Futbolowe dzieło sztuki. Węgry – Urugwaj 1954

Czas czytania: 8 m.
5
(1)

W historii mistrzostw świata wiele było meczów wartych zapamiętania. Z różnych względów – rekordy, bijatyki, piękne gole, czy polityczne podteksty. Turniej, który według mnie był jednym z najciekawszych i najbardziej romantycznych, to mistrzostwa w Szwajcarii. Rozstawienia w grupach, rekordowa liczba bramek, pierwsze transmisje telewizyjne i fakt, że puchar ostatni raz był wręczany przez Rimeta. Wszystko sprawia, że nie można obok niego przejść obojętnie. Poza znanymi wszystkim Cudu w Bernie Bitwy o Berno w annałach zapisał się jeszcze jeden mecz. Był to półfinał Węgry – Urugwaj, który określany jest futbolowym dziełem sztuki.

Mecz rozegrano w Lozannie. Miejscowi kibice mieli szczęście do zapadających w pamięć pojedynków. 26 czerwca na Stade Olympique de la Pontaise Austriacy grali ze Szwajcarami, a spotkanie zakończyło się wynikiem 7:5, co do dziś jest niepobitym rekordem, jeśli chodzi o liczbę zdobytych bramek (i to w 90 minut!) i tak już chyba zostanie. Cztery dni później mierzyły się na nim dwie drużyny, które w tamtych czasach były uważane za najlepsze na świecie.

Droga do półfinałów

Węgrzy prowadzeni przez Gusztava Sebesa, byli wtedy niepokonani od 31 spotkań. Do historii przeszły ich wspaniałe zwycięstwa nad Anglikami – w listopadzie 1953 r. Na Wembley wygrali 6:3, a w ostatnim meczu przed mistrzostwami rozbili ich u siebie aż 7:1. Na mistrzostwa według wielu jechali tylko po złoto. Dwa mecze fazy grupowej były dla nich przystawką. Zdecydowanie pokonali słabych fizycznie Koreańczyków 9:0. Trzy dni później mierzyli się z wracającą do wielkiego świata reprezentacją RFN. Sepp Herberger desygnował do gry kilku rezerwowych, a Niemcy przegrali 3:8. Węgrzy w tamtym meczu stracili swojego najlepszego gracza – Ferenca Puskasa. Galopujący major wskutek kontuzji musiał opuścić kolejne mecze. Mimo braku swojego lidera, w ćwierćfinale uporali się z wicemistrzami świata – Brazylią. Wygrali jednak 4:2, ale sam mecz był brutalny. Brazylijczycy nie potrafili się pogodzić z porażką i spotkanie zakończyło się bijatyką, przez co zapisało się w kronikach jako bitwa o Berno.

Urugwaj w całej swojej historii występów (do tego momentu oczywiście) w mistrzostwach świata – nie przegrał meczu. Jak dotąd grali tylko na dwóch turniejach – 1930 r. u siebie i w 1950 r. w Brazylii. W obu okazali się najlepsi. Byli więc zabójczo skuteczni – dwa starty – dwa tytuły mistrza. W Szwajcarii pokonali w fazie grupowej Czechosłowację 2:0 i odprawili z kwitkiem rozbitych wewnętrznie Szkotów 7:0. W ćwierćfinale spotkali się z Anglikami. Ci, mimo porażki przed turniejem z Węgrami, byli dobrą i solidną drużyną. Dysponowali silnym i wyrównanym składem. Billy Wright, Tom Finney, Nat Lofthouse, czy Stanley Matthews, to z pewnością wielcy piłkarze. Na Urusów to było jednak zbyt mało. Mistrzowie świata wygrali 4:2.

