Zwierzęta na boisku

Czas czytania: 8 m.
0
(0)

Nie tylko w polskiej B-Klasie zdarzają się przypadki wtargnięcia na boisko zwierzęcych chuliganów. Z pozoru urocze istoty okazują się stadionowymi wandalami, zakłócającymi umyślnie przebieg gry – zwykle, kiedy wynik nie zgadza się z postawionym kuponem bukmacherskim.

Pies strzela gola

W Anglii rozgrywa się amatorskie puchary różnych hrabstw, tak by nawet przygruby John i jego szwagier Jerry – mogli poczuć się jak prawdziwi, profesjonalni zawodnicy, wznosząc puchar czempiona i wysłuchując „We are the champions”. Wiele typowych, angielskich pubów ma swoje pucharowe reprezentacje, które biorą udział w tych rozgrywkach. To tylko wstępniak, bo zupełnie nie w tym rzecz. 1985 rok. W jednym z meczów takiego pucharu – Staffordshire Senior Cup, pomiędzy zespołem pubu Knave of Clubs a drużyną Newcastle Town, na tablicy mieliśmy wynik 2-0 – dla tych drugich. Jednak wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego.

Przeczytaj także: „Typujące zwierzaki”

Pies strzelił gola kontaktowego. Tak, dobrze przeczytaliście. Piłkarze Newcastle Town zaczęli coś tam warczeć, obrażać sędziego, bo jak to – wbiega kundel i ładuje nam bramę? Oficjalne przepisy w tym przypadku milczały. Nikt normalny przecież czegoś takiego nie zakładał, żeby móc zawrzeć to w zasadach. Werdykt: gol uznany.

Psinka sprawiła, że na trybunach wszyscy mieli niezły ubaw. Niestety jednak nie dał on drużynie Knave of Clubs awansu, ale chociaż godnie pożegnali się z turniejem. Przecież gola zdobył dla nich pieprzony pies.

Przegrywaliśmy 2-0, nagle jeden z naszych zawodników miał świetną okazję, uderzył jednak fatalnie z 15 metrów, piłka kompletnie nie leciała w bramkę. Nagle wbiegł piesek, podskoczył i strzelił z główki. Futbolówka wpadła do bramki – mówi David Hall, człowiek związany z pubem The Knave of Clubs.

Suzie – tak nazywała się roczna suczka rasy terier. Po tym niecodziennym wydarzeniu stała się prawdziwym symbolem pubu, zostając psią twarzą, a właściwie psim pyszczkiem tego miejsca. Idealna reklama. Wycinek z gazety wisi na ścianie lokalu Knave of Clubs. Otrzymałem od właścicielki miejsca takie oto potwierdzenie:

Dopisałem dodatkowo w myślach, do rzeczy, które chciałbym kiedyś zrobić – wizytę w pubie Knave of Clubs i napicie się tam zimnego browarka.

Gówniana sprawa

Suzie pokazała, że pies może uatrakcyjnić widowisko sportowe. Inny burek z kolei totalnie je zniesmaczył. Luty 2014, mecz Rosario Central – River Plate. Czworonożny przyjaciel wszedł na boisko, prawdopodobnie nie mogąc znaleźć toi-toia i załatwił swoją potrzebę fizjologiczną. Wbiegł w pole karne i po prostu tam najzwyczajniej narobił bobu. Piłkarze być może o tym nawet nie wiedzieli, bo z bliska widział to jedynie jeden z bramkarzy, jednak realizator spotkania idealnie wyczuł moment, dając zbliżenie na srającego bohatera. Przypuszczam, że zwierzak mógł też w ten sposób wyrazić niezadowolenie z powodu braku ulgi biletowej dla psów.

Jeśli już mówimy o srających zwierzętach, to wypada w tym miejscu pozdrowić Ashleya Younga, któremu ptak narobił prosto do buzi. Sytuacja była taka: ptak przelatywał dokładnie nad Youngiem, Anglik akurat otworzył usta, w tej danej sekundzie pokazała go kamera, a na dodatek realizator zdecydował się dać zbliżenie. Coś nieprawdopodobnego razy miliard. Na mnie ptak narobił może z raz, ale nawet nie wiem kiedy i na pewno w parku nie było kamery.

