidze Mistrzów po katastrofalnym meczu z Besiktasem w Stambule (0:3) i porażce z Milanem u siebie, zespół odpadł już w pierwszej fazie grupowej, oglądając plecy Rossonerrich, a także rewelacyjnego wówczas Leeds United.

W efekcie nowy trener Lorenzo Ferrer już po ośmiu miesiącach stracił posadę, a w jego miejsce odkurzono Carlesa Rexacha – człowieka od zawsze związanego z Dumą Katalonii, który jedyne szlify jako pierwszy trener zbierał w zespole japońskiej J-Leauge Yokohama Flugels. Rexach dostał misję uratowania sezonu i dogonienia Valencii na ostatniej prostej. Brzmiało to jak prawdziwe “Mission Impossible”.

Los pomógł jednak Barcelonie. A w sumie tak naprawdę Valencia, która ułatwiła sprawę Dumie Katalonii. Finałowe spotkanie sezonu miało się odbyć 17. czerwca. W międzyczasie, 21. maja Valencia rozgrywała finał Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium. Porażka z Bawarczykami po karnych kompletnie podłamała zespół z Mestalla, który stracił następnie w lidze punkty z Racingiem Santander, a także przegrał u siebie z Deportivo. Barcelona w międzyczasie dzięki remisowi z Valladolid skróciła dystans do trzech punktów. W efekcie o wszystkim miał decydować ostatni mecz. Terminarz ułożył się w ten sposób, że spotkać się w nim mieli bezpośredni rywale.

Nerwowość

Nawet remis gwarantował Valencii miejsce w Lidze Mistrzów. Barcelonę interesowało jedynie zwycięstwo. Dzięki wygranej w pierwszym meczu na Mestalla, bezpośrednie spotkania przemawiały na korzyść „Dumy Katalonii”. Z kolei bilans bramkowy obie drużyny miały identyczny tj. +22. Jeden gol mógł decydować o całym sezonie. Jeden indywidualny błąd. Jedna chwila dekoncentracji. Jeden przebłysk geniuszu…

Iście hollywoodzki scenariusz, prawda?

Pikanterii dodawał fakt, że w spotkaniu wystąpić nie mogło dwóch znakomitych hiszpańskich pomocników – Gaizka Mendieta i Luis Enrique. Zwłaszcza brak w ekipie z Valencii długowłosego blondyna, będącego liderem drużyny i najlepszym zawodnikiem, mógł być bardzo odczuwalny. Niektórzy mogą uznać, że nawet decydujący.

Na Camp Nou czuć było napięcie.

PRZECZYTAJ TEŻ:

Spotkanie rozpoczęło się od wbiegnięcia obu zespołów na boisko. Osobno. Tak jakby zawodnicy nie chcieli przesadzić z okazaniem szacunku drugiej stronie. Nie pokazać zainteresowania albo krzty przejęcia ciężarem gatunkowym spotkania. To było przygotowanie do wojny. Batalii, która miała trwać 90 minut.

Starcie

1
Skład FC Barcelony
2
Zestawienie Valencii

Po pierwszym gwizdku obie ekipy rzuciły się sobie do gardeł. I to dosłownie. Ayala potraktował łokciem Overmarsa, Sergi nerwowo dyskutował z rywalami, Puyol szalał w pojedynkach główkowych z Carewem. Determinacja i agresja z obu stron, mieszała się jednak ze znakomitymi zagraniami. Świetnie na skrzydle wyglądał Marc Overmars, którego szybkość, krótkie prowadzenie piłki i znakomity balans ciała, co chwilę wprowadzała Jocelyna Anglomę w tarapaty.

Pojedynki zapomnianego już trochę dzisiaj francuskiego weterana z holenderskim skrzydłowym, stanowiły niewątpliwie jedną z największych atrakcji całego spotkania. A oglądający to spotkanie dzisiaj mogli zobaczyć, na kim wzorować się mógł w tamtym czasach sam Arjen Robben.

Zespół z Valencii nie pozostawał jednak dłużny. Świetne wrażenie robił trójkąt Aimar – Kily Gonzalez – Carew, któremu kilkukrotnie udało się wyrwać od krycia lub zagrać składną akcję, zakończoną strzałem. Nieźle wyglądał też duet Baraja – Albelda, który skutecznie ryglował środek pola.

Trochę ukryty w pierwszej fazie spotkania był Rivaldo. Wiadome jednak było, że jeden z najlepszych wówczas piłkarzy świata w pewnym momencie odpali. I zrobił to w sumie w tym najmniej spodziewanym…

Wymiana

Determinacja z obu stron skutkować musiała dużą ilością fauli. Siłą rzeczy zaczęły się one pojawiać w okolicach pola karnego, a po jednym z nich piłkę na 30. metrze mógł ustawić właśnie Rivaldo. Odległość duża, w bramce jeden z najlepszych bramkarzy świata – Santiago Canizares. Uderzenie. Cudo. Spójrzcie zresztą sami.

Świetne uderzenie Brazylijczyka ominęło mur, a rotacja umożliwiła zmieszczenie piłki między słupkiem, a wyciągniętym jak struna Canizaresem. Katalończycy mieli swojego gola i mogli ruszyć za ciosem. Chwilę później Simao Sabrosa trafił w poprzeczkę, a Barcelona zdawała się powoli przejmować kontrolę nad meczem.

