Polska – ZSRR. Wygrać i poczuć wolność

Czas czytania: 4 m.
0
(0)

Nasza reprezentacja dwa lata temu zanotowała kluczowe dla jej późniejszych losów, zwycięstwo nad Niemcami. Było ono również szczególne ze względu na dwa inne czynniki: na Stadion Narodowy przyjechali świeżo upieczeni mistrzowie świata, z którymi na dodatek nigdy nie udało nam się wygrać. Bilans był porażający – z osiemnastu wcześniejszych spotkań zremisowaliśmy ledwie co trzecie. W powojennych czasach, podobnie sytuacja prezentowała się w kontekście Związku Radzieckiego. ZSRR brylował pod względem czysto piłkarskim, jednak nie to położyło się największym cieniem na rywalizacji obu krajów. Lata 50.na ziemiach polskich upływały bardzo niespokojnie. Państwo w rezultacie przemian politycznych zmieniło się nie do poznania. Kraj Rad, który po wojnie rozszerzył swoją strefę wpływów, wyciągnął swoje macki także po wolność Polaków. Mecz Polska – ZSRR idealnie działał na motywację.

Następstwa Poznańskiego Czerwca

Stopniowo rząd radziecki przejmował kontrolę nad naszym krajem. 6 lat po II wojnie światowej, zwanej na wschodzie „ojczyźnianą”, uchwalono Konstytucję PRL. Udział w jej tworzeniu miał ZSRRW 1955 roku parafowano Układ Warszawski, potwierdzający na papierze sojusz polityczny Polski i ZSRR. 1956 rok to przede wszystkim lato i „Poznański Czerwiec”. Owym mianem określa się dziś protesty robotników z Fabryki Cegielskiego w stolicy wielkopolski. Pracownicy zbuntowali się po tym, jak rząd wprowadził niekorzystne zmiany, pogarszające warunki pracy. Fiasko rozmów z rządem przelało czarę goryczy i ludność pracująca wyszła na ulice. Wydarzenia w stolicy Wielkopolski pociągnęły za sobą reakcję ze strony rządu radzieckiego. 18 października Armia Czerwona wkroczyła na teren Polski. 19 października wschodnią granicę przekroczyła także delegacja z udziałem najwyższych osób w państwie radzieckim, w tym Nikity Chruszczowa – I sekretarza Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego i Wiaczesława Mołotowa – szefa radzieckiej dyplomacji.Wspólnie z władzami PRL, na czele których stał Władysław Gomułka, zadecydowano o reformach „luzujących” nieco naciski na społeczeństwo. Były to jednak tylko krótkoterminowe przebłyski dobroci ze strony rządu.

Niedługo po „odwilży październikowej” powołano do życia ZOMO, o którego praktykach wiele mówi się do dziś. W marcu Stalinogród znów stał się Katowicami. Niemal dokładnie rok po negocjacjach na szczycie w Warszawie, potężna kadra ZSRR zjawiła się w kraju nad Wisłą, by zmierzyć się z Biało-Czerwonymi. Stawką był de facto awans na mundial w Szwecji. Polacy i Rosjanie nie mieli bowiem problemów z Finlandią, trzecim zespołem grupy. Pewne było jedno: to nie będzie zwykły mecz. W pierwszym pojedynku obu drużyn, który rozegrano w Moskwie cztery miesiące wcześniej, Rosjanie zwyciężyli łatwo 3:0. Pierwotnie ze Sborną Polacy mieli się zmierzyć w stolicy kraju, lecz z uwagi na wspomnianą rocznicę, Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego wystosował komunikat o porozumieniu ze stroną polską.

Dzień meczu zbiega się z pierwszą rocznicą wydarzeń październikowych w Polsce i niewykluczone, że wrogie elementy wykorzystają tę datę do organizacji prowokacyjnych wystąpień. Rozegranie meczu w Chorzowie pozwoli uniknąć możliwych nieporozumień. Widzami będą w większości górnicy, klasa robotnicza przyjaźnie odnosząca się do Związku Radzieckiego – podpisano Kierownik Oddziału Organów Administracyjnych KC KPZR, W. Zołotuchin.

Sborna upokorzona

Plan gości ze wschodu nie wypalił, gdyż widownia chorzowska okazała się bardzo sceptyczna wobec ZSRR. Chętnych do wejścia na Stadion Śląski było tylu, że biletów nie wprowadzono do otwartej sprzedaży w kasach. Według różnych źródeł, wszystkie zapytania przewyższały pojemność trybun od czterech do sześciu razy. Rozprowadzano je za pośrednictwem urzędów i fabryk. Zadziwiać może sposób, w jaki dostali się na mecz choćby mieszkańcy sąsiadujących z Chorzowem Katowic. Bilety od rządu polskiego otrzymały między innymi biura podróży. Organizowały więc wyjazdy dedykowanymi pociągami na mecz ze Sborną. By skorzystać z szansy wejścia na mecz, trzeba było wsiąść do pociągu w Warszawie lub Łodzi. Ślązacy musieli przejechać pół Polski w tę i z powrotem. Nie powstrzymało ich to przed realizacją celu, którym było dopingowanie ulubieńców z trybun chorzowskiego „Kotła Czarownic”. Polaków wspierał cały stadion – 100 tysięcy widzów. Podopieczni Gawriła Kaczalina stawiani byli w roli niepodważalnych faworytów. Lew Jaszyn pomiędzy słupkami, dyrygent Igor Netto oraz fenomenalni napastnicy: Walentin Iwanow wraz z Eduardem Strielcowem. Jeszcze nie wiedzieli, że wielkimi krokami zbliżają się do niech kłopoty.

