Trenerski debiut Łukasza Piszczka i podsumowanie jesiennych meczów Stali Rzeszów

Czas czytania: 8 m.
5
(2)

Gdy powstawał ten tekst, Stal Rzeszów zajmowała siódme miejsce w tabeli Betclic 1. Ligi i miała przed sobą ostatni mecz w 2025 roku. Czekało ją jeszcze wyjazdowe starcie ze Śląskiem Wrocław, ale już przed jego rozpoczęciem można było pokusić się o podsumowanie jesiennej części sezonu. Uczynimy to w niniejszym artykule, w którym sporo miejsce poświęcimy też historii Łukasza Piszczka.

Były reprezentant Polski przyjechał do Rzeszowa 22 listopada. Tego dnia zadebiutował w roli szkoleniowca GKS Tychy. Wielu ekspertów już dawno wróżyło mu bogatą karierę trenerską. Czy jeden z najlepszych polskich piłkarzy ostatnich lat będzie odnosił sukcesy w nowej roli? Odpowiedź na to pytanie przyniesie przyszłość.

Z ataku do obrony

Już teraz można natomiast podsumować zawodniczą karierę Piszczka. Nie ma wątpliwości, że była ona szalenie udana i obfitowała w wielkie sukcesy. Piłkarz, który rozegrał 66 meczów w reprezentacji Polski, urodził się w czerwcu 1985 roku w Czechowicach-Dziedzicach.

Jego pierwszym klubem w karierze był LKS Goczałkowice-Zdrój, z którego przeszedł do Gwarka Zabrze. W Ekstraklasie zadebiutował w barwach Zagłębia Lubin, z którym w sezonie 2006/2007 zdobył mistrzostwo Polski.

Zagraniczny rozdział jego futbolowej przygody był związany z Niemcami. Obecny trener tyskiego pierwszoligowca już w 2004 roku podpisał kontrakt z Herthą Berlin, ale szybko został wypożyczony do Zagłębia i dopiero trzy lata później pierwszy raz wystąpił na boiskach Bundesligi.

Grał wówczas jako napastnik, w 2004 roku został nawet królem strzelców mistrzostw Europy U-19. W berlińskim klubie zmieniono mu jednak pozycję, robiąc z niego prawego obrońcę. Dokonał tego Lucien Favre, szwajcarski trener, ówczesny szkoleniowiec Herthy. To właśnie na boku defensywy Piszczek zdobywał największe laury. 

Na szczycie Bundesligi

W sezonie 2010/2011 Piszczek został piłkarzem Borussi Dortmund. W drużynie BVB występował aż przez jedenaście lat i zapracował na miano legendy tego klubu. Zespół z Zagłębia Ruhry wzbudzał duże zainteresowanie w naszym kraju. Nie mogło być inaczej, skoro duży wpływ na jego sukcesy miał polski tercet tworzony także przez Jakuba Błaszczykowskiego i Roberta Lewandowskiego.

Ekipa Jurgena Kloppa prezentowała futbol efektowny, a jednocześnie skuteczny, dzięki czemu bohater tego wątku może pochwalić się między innymi dwoma tytułami mistrza Niemiec oraz trzema triumfami w krajowym pucharze. Trójka naszych rodaków była bliska także wygranej w rozgrywkach Ligi Mistrzów.

W sezonie 2012/2013 Borussia dotarła do finału Champions League, eliminując między innymi Real Madryt po czterech golach Lewandowskiego, ale w finale rozegranym na Wembley nieznacznie lepszy okazał się Bayern Monachium.

Najważniejszy mecz w karierze

Wspomniany finał, pierwszy w historii z udziałem dwóch niemieckich drużyn, został rozegrany 25 maja 2013 roku. Zanosiło się na dogrywkę, lecz minutę przed końcem decydujący cios zadał Arjen Robben, zapewniając zwycięstwo Bawarczykom.