Po autograf od Sneijdera

W meczu towarzyskim pomiędzy Galatasaray a niemieckim Aalen przez długi czas utrzymywał się wynik 0-0. Dwóch psich chuliganów było wyraźnie znudzonych przebiegiem sparingu, postanowili więc wtargnąć na boisko z reklamówką, którą podobno miał podpisać sam Wesley Sneijder. Jeden z uroczych zwierzaków przebiegł obok Sabriego Sarioglu, ale wyraźnie stwierdził, że autografu od gwiazdy jednego turnieju brać nie będzie. Albert Riera też nie był ich wymarzonym zawodnikiem, psiak koło niego również przemknął bez najmniejszego wrażenia. Widocznie nie cenił tego skrzydłowego. Oni tutaj przybyli do Sneijdera! Niestety pieskom nie udało się spełnić marzenia. Jednego z nich ujarzmił zawodnik Aalen, a drugi ostatecznie wpadł w sidła Sabriego Sarioglu. Turecka federacja nie ujawniła informacji, na jak długi czas chuligani otrzymali zakaz stadionowy. Nieoficjalne źródła podawały, że Wesley Sneijder na życzenie dojechał na psi komisariat i na owej reklamówce się podpisał.

Od lat wiadomo, że na osiedlu – ci, którzy wolą kotki, kumplują się z tymi, co wolą kotki, a kosę mają z wielbicielami psów. To jest właściwie główny element podziału na frakcje. Ulubiona drużyna, wspólny blok, jeden garaż, kosz na śmieci, poczęcie przez wspólnego listonosza – to nie ma żadnego znaczenia. Argumentem przemawiającym za kotami jest to, że nie trzeba z nimi wychodzić na spacer – czy boli głowa, palec, czy jesteś po pracy. Kontrargumentem przeciwników jest teza, że to leniwe, wredne zwierzęta, które tylko domagają się smyrania po grzbiecie, nie oferując w zamian nawet przyjaźni, a tylko pogardliwe spojrzenie, robiące z Ciebie frajera. Reasumując – żeby pogodzić zwolenników psów i kotów – teraz kilka chuligańskich wybryków tych drugich.

Anfield Cat

Myślicie, że zwierzęta nie mają swoich miłości klubowych? Pfff. W trakcie meczu Liverpool – Tottenham na Anfield – na boisko sprintem (szybszym niż Benteke) wparował uroczy siwo-biały zwierzak. Przy akompaniamencie ponad 40 tysięcy gardeł, skandujących: „a cat, a cat, a cat”, zaszarżował w kierunku bramki Brada Friedela, jednak gdy tylko bramkarz podszedł bliżej – kociak przeraził się na widok więziennej aparycji łysego amerykańskiego golkipera, rodem z Alcatraz. Pognał w kierunku band reklamowych, jeszcze na moment się zatrzymując. Uszanował w ten sposób robotę fotografów. Następnie dotarł do owych band, gdzie bez problemu dał się złapać dwóm stewardom. Na tym nie kończy się jednak historia.


To regularny gość, często widziany na Anfield. Od poniedziałku do piątku, zwykle w parku. Jest tutaj od lat, ale pierwszy raz udało mu się wparować na sam stadion– mówił jeden ze świadków.

Shanky przybył do nas zabrudzony i poraniony. Miał wiele zadrapań po walkach z innymi kotami, ale ogólnie jego zdrowie jest dobre. Mimo że nie miał domu – jego waga jest optymalna. Ma teraz swój własny pokój, z szalikiem Liverpoolu i plakatami na ścianie. To cudowny kociak. Wspaniale mieć tu Shanksa. Znajoma zadzwoniła do mnie, i opowiedziała co się stało podczas meczu. Zwierzak stał się internetową sensacją, a teraz to my się nim opiekujemy! Po kuracji antybiotykowej i kontroli stomatologicznej – zostanie wykastrowany. W ciągu trzech do pięciu tygodni powinien być gotowy na nowy dom – mówiła Caroline Taylor, kierowniczka schroniska.

Nie mam wątpliwości, że wielu chętnych zgłosiło się po kota-celebrytę. Piękna historia. To nie była jednak dziewicza wizyta kota na murawie Anfield. Wcześniej czarno-biały kiciak, ku uciesze fanów – przebiegł za bramką, w 1964 roku, podczas starcia z Arsenalem. Może to tradycja z pokolenia na pokolenie? Dowiemy się za kilka/kilkanaście lat, jeśli kolejny intruz odwiedzi stadion należący do Liverpoolu.