Valencia miała jednak pomysł jak stanąć nogi i wyprowadzić cios. Remedium na jej problemy okazały się stałe fragmenty gry, z których jeden udało się zamienić na bramkę, dzięki świetnemu uderzeniu głową Barajy. Golazo del Valencia – mógł krzyknąć komentator, a jego reakcji zdecydowanie nie można było dziwić. Był to kolejny gol, któremu urody w trakcie tego wieczoru nie można było odmówić urody. W kolejnych minutach Valencia nie zrezygnowała z prób po rzutach rożnych, a zagrożenie stanowił zwłaszcza król gry w powietrzu – Roberto Ayala.

Rivaldo jednak już wiedział, że to będzie jego wieczór. W ciągu kolejnych kilku minut kilka razy świetnie uwolnił się spod krycia Barajy lub Albeldy, próbując tworzyć przewagę i nakręcając akcje gospodarzy. Świetnie wyglądało zwłaszcza jedno z minięć w środku pola, zakończone płaskim podaniem uruchamiającym Overmarsa na skrzydle.

W trakcie kolejnego z jego prób, Rivaldo udało się minąć Kily’ego Gonzaleza i znakomicie uderzyć zza pola karnego, obok próbującego reagować Canizaresa. Był to praktycznie ten sam punkt i ta sama odległość, z której Brazylijczyk pokonał bramkarza „Nietoperzy” po raz pierwszy. Zdawało się, że dla Rivaldo nie ma znaczenia czy piłka stoi, czy się porusza. Nie ważne było także czy jest jeden rywal do minięcia czy też dwóch. Jego celem było zwycięstwo.

Popisy Rivaldo pozwoliły Katalończykom na zejście na przerwę przy prowadzeniu 2:1. Valencia nie zamierzała jednak odpuszczać. Można wręcz powiedzieć, że nieważne co Rivaldo i spółka by wyczyniali, zawodnicy Cupera zawsze mieli jakiegoś asa w rękawie, który umożliwiał im utrzymanie czwartego miejsca w lidze. I tym asem po raz kolejny okazał się Baraja, który wykorzystał świetne dośrodkowanie Fabio Aurelio i po raz drugi pokonał Dutruela. Stadion ucichł, a koledzy Barajy rzucili się na niego w bramce Barcelony. Tak jakby chcieli pokazać, że nic nie jest im w stanie zabrać tego remisu.

Oczekiwanie

Kolejne minuty mijały, Valencia miała swój wynik, a Barcelona słabła. Owszem, miała przewagę w posiadaniu piłki, a Rivaldo dwoił się i troił, aby stworzyć zagrożenie. Zespół z Mestalla imponował jednak solidnością, a Baraja z Albeldą znakomicie kontrolowali środek pola wraz z upływem spotkania.

Rexach próbował reagować. Wprowadził Xaviego i wcześniej Petita w celu zdominowania środkowej części boiska. Zenden zmienił zmęczonego już Patricka Kluiverta, który po niezłej pierwszej połowie, w drugiej zupełnie zgasł.

Minuty mijały, a zmiany trochę odświeżyły Barcelonę. Zdominowała ona kompletnie Valencię, a kibice na stadionie wstali. Tak jakby czekali na coś, co tak naprawde mogło nigdy nie nadejść. W pewnym momencie piłka nie opuszczała już połowy Valencii, ale argentyński duet stoperów Ayala – Pellegrino trzymał się dzielnie. Do 90 minuty…

Moment

Frank De Boer wrzucił wówczas desperacko piłkę w pole karne Valencii. Ruben Baraja próbował przeciąć lot piłki, ale przeleciała ona dosłownie nad czubkiem jego głowy. Rivaldo stojący dwa metry od miejsca lądowania piłki, szybko obliczył jej tor lotu, sprytnie zmienił pozycję i opanował ją klatką piersiową na odpowiedniej wysokości. Piłkarz o przeciętnych umiejętnościach nie ryzykowałby i po zgaszeniu piłki, oddałby ją do skrzydła. Rivaldo czuł jednak, że to jest ta noc i ten dzień, który pozwoli mu być nieśmiertelnym. Zdecydował się na uderzenie przewrotką.

Queee Golazoooooooooooooooo.

Reakcja komentatora nie mogła być inna. Podobnie jak całego stadionu. Piłka wylądowała w siatce. Niemożliwe, stało się możliwe. Rivaldo ściągnął koszulkę w euforii i pobiegł w kierunku ławki rezerwowych. Sprawił, że wszyscy schowali głowy w rękach. Kibice Barcelony – z niedowierzania, piłkarze Valencii – z żalu i wściekłości. Euforia sprawiła, że stadion odleciał.

Piłkarze Valencii próbowali jeszcze zmienić losy spotkania, ale było już za późno.

Limit cudów na ten wieczór się wyczerpał.

Katharsis

Piłkarze Barcelony mogli świętować dokonanie niemożliwego. Sezon nie był stracony, a zespół mógł się szykować do walki o Ligę Mistrzów w nadchodzącym sezonie.

Wieczór ten sprawił, że hat-trick Rivaldo stał się zdecydowanie jednym z najbardziej rozpoznawalnych momentów w historii futbolu. Sam Brazylijczyk podsumował występ w dosyć skromny sposób. Zadedykował go swoim kolegom z boiska, którzy mocno pracowali na ten sukces, a także kibicom Blaugrany, którzy przez cały sezon musieli czuć się mocno zawiedzeni. Nie były to odkrywcze słowa, ale świadczyły o tym, jak mocno na taki wieczór czekał zespół z Barcelony.

A tu możecie zobaczyć mecz w całości:

PIOTR JUNIK

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Piotr Junik
Piotr Junik
Sympatyk Realu Madryt i wszystkiego, co związane z hiszpańskim futbolem. Zafascynowany polityczno-społecznym aspektem piłki nożnej. Zawodowo projektuje i buduje najlepsze stoiska targowe w kraju.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!