Dekadę później została wydana książka „Mentalność sportowca”, będąca wywiadem-rzeką, w którym Łukasz Piszczek odpowiada na pytania Kamila Wódki, znanego psychologa sportu. To właśnie od wspomnianej potyczki na Wembley rozpoczyna swoją opowieść:

Rzadko płakałem na boisku. Dwa, może trzy razy. Wtedy na Wembley mi się to zdarzyło. Emocje puściły, przestałem nad sobą panować. Na pewno płakałem z powodu porażki, ale chyba i dlatego, że dotarło do mnie, jak dużo poświęciłem, żeby wygrać Ligę Mistrzów, i jak bardzo ryzykowałem zdrowie, by ten cel osiągnąć.

Na konferencji prasowej po zapowiadanym we wstępie meczu Stali Rzeszów z GKS Tychy zapytaliśmy byłego piłkarza o to, kiedy czuł większy stres – przed finałem Ligi Mistrzów, czy przy okazji trenerskiego debiutu na pierwszoligowym szczeblu.

Dzisiaj nie czułem stresu, przed finałem Ligi Mistrzów był on delikatnie większy – krótko odpowiedział Piszczek.

Poprosiliśmy go również o porównanie presji towarzyszącej zawodnikowi, do tej, którą przeżywa trener. Nawiązaliśmy przy tym do wspomnianej książki, w której Łukasz Piszczek i Kamil Wódka bardzo dużo miejsca poświęcili psychologii i aspektom zahaczającym o sport, ale niezwiązanym stricte z boiskiem.

Na pewno staram się wyciągnąć z doświadczenia z pracy z Kamilem bardzo dużo i myślę, że to widać. Staram się być spokojny i opanowany, żeby dobrze zarządzać drużyną w trakcie meczu. Czasami emocje są duże, ale to jest nieodzowne. Każdy kocha piłkę nożną za emocje. Dla mnie ta praca była kluczowa. Pokazała mi, jak można być dobrze przygotowanym do meczu. Staram się to też przekazać swoim zawodnikom – powiedział początkujący szkoleniowiec.

Ważna postać reprezentacji

Przedstawiając sylwetkę Łukasza Piszczka, nie możemy pominąć wątków reprezentacyjnych. Jak już wspomniano, dwukrotny mistrz Bundesligi wystąpił w narodowych barwach 66 razy, strzelając trzy gole.

Najmilsze wspomnienie wiąże się z mistrzostwami Europy rozegranymi w 2016 roku we Francji. Zespół Adama Nawałki dotarł wówczas do ćwierćfinału, w którym po rzutach karnych przegrał z późniejszym triumfatorem, Portugalią.

Ostatnie spotkanie z orzełkiem na koszulce były piłkarz BVB rozegrał 19 listopada 2019 roku. Biało-czerwoni w eliminacjach mistrzostw Europy pokonali w Warszawie Słowenię 3:2. Gdy pod koniec pierwszej połowy Piszczek schodził z boiska żegnany owacyjnie przez kibiców i kolegów z kadry, na antenie Telewizji Polskiej jego nazwisko w niecodzienny sposób wykrzyczał do mikrofonu Dariusz Szpakowski.

Niedługo później podczas gali zorganizowanej z okazji 100-lecia Polskiego Związku Piłki Nożnej ogłoszono jedenastkę złożoną z najlepszych piłkarzy reprezentujących nasz kraj. Trafił do niej również Łukasz Piszczek, znajdując się w towarzystwie innych wybitnych zawodników, którzy przywdziewali narodowe barwy.

Największy błąd w karierze

Nie tylko występy w reprezentacji są wątkiem, którego nie należy pomijać przy opisywaniu bohatera tego tekstu. Przy całej sympatii do niego, trzeba też poruszyć sprawę bardzo przykrą, która stanowi niejako rysę na pięknej piłkarskiej karierze.

W sezonie 2005/2006 w meczu ostatniej kolejki Ekstraklasy Zagłębie mierzyło się na wyjeździe z Cracovią. Remis dawał lubińskiej drużynie prawo gry w europejskich pucharach. Za uzyskanie takiego wyniku piłkarze dolnośląskiego zespołu przekazali graczom ze stolicy Małopolski 100 tysięcy złotych.