Czarny kot z Camp Nou i inne przypadki 

Murawę wielkiego stadionu chciał także powąchać inny dachowiec. Czarny myszołap postanowił ujrzeć z bliska Messiego, Iniestę i kilka innych gwiazd Barcelony, i przebiegł się po płycie głównej boiska. Już w pierwszej minucie meczu „Dumy Katalonii” z Elche, czarny zwierzak stał się głównym aktorem spotkania (ku niezadowoleniu głównie Jordiego Alby). Fakt niezaprzeczalny, że największy piłkarski stadion świata został odwiedzony. No dobra, drugi co do wielkości, bo mało kto z was wie, że blisko stutysięczne Camp Nou przegrywa na miejsca z… północnokoreańskim stadionem Rungrado May Day, który może pomieścić 150 zwolenników Kim… piłkarskich kibiców. W każdym razie, po minucie zwiedzania – został złapany przez jednego ze stewardów przy kornerze.


Dwa i pół roku wcześniej, podczas meczu z Realem Sociedad, także na Camp Nou pojawił się czarny kot. Niczym Usain Bolt popędził sprintem przez całą długość boiska. Może ten sam? Cholera wie. W Hiszpanii, podobnie jak u nas, jest zwiastunem pecha. W obu przypadkach jednak nie przyczynił się do niespodzianek. Barcelona pokonała 3-0 Elche, a w lutym 2012 roku 2-1 ekipę Sociedad.

Malutki czarno-biały kiciuś zabłąkał się również w pierwszej minucie towarzyskiego spotkania pomiędzy Tunezją a Francją, w maju 2010 roku. Środkowy obrońca gospodarzy, ówczesny gracz Sochaux – Yassin Mikari – popisał się pierwszą tego dnia udaną interwencją w defensywie, bo obronił kotka i oddał go sprawnie w ręce stewardów.

W trakcie finału Pucharu UEFA, kiedy Szachtar pokonywał Werder – poza boiskiem gościliśmy innego bohatera. Ten kocur nie chciał przerywać piłkarskiego spektaklu, jednak sam rozegrał znakomite przedstawienie. „Na odważniaka” wskoczył na bandę reklamową, dając wspaniałą okazję fotografom do uwiecznienia go na zdjęciu.

Kto złapie kunę?

Szwajcarski FC Thun rozgrywał ligowe spotkanie z Zurychem. Obrońca tej drugiej drużyny – Loris Benito – popisał się prawdopodobnie drugą najlepszą paradą w historii futbolu, plasując się tuż za Gordonem Banksem i jego obroną główki Pelego. Tyle że złapał nie piłkę, a… kunę domową. Już tam szykowano jakieś specjalne siatki, kartony i inne duperele, żeby tylko móc kontynuować spotkanie, ponieważ zwierzę z włochatym ogonem mijało wszystkich jak w slalomie alpejskim. No i wtedy do akcji wkroczył Loris Benito. Jeśli tego nie znacie – musicie zobaczyć.

Niestety defensor swój heroiczny czyn przypłacił zdrowiem, bo kuna solidnie użarła go w palec. Udało jej się uciec, ale za moment bramkarz – David da Costa, przypomniał sobie, że przecież ma rękawice i złapał ponownie, zmęczonego już intruza.

Jest i tygrysek

Tygrys na boisku. Powiecie: ta, a może jeszcze żyrafa albo pingwin? Wydaje się niemożliwe, co? Przed spotkaniem drugiej rundy Pucharu Europy, gdzie Bayern Monachium mierzył się z serbskim Obilic Belgrad – na murawie pojawił się książę wśród zwierząt. Nie był to jednak wielki okaz. Tygrysiątko było oficjalną maskotką zespołu z Belgradu. Miał się zaprezentować też Kłapouchy, ale po drodze niestety zgubił ogon, a zanim Krzysiu go przywiózł, to Obilic już prowadził po golu Dragana Saraca. Drużyna zaliczyła swój najbardziej przygodny sezon w Europie. Po odpadnięciu z Bayernem – w Pucharze UEFA przyszło im się zmierzyć z madryckim Atletico.

Jest też wiele innych żywych maskotek, jak choćby orzeł Victoria – w drużynie Benfiki, ten sam ptak o imieniu Olimpia – w rzymskim Lazio, czy też koziołek Hennes z FC Koeln, o którym nawet pisaliśmy (KLIKNIJ).

W poszukiwaniu orzechów

Pamiętam spotkanie Villarrealu z Arsenalem w półfinale Ligi Mistrzów. Obok niestrzelającego Riquelme – mam też przed oczami… wiewiórkę, pałętającą się gdzieś niedaleko cudownych nóg Diego Forlana. Tak, tak, to było wtedy, kiedy „Żółta Łódź Podwodna” nastraszyła całą Europę (KLIKNIJ). Wiewiórka pokazała, że nie taki Pellegrini straszny, z czego zresztą wzięli przykład Kanonierzy.

