Henryk Martyna. Krakowski ,,Antałek” na stołecznych boiskach

Czas czytania: 10 m.
5
(2)

W czasach, gdy profesjonalnym sportowcom bliżej jest do maszyn niż do ludzi, a dieta bezglutenowa staje się w świecie wyczynowego sportu normą, trudno wyobrazić sobie zawodowego piłkarza, który przy wzroście poniżej stu siedemdziesięciu centymetrów mógłby ważyć dziewięćdziesiąt kilogramów. Dwudziestolecie międzywojenne było jednak inną epoką, w której słuszna sylwetka nie musiała wpływać na prezentowaną przez graczy formę sportową. Świetnym przykładem na potwierdzenie tej tezy była postawa Henryka Martyny, przedwojennego kapitana naszej kadry, który mógł poszczycić się nie tylko takimi właśnie warunkami fizycznymi, ale również niebywałymi umiejętnościami piłkarskimi.

Henryk Martyna – biogram

  • Pełne imię i nazwisko: Henryk Julian Martyna
  • Data i miejsce urodzenia: 14.11.1907 Kraków
  • Data i miejsce Śmierci: 17.11.1984 Kraków
  • Wzrost: 167 cm
  • Pozycja: Obrońca, Napastnik

Historia i statystyki kariery

Kariera klubowa

  • Orzeł Kraków (1920–1923)

Kariera klubowa

  • Korona Kraków (1924–1928)       
  • Legia Warszawa (1928–1936) 170 meczów, 18 bramek
  • Warszawianka (1937–1939) 28 meczów, 1 bramka

Kariera reprezentacyjna

  • Polska (1930–1936) 23 mecze, 4 bramki

Henryk Martyna – początki

Henryk Martyna urodził się 14 listopada 1907 roku w Krakowie. W wieku dwudziestu lat ukończył Szkołę Handlową w swoim rodzinnym mieście, co w późniejszych latach pozwoliło mu podjąć pracę księgowego w stolicy. Tabelki, wykresy i liczby nie były jednak jego domeną, co potwierdzały opinii jego pierwszych szkoleniowców z tamtego okresu.

Piłkarska przygoda Martyny miała swój początek w drużynie krakowskiego Orła, gdzie z uwagi na niski wzrost był wystawiany na szpicy. Już wtedy dał się poznać jako zawodnik z olbrzymim wyczuciem gry, który nie odpuści żadnej piłki. Ponadto posiadał atomowe uderzenie, co pomagało mu nękać niemiłosiernie bramkarzy drużyn przeciwnych.

Po trzech sezonach spędzonych jako gracz Orła, Martyna przeniósł się do innej ekipy z grodu Kraka, czyli Korony. Tam przez następne cztery lata udało mu się potwierdzić swoje olbrzymie piłkarskie umiejętności. Wszystkim, w tym samemu zainteresowanemu, wydawało się, że wyśmienita gra w zespołach ze stolicy Małopolski będzie skutkować przenosinami do ekipy ówczesnego mistrza kraju, czyli Wisły Kraków.

Z uwagi na obowiązkową służbę wojskową, którą zawodnik miał rozpocząć w 1928 roku w stolicy, działacze Białej Gwiazdy musieli jednak obejść się smakiem. Sam Martyna po czasie nie żałował jednak, że w tej konkretnej sytuacji tak właśnie potoczyły się jego losy.

,,Antałek” w Legii

W Warszawie z miejsca wskoczył do pierwszego składu Legii. Nie był już jednak odpowiedzialny za zdobywanie bramek, gdyż trener Wojskowych Elemér Kovács przesunął go na pozycję ,,beka”, czyli skrajnego obrońcy. Martyna na początku nie był przekonany do decyzji węgierskiego szkoleniowca.

W pierwszym sezonie, wykonując już nowe zadania na boisku, pomógł jednak Legii w zajęciu trzeciego miejsca w lidze, które jak na debiutującą ledwo sezon wcześniej w najwyższej klasie rozgrywkowej ekipę, było dużym osiągnięciem. Sam Martyna szybko zyskał duże uznanie wśród kibiców stołecznej ekipy, którzy tłumnie przychodzili na stadion Agrykoli, aby oklaskiwać swojego nowego ulubieńca.