W meczu bramki nie padły, co dało Zagłębiu przepustkę do międzynarodowych rozgrywek. Piszczek brał udział w zbiórce pieniędzy. W 2011 roku został skazany za udział w korupcji. Sam zgłosił się do prokuratury i poddał się karze roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Musiał również zapłacić grzywnę.

Trudno usprawiedliwiać tamten czyn, ale trzeba pamiętać, że dopuszczając się go, późniejszy reprezentant Polski był bardzo młodym człowiekiem. W tym wieku trudno jest postawić się starszyźnie i oprzeć się pokusie. Nie ma się jeszcze tak wyrobionego charakteru i niełatwo jest podążać własną drogą.

Nie będziemy więc w tym miejscu oceniać tego, co zrobił Piszczek. Unikniemy zarówno krytykowania, jak i usprawiedliwiania. Jedynie zacytujemy wspomnianą książkę, a dokładnie fragment, w którym zawodnik odniósł się do tamtej sytuacji, przyznając się do tego, że postąpił źle:

Popełniłem wtedy swój największy błąd w życiu sportowym. Poszedłem z prądem i nie przeciwstawiłem się pomysłowi starszyzny. I ta sytuacja bardzo mocno wpłynęła na mnie jako człowieka, na to, kim teraz jestem… Byłem wtedy młodym zawodnikiem, jak się okazało: dość naiwnym, jeszcze nic nie znaczyłem w drużynie i poszedłem za swoimi „wzorcami” z pierwszej szatni seniorskiej. Wiem, że niektóre osoby zawsze będą mnie potępiać. W porządku, każdy ma prawo do własnych opinii. Ale oceniając mnie, warto pamiętać, że byłem naprawdę młodym chłopakiem, nie do końca świadomym znaczenia tego, co robi.

Ale powtórzę: popełniłem wówczas błąd, ogromny błąd. Czy żałuję tego, co zrobiłem? Za każdym razem, gdy o tym pomyślę. Czy poniosłem karę? Tak!!! I ponoszę ją w dalszym ciągu, gdy tylko temat zostaje ponownie poruszony w mediach. Jeden błąd może spowodować, że będziesz potem bardzo źle czuł się sam ze sobą, jeden fałszywy krok może sprawić, że w przyszłości staniesz w obliczu ogromnego problemu.

To była dla mnie potężna nauczka. Przede wszystkim uświadomiłem sobie, że w pewnych sytuacjach nie musisz koniecznie robić tego, co grupa.

Dlatego rozmawiam dziś w szatni z młodymi zawodnikami i pytam ich, czy na pewno muszą naśladować innych. Gdy tylko słyszę, że ktoś powinien coś zrobić, bo wszyscy tak robią, od razu kontruję taki punkt widzenia, podkreślam, że ślepe naśladowanie otoczenia to niekoniecznie najlepsze rozwiązanie. Każdy ma przecież własną drogę do przejścia.

Początki pracy trenerskiej  

Po zakończeniu pięknej przygody z Borussią Dortmund Łukasz Piszczek wrócił w 2021 roku do LKS Goczałkowice-Zdrój. Z czasem został w swoim macierzystym klubie grającym trenerem. Na chwilę znów znalazł się jednak w BVB. Został asystentem Nuriego Sahina, z którym grał w drużynie z Zagłębia Ruhry. Gdy Turka zwolniono, były reprezentant Polski także odszedł ze sztabu.

Gdy Michał Probierz przestał pełnić funkcję selekcjonera reprezentacji Polski, pojawiły się doniesienia o tym, że nowym opiekunem kadry ma być Jerzy Brzęczek, a Łukasz Piszczek jednym z jego asystentów. Narodowy zespół przejął jednak Jan Urban, Brzęczek prowadzi młodzieżówkę, a Piszczek został zatrudniony przez GKS Tychy, zastępując Artura Skowronka.

