Andrzej Dawidziuk: Na boisku zabrakło mi centymetrów

Czas czytania: 7 m.
0
(0)

Zdjęcie główne: gloswielkopolski.pl

Z trenerami bramkarzy jest jak z defensywnymi pomocnikami – wszyscy ich potrzebują, ale mało kto ich docenia. Są jednak wyjątki od tej reguły. Jednym z nich jest Andrzej Dawidziuk, który przyłożył swoją rękę do wychowania wielu cenionych golkiperów. W jaki sposób zaczęła się jego przygoda z piłką? Dlaczego nie osiągnął sukcesu jako piłkarz, a świetnie sobie poradził jako trener bramkarzy? I dlaczego w ogóle wybrał taki kierunek? Na te i na inne pytania Andrzej Dawidziuk odpowiedział w rozmowie z Retro Futbol.

PK: Znaczna część szkoleniowców ma za sobą karierę piłkarską. Trener pierwsze kroki stawiał w Ekotanie Zalewo.
To mały klubik na Warmii i Mazurach, zresztą to moje regiony. Urodziłem się w Mrągowie, a później mieszkałem w Olsztynie i następnie w Zalewie. Tam, w A-klasowym wówczas klubie, stawiałem swoje pierwsze kroki. W wieku 15 lat trafiłem do Legii. Wiązało się to też ze zmianą szkoły i przypadło akurat na przejście z podstawówki do szkoły średniej. Zaczynałem u Lucjana Brychczego. Powiedzieć o nim, że jest legendą, to za mało. W tym zespole grał obecny aktor i reżyser Olaf Lubaszenko i kilku zawodników, którzy później może nie zrobili wielkiej kariery, ale do dzisiaj funkcjonują w świecie piłki, chociażby ojciec obecnego reprezentanta Polski U-16 Ricardo Gryma. Pamiętam, że wyjechał wtedy bardzo szybko do Niemiec. Był też Jarek Wojciechowski, obecny koordynator pracy z młodzieżą w Zagłębiu Sosnowiec. W Legii byłem zawodnikiem zespołów juniorskich i jej drużyny rezerw, ale do pierwszego zespołu nie udało się przebić.

PK: Z czego wynikało niepowodzenie?
Myślę, że przede wszystkim zabrakło mi centymetrów. Fakt, dość szybko urosłem do obecnego wzrostu, ale potem już nic nie poszło dalej. Choć z drugiej strony nie przeszkodziło mi to w tym, żeby próbować, walczyć cały czas. Po trzech latach pobytu w Legii wróciłem na Mazury. Trafiłem do Stomilu i później znów wyjechałem. Tym razem do trzecioligowego klubu Łada Biłgoraj. I na dobrą sprawę tam zakończyła się taka moja czynna gra w piłkę nożną, ponieważ doznałem bardzo skomplikowanego na ówczesne czasy złamania nogi. Bardzo poważna kontuzja, rok leczenia i nie po to, żeby wrócić na boisku, tylko po to, aby wrócić do normalnego funkcjonowania. To był trudny okres, ale w momencie, kiedy wiedziałem, że rokowania są dobre, że nie będę sparaliżowany, że ta noga będzie funkcjonowała – odżyłem. Wtedy już czułem, że ciężko mi będzie wrócić do pełnej sprawności bramkarskiej, aczkolwiek udało się do tego doprowadzić, bo wróciłem na boisko. Niemniej wiedziałem też, że chcę być trenerem.