Zdjęcie 2
Skład Legii Warszawa z sezonu 1929. Szósty od lewej kapitan zespołu Henryk Martyna. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Szybko też koledzy z boiska nadali mu pseudonim ,,Antałek”, który przylgnął do niego na długie lata. W dawnych czasach nazywano tak małą, ale pękatą beczułkę, która napełniona była różnymi rodzajami trunków. Genezy owego pseudonimu należy upatrywać we wspomnianej wcześniej posturze Martyny, który mierząc sto sześćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, ważył zwykle w okolicach dziewięćdziesięciu kilogramów.

Sam piłkarz nie obrażał się na takie postawienie sprawy, gdyż swoją grą udowadniał, że to wcale nie kilogramy lub ich brak decydują o tym czy jest dobrym piłkarzem, a maksymalne zaangażowanie, koncentracja oraz tytaniczna praca.

Na treningach Legii ,,Antałek” dopracował swoje firmowe zagranie, którym były silne strzały z dalekiej odległości. W trakcie spotkań Wojskowych, gdy rozentuzjazmowany tłum krzyczył ,,Martyna! Martyna!”, potrafił on posłać tak silne uderzenie, że lecąca z prędkością pocisku piłka stanowiła śmiertelne niebezpieczeństwo dla bramkarza przeciwników.

W swoich wspomnieniach nieodżałowany Bohdan Tomaszewski tak wspominał jego postawę w trakcie towarzyskiej potyczki piłkarzy Legii z jedenastką Rapidu Wiedeń:

Miał słynny, oswobadzający wykop oraz bił potężne rzuty karne i wolne. Pamiętam, jak raz na meczu z austriackim Rapidem strzelił wolnego niemal ze środka boiska i trafił w poprzeczkę. Gdzie te czasy?

Występy w barwach stołecznej ekipy Martyna dzielił z innymi obowiązkami życiowymi, do których należała między innymi praca w dziale księgowości korporacji ,,Singer”, zajmującej się produkcją maszyn do szycia, a później firmy ,,Tungsram”, wytwarzającej żarówki.

Ponadto odbywał on wspomnianą wcześniej służbę wojskową, która polegała na pracy jako kancelista w 20 Pułku Piechoty. W późniejszych latach piastował podobne stanowisko w przedsiębiorstwach budujących stadion Legii przy Łazienkowskiej oraz obiekty Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego na Bielanach.

Szalone lata trzydzieste na Łazienkowskiej

Lata trzydzieste to w życiu Henryka Martyny czas, który współczesnym mógłby przypominać jazdę na rollercoasterze. Obrońca Legii, który wyrobił już sobie wtedy markę na ligowych boiskach, okres ten rozpoczął od wyczynu, dzięki któremu zapisał się na zawsze w annałach stołecznego futbolu.

9 sierpnia 1930 roku na otwarcie stadionu Wojska Polskiego drużyna ,,Antałka” zremisowała 1:1 z zespołem ,,Europa Barcelona”, który nie miał jednak nic wspólnego z tą słynną Barceloną. Inaugurację najpiękniejszego wówczas obiektu sportowego w Polsce uświetnił między innymi zasiadający w loży honorowej marszałek Józef Piłsudski.

Obecność tak znamienitej persony uskrzydliła Martynę, który w dwudziestej drugiej minucie meczu silnym strzałem z jedenastu metrów pokonał bramkarza ekipy przyjezdnej, stając się w ten sposób zdobywcą pierwszego gola na ledwo co otwartym stadionie Legii.

Zdjęcie 3
Stadion Wojska Polskiego w Warszawie w latach trzydziestych. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Niecałe dziewięć miesięcy później Martyna przeżył kolejny wspaniały moment w swojej karierze, gdy udał się wraz z kolegami z Legii na wyjazdowe spotkanie z mistrzem Polski, czyli ekipą Cracovii. ,,Antałek”, krakus z urodzenia, bardzo chciał pokazać się z jak najlepszej strony w spotkaniu, które rozgrywane było w jego rodzinnym mieście.