W 1954 r. mieli być może jeszcze lepszą drużyną niż cztery lata wcześniej. We wszystkich trzech meczach turnieju grali tym samym składem. W półfinale jednak doszło do kilku wymuszonych zmian. W wyjściowej jedenastce zabrakło dwóch mistrzów świata sprzed czterech lat. Pierwszym był Oscar Omar Miguez – środkowy napastnik, znakomity snajper, zdobywca trzech goli na szwajcarskich mistrzostwach. Drugim wielkim osłabieniem był brak Obdulio Vareli, czyli niekwestionowanego lidera i przywódcy drużyny. Przez wiele lat nosił opaskę kapitańską, a kiedy był na boisku, Urugwaj nigdy nie przegrał. Obu wykluczyły kontuzje. Trzecim, który wypadł ze składu, był prawoskrzydłowy Julio Cesar Abbadie – następca legendarnego Alcidesa Ghiggi.

Jednak nawet bez tej trójki Urugwajczycy tworzyli znakomitą drużynę. W bramce cudów dokonywał nazywany przez kolegów Skałą Rogue Gaston Maspoli, który jako jeden z pierwszych dobrze grał na przedpolu. W obronie brylował Jose Emilio Santamaria, nazywany Ścianą, który został później podporą wielkiego Realu lat 50. Obok występował William Martinez. Zawodnik o niesamowitej woli walki, doskonały zarówno w grze w powietrzu, jak i w parterze. Tomasz Wołek w Copa America pisał o nim, że  nie znał zmęczenia ani słabości. Innym wybitnym zawodnikiem był mistrz świata z 1950 r. Víctor Pablo Rodríguez Andrade – bratanek genialnego Jose Leandro Andrade. Grał twardo, ale i finezyjnie, był znakomity technicznie i w razie potrzeby, bez trudu potrafił przetrzymać piłkę.

W ataku prym wiedli Javier Ambrois dysponujący znakomitym instynktem i wyczuciem w polu karnym, a także Carols Borges, strzelec hat-tricka w meczu ze Szkocją. Swoimi błyskotliwymi dryblingami ściągał uwagę obrońców i dopiero wtedy posyłał partnerom miękkie centry. Największą gwiazdą był jednak strzelec wyrównującej bramki w finale z 1950 r. – Juan Alberto Schiaffino. Potrafił znakomicie wykorzystywać mocne strony swojej drużyny i słabe przeciwnika. Wybitny strzelec, zawsze aktywny i ruchliwy, niezwykle pomysłowy. Skład uzupełniali zastępujący Varelę – Nestor Carballo, pomocnik Luis Alberto Cruz, Rafael Angel Souto, który zastąpił Abbadie i pochodzący z Argentyny Juan Eduardo Hohberg, który miał wypełnić lukę po Miguezie.

Złotej jedenastki Węgrów nie trzeba chyba nikomu bliżej przedstawiać. Trzon niepokonanego od ponad czterech lat zespołu stanowili: bramkarz Gyula Grosics, obrońcy Jeno Buzsansky (często w cieniu, ale zawsze skuteczny), Mihaly Lantos (etatowy wykonawca wolnych) czy Gyula Lorant. W środku pola zespołem dyrygował Jozsef Bozsik, a pomagał mu Jozsef Zakarias. Z przodu postrach siali Laszlo Budai, Sandor Kocsis, Nandor Hidegkuti, Zoltan Czibor i Ferenc Puskas. W miejsce tego ostatniego, z Urugwajem zagrał Peter Palotas. Do końca nie było wiadomo czy Puskas zagra, ale mimo że sam rwał się do pojedynku i uważał, że jest już w pełni sił, zatrzymano go w szpitalu.

W środę, 30 czerwca 1954 r. po fali upałów, w porze meczu zrobiło się trochę chłodniej i zaczął padać deszcz. Murawa zrobiła się mokra, a widzom zaczął nawet doskwierać chłód, ale nie mieli zamiaru opuszczać trybun. O godz. 18:00 wybrzmiał pierwszy gwizdek. Mecz sędziował Walijczyk Sandy Griffiths (ten sam, który podniesie w finale chorągiewkę, sygnalizując wątpliwą pozycję spaloną Puskasa).

