25 stycznia 2004 roku, kiedy piłkarze Benfiki i Victorii Guimaraes wychodzili na boisko, nie mogli się spodziewać, że właśnie zapisuje się jedna z najtragiczniejszych kart w historii futbolu. Goście z Lizbony nie wiedzieli, że będą opłakiwać śmierć przyjaciela z drużyny, z którym jeszcze tego samego dnia śmiali się w klubowym autokarze i wspólnej szatni.
Miklos Feher, czyli taki węgierski Arkadiusz Milik, uśmiechnął się tylko, kiedy sędzia meczu wręczył mu żółtą kartkę za przedłużanie wznowienia gry w doliczonym czasie. Odgarnął swoje długie włosy, zgiął się w potwornym grymasie, po czym upadł na napis „Espirito Santo Feher”.
Futbol się rozwija, a w raz z nim przesuwają się granice ludzkich możliwości. Przesuwają się coraz bardziej w nieznane. Dzisiaj piłkarz przebiega 13-16 km w czasie meczu, co zmusza serce do ogromnego wręcz wysiłku. Organizm ponosi koszty takiego postępowania. – Jacek Jaroszewski, lekarz reprezentacji Polski
Ostatnia minuta
Młody węgierski piłkarz odszedł w nocy 25 stycznia w szpitalu w Guimaraes. Lekarze walczyli o jego życie 90 minut, czyli tyle, ile trwa mecz piłkarski. Węgrzy i cała piłkarska Europa przeżyli szok. Feher był uznawany za najzdolniejszego piłkarza swojego kraju od kilkudziesięciu lat, był jedną z nadziei na przyszłość Benfiki Lizbona. Miklos Feher został pochowany kilka dni później w swojej ojczyźnie.
Mało kto zna fakt, że Miklos Feher był badany w Polsce przez profesora Jana Chmurę na kilka miesięcy przed śmiercią. – Kiedy słyszę, że przyczyną jego zgonu był przerost lewej komory serca, śmiać mi się chce. Przerost lewej komory ma każdy, kto uprawia sport. Zrób sobie badanie bezpośrednio po W-F, też będziesz miał przerost lewej komory – zapewnia.
Europa utonęła we łzach trzy i pół roku później, kiedy Antonio Puerta, ważny zawodnik FC Sevilla, zasłabł we własnym polu karnym podczas meczu ligi hiszpańskiej przeciwko Getafe. Natychmiast do pomocy rzucili się Andres Palop i Ivica Dragutinović. Chcieli zapobiec, aby Puerta nie udławił się językiem. La Zurda de Diamante nadludzkimi siłami podniósł się z murawy, po czym przy asyście klubowych lekarzy i przy oklaskach całego Estadio Sanchez Pizjuan udał się do szatni. Niestety, tam ponownie zasłabł. W szpitalu przegrał ciężką walkę o życie. Tragizmu całej sprawie nadaje fakt, że jego partnerka była w siódmym miesiącu ciąży. 23-letni Antonio Puerta zmarł 28 sierpnia o godzinie 14:30. Przyczyną śmierci było uszkodzenie mózgu spowodowane zatrzymaniem akcji serca. Najbardziej zadziwiające jest to, że to początek sezonu. Już abstrahując od młodego wieku Puerty, klub utrzymywał, że ich pomocnik bez zarzutu przeszedł testy medyczne przed sezonem. Badania nie wykazały absolutnie niczego niepokojącego. Inna wersja mówi, że Puerta nie raz miał momenty kryzysu na treningach, ale to bagatelizował. Wielce prawdopodobne, że w swoim zawodzie lekarza do tej pory pracują ludzie odpowiedzialni za jego śmierć.
Nigdy nie wiesz, kiedy to się stanie
90 minut to 5400 sekund. Nieodłącznie ten okres kojarzy się z piłkarskim meczem. Czasem zażartej walki, czasem decydującym o karierze, a nawet losie człowieka. Ryszard Kapuściński twierdził, że futbol to najważniejsza z najmniej ważnych rzeczy na tej planecie. I kiedy widzę trumnę z ciałem Fehera odzianą w węgierską flagę i kir, trudno mi się nie zgodzić z tą tezą. Bo momenty nawet największej piłkarskiej ekstazy nie są nawet w ułamku warte ludzkiego życia.
We wrześniu 2007 roku podczas meczu oldboyów w Szczecinie zmarł Krzysztof Surlit. Miał 52 lata, jednak czy można mówić o słabości człowieka, który przez 20 lat grał zawodowo w piłkę? Czy można mówić o słabości człowieka, który uściskiem dłoni łamał kości, a strzałami z dystansu potrafił rozwalić słupek bramki? A co powiedzieć o 16-letnim Bartku Bereszyńskim? Nie, nie tym z Legii Warszawa. Bartek był juniorem Groclinu Grodzisk Wielkopolski i zmarł w sierpniu 2006 roku w meczu przeciwko Marcinkom Kępno. Chłopak odszedł na oczach zrozpaczonych rodziców. Jako przyczynę podano wadę serca. Bartek grał w piłkę dziewięć lat, a jego starszy brat, Sebastian, też grał w Groclinie. Kilka godzin po śmierci Bereszyńskiego wybrzmiał gwizdek meczu Ekstraklasy pomiędzy Groclinem a Zagłębiem Lubin. W każdym normalnym kraju mecz byłby przełożony. W każdym normalnym, czyli nie u nas.
Życie bez znaczenia?
Trudno oprzeć się wrażeniu, że dochodzi tutaj do okrutnej wręcz znieczulicy. Śmierć piłkarza to przede wszystkim temat i zastrzeżony numer na koszulce. Nikt nie wyciąga wniosków, a wśród odgłosów opłakiwania ofiary da się