Takich jak on krakowian było jednak w barwach stołecznej drużyny więcej, co w ostatecznym rozrachunku miało również wpływ na wynik. Po pierwszej połowie, w której przyjezdni strzelili aż cztery gole, kibice Pasów mogli być skonsternowani. Zanosiło się na prawdziwy pogrom, który w ostatecznym rozrachunku nie nastąpił. Po zmianie stron legioniści zwolnili grę, a Cracovia za sprawą bramki Henryka Czarnika uratowała resztki honoru.

Po latach Martyna wspominał, że w przerwie do ich szatni przyszło kilku zawodników Pasów, którzy mieli poprosić o choć częściowe odpuszczenie gry przez przyjezdnych, aby kibice nie dopuścili się na nich linczu. Po spotkaniu prasa nie miała wątpliwości, że jednym z bohaterów był niezawodny tego dnia Martyna.

Na łamach ,,Przeglądu Sportowego” na przykład można było przeczytać następujące słowa: ,,Martyna popisuje się dalekiemi wykopami (…). Czarnik, Zbroja nie mogą minąć Martyny. (…) Gra się ożywia i toczy na połowie Legji. Lewa strona boi się jednak Martyny (…).”

Z drugiej strony nie udało się jednak ,,Antałkowi” zdobyć mistrzostwa kraju. Legia do samego końca walczyła o tytuł, lecz ostatecznie skończyła rozgrywki na trzecim miejscu (podobnie jak sezon wcześniej), tracąc zaledwie punkt do innej krakowskiej ekipy, Garbarnii. Sam Martyna
w swojej długiej karierze nigdy nie dostąpił zaszczytu odebrania złotego medalu za mistrzostwo Polski.

Inny bolesny moment w jego życiu miał miejsce w pierwszym meczu o puchar teatru Qui Pro Quo przeciwko Polonii Warszawa 5 kwietnia 1931 roku. Spotkanie to, poprzedzone zabawnym przemówieniem legendarnego konferansjera Fryderyka Jarosy, od początku nie układało się po myśli Wojskowych.

Do śmiechu nie było zwłaszcza Martynie, który jeszcze przed przerwą musiał zejść z powodu kontuzji, której nabawił się w trakcie próby zablokowania strzału legendy Czarnych Koszul Władysława Szczepaniaka. Fatalnie wyglądający uraz okazał się jednak niegroźnym stłuczeniem, choć przez pewien czas zastanawiano się, czy Martyna będzie mógł kontynuować karierę.

Po stracie swojego kapitana Legia nie umiała się podnieść i w ostatecznym rozrachunku przegrała derbowe starcie 2:4. Dzień później, już bez udziału Martyny, Wojskowi pokonali w rewanżu Polonię 3:0 i do wyłonienia zwycięzcy potrzebny był trzeci mecz. W tym, wygranym przez Legię 3:2, ,,Antałek” również nie mógł wystąpić z powodu reprezentacyjnego powołania. Jego miejsce w składzie zajął Marian Pigłowski, który rozegrał bardzo dobre zawody. Obecnym na stadionie wydawało się, że obserwują narodziny nowego lidera zespołu, o czym dość szybko po powrocie do składu swoją znakomitą formą pozwolił zapomnieć Martyna.

Zdjęcie 4
Henryk Martyna (w środku) wychodzący na boisko przed meczem z Wisłą w swoim rodzinnym Krakowie. Po kilku słabszych momentach na początku dekady sezon 1932 był dla ,,Antałka” czasem, gdy znów udowodnił on swoją przydatność do zespołu. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

W następnych latach Martyna znów błyszczał na stadionach całej Polski, choć forma Legii była daleka od optymalnej. Jego pozycja w realiach polskiego futbolu była niepodważalna, dzięki czemu mógł sobie pozwolić na nieco więcej niż zwykły zawodnik. Pod koniec 1935 roku
w ,,Przeglądzie Sportowym” ukazał się artykuł, w którym legenda stołecznej ekipy w kąśliwy sposób podsumowywała zmiany, jakie zaszły w polskim piłkarstwie ostatnich piętnastu lat.

,,Same cherlactwo – małe, koślawe, niedożywione. Piłkarze rekrutują się dziś z samej prawie biedoty. Dawniejsi gracze Pogoni czy Cracovii to dziś sami doktorzy, inżynierowie, adwokaci. Wszyscy mieli dobre warunki domowe, nie potrzebowali walczyć – jak większość dzisiejszych piłkarzy – o chleb.”