Pierwsza połowa. Węgry – Urugwaj. Zaczynamy

Węgrzy rozpoczęli mecz spokojniej i ostrożniej niż zwykle. Gra toczyła się głównie w środku boiska. Urugwajczycy czuli wielki respekt przed rywalem. Podczas węgierskich ataków, cały zespół przesuwał się do obrony. W defensywie świetne zawody rozgrywali Andrade i Santamaria. I to bez brutalności, jaką zaprezentowali wcześniej  Brazylijczycy. Mimo że boisko było mokre, Węgrzy grali po ziemi, rzadko decydując się na górne podania. Obrońca Jeno Buzsansky tak wspominał mecz:

W półfinale graliśmy z Urugwajem. To był mecz mojego życia, nigdy nie zagrałem już tak dobrze. Ulewny deszcz, nasiąknięte boisko, każde podanie musiało być idealne. Urugwaj bronił tytułu mistrza świata, my przystępowaliśmy jako zespół, który właśnie pokonał w poprzedniej rundzie wicemistrza, czyli Brazylię. Fantastyczne starcie

W pierwszych minutach obie drużyny dochodziły do sytuacji strzeleckich, ale świetnie spisywali się bramkarze. Węgrzy w pewnym momencie wywalczyli rzut rożny. Budai znakomicie dośrodkował do Palotasa, ale Maspoli nie dał się zaskoczyć. W kolejnej akcji wydawało się, że musi paść gol, ale po trójkowej akcji Kocsisa, Czibora i Hidegkutiego, piłka o centymetry minęła słupek bramki. Urugwajczycy nie zamierzali się tylko przyglądać. W jednej z akcji Grocsis musiał się ratować wybiciem piłki na rzut rożny, a chwilę później, Kocsis efektownymi nożycami zażegnał niebezpieczeństwo pod własną bramką.


Kolejna akcja trójki: Kocsis, Czibor, Hidegkuti zakończyła się bramką. W 12. minucie Maspoliego pokonał Czibor. Mimo prowadzenia, węgierska drużyna nie odpuszczała i dalej atakowała bramkę Urugwaju. Trudno jednak im było sforsować zasieki obronne Urusów i musieli próbować strzałów z dystansu. Obrona również stanowiła przeszkodę nie do przejścia dla mistrzów świata. Gra się bardzo wyrównała, w 30. minucie w rzutach rożnych było już 5:5. Madziarzy uspokoili atak i dali trochę pograć Urugwajczykom. Buzsansky popełnił kilka błędów w obronie, ale strzały Urusów były minimalnie niecelne. Do przerwy wynik nie uległ zmianie. Schodzących do szatni zawodników żegnały oklaski, a na trybunach słychać było głośne Uruguay!

Druga połowa

Po przerwie rozpoczęli gracze z Ameryki Południowej. Wkrótce jednak Buzsansky odebrał piłkę Schiaffino i natychmiast podał do Budaia. Ten zagrał do Bozsika, który przerzucił futbolówkę górą nad Cruzem, dzięki czemu znowu doszedł do niej Budai. Tuż sprzed linii bramkowej zacentrował, a Hidegkuti głową, z wysokości 20 cm skierował ją do bramki. Węgrzy prowadzili już 2:0. W szeregi Urugwaju zaczęła wkradać się nerwowość. Odpowiadali kontrami, ale kiedy nie potrafili uporać się z obrońcami, uderzali z dystansu. Zawodnicy obu drużyn znakomicie prezentowali się pod względem technicznym, co na mokrym boisku było bardzo ważne. Podopieczni Sebesa, mimo upływu zaledwie 10 minut drugiej połowy, zaczęli grać jakby na utrzymanie wyniku. Urugwajczycy natomiast coraz bardziej parli do przodu i wykazywali coraz większe poświęcenie w grze.

W 62. minucie węgierska obrona dostała pierwsze poważnie ostrzeżenie. Ambrois stanął przed dużą szansą, ale w ostatniej chwili interweniował Lorant. Węgrzy, zamiast przypieczętować zwycięstwo, zaczęli bawić się piłką i rozgrywać ją miedzy sobą na środku boiska. Cenę za nonszalancję zapłacili w 76. minucie. Debiutujący na mistrzostwach Hohberg przejął zbyt krótkie podanie Bozsika do Loranta i zanim Madziarzy się zorientowali, Urugwajczyk był już sam na sam z Grosicsem. Ostrym strzałem po ziemi w lewy róg zdobył bramkę kontaktową.