PK: Skąd taka decyzja? Wydaje się, że jest to naturalny kierunek dla byłego piłkarza, lecz nie każdy nim podąża.
To było coś, co mnie fascynowało, co może też od początku wynikało z mojej ambicji. Lubiłem zawsze rozmawiać z innymi szkoleniowcami, często pytałem, dlaczego coś robimy, dlaczego powtarzamy to ćwiczenie tyle razy, dlaczego np. pracujemy w tym okresie nad danymi elementami, a nie w innym. Już w Biłgoraju, kiedy wracałem do zdrowia, zacząłem pracę szkoleniową i prowadziłem zespół juniorów. Był też taki moment, kiedy przyjechałem z dwoma bardzo zdolnymi chłopcami z Biłgoraju na sprawdzian do najlepszej w tamtym okresie Akademii Piłkarskiej MSP Szamotuły, prowadzonej wtedy przez byłego właściciela Sokoła Pniewy. Właśnie tutaj spotkałem trenera Romana Łosia, notabene człowieka związanego z Lechem, kilkakrotnego mistrza Polski w roli drugiego trenera. Został zapamiętany między innymi ze sprowadzenia wielu znakomitych piłkarzy, którzy zrobili duże kariery w Lechu, jak choćby Jarek Araszkiewicz, czy Mirek Okoński. No i wracając – w Szamotułach akurat brakowało szkoleniowca bramkarzy.

PK: Pojawiła się myśl bądź chęć pracy w MSP?
Był kwiecień 1996 roku, wróciłem do Biłgoraju. W lipcu trener Łoś zadzwonił z informacją, że jeżeli chcę podjąć się tej pracy, jeżeli chcę być trenerem bramkarzy u niego w Akademii Piłkarskiej, to muszę podjąć decyzję bardzo szybko. Praktycznie z dnia na dzień, ponieważ jeden z trenerów odszedł. Wbrew pozorom to była trudna decyzja, bo chwilę wcześniej wreszcie dogadałem się z działaczami Łady, żeby zostać jeszcze rok w klubie jako piłkarz i jako trener. Wiedziałem jednak, że wielkiej kariery już jako piłkarz nie zrobię. Miałem 27 lat i byłem po bardzo poważnej kontuzji. Szybka decyzja, podjąłem wyzwanie i przyjechałem do Wielkopolski.

PK: Słyszałem, że finalizacja umowy przebiegała, nie ujmując nikomu, w zabawnych okolicznościach.
Swój pierwszy kontrakt profesjonalny jako trener podpisałem na peronie w Poznaniu, na którym odebrał mnie ówczesny wiceprezes klubu, pan Zenon Jarzębski. Dostałem mieszkanie, samochód itd. Praktycznie nie było czasu na negocjacje. Tak trafiłem do MSP Szamotuły, a to było fantastyczne miejsce. Właściciel i prezes Krzysztof Sieja oczekiwał, że przygotuję program szkolenia bramkarzy, wdrożę go w życie i co najważniejsze, pierwsze rozliczenia miały nastąpić po 5 latach. Zostałem profesjonalnym i można powiedzieć, że start miałem idealny.

PK: Obecnie trudno sobie wyobrazić otrzymanie aż takiego kredytu zaufania.
Miałem niejako gwarancję, że nikt nie będzie patrzył z dnia na dzień czy jest progres. Ważne było systematycznie wdrażane planu. To była bardzo silna strona prezesów, że podjęli decyzję o oddaniu do dyspozycji aż pięciu lat na działanie. Myślę, że byli świadomi tego, że to jest proces, a nie coś, co następuje z dnia na dzień. To jest proces, który wymaga czasu. Otrzymałem również jak dla młodego trenera coś, o czym niektórzy mogą tylko pomarzyć. Wielkie zaufanie.

PK: Ani razu nie pojawił się moment monotonii, chęci zmian?
Co dzień wychodząc na zajęcia przez te 15 lat ani przez moment nie zdarzyło się, że rano się obudziłem i powiedziałem „kurczę znowu muszę iść na trening”. Każdy dzień mnie mobilizował, kiedy widziałem, jak się rozwijają moi podopieczni i gdy widziałem, jak ci chłopcy dorastają. Dzisiaj możemy powiedzieć o grupie bramkarzy od Łukasza Fabiańskiego, przez Radka Cierzniaka, Łukasza Załuskę, Kubę Szmatułę, Kubę Słowika, czy Maćka Gostomskiego, którzy grają na poziomie zawodowym. Do tej grupy trzeba dodać jeszcze takich zawodników jak Maciek Rybus, Szymek Pawłowski, Kuba Wawrzyniak, Jarek Fojut i wielu innych. W sumie około dwudziestu pięciu absolwentów MSP Szamotuły gra na zawodowym poziomie w piłkę, a z tego ośmiu z nich zagrało w pierwszej reprezentacji. Był taki moment, że w pierwszym składzie kadry A wyszło czterech naszych absolwentów. To naprawdę był wyczyn jak na tak małą szkołę. Później rozpocząłem współpracę z reprezentacją Polski juniorów.