Amerykańskim sen odbijający się czkawką

Ostatni mecz sezonu 1935 był dla piłkarzy Legii niczym kubeł zimnej wody. W Krakowie przegrali oni z Garbarnią aż 0:8, do czego przyczyniła się nieobecność w składzie Henryka Martyny. Wojskowym udało się utrzymać ligowy byt zaledwie jednym punktem! Widmo spadku, które zajrzało w oczy stołecznej ekipie, powinno sprawić, że zarządzający drużyną wyciągną właściwe wnioski na przyszłość. Nie sprawiło…

Rok później Legia jedyny raz w swojej historii spadła z najwyższej klasy rozgrywkowej. Za jednego z odpowiedzialnych media oraz wielu kibiców uznały ,,Antałka”, który w trakcie sezonu ligowego udał się wraz z trzema innymi kolegami z Legii (Józefem Nawrotem, Franciszkiem Cebulakiem oraz Edwardem Drabińskim) na pokładzie M/S ,,Batory” do Nowego Jorku.

,,Samowolka” piłkarzy stołecznej drużyny była spowodowana możliwością zarobienia przez nich kilku dolarów za grę w pokazowych meczach. Po powrocie z zagraniczych wojaży reakcja działaczy Wojskowych była jednoznaczna: Martyna, Nawrot oraz Cebulak zostali zawieszeni przez klub aż na dwa lata, a Drabiński na pół roku.

Legia w sezonie 1936 rozegrała w lidze osiemnaście spotkań, z których wygrała cztery, zremisowała trzy i przegrała… aż trzynaście. Przełożyło się to na zaledwie jedenaście punktów zdobytych (panowała zasada dwa punkty za zwycięstwo, jeden za remis, zero za porażkę) oraz ostatnie miejsce w tabeli. W następnych latach Wojskowi wciąż dołowali, czego skutkiem było rozwiązanie sekcji piłkarskiej w sezonie 1938.

,,Wycieczkowicz” Martyna uniknął nałożonej przez klub kary, gdyż już rok później został zakontraktowany przez rywala zza miedzy, Warszawiankę. Dla Legii w trakcie dziewięciu sezonów zaliczył sto sześćdziesiąt ligowych występów oraz zanotował osiemnaście trafień. Do dziś jest uważany za jedną ze sztandarowych postaci w historii klubu z Łazienkowskiej, choć na jego pomniku zawsze będzie się już znajdować jedna amerykańska rysa…

Kadra historycznym karnym pisana

Kariera Martyny w reprezentacji była okraszona wieloma historycznymi momentami. Pierwszy z nich miał miejsce jeszcze w czasach amatorskich, gdy 2 czerwca 1929 roku na stadionie poznańskiej Warty Polacy z ,,Antałkiem” w składzie podejmowali Węgrów.

Spotkanie to, rozegrane w ramach pucharu środkowoeuropejskiego, przyniosło jeden z najbardziej sensacyjnych wyników przedwojennego piłkarstwa nad Wisłą. Biało-czerwoni rozgromili wtedy kadrę gości aż 5-1! Wcześniej, w oficjalnych meczach międzypaństwowych, Polska przy każdej możliwej okazji dostawała sromotne lekcje futbolu od Madziarów. Nie powinien więc dziwić fakt, że po meczu podekscytowana końcowym rezultatem publiczność zniosła swoich bohaterów, Martynę oraz śląskiego olbrzyma Karola Kossoka, na rękach do szatni.

Zdjęcie 6
Skład Polaków przed meczem z Węgrami. Martyna, niezawodny tego dnia w destrukcji, klęczy drugi od lewej. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Debiut w oficjalnym meczu biało-czerwonych Martyna zaliczył dziewięć miesięcy później. W Sztokholmie defensywa dowodzona przez ,,Antałka” nie pozwoliła Szwedom na zdobycie choćby jednego gola, co pozwoliło odnieść znaczące zwycięstwo 3:0 nad dużo wyżej notowanym rywalem. W następnych miesiącach miała miejsce seria porażek kadry, po której ni stąd, ni zowąd nastąpiło pasmo sukcesów.