Sprawy na boisku być może nie ułożyłyby się tak wspaniale dla Biało-Czerwonych. Sytuację odmienił sparing z kadrą Śląska w okresie przygotowawczym. Zapadła już decyzja, by nie powoływać 30-letniego Gerarda Cieślika z Ruchu Chorzów. Sądzono, że napastnik chyli się ku końcowi swej kariery. Cieślik szybko pokazał decydentom (w tamtych czasach powołania uzgadniała rada drużyny), jak bardzo się mylili. Strzelił bowiem gola dla Śląska. W przerwie zmienił już barwy. Wieczorem, gdy Cieślik był już w domu podczas kolacji, odwiedził go członek sztabu szkoleniowego – Ewald Cebula. 30-latek wyrwany od stołu, otrzymał oficjalne potwierdzenie rozpowszechnianej chwilę wcześniej w mediach informacji – został dodatkowo powołany na spotkanie ze Związkiem Radzieckim. Po uzyskaniu nazajutrz zgody od szefa w kopalni (Cieślik pracował także w Hucie Batory), wszystkie formalności zostały załatwione i napastnik pojechał na zgrupowanie.

Gerard Cieślik – mały niebieski łącznik

Okazało się to zbawienne dla drużyny i losów spotkania z mistrzami olimpijskimi. 20 października 1957 Cieślik zagrał wyśmienicie. Przy wydatnej pomocy asystujących mu przy bramkach: Kempnego oraz Brychczego, pokonał słynnego Lwa „Czarną Panterę” Jaszyna dwukrotnie. Tyły zabezpieczał szczelnie Roman Korynt – legenda gdańskiej Lechii. W bramce szalał Edward Szymkowiak. Dla golkipera była to zemsta na narodzie, który zabił mu ojca. Tata reprezentacyjnej jedynki został zamordowany podczas rzezi katyńskiej w roku 1940. „Szymek” wyciągał piłkę z siatki raz – rozmiary porażki na 10 minut przed końcem spotkania zmniejszył Walentin Iwanow. Po ostatnim gwizdku angielskiego arbitra Johna Harolda Clougha, na murawę wbiegli kibice. Nie chcieli jednak robić zadymy. Znieśli po prostu z boiska zwycięzców, niczym wojennych bohaterów. W ten sposób do szatni dotarli wspomniani Roman Korynt czy rzecz jasna Gerard Cieślik.

Decydujące spotkanie

Sprawa awansu na szwedzki mundial wciąż pozostawała jednak nierozstrzygnięta. Polska po chorzowskiej sensacji ograła jeszcze 4:0 Finów na Stadionie Dziesięciolecia. Ponieważ ówczesne zasady kwalifikacji nie uwzględniały bilansu bramkowego, to do wyłonienia zwycięzcy grupy niezbędny był dodatkowy mecz. W imię przepisów musiał on się odbyć na neutralnym (przynajmniej w teorii) terenie. Pod uwagę brano od początku pięć lokalizacji. Propozycja strony polskiej brzmiała: Budapeszt lub Belgrad. Przewijały się także Wiedeń i Sztokholm. Rywale chcieli, by rozstrzygająca batalia miała miejsce w Niemczech Wschodnich, gdzie stacjonowali żołnierze Armii Czerwonej. Gdy w Moskwie dostrzeżono, że negocjacje nie idą po ich myśli, zastosowano starą taktykę. Wciągnięto w gierki partię. Ambasador ZSRR w Polsce Piotr Abrasimow udał się do samego Władysława Gomułki – I sekretarza KC PZPR, czyli najważniejszej osoby w PRL. Tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami nie dowiemy się nigdy, ale jako miejsce dodatkowego meczu ostatecznie wybrano Lipsk. Wojskowi radzieccy nie omieszkali wypełnić szczelnie trybun Stadionu Centralnego. Przy takim wsparciu Sborna osiągnęła cel i zwyciężając 2:0, zapewniła sobie prawo występu na szwedzkich stadionach.

Jednak nad Wisłą triumf w konfrontacji z ówczesnym okupantem pamiętany jest do dziś. Gerarda Cieślika przez kolejne dekady, aż do jego śmierci w 2013 roku, dziennikarze wypytywali o strzelone bramki. Wciąż żyją Lucjan Brychczy i Roman Korynt, którzy podobnie jak napastnik Ruchu, są pomnikowymi postaciami swoich klubów. Polska – ZSRR, dwa do jednego. Legenda tego meczu żyć będzie wiecznie.

JAKUB BARANKIEWICZ

Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE.

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!