PK: Bo to się zaczęło, jeżeli dobrze pamiętam od kadry u16 i współpracy z trenerem Globiszem?
Stałą współpracę z trenerem Globiszem rozpocząłem w reprezentacji U16, był to rocznik ‘84. Byli tam tacy zawodnicy jak Radek Janukiewicz czy Łukasz Trałka. To był pierwszy tak poważny krok w moim rozwoju, a z upływem czasu potrzeba posiadania trenera bramkarzy w zespołach juniorskich była coraz większa. Był moment, że byłem jedynym trenerem golkiperów, który pracował czy współpracował z reprezentacjami juniorskimi. Później jeździłem na zgrupowania do trenera Globisza, Dziekanowskiego i Żmudy. To też spowodowało, że nawiązałem bliższą współpracę z Polskim Związkiem Piłki Nożnej, zostając koordynatorem szkolenia bramkarzy w PZPN, pracując cały czas w MSP Szamotuły.

PK: Na czym miała polegać Pana praca w PZPN ?
Kiedy dyrektorem był Jerzy Engel, uznaliśmy, że każda reprezentacja będzie miała trenera bramkarzy. Wtedy to spotkało się z wielkim zdziwieniem, ale później zostało jak najbardziej zaakceptowane. Nikt już nie wyobrażał sobie, żeby sztab prowadzący reprezentację Polski od U15 do pierwszej reprezentacji, nie miał w swoim składzie trenera bramkarzy. Marzeniem, które się pojawiło, to pracować kiedyś z pierwszą reprezentacją. To był odległy cel, ale z tych „do zrealizowania”.

PK: W końcu marzenie się urzeczywistniło.
Po 10 latach pracy jako trener bramkarzy w zespołach juniorskich i młodzieżowych dostąpiłem tego zaszczytu. W 2006 roku po Mistrzostwach Świata odszedł trener Janas i selekcjonerem został Leo Beenhaker. Jego asystentem został Darek Dziekanowski. Wtedy otrzymałem propozycję dołączenia do sztabu pierwszej reprezentacji. Czyli można powiedzieć, że po dziesięciu latach pracy zawodowej dostąpiłem największego zaszczytu. Byłem gotowy, żeby podjąć się tego wyzwania, ale zdawałem sobie sprawę, że każdy wyjazd na reprezentację będzie mnie jeszcze bardziej rozwijał i będzie mi pomagał. Na pewno kadra narodowa to nie miejsce do nauki. Nie można pójść i powiedzieć „teraz będę się uczył”. Zbierałem zupełnie nowe doświadczenie. Sam fakt współpracy z takim człowiekiem jak Leo, jak trenerzy Kaczmarek, Dziekanowski czy Nawałka to ogromne wyróżnienie. Po odejściu holenderskiego szkoleniowca pozostałem dalej koordynatorem i ściśle współpracowałem z PZPN. Po ME w 2012 roku po raz drugi dostąpiłem tego zaszczytu, żeby pracować dla reprezentacji Polski, kiedy selekcjonerem został Waldemar Fornalik. To był już inny okres. Byłem zdecydowanie bardziej doświadczonym trenerem, który pracował trzy i pół roku z reprezentacją, więc ten okres był dla mnie zdecydowanie bardziej efektywny i łatwiejszy, jeżeli chodzi o rozumienie specyfiki pracy w reprezentacji. Jednocześnie dobiegł końca pierwszy etap funkcjonowania MSP Szamotuły, a po 15 latach pracy otrzymałem propozycję przyjścia do Lecha.