Przed finalistą Ligi Mistrzów stoi trudne zadanie. Tyska ekipa spisuje się w tym sezonie bardzo słabo. Kiedy stery przejmował w niej bohater naszego tekstu, wyniki były bardzo złe. Debiut nowego szkoleniowca przypadł właśnie na mecz w Rzeszowie. Nic więc dziwnego, że starcie przy Hetmańskiej rozgrzewało nie tylko kibiców z Podkarpacia i ze Śląska, lecz wzbudzało zainteresowanie w całej Polsce.

Jeszcze w dniu spotkania, które zaplanowano na 19.30, nie było wiadomo, czy odbędzie się ono w pierwotnym terminie. W Rzeszowie spadł bowiem gęsty śnieg, a wiele podkarpackich wiosek zostało nawet odciętych od prądu i telefonicznego zasięgu.

Przedstawiciele Stali zaapelowali do kibiców, by pomogli odśnieżać murawę. Fani nie zawiedli, ruszyli z łopatami i odgarnęli boisko z białego puchu, dzięki czemu mecz doszedł do skutku. Na pomeczowej konferencji prasowej podkreślił to trener Marek Zub:

Bez pomocy kibiców byłoby trudno rozegrać mecz. Dzięki temu, że graliśmy na dobrym boisku, mogliśmy skupiać się na grze w piłkę.

Przyjazd Łukasza Piszczka sprawił, że w sali konferencyjnej stadionu przy Hetmańskiej pojawiło się sporo dziennikarzy, wśród których nie zabrakło też przedstawicieli ogólnopolskich mediów. Szkoleniowiec Stali został na koniec przez nas zapytany o nastawienie związane z niepewnością co do rozegrania meczu:

Spodziewaliśmy się trudnych warunków, tego, że przede wszystkim będziemy walczyli z boiskiem, a nie z przeciwnikiem. Był to dla nas bardzo ważny mecz. Ważne jest to, że nasze środowisko zareagowało w ten sposób i mogliśmy sobie nawzajem pomóc. 

Debiut w Rzeszowie

Więcej powodów do radości po końcowym gwizdku mieli rzeszowianie. Drużyna gospodarzy objęła prowadzenie już w 8. minucie po trafieniu Jonathana Juniora. Goście wyrównali dziesięć minut później za sprawą Jakuba Tecława. Remis utrzymywał się do przerwy.

W 69. minucie Marcel Błachewicz otrzymał drugą żółtą kartkę i opuścił boisko, przez co GKS musiał grać w osłabieniu. Stal długo nie potrafiła tego wykorzystać. Na sześć minut przed końcem zdołała jednak rozstrzygnąć rywalizację na swoją korzyść.

e9b846e9 969b 4d86 b72a 54310d663505
Fot. Grzegorz Zimny

Pięknym strzałem popisał się siedemnastoletni Jakub Kucharski, zapewniając miejscowym zwycięstwo 2:1. W doliczonym czasie czerwoną kartkę zobaczył Tobiasz Kubik, wobec czego przyjezdni kończyli mecz w dziewiątkę. Nie miało to już jednak znaczenia dla losów spotkania.

O tym, jak trudne bywają początki w pracy trenerskiej, Łukasz Piszczek przekonał się sześć dni później, gdy jego drużyna przegrała na wyjeździe z Miedzią Legnica aż 1:6. Z pierwszego punktu były gwiazdor Bundesligi ucieszył się po swoim trzecim meczu w roli szkoleniowca tyskiego klubu, gdy jego zawodnicy zremisowali u siebie 1:1 z Polonią Warszawa.

Dobre humory przed przerwą zimową

Dalsze zdania naszej opowieści poświęcimy na podsumowanie występów Stali Rzeszów w jesiennej części sezonu. Jak już wspomniano we wstępie, ostatnie znaki w tym tekście stawiane były jeszcze przed wyjazdowym meczem piłkarzy Marka Zuba ze Śląskiem Wrocław.   

Zespół ze stolicy Podkarpacia znajdował się wówczas tuż za strefą dającą prawo gry w barażach o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. W naszym poprzednim artykule dotyczącym rzeszowskiej Stali pisaliśmy głównie o pucharowej porażce tej drużyny z Koroną Kielce i ligowym zwycięstwie nad Stalą Mielec w derbach Podkarpacia. Odnotowaliśmy także wyjazdową wygraną nad Polonią Warszawa.

W drugiej połowie przyszły dwie przegrane – domowa z Łódzkim Klubem Sportowym (1:4) oraz poniesiona pod Wawelem z Wisłą Kraków (1:2). Później zespół znad Wisłoka zaliczył serię bez porażki. Rozpoczął ją w Zaduszki, remisując 1:1 przy Hetmańskiej z Pogonią Siedlce.

07b8cadc f759 4897 91c8 028075d405dc
Fot. Grzegorz Zimny

Kacper Masiak odpowiedział na rzut karny wykorzystany przez Marcina Flisa, ale w obu zespołach odczuwano po meczu spory niedosyt. Lepsze nastroje zapanowały wśród rzeszowskich kibiców po zwycięstwie 3:2 w Sosnowcu nad mającą ekstraklasowe aspiracje Wieczystą Kraków.

Po reprezentacyjnej przerwie przyszła wspomniana wygrana nad GKS Tychy, a w ostatnim spotkaniu przed własną publicznością Stal pokonała 1:0 rewelacyjnego beniaminka – plasującą się w czołówce Pogoń Grodzisk Mazowiecki. Zadecydowała bramka Jonathana Juniora, nie przeszkodziła czerwona kartka Marcina Kaczora, pomogła zaś świetna postawa w bramce Marka Kozioła.

Mecz z drużyną Piotra Stokowca został rozegrany już w ramach rundy wiosennej. Na inaugurację sezonu rzeszowianie przegrali z tym przeciwnikiem na wyjeździe. Później zawodnicy Marka Zuba przeżywali zarówno lepsze, jak i gorsze chwile.

Do tych pierwszych trzeba zaliczyć choćby domowe zwycięstwo nad Śląskiem Wrocław, czy zdobycie trzech punktów w Bytomiu w potyczce z tamtejszą Polonią. Do drugich należą wysokie porażki z Ruchem Chorzów i Łódzkiem Klubem Sportowym. Niezależnie od wyniku spotkania w stolicy Dolnego Śląska kibice Stali mogą kończyć rok 2025 w całkiem dobrych nastrojach.

Marek Zub, awans zrób – skandowali fani klubu z Hetmańskiej po zwycięstwie nad GKS Tychy. Widać więc, że ich apetyty są duże i sięgają wysoko. O tym, czy zostaną zaspokojone, przekonamy się jednak dopiero wiosną. 

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 2

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Grzegorz Zimny
Grzegorz Zimny
Absolwent pedagogiki na Uniwersytecie Rzeszowskim. Fan historii sportu, ze szczególnym uwzględnieniem piłki nożnej. Pisał teksty dla portalu pubsport.pl. Od 2017 roku autor artykułów na portalu Retro Futbol, gdzie zajmuje się zarówno światową piłką nożną, jak i historiami z lokalnego, podkarpackiego podwórka, najbliższego sercu. Fan muzyki rockowej i książek.

Więcej tego autora

Najnowsze

Zdrada europejskiego dziedzictwa – jak Manchester United nie wyszedł z grupy Ligi Mistrzów w sezonie 2005/2006

W ostatnich latach, kibice Manchesteru United przywykli i uodpornili się na wszelkiej maści kompromitacje i klęski swoich pupili. W 2005 r. odpadnięcie z Ligi...

Klasyki na Podpromiu – reminiscencje po meczach siatkarzy Asseco Resovii

W naszym poprzednim tekście dotyczącym występów siatkarzy Asseco Resovii pisaliśmy o zwycięskiej serii drużyny Massimo Bottiego. Ekipa ze stolicy Podkarpacia odnosiła zwycięstwa w pierwszych...

„Remanent 6” Jerzego Chromika. Portret polskiego futbolu lat 80.

Uczył się fachu od najlepszych, dzięki czemu pisał o futbolu z rzadko spotykaną pasją. W jego słowniku nie było słowa „sztampa”. Każdy jego tekst...