W 1933 roku rozpoczęły się eliminacje mistrzostw świata we Włoszech, które rozgrywane były w obliczu coraz bardziej napiętej sytuacji politycznej w Europie. Ślepy los przydzielił nam za przeciwników w grupie Czechosłowaków, z którymi prowadziliśmy spór o Śląsk Cieszyński.


W pierwszym meczu, rozegranym w Warszawie, Polacy ulegli naszym południowym sąsiadom 1:2. ,,Antałek” w spotkaniu tym strzałem z jedenastu metrów pokonał legendarnego bramkarza Františka Pláničkę, stając się w ten sposób strzelcem pierwszego historycznego gola dla polskiej reprezentacji w meczach eliminacyjnych do wielkich imprez. Bramka ta była również setną, którą biało-czerwoni zdobyli w swojej historii. Oglądający ten mecz na żywo Bohdan Tomaszewski wspominał:

,,Martyna wciąż stał. Nagle uderzył czubkiem buta w ziemię tak, jak robił to tyle razy, bijąc swe słynne rzuty karne i wolne – nie do obrony dla najsłynniejszych bramkarzy świata, nawet takich jak Planička albo Hiden. Przy czym ruszył ostro na piłkę. Wyleciała spod nogi, nie, znikła i zaraz było słychać długi, triumfalny okrzyk tłumu.”

Rewanż nie doszedł do skutku. Cztery dni przed meczem polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych uznało, że ,,nie służyłby on dobrze stosunkom międzynarodowym”, co skutkowało ostatecznie rezygnacją z próby jego rozegrania. Decyzją światowej federacji Polska musiała zapłacić dziesięć tysięcy złotych kary, podczas gdy Czechosłowacja przywiozła z włoskiej ziemi srebrne medale.

Zdjęcie 7
Henryk Martyna pokonujący strzałem z jedenastu metrów bramkarza Czechosłowacji. Gol zdobyty w tym spotkaniu sprawił, że ,,Antałek” po raz kolejny zapisał się złotymi zgłoskami na kartach historii polskiego futbolu. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Zejść z boiska z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku ,,Antałek” mógł za to na pewno 14 października 1934 roku, gdy w rozegranym we Lwowie spotkaniu strzelił Rumunom aż dwie bramki. Następne słabe wyniki kadry nieuchronnie prowadziły jednak Martynę do decyzji o zakończeniu kariery w reprezentacji.

Jej zwieńczeniem było zajęcie czwartego miejsca na Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie, w których wystąpił w trzech spotkaniach (wygranych 3:0 z Węgrami, 5:4 z Wielką Brytanią oraz przegranym 1:3 półfinale z Austrią). Po dziś dzień wielu historyków futbolu spiera się czy gdyby wystąpił on w spotkaniu z Norwegią (2:3) to czy wynik tej rywalizacji byłby inny.

Ostatecznie kariera ,,Antałka” w reprezentacji zamknęła się na dwudziestu trzech oficjalnych spotkaniach (plus dziewięciu nieoficjalnych) oraz czterech zdobytych bramkach (plus jedna nieoficjalna). Siedmiokrotnie dostąpił on zaszczytu wyprowadzania reprezentacji na plac gry jako jej kapitan.

Zdjęcie 8
Próbna defilada polskich sportowców przed Igrzyskami Olimpijskimi w Berlinie w 1936 roku na terenie Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego w Warszawie. Na pierwszym planie olimpijczyk Henryk Martyna w stroju reprezentacji Polski. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Nigdy tu już nie powrócę

W drużynie Warszawianki Martyna spędził trzy sezony. W tym czasie rozegrał dwadzieścia osiem spotkań oraz strzelił dwie bramki. Ostatnie oficjalne spotkanie przed wybuchem II wojny zagrał w swoim rodzinnym mieście, gdy 20 sierpnia 1939 roku jego ekipa uległa 2:4 Wiśle. Jego błyskotliwa kariera piłkarska nie zakończyła się jednak wraz z wybuchem pierwszych bomb w kampanii wrześniowej.

Po wybuchu wojny w sposób dobitny pokazał, że był nie tylko znakomitym zawodnikiem, ale także tej samej klasy żołnierzem. Brał udział w obronie twierdzy Modlin, w wyniku czego został internowany w obozie jenieckim w Iławie. Po zwolnieniu powrócił do stolicy, gdzie brał udział w konspiracyjnych rozgrywkach piłkarskich o Puchar Warszawy w drużynie KS Radość.