Podziałało to na Węgrów orzeźwiająco i znowu ruszyli do przodu. W 79. minucie Czibor minął trzech obrońców i uderzył z ostrego kąta, jednak zbyt słabo i Santamaria zdążył wybić piłkę niemal z linii bramkowej. Chwilę później Schiaffino kapitalnie wypuścił w uliczkę Hohberga między trzema obrońcami, ale Lorant był sprytniejszy i wybił piłkę na róg. Na dziewięć minut przed końcem, Andrade odebrał piłkę Palotasowi i podał do Schiaffino. Ten znów znakomicie zagrał do Hohberga, a jego strzał był formalnością. Partnerzy z drużyny rzucili się na niego i cieszyli się z wyrównania. Kiedy jednak wstali, Hohberg dalej leżał na ziemi i się nie podnosił. Nie oddychał. Na boisko wbiegł lekarz Carlos Abate i natychmiast rozpoczął masaż serca. Napastnik na szczęście szybko odzyskał przytomność i, co wydaje się dziś nie do pomyślenia, wrócił do gry i dograł mecz do końca.

Chłopak, który całe mistrzostwa przesiedział na ławce, strzelił dwie bramki w półfinale i doprowadził do remisu, przedłużając nadzieje swojej drużyny na utrzymanie znakomitej passy. W Urugwajczyków wstąpił nowy duch, grali jak w transie, a każda ich akcja kończyła się strzałem. Do końca meczu zostało już jednak ledwie kilka minut i Węgrom udało się szczęśliwie dotrwać do końca regulaminowego czasu.

Dodatkowy czas

Dogrywka. Kibice Urugwaju byli wyraźnie głośniejsi i żywsi niż fani węgierscy. Urusi wybrali tę samą połowę co na początku meczu, licząc, że w drugiej części dogrywki będą równie skuteczni, co w drugiej połowie. Pierwsze 15 minut dogrywki upłynęło co prawda bez bramek, ale poziom gry był niebotyczny. Piłka raz pod jedną, raz pod drugą bramką. Padło ponad 20 strzałów. Trzeba pamiętać, że piłkarze mieli w nogach pełne 90 minut, a o zmianach na wielkich turniejach nikt jeszcze wtedy nawet nie myślał. Najbliżej szczęścia był nie kto inny jak Hohberg, po którego strzale piłka trafiła w słupek. Wspaniałe spotkanie rozgrywał Bozsik, który nie dość, że wspomagał defensorów w obronie, to w ataku był szóstym naparstkiem i kilkukrotnie uderzył na bramkę.

Po zmianie stron Węgrzy przejęli inicjatywę. Zaczynało się już ściemniać – była 20:30 i ciągle padał deszcz. Tymczasem na boisku tempo gry było takie, jak w na samym początku meczu! W 18. minucie dogrywki Węgrzy wykonywali rzut rożny. Budai dośrodkował, ale Maspoli zdołał wypiąstkować. Do bezpańskiej piłki dopadł Bozsik, po czym oddał ją ponownie Budaiowi. Ten podprowadził ją do linii i zacentrował prosto na głowę wyciągniętego jak struna Kocsisa. Piłka zatrzepotała w prawym rogu bramki, a Masoli leżał w lewym.

Jak pisał w relacji wysłannik Przeglądu Sportowego Grzegorz Aleksandrowicz:

Takich oklasków, jakie zabrzmiały po tym arcymistrzowskim zagraniu, nie słyszał jeszcze i nie prędko usłyszy stadion w Lozannie

Stracona bramka jednak nie załamała Urusów. Cały czas atakowali tak, jakby mieli niespożyte siły. Grosics stawał jednak na wysokości zadania, choć miał też szczęście. Dwie minuty przed końcem odbitą przez Loranta piłkę, Hidegkuti przerzucił górą na przedpole Urugwaju. Tam, jak spod ziemi wyrósł Kocsis i swoim fantastycznym uderzeniem głową ponad wybiegającym Masoplim przypieczętował zwycięstwo Węgrów.

