Irlandia triumfuje na amerykańskiej ziemi

Czas czytania: 8 m.
0
(0)

Reprezentacja Irlandii prowadzona w latach 1986 – 1996 przez Jacka Charltona była najprawdopodobniej najlepszą drużyną Zielonej Wyspy w historii. Apogeum jej formy przypadło na 18 czerwca 1994 r. W pierwszym meczu grupy E podczas finałów MŚ w USA  – Irlandia pokonała faworyzowane Włochy 1:0. Gola zdobył Ray Houghton.

Irlandzka emigracja do USA

Ten mecz miał podtekst niezwiązany z piłką nożną. Stany Zjednoczone to kraj zbudowany przez imigrantów. Żyje tam aż 36,5 mln ludzi przyznających się do korzeni irlandzkich, przy niespełna 4 mln mieszkańców samej Zielonej Wyspy (a trzeba przecież tutaj wliczyć sporą liczbę Polaków z emigracji po 2004 r.). Szczególnie wielu Irlandczyków zaczęło emigrować na wschodnie wybrzeże USA pod koniec lat 40. XIX wieku, kiedy to kraj św. Patryka nawiedził wielki głód, spowodowany zarazą ziemniaczaną. Zmarło ponad milion osób, kolejne dwa wyjechały za ocean, a populacja kraju zmniejszyła się o 20%. Większość Irlandczyków trafiała na wschodnie wybrzeże – do Nowego Jorku, Filadelfii czy Bostonu (nie przez przypadek klub NBA nazywa się Boston Celtics).

Nie czas tutaj na dokładną analizę historyczno-socjologiczną, jak do tego doszło, że bardzo duża część Amerykanów o irlandzkich korzeniach pracowała w policji. Szczególnie w Nowym Jorku popularny jest stereotyp policjanta-Irlandczyka, a nazwiska Kelly, O’Brian czy McCallister dominują w wykazie pracowników tamtejszej policji. Taki wizerunek widoczny jest nawet w popkulturze, wystarczy przywołać tutaj kapitalny film „Zdrada” (ang. „The Devil’s Own”) w reżyserii Alana Pakuli, z Harrisonem Fordem i Bradem Pittem w rolach głównych.

W Ameryce mieszka także 17,8 mln obywateli o korzeniach włoskich. W drugiej połowie XIX wieku włoskie państewka jednoczyły się w jedno duże państwo, a motorem napędowym zmian była bogata północ (zwłaszcza Piemont ze stolicą w Turynie). Trochę gorzej wiodło się biedniejszemu południu, czyli Sycylii i ziemi neapolitańskiej (dysproporcje utrzymują się do dzisiaj, a miało to także swój wpływ na futbol – podczas półfinału MŚ w 1990 r. między Włochami i Argentyną sympatia publiczności w Neapolu była bliżej grającego w ich klubie Diego Maradony niż reprezentacji, w której grali głównie piłkarze z północy).

Sycylia, Neapol – skojarzenie z mafią narzuca się samo. Nazwisko najsłynniejszego amerykańskiego mafiosa, Ala Capone, brzmi dość swojsko dla mieszkańców Półwyspu Apenińskiego. Może Włosi poczują się urażeni, ale faktem jest, że duża część emigrantów włoskich przybywających do amerykańskiej „ziemi obiecanej” szybko zasilała szeregi grup zajmujących się rzeczami niezbyt zgodnymi z prawem. Stereotyp taki występuje w komedii „Depresja gangstera” (ang. „Analyze this”) z kapitalnymi rolami Roberta De Niro i Billy’ego Crystala czy chociażby w całej serii filmów o Rockym Balboa (w pierwszej części główny bohater, kiedy nie idzie mu kariera pięściarska, zajmuje się ściąganiem haraczy). Może to będzie wielkie uproszczenie, ale w pewnym sensie Irlandczycy w Ameryce zajmowali się ściganiem Włochów. Dlatego też spotkanie z 18 czerwca 1994 r. postrzega się niekiedy jako starcie amerykańskich policjantów pochodzenia irlandzkiego z włoskim półświatkiem.

Zielone trybuny Giants Stadium

Włosi na mundial w USA zakwalifikowali się bez większych problemów, w grupie pierwszej europejskich eliminacji zajęli pierwsze miejsce. Wygrali siedem spotkań, dwa zremisowali i przegrali tylko na wyjeździe ze Szwajcarią 0:1 (Helweci wyszli z drugiego miejsca). Irlandczycy w grupie trzeciej pokonali świeżo upieczonych mistrzów Europy – Duńczyków i swojego sąsiada, czyli Irlandię Północną. Awansowali z drugiego miejsca (o punkt wyprzedziła ich Hiszpania) – zaliczyli siedem zwycięstw, cztery remisy i tylko jedną porażkę (1:3 u siebie z Hiszpanią). O awans musieli drżeć do ostatnich chwil – 17 listopada 1993 r. zremisowali w Belfaście z Irlandczykami z północy i tylko dzięki zwycięstwu Hiszpanii nad Danią 1:0 udało im się wskoczyć na drugie miejsce.