W Powstaniu Warszawskim pełnił funkcję cywilnego komendanta kamienicy przy ulicy Mokotowskiej 52, a po jego upadku znalazł się w obozie przejściowym w Pruszkowie. Uciekł jednak stamtąd i przedostał się do Krakowa.

Nigdy nie powrócił już do stolicy. Osiadł na stałe w grodzie Kraka, gdzie od kwietnia 1951 roku był związany z ,,Ars Christiana” (katolicki sklep z dewocjonaliami). Był również współwłaścicielem firmy poligraficznej. Na obydwu tych stanowiskach bardzo pomagało mu zdobyte wykształcenie ekonomiczne oraz doświadczenie zebrane w Warszawie.

Pełnił on także zaszczytną funkcję prezesa Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Społecznego. Zmarł trzy dni po swoich siedemdziesiątych siódmych urodzinach, 17 listopada 1984 roku. Pozostawił po sobie legendę jednego z najlepszych piłkarzy przedwojnia nad Wisłą.

DAWID KOWALCZYK

Źródła
  • Legja zwycięża Cracovię 4:1 (4:0). Dobra forma warszawian. Piętno kryzysu w szeregach mistrza Ligi, ,,Przegląd Sportowy” 1931, nr 34, s. 2
  • Martyna ma głos!, ,,Przegląd Sportowy” 1935, nr 133, s. 5
  • Mucha Z., Biało-czerwony kapitan, ,,Piłka Nożna” 2020, nr 1, s. 4-7
  • Gowarzewski A., Legia to potęga. Prawie 90 lat prawdziwej historii, Katowice 2004
  • Gowarzewski A., Mistrzostwa Polski. Stulecie (1) – ludzie, fakty 1918-1939, Katowice 2017
  • https://www.przegladsportowy.pl/ps-historia/henryk-martyna-obronca-wagi-ciezkiej/ybt1xr3
  • https://www.olimpijski.pl/pl/bio/1433,martyna-henryk-julian.html?fbclid=IwAR3LweqTqe0qudRyWLOmYOQ63Rd7WzLEm73P27gIGnKkKMdShxeLaGI25ck
  • https://rfbl.pl/100-zapomnianych-na-stulecie-5/?fbclid=IwAR1d8FFeB2RPn2rXbQebxy2Z6YfzgyQW7rmc42MGBcNF5_rH6ZFgQOb837w
  • https://legia.com/historia-1931-1940/?fbclid=IwAR1u8uk_o6FlJ8fPZ8QXXg2anYyMKICbDrcbBfnPeYIrsVi3vsuYgvsW6vQ
  • https://legionisci.com/news/43202_Historia_Legia_z_pucharem_teatru_Qui-Pro-Quo.html?fbclid=IwAR1aSzzx0dWwpwbh7ejA3lZV2JRq4ApuNXVCXTORrYMCEjjnmjXXug27ZNs
  • https://www.reprezentacja1921.pl/mecze/kadra-a/1920-1930/1929/1929-6-2-polska-wegry-5-1?fbclid=IwAR3aQ6YZEGUpeATrS9qIGqf2lDXlMyYXwr_tFBkU-A-WvuYmDBV3s_ZKZcQ
  • https://www.laczynaspilka.pl/biblioteka/aktualnosci/historyczny-walkower
  • https://histmag.org/Mundial-1934-czyli-pierwszy-walkower-w-historii-Mistrzostw-Swiata-w-pilce-noznej-9335?fbclid=IwAR0kjYQzKT8gF7S5t25Hj3aH-n_jtCzgAPBb7LdBM7W9M35LSD4v-tKLr74

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 2

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Dawid Kowalczyk
Dawid Kowalczyk
Entuzjasta angielskiej Premier League oraz piłki przedwojennej. Jego serce bije po czerwonej stronie Merseyside. Zażarty fan teorii, że życie bramkarza to najlepsze, co może spotkać młodego chłopaka. Z wykształcenia dziennikarz i historyk, który od lat w futbolu szuka wytchnienia od codziennych trosk.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!