Po meczu

Tego, co działo się po meczu, nie trzeba już opisywać. (…) Policja, która miała chronić piłkarzy, oklaskiwała wraz z 50 tys. publiczności 23 wielkich aktorów tego niezapomnianego spotkania. Tym 23. był doskonały sędzia – Griffiths – Grzegorz Aleksandrowicz w Przeglądzie Sportowym

W przeciwieństwie do Brazylijczyków Urugwajczycy pokazali klasę i potrafili po meczu uznać wyższość Madziarów. Ich postawa i serdeczne gratulacje dla pięknej gry węgierskich piłkarzy zapisały się w historii mundiali. Piłkarze i kibice urugwajscy swoim zachowaniem po przegranym spotkaniu zdobyli uznanie kibiców na całym świecie. Porażka doskonałej drużyny południowoamerykańskiej, dwukrotnych mistrzów świata, oznaczała koniec pewnej epoki. I tego byli świadomi zarówno piłkarze, jak i widzowie na stadionie w Lozannie.

Czy Węgrzy powinni go byli przegrać? Absolutnie nie! Byli zespołem bezwzględnie lepszym i ich zwycięstwo jest całkowicie zasłużone – Grzegorz Aleksandrowicz w Przeglądzie Sportowym

Przegląd Sportowy pisał o pięknym, sportowym widowisku i, że takiego meczu świat jeszcze nie widział. Grzegorz Aleksandrowicz tak opisał atmosferę spotkania:

Z przyjemnością należy podkreślić sportową atmosferę meczu. Urugwajczycy w przeciwieństwie do Brazylijczyków nie dalej najmniejszego powodu do mierzenia wszystkich Południowo-Amerykanów jedną miarą. Dziś nie było rozrywania spodenek, nie było bicia po twarzy, nie było złośliwych fauli. Bardzo mało było przypadkowych i przewidzianych przepisami wykroczeń. Jeżeli zaś już były, to w sposób rzeczywiście godny oklasków, które kończyły się natychmiast przeproszeniem i podaniem ręki

Prowadzony w bardzo szybkim tempie mecz pełen był błyskotliwych akcji i technicznych fajerwerków. Urugwajczycy grali, według opinii wielu ekspertów, nawet jeszcze lepiej niż cztery lata wcześniej, kiedy to zdobyli na Maracanie tytuł mistrza świata. Juan Schiaffino miał 29 lat i właśnie w Szwajcarii był w życiowej formie. Jak mówili później urugwajscy piłkarze i szefostwo drużyny: byliśmy w takiej formie, że nie było poza Węgrami drużyny, która mogła nas pokonać. W ekipie wygranych wyróżnił się Bozsik, który miał udział przy wszystkich trafieniach. Jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy mecz w karierze rozegrał Kocsis, do którego po tym spotkaniu przylgnął przydomek Złota główka. Obie drużyny zagrały, według zgodnej opinii widzów, najpiękniejsze i najbardziej widowiskowe spotkanie mistrzostw świata.

https://www.youtube.com/watch?v=FOvMfV7BpyE

Niestety, obu tym wspaniałym ekipom zabrakło sił w kolejnych swoich meczach. Węgrzy przegrali finał z RFN, a Urugwaj nie sprostał Austrii w meczu o brąz. Obie drużyny wygrały jednak coś być może cenniejszego – uznanie i szacunek kibiców na całym świecie i na stałe zapisały się w ich pamięci.

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 1

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Dwernicki
Bartosz Dwernicki
Pierwsze piłkarskie wspomnienia to dla niego triumf Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów i mecze francuskiego mundialu w 1998 r. Później przyszła fascynacja Raúlem i madryckim Realem. Z biegiem lat coraz bardziej jednak kibicuje konkretnym graczom niż klubom. Wielbiciel futbolu latynoskiego i afrykańskiego, gdzie szuka pozostałości futbolowego romantyzmu. Ciekawych historii poszukuje też w futbolu za żelazną kurtyną. Lubi podróże i górskie wędrówki.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!