18 czerwca 1994 r. na Giants Stadium w mieście East Rutherford w stanie New Jersey (obecnie obiekt już nie istnieje) pojawiło się ponad 75 tys. widzów, w zdecydowanej większości w zielonych barwach. W czasie grania irlandzkiego hymnu śpiewał cały stadion, a po trybunach krążyły wielkie zielono-biało-pomarańczowe flagi. Podopieczni Jackiego Charltona grali u siebie i nie mogli zawieść tysięcy fanów.

18 czerwca 1994, godz. 16.05, East Rutherford, Giants Stadium
Irlandia – Włochy = 1:0 (1:0)

1:0 – Ray Houghton 12′

Irlandia: Pat Bonner – Denis Irwin, Terry Phelan, Paul McGrath, Steve Staunton, Phil Babb, Roy Keane, Andy Townsend (k), Ray Houghton (67′ Jason McAteer), John Sheridan, Tommy Coyne (90′ John Aldridge).
Trener: Jack Charlton
Włochy: Gianluca Pagliuca – Alessandro Costacurta, Paolo Maldini, Franco Baresi (k), Mauro Tassotti, Demetrio Albertini, Dino Baggio, Roberto Donadoni, Alberigo Evani (46′ Danielle Massaro), Roberto Baggio, Giuseppe Signori (84′ Nicola Berti).
Trener: Arrigo Sacchi
Żółte kartki: Phelan 30′, Coyne 50′, Irwin 80′ – De Agostini 36′.

W składzie Włochów roiło się od gwiazd. W bramce Gianluca Pagliuca z fenomenalnej na początku lat 90. Sampdorii Genua, defensywa w całości zestawiona z graczy AC Milan, a z przodu strzelec wyborowy Giuseppe Signori i przede wszystkim będący w życiowej formie Roberto Baggio. Na ławce cały mecz przesiedział Antonio Conte.

Irlandczycy aż takimi gwiazdami nie mogli się pochwalić, ale ich skład prezentował się całkiem przyzwoicie. Tylko bramkarz Patrick Bonner (Celtic Glasgow) oraz napastnik Tommy Coyne (Motherwell) byli z ligi szkockiej, cała reszta reprezentowała wówczas kluby Premier League, w tym dwie gwiazdy Manchesteru United: Denis IrwinRoy Keane. Faworytem spotkania byli Włosi, ale Irlandczycy wcale nie stali na straconej pozycji. Eksperci w irlandzkim studiu tuż przed meczem typowali remis, a jeden z nich nawet prawidłowo wskazał zwycięstwo 1:0.

Złoty gol Raya Houghtona

Holenderski sędzia Mario van der Ende zagwizdał po raz pierwszy dokładnie o 16:05 miejscowego czasu i od razu do ataku ruszyli Irlandczycy. Podanie ze środka na prawe skrzydło, „laga” w pole karne Włochów, do wybitej piłki na ok. 30 metrze doskoczył Steve Staunton i uderzył mocno lewą nogą. Piłka po strzale rudowłosego pomocnika minęła bramkę o kilka metrów, a Włosi już wiedzieli, że nie będzie łatwo. Co ciekawe, Steve Staunton podczas hymnów stał w białej czapce z daszkiem. Może bał się, że słońce go przygrzeje i będzie ospały? Pierwsze minuty to niesamowity pressing Irlandczyków. Widać było wyższa kulturę piłkarską Włochów, którzy grali bardziej technicznie i kombinacyjnie, jednak nie mogli sobie poradzić ze zdrową agresją podopiecznych Jacka Charltona. W 8. minucie swoją iskrę bożą pokazał Roberto Baggio i po jego podaniu Giuseppe Signori prawie stanął „oko w oko” z Patem Bonnerem. Sytuację uratował ofiarnym wślizgiem 34-letni Paul McGrath, jeden z bohaterów tego meczu.

W końcu nadeszła 12. minuta. Kilka chwil wcześniej włoscy kibice zaczęli nieśmiało skandować „Italia, Italia”, ale natychmiast zostali zagłuszeni przez Celtów. Denis Irwin zagrał z własnej połowy dalekie podanie w pole karne Włochów. Najpierw Alessandro Costacurta, a następnie Franco Baresi za krótko wybijali piłkę głową, więc dopadł do niej Ray Houghton i uderzył lewą nogą z około 25 metrów. Piłka leciała w środek bramki, lecz lekki rykoszet zmienił parabolę jej lotu i zbyt wysunięty do przodu włoski bramkarz dał się zaskoczyć. Stadion oszalał, a 32-letni napastnik Aston Villi, który do końca nie był pewny miejsca nawet w szerokiej kadrze na mundial, zaczął z radości fikać koziołki. Był to jego pierwszy gol w reprezentacji po pięcioletniej przerwie!