Na Loftus Road miejscowy Queens Park Rangers grał z Leicester. Między zawodnikami pojawił się intruz. Napastnik gości – David Nugent postanowił uradować publiczność i ruszył na rudzielca. Co ciekawe, była to druga wizyta wiewiórki na tym stadionie. Może gdzieś tu mają swoją dziuple? Bilety na Premier League drogie, trzeba sobie jakoś radzić. Tylko skoro już rodzina wiewiórek wybiera drewnianą kawalerkę w Londynie, to… dlaczego akurat QPR?

Zabójca sowy

Niestety są też przykre historie, w rolach głównych z idiotami. Anthony Ujah, napastnik FC Koeln, który po zdobytej bramce szarpał koziołka Hennesa. Wielu kibiców go wręcz znienawidziło. To jeden z przykładów. Żadne przeprosiny nie były w stanie wymazać tej kretyńskiej celebracji. Jeszcze gorszy był natomiast panamski piłkarz – Luis Moreno. W trakcie meczu ligi kolumbijskiej pomiędzy Junior de Barranquilla a Deportivo Pereira doszło do tragedii. Nieoficjalna maskotka gospodarzy, którą była sowa – niespodziewanie uciekła opiekunowi i znalazła się na murawie. Pechowo została uderzona piłką. Sędzia zobaczywszy sytuację – przerwał spotkanie, aby kontuzjowanego ptaka przenieść w bezpieczne miejsce. Wtedy instynkt gamonia (tu jeszcze jestem delikatny) dał o sobie znać. Kompletnie no-name’owy piłkarz zabłysnął pierwszy raz w swojej karierze. Głupotą. Podszedł do sowy i po prostu strzelił jej kopa, po czym podbiegli do niego oburzeni zawodnicy gospodarzy. No co, skąd mógł wiedzieć, że to sowa-maskotka? Sowie-maskotce nie sprzedałby przecież kopa, myślał, że to taka normalna, pospolita! Po meczu próbował się tłumaczyć:

Przepraszam. Nie chciałem zranić sowy. Chciałem jedynie sprawdzić, czy zdoła odlecieć

Sowa przeżyła ten cios, miała złamaną nogę i wydawało się, że wszystko zakończy się pozytywnie. Niestety jednak – są zwierzęta, u których nerwy są tak słabe, że po prostu umierają. Tak też się niestety stało z kopniętą ptaszyną. Nie wytrzymała na skutek szoku, odniesionego po bezmyślnym ciosie. Moreno już na zawsze został określony mordercą sowy. Otrzymał dwumeczowi banicję od federacji, grzywnę w wysokości 560 dolarów i przymusową wizytę z pomocą w ZOO, ale pewnie się zgodzicie, że to zdecydowanie za mało.

Australijska corrida

Na samym początku mowa była o B-Klasie. Tam na boiskach pojawiają się krowy, z reguły niegroźne, czasami tylko „narobią”. Tu z kolei australijska niedzielna liga, mecz juniorów. Przy kornerze czai się brązowy byk. Pewnie jest maj, zrobiło się gorąco, czyli jego święto, nie poczuł jednak szczęścia jak w piosence Varius Manx, ponieważ o jego miesiącu nikt nie pamiętał. Ruszył przed siebie sprintem, wyobrażając sobie, że prowadzi piłkę przy nodze. Albo, że jest jednym z zawodników legendarnego Chicago Bulls. Nie no, śmichy-chichy, ale to się mogło tragicznie skończyć. Na szczęście zawodnik z numerem 2 „miał szybkie buty” jak mawia gmochowski youtubowy klasyk. Sprint był jednorazowy, później agresywne zwierzę postanowiło się odstresować i udać na grzybobranie.

Co to w ogóle za zwierzę?

18 czerwiec, 2005 rok. Mecz: Maroko – Kenia. 0-0. Nic specjalnego się nie wydarzyło, ale na boisku pojawiło się coś takiego:


To marabut afrykański. Parafrazując klasykę: „Marabut… to taki bocian z Afryki”. Na pewno brzydszy. Głowa i szyja bez upierzenia i w ogóle jakiś taki golas. Po prostu biedny, afrykański bocian.

Wiecie co, mam jeszcze drugie tyle takich historii, ale zrobiłby się z tego niezły tasiemiec. Powiedzcie lepiej czy chcecie drugą część. Jakoś powinniśmy się dogadać.

PATRYK IDASIAK

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!