Na początku 2017 zmarł piłkarz wyjątkowy. Był to zawodnik, który nie gościł na okładkach najpopularniejszych krajowych gazet. Rzadko można było usłyszeć o nim w telewizji. Futbolowe opowieści naszych ojców i dziadków też nieczęsto skupiały się na jego nazwisku. Jednak dla Stali Sanok, a nawet dla całej podkarpackiej piłki, była to postać szczególna i zasłużona. Postać, którą śmiało można nazwać legendą sanockiego klubu. Dlatego warto opisać ciekawą karierę Jerzego Pietrzkiewicza.
Skazany na futbol
Pierwsze kroki jako piłkarz Jerzy Pietrzkiewicz stawiał w Braniewie. To właśnie tam przeniósł się z rodziną. Przeprowadzka spowodowana była obowiązkami zawodowymi ojca – oficera Wojska Polskiego. Młody Jurek rozpoczął sportową karierę w miejscowym Klubie Sportowym „Zatoka”. Tutaj występował też jego tata, który po zakończeniu przygody zawodniczej został kierownikiem drużyny. Nasz bohater otrzymał więc talent do gry w piłkę w genach. Tym bardziej, że także inni członkowie jego rodziny uprawiali tę dyscyplinę.
Do uprawiania piłki nożnej nakłonił mnie mój ojciec nie natrafiając z mojej strony na opór, gdyż garnąłem się do tej najpopularniejszej dyscypliny sportowej tym bardziej, że moi wujowie zarówno po stronie mamy i ojca uprawiali ten sport. Najbardziej znani to Kazimierz i Krzysztof Kurkarewiczowie – pierwszy bramkarz, a następnie trener, drugi to stoper – obaj cały czas występowali i bronili barw sanockiej Stali – wspomina Pietrzkiewicz w książce „55 lat Klubu Sportowego Stal Sanok” Adama Baszaka i Józefa Ząbkiewicza.
Rok 1966 kojarzony jest głównie z jedynym tryumfem piłkarzy z ojczyzny futbolu na mundialu. Dla Pietrzkiewicza był to czas kolejnej przeprowadzki. Tym razem rodzina trafiła do Włodawy, gdzie nastoletni Jurek rozpoczął grę w szkolnej drużynie MKS. Po dwóch miesiącach stał się zawodnikiem Klubu Sportowego „Włodawianka”. Pierwsza drużyna występowała wówczas w klasie okręgowej. Późniejszy gwiazdor Stali Sanok wspomina jednak sukcesy z ekipą juniorów:
Z drużyną juniorów tego klubu zdobyliśmy wicemistrzostwo województwa lubelskiego. Rywalizację o I miejsce przegraliśmy tylko z Motorem Lublin jedynie gorszą różnicą bramek. W ostatnim meczu tej rywalizacji wygraliśmy 2:1, a ja zdobyłem obie bramki.
Następnie przyszedł czas na grę wśród seniorów, po czym Pietrzkiewiczowie wrócili do Sanoka.
Powrót do domu
Po kilku latach pobytu we Włodawie wraz z całą rodziną powróciliśmy do Sanoka, chociaż ojca Dowództwo Wojskowe miało zamiar przenieść do Lublina, gdzie miałbym możliwość być zawodnikiem Lublinianki – wówczas klubu cywilno-wojskowego. Było to 1 lipca 1970 roku, natomiast w Stali Sanok zacząłem grać dopiero w kwietniu 1971 roku – opowiadał piłkarz.
Mama zawodnika dostrzegała priorytety gdzieś indziej niż na piłkarskiej murawie. Uważała po prostu, że są w życiu ważniejsze sprawy od uprawiania sportu.
Moja mama obawiała się o kontuzję, a ponadto stawiała na pierwszym miejscu naukę, stąd też prawie rok zastanawiano się czy pozwolić mi na podjęcie treningów.
Już w pierwszym występie w sanockich barwach – jeszcze w szeregach juniorów – Pietrzkiewicz trafił do siatki. Na debiut w pierwszym zespole nie trzeba było długo czekać.
Uczęszczałem wówczas do szkoły średniej. W drużynie juniorów po raz pierwszy zagrałem przeciwko JKS Jarosław. Padł remis 1:1, a bramka była moim dziełem. Po kolejnych trzech – czterech meczach w juniorach przyszedł czas na debiut w pierwszej drużynie seniorów. Grałem m.in. przeciw Czuwajowi Przemyśl w klasie okręgowej, wygraliśmy 2:1, a ja zdobyłem obydwie bramki. Kilkakrotnie byłem królem strzelców w klasie okręgowej i w III lidze. Rywalizowałem w tych klasach o tytuł najlepszego snajpera z Jerzym Bandrowiczem z Polonii Przemyśl i Andrzejem Korfantym z Siarki Tarnobrzeg. Moje rekordy to 29 goli w okręgówce oraz 19 goli w III lidze – tak Pietrzkiewicz wyliczał swoje pierwsze piłkarskie osiągnięcia.
Taka skuteczność nie mogła pozostać niezauważona. Pietrzkiewiczem szybko zaczęły interesować się inne kluby, o czym opowiadał sam zainteresowany:
Wieść o mojej niezawodnej skuteczności rozeszła się szybko po klubach nie tylko z naszego regionu. Klubowi działacze chcieli mnie mieć w swoich drużynach, zgłaszali się więc do Sanoka przedstawiając konkretne propozycje wobec mojej osoby. Miałem szansę występować w Pogoni Szczecin, Cracovii, Resovii, Stali Rzeszów, Stali Mielec.
Jednak na opuszczenie miasta nie chcieli zgodzić się rodzice. Dlatego bohater tego tekstu musiał pozostać w Sanoku i odrzucić oferty zainteresowanych nim klubów, z czego zwierzył się na łamach książki:
Rodzice moi, a szczególnie mama, nie chcieli słyszeć abym mógł wyjechać z Sanoka. Tak więc chętni zmuszeni byli odjechać z kwitkiem. Mogłem grać nawet w I lidze, a gdyby czas się cofnął, to pewnie skorzystałbym z jednej z wyżej wymienionych propozycji.
Być może szkoda było straconej szansy, ale trzeba spojrzeć także na pozytywne strony rezygnacji z przenosin:
W Sanoku trzymała mnie dziewczyna, teraz małżonka. Planowała naukę w Dębicy, mógłbym ewentualnie grać w Wisłoce. Zostałem w Stali… już na zawsze – opisywał pan Jerzy w artykule „Futbol w genach” autorstwa Grzegorza Boczara z „Nowin”.
Epizod w Mielcu
Także w 1971 roku odbywały się w Gliwicach półfinałowe mecze Mistrzostw Polski Juniorów. Specjalnie na tę okazję Pietrzkiewicz został wypożyczony do Stali Mielec. Być może trudno w to uwierzyć, ale taka sytuacja była wówczas dopuszczalna.
Była w tym czasie taka możliwość, że drużyny na półfinałowy turniej mogły zasilić swoje składy piłkarzami z innych klubów tego samego okręgu. W towarzyskim meczu przed wyjazdem na półfinał Mistrzostw Polski Stal Mielec wzmocniona mną i Józefem Nowosielskim pokonała Czarnomorca Warna 4:1, a ja wpisałem się na listę strzelców – wspominał sanocki futbolista na stronach cytowanej już książki.
Niestety mielczanom nie powiodło się w walce o finał. W ostatnim spotkaniu turnieju z ekipą KSZO należało tylko zremisować. Sztuka ta nie udała się i drużyna z Podkarpacia musiała obejść się smakiem.
Przepis na rzuty wolne
Najbardziej zapadły w pamięć Pietrzkiewiczowi mecze, które rozegrał dla Stali Sanok przy okazji rozgrywek o Puchar Polski. Zwłaszcza do dwóch spotkań wracał po latach, gdy wymieniał te najistotniejsze. Pierwszym był bój z Ursusem Warszawa. Popisał się wówczas hat-trickiem, a sanoczanie wygrali 4:2. Drugą rywalizacją, którą nasz bohater zapamiętał najmocniej był mecz z Ruchem Chorzów. W tym przypadku jednak tak dobrze nie było, bowiem zespół ze Śląska zwyciężył 4:0.
Sławny Joachim Marx strzelił gola naszemu Zbyszkowi Sołtysikowi po tym, jak wypuścił sobie piłkę po prostej i wyprzedził obrońcę biegnąc poza boiskiem, po bieżni stadionu Wierchy – relacjonował na łamach „Nowin” – Ja dwa razy z wolnego przećwiczyłem Czaję, reprezentacyjnego bramkarza Ruchu; raz przeniósł piłkę nad poprzeczką, raz odbił na róg. Mecz w Sanoku oglądało pięć tysięcy ludzi – dodał.
Pietrzkiewicz zdobył dla sanockiego klubu aż 273 bramki. Wiele z tych goli strzelał z rzutów wolnych. Tak opisywał swój sposób na skuteczność w tym elemencie:
Pierwszego wolnego w meczu biłem na siłę w mur. Jeśli przeciwnik dostał strzał w klatę, to za drugim razem się zwykle uchylił. Jeśli nie, to znów dostał i przy kolejnym moim wolnym już nie stawał w murze. Ale bez przesady. Nie tylko prałem ile sił w nogach. Potrafiłem też zakręcić piłkę.
Tak bogaty dorobek bramkowy był efektem 15 lat gry w sanockiej drużynie. Warto przy tym wspomnieć o meczu przeciwko rezerwom Stali Stalowa Wola w krajowym pucharze. W tym właśnie spotkaniu „Pietia” cieszył się z aż… pięciu goli. Wróćmy do książki Baszaka i Ząbkiewicza. Na jej stronach legendarny gracz Stali tak podsumował swoją boiskową skuteczność:
W regionie znany byłem jako najbardziej niebezpieczny snajper. Często strzelałem po dwa, trzy gole w jednym meczu.
Nic więc dziwnego, że został uznany za ikonę sanockiego klubu i na trwałe zapisał się w jego historii.
Legenda
Po zaprzestaniu gry w piłkę, Pietrzkiewicz nadal związany był z futbolem.
W 1986 roku zakończyłem karierę zawodniczą, występując w Stali ponad 15 lat, zająłem się trenerką. Początkowo prowadziłem LZS Długie, a następnie związałem się ze swoim ulubionym klubem Stal Sanok w charakterze drugiego trenera, a obecnie kierownika I drużyny seniorów i szkoleniowca młodych adeptów piłkarskich – opowiadał.
Najważniejszym momentem w karierze kierownika drużyny był awans Stali do II ligi, a później gra klubu w tej klasie rozgrywkowej. Pietrzkiewicz podzielił się z czytelnikami „Nowin” ciekawą anegdotą z sezonu 1998/1999:
Po meczu z Petrochemią w Płocku nasi piłkarze szukali kurków pod prysznicami. Zwyczajnie ich nie było. Poruszali się w prawo i w lewo i woda trysnęła. Okazało się, że prysznice działają na fotokomórkę.
Jerzy Pietrzkiewicz zasłynął nie tylko licznymi golami, wielkimi meczami i wspaniałymi rzutami wolnymi. Na uwagę zasługuje także to, że nigdy nie został ukarany czerwoną kartką.
Zmarł 5 stycznia 2017 roku po długiej i ciężkiej chorobie. Dla kibiców Stali Sanok na zawsze pozostanie legendą. Jest najlepszym strzelcem w historii tego klubu. Pełnił w nim rolę piłkarza, trenera i działacza. Odnosił sukcesy w każdej roli. Gdy opuszczał ten świat, miał 63 lata. Warto pamiętać o tym piłkarzu. Śmiało można rzec, że stał się wybitną postacią nie tylko dla sanockiego, lecz w ogóle dla podkarpackiego futbolu. A wiedzieć o nim powinni kibice także z innych części naszego kraju, bo postawą na boisku i licznymi osiągnięciami z pewnością na to zasłużył. Oto mój mały hołd dla Jerzego Pietrzkiewicza.
GRZEGORZ ZIMNY