Kolejne 10 minut to dominacja Irlandczyków. Dobrą okazję miał Andy Townsend, ale uderzył za lekko i Pagliuca złapał piłkę. W końcu po 20 minutach pressing Irlandczyków osłabł (mecz odbywał się w upale) i optyczną przewagę zyskali Włosi. Do końca pierwszej połowy nie udało im się jednak poważniej zagrozić bramce Patricka Bonnera.

So far, so good – podsumował pierwszą połowę irlandzki komentator.

Zmotywowani Włosi drugą część meczu rozpoczęli od ataków i Irlandczycy przez kilka minut mieli problem, żeby wyjść z własnej połowy. W 54. minucie zamarły na chwilę serca kibiców w zielonych barwach, ponieważ po wślizgu Phila Babba padł w polu karnym Dino Baggio. Holenderski arbiter wskazał na narożnik boiska, ale nawet po kilkukrotnym obejrzeniu tej sytuacji – trudno stwierdzić, czy był faul. Gdyby Mario van der Ende podyktował w tej sytuacji rzut karny, pewnie miałby argumenty na swoją obronę.

W dalszym ciągu przeważali Włosi, a w 65. minucie „Packie” Bonner musiał się mocno sprężyć, by obronić „bombę” Signoriego z kilkunastu metrów. Chwilę później bliski szczęścia po strzale z dystansu był Roberto Baggio. Jednak Irlandczycy nie zamierzali się tylko bronić. W 68. minucie Gianluca Pagliuca na raty złapał mocny strzał Raya Houghtona, który zresztą po tej akcji został zmieniony. Natomiast w 72. minucie Irlandia miała kapitalną okazję na podwyższenie prowadzenia – Roy Keane ładnie „pograł” z Andym Townsendem na lewym skrzydle, po czym dobiegł do linii końcowej i wycofał piłkę na środek pola karnego. Zupełnie niepilnowany John Sheridan mógł się zapytać włoskiego bramkarza, w który róg mu strzelić, ale tylko ostemplował poprzeczkę. Ta sytuacja wybiła z rytmu Włochów i cztery minuty później Pagliuca znów musiał się wysilać po główce Townsenda.

Jeszcze tylko jedenaście minut i napisze się historia. Wspaniały występ Irlanczyków – mówił w 79. minucie komentator.

Ostatnie minuty meczu to chóralne śpiewy irlandzkich kibiców. Kiedy na zegarze widniało 93:46, Mario van der Ende zakończył spotkanie i „gospodarze” mogli zacząć świętowanie.

Giants Stadium jeszcze nigdy nie był świadkiem czegoś podobnego – entuzjazmował się komentator.

Irlandczycy odnieśli jeden z największych sukcesów w dziejach swojej reprezentacyjnej piłki. Trzeba podkreślić, że nie było to zwycięstwo przypadkowe – drużyna Jacka Charltona zagrała po prostu lepiej od Włochów. Ray Houghton powtórzył swój wyczyn sprzed sześciu lat, kiedy to jego bramka pozwoliła Irlandczykom pokonać Anglię 1:0 na inaugurację Euro 1988 w Republice Federalnej Niemiec. Prawdziwym liderem drużyny był kapitan Andy Townsend, dobry występ zaliczył także w bramce Pat Bonner, choć prawdę mówiąc, poza strzałem Signioriego nie miał zbyt wiele do roboty. Irlandzka defensywa była tego dnia bezbłędna, a o występie stopera Paula McGratha tak pisał w swojej autobiografii z 2002 r. Roy Keane:

Wielki Paul McGrath przez półtorej godziny na Giants Stadium pokazywał swoje wspaniałe umiejętności. Opanowanie, dokładne operowanie piłką, unikalny dar czytania gry – to wszystko zaprezentował przeciwko Włochom. Do tego niesamowita odwaga: kiedy Włosi widzieli już piłkę w siatce, pojawiał się McGrath i ofiarną interwencją zażegnywał niebezpieczeństwo. Jego postawa w tym meczu inspirowała nas wszystkich, a Włochom na czele z Roberto Baggio po prostu odechciewało się przy nim grać.

Głównym architektem wspaniałej irlandzkiej wiktorii był jednak przede wszystkim mistrz świata z 1966 r., czyli Jackie Charlton. Zbudował najprawdopodobniej najlepszą reprezentację Irlandii w historii, która swoje apogeum osiągnęła właśnie 18 czerwca 1994 r. na Giants Stadium.

Złota dekada Jackiego Charltona

Jackie Charlton debiutował jako trener Irlandii 26 marca 1986 r. w Dublinie, przegrywając w towarzyskim meczu z Walią 0:1. Zmienił styl drużyny, preferował grę skrzydłami i długie podania z pominięciem drugiej linii. Przede wszystkim jednak maksymalnie wykorzystał tzw. „granny rule”, czyli artykuł w przepisach FIFA, umożliwiający grę w reprezentacji piłkarzy urodzonych i wychowanych poza Irlandią. Warunkiem było posiadanie irlandzkich dziadków. Właśnie Irlandia 1986 – 1996 to największy beneficjent „granny rule”.

Podczas zwycięstwa nad Anglią (1:0 w Stuttgarcie na rozpoczęcie Euro 1988) w pierwszym składzie wyszło tylko trzech zawodników urodzonych w Irlandii: Pat Bonner, Steve Staunton i Kevin Moran. 18 czerwca 1994 r. był tylko jeden więcej – zabrakło Kevina Morana, ale doszli Denis Irwin i Roy Keane. Część środowiska piłkarskiego w Dublinie sprzeciwiała się budowaniu reprezentacji na bazie „farbowanych lisów”, jakby to określił Franciszek Smuda.

Jeśli chcecie, żebyśmy nawiązali walkę z najlepszymi drużynami na świecie, muszę mieć do tego najlepszych piłkarzy. Nie znajdę ich w samej Irlandii, dlatego przemierzam też Anglię i Szkocję, gdzie można znaleźć odpowiednich zawodników. Jeśli wam się to nie podoba, to powiedzcie mi wprost. Skoncentruję się wtedy na lidze irlandzkiej i nigdy niczego nie wygramy. Wołałbym jednak, żebyście dali mi spokojnie pracować, dobierać sobie piłkarzy, a dam wam dobre wyniki – odpowiadał im Jackie Charlton.

Jak zapowiedział, tak zrobił. Wynajdywał piłkarzy o irlandzkich korzeniach w różnych miejscach Wielkiej Brytanii i zbudował świetny zespół. Awansowali na finały Euro 1988, które rozpoczęli od zwycięstwa 1:0 nad odwiecznym wrogiem – Anglikami. Następnie zremisowali ze Związkiem Radzieckim i przegrali z późniejszym triumfatorem Holandią, a do występu w półfinale mistrzostw Europy zabrakło im zaledwie jednego punktu. 12 czerwca 1988 r. jedyną bramkę w starciu z Anglikami zdobył Ray Houghton, strzałem głową pokonując Petera Shiltona. W sumie w ponad 70 meczach w reprezentacji ten napastnik strzelił zaledwie sześć goli. Bilans dość mizerny, ale 1/3 z nich zapisała się złotymi zgłoskami w historii irlandzkiego futbolu.

Mistrzostwa świata we Włoszech w 1990 r. to kolejny świetny występ reprezentantów Zielonej Wyspy. W trudnej grupie po trzech remisach (z Anglią, Holandią i Egiptem) zajęli drugie miejsce i w 1/8 finału wyeliminowali Rumunię, którą pokonali 5:4 po rzutach karnych. W ćwierćfinale przegrali z Włochami 0:1. Na Euro 1992 nie udało im się dostać, a kolejny mecz na wielkim turnieju znowu grali z Italią. Mowa tu oczywiście o wielkim tryumfie, który przypominam w tekście. Udało im się zrewanżować. Był to już jednak zmierzch świetnej drużyny Jackiego Chartlona. W kolejnych meczach przegrali z Meksykiem 1:2 i zremisowali bezbramkowo z Norwegią. Wyszli z grupy z drugiego miejsca (wszystkie drużyny zgromadziły po cztery punkty i decydował bilans bramkowy oraz bezpośrednie spotkania), ale w 1/8 finału przegrali dość gładko z Holandią 0:2. Nie udało im się zakwalifikować do finałów ME w Anglii w 1996 r. i Jackie Charlton pożegnał się ze swoją posadą. Nikt mu jednak nie odbierze wspaniałych wspomnień z 18 czerwca 1994 r. i wielkiego zwycięstwa nad późniejszymi wicemistrzami świata.

BARTOSZ BOLESŁAWSKI

Przy pracy nad tekstem korzystałem z następujących źródeł:

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Bolesławski
Bartosz Bolesławski
Psychofan i zaoczny bramkarz KS Włókniarz Rakszawa. Miłośnik niesamowitych historii futbolowych, jak mistrzostwo Europy Greków w 2004 r. Zwolennik tezy, że piłka nożna to najpoważniejsza spośród tych niepoważnych rzeczy na świecie.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...