PK: Mówimy o transferze na dosyć nietypowe dla trenera stanowisko.
Owszem, ponieważ zostałem dyrektorem sportowym klubu, ale wiedziałem, że to jest tylko funkcja tymczasowa. Zaproponowałem, że będę godził obowiązki wynikające z tej funkcji z rolą trenera bramkarzy. Wówczas w sztabie trenera Bakero. Już po niecałym roku zająłem się tylko pracą z bramkarzami w Lechu, nie zawieszając współpracy z PZPN. Obie funkcje absolutnie nie kolidują ze sobą i pełnię je do dzisiaj. W Lechu chcemy, by w przyszłości kadra bramkarzy pierwszego zespołu składała się z zawodników, na których mieliśmy wpływ. Natomiast w Polsce mamy przede wszystkim potrzebę podnoszenia poziomu pracy i rozwoju indywidualnego trenerów bramkarzy. Od lat zabiegałem o to, żeby powstała szkoła trenerów i kurs przeznaczony dla trenerów bramkarzy, by mogli się rozwijać w aspekcie działań zespołowych. Ewolucja tej pozycji na przestrzeni ostatnich 15 lat jest znacząca. Wymusiły to aspekty taktyczne, związane z przepisami, jak i z produkcją sprzętu. Piłki stały się szybsze, boiska stały się trochę inne.

PK: Z rozwojem techniki tez?
D: Tak. I o tym się mówiło bardzo głośno. Natomiast rzadko ktokolwiek wspominał, jak w takim układzie ma zmienić się też rola trenera bramkarzy. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy rozwijali jedną część, a druga stała w miejscu i próbowali uzyskać efekt taki, jakiego byśmy potrzebowali. Trener bramkarzy musi pracować inaczej, musi starać się dostosować do potrzeb, żeby jego podopieczny sprostał wymogom gry w nowoczesnym futbolu. Rola golkiperów się zmieniła, powinna też zmienić się funkcja, wiedza i umiejętności pracy z bramkarzami. Chodzi o rozwój trenerów. Dwa lata temu dało się taki kurs otworzyć w Polsce.

PK: Co dzięki temu kursowi można będzie zyskać?
To najwyższe uprawnienia trenera bramkarzy, jakie można posiadać. Mówimy o kursie UEFA Golkiper A, długo pracowano nad jego programem. Szef szkolenia trenerów bramkarzy z ramienia UEFA Pat Bonner był również głównym inicjatorem tego kursu. Rozpoczęliśmy to jako jedna z pierwszych federacji w Europie. Dziś jesteśmy na etapie drugiej edycji. Pierwsza była zarezerwowana dla bramkarzy czy obecnych szkoleniowców bramkarzy, którzy zdobywali medale na mistrzostwach świata bądź igrzyskach olimpijskich. Stąd to grono było bardzo elitarne od tak znanych nazwisk, jak Józek Młynarczyk, Jarek Bako oraz z młodszego pokolenia Arek Onyszko, Wojtek Kowalewski, Janusz Jojko, Mirek Dreszer i Ryszard Jankowski.

PK: Wcześniej nic takiego miejsca nie miało?
Po raz pierwszy w historii polskiej piłki doprowadziliśmy do tego, że szesnastu trenerów spotkało się w jednym miejscu, w tym samym czasie i rozmawiali na temat, który jest im najbliższy. Wcześniej takie coś nie miało miejsca. Trenerzy spotykali się przy okazji meczów może jakichś konferencji, ale na tych zjazdach temat bramkarski był zawsze albo pomijany, albo był przedstawiany w bardzo małej pigułce. Dzisiaj myślę, że mając taki dyplom, mając grupę trenerów bramkarzy, doprowadzimy do tego, że też będą konferencje doszkalające trenerów bramkarzy, ale poświęcone stricte pracy z bramkarzami.


Rozmawiał Paweł Klama

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!