Kamil Glik. „Liczy się charakter” – recenzja

Czas czytania: 3 m.
0
(0)

dzisiejszych czasach kariery piłkarzy są planowane w najdrobniejszych szczegółach. Menedżer doskonale wie, czego potrzebuje jego podopieczny i podejmuje najlepsze dla niego decyzje, wybiegając myślami kilka lat do przodu. Jednak model kariery Kamila Glika wydaje się wywrócony do góry nogami. Jak to możliwe, że mu się udało zajść tak daleko? To proste – w jego przypadku liczył się charakter.

I właśnie tak zatytułowana jest biografia Kamila Glika, która ukazała się nakładem wydawnictwa SQN. Michał Zichlarz, który doskonale zna bohatera tej książki i na 336 stronach zawarł wszystko, co miało mniejszy lub większy wpływ na losy reprezentanta Polski. A trzeba przyznać, że tych rzeczy było bardzo dużo i nie były to historie, które zazwyczaj przytrafiają się młodym polskim piłkarzom. No bo ilu zawodników w młodym wieku wyjechało do Hiszpanii i miało okazje grać w rezerwach Realu Madryt? Ale to oczywiście tylko jedna z wielu przygód, która czyni drogę Kamila Glika wyjątkowo oryginalną.

Z książki można dowiedzieć się wielu rzeczy, które do tej pory nie były zbyt szeroko opisywane w mediach. Kto słyszał o tym, że zanim Glik podpisał kontrakt z Piastem Gliwice, odrzucił oferty z Wisły Kraków, Legii Warszawa czy angielskiego Stoke City? Zapewne mało kto słyszał również o tym, że w młodym wieku Kamil dosłownie otarł się o śmierć. W tym miejscu najlepszym rozwiązaniem będzie zacytowanie tego fragmentu:  – „Boże, nie odbieraj mi dziecka!”, krzyczał zdesperowany Jacek. Babcia Krystyna pobiegła do kościoła przy Katowickiej i błagała Boga o życie wnuka. Kamil miał wtedy niespełna półtora roku. Gdy przyjechał z mamą do babci, był cały siny. Usta, twarz. I te dziwne plamy. Nie dał się nawet z wózka wyciągnąć. „Synowa z synem pojechali do sanatorium dla dzieci po chorobie Heinego-Medina. Niestety, nikogo tam nie było. Potem skierowali się do szpitala”, wspomina Krystyna Glik. W szpitalu lekarz kazał rozebrać chłopca. Wybroczyny pokrywały całe jego ciało. Doktor pokręcił głową. Nie wierzył, że maluch jest w stanie jeszcze ustać na nogach. „To bardzo silny chłopak”, powiedział. Ale jego reakcja sugerowała, że sytuacja jest dramatyczna. W tym samym czasie sześcioro dzieci w okolicy zmarło na sepsę. „Kazali nam czekać na wyniki do 23.00. Kiedy przyszły, okazało się, że to cała litania. Wszystko było zajęte! – opowiada z przejęciem Krystyna Glik. – Kamil płakał, a zrozpaczony Jacek krzyczał. Ile ja wtedy wylałam łez… Potem dowiedziałam się od pielęgniarki, że dwa razy robili mu punkcję kręgosłupa. Pobierali płyn rdzeniowy. Miał być nawet przewieziony do szpitala w Katowicach, żeby sprawdzić, czy ropy nie ma w głowie. To był cud, cud od Boga, że z tego wtedy wyszedł”.

Trzeba przyznać, że droga Glika do futbolu przez duże „F” jest opisana przez Michała Zichlarza bardzo szczegółowo. Momentami wydaje się, że aż za bardzo. Owszem, autor wykonał tytaniczną pracę reporterską, zdobył bardzo dużo wypowiedzi z wielu źródeł, a także w wielu miejscach cytował samego Kamila. W pewnym momencie można jednak odnieść wrażenie, że akcja rozwija się zbyt wolno i pojawia się w niej wiele wątków, które spokojnie można byłoby pominąć.

Nie można też pominąć faktu, że książka została wydana zbyt wcześnie. Nie chodzi tu o sam wiek piłkarza, bo niektórzy w ciągu 28 lat mogli opowiedzieć tyle historii, że nie sposób pomieścić ich w jednej książce. Chodzi o to, co się w tej książce nie znalazło – mistrzostwa Europy, transfer do Monaco, czy spekulację o transferze do ligi tureckiej – a to wszystko wydarzyło się w ciągu miesiąca od premiery książki.

Podsumowując, trzeba raz jeszcze zwrócić uwagę na kapitalną pracę reporterską Michała Zichlarza. Do tego udało mu się zachować obiektywizm, co na pewno nie było łatwe, patrząc przez pryzmat długiej znajomości z piłkarzem i nie oceniać faktów w sytuacji, kiedy rozmówcy przedstawiali dwie różne wersje zdarzeń – Zichlarz po prostu zamieścił je w książce, żeby czytelnik sam mógł ocenić, czyja interpretacja jest bliższa prawdy. I właśnie z tych powodów książkę „Kamil Glik. Liczy się charakter” należy zaliczyć do tych z wyższej półki.

GRZEGORZ IGNATOWSKI

Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

Debiut trenera Wojciecha Bychawskiego – wizyta na meczu OPTeam Energia Polska Resovia – Sensation Kotwica Port Morski Kołobrzeg

Retro Futbol obecne było na kolejnym meczu koszykarzy OPTeam Energia Polska Resovii w hali na Podpromiu. Rzeszowska drużyna tym razem rywalizowała z Sensation Kotwicą...

Ostatni pokaz magii – jak Ronaldinho poprowadził Atletico Mineiro do triumfu w Copa Libertadores w 2013 r.?

Od 2008 r. Ronaldinho sukcesywnie odcinał kupony od dawnej sławy. W 2013 r. na chwilę znów jednak nawiązał do najlepszych lat swojej kariery, dając...

Zakończenie jesieni przy Wyspiańskiego – wizyta na meczu Orlen Ekstraligi Resovia – AP Orlen Gdańsk

Już wkrótce redakcja Retro Futbol wyda napakowany dużymi tekstami magazyn piłkarski, którego motywem przewodnim będzie zima. Idealnie w ten klimat wpisuje się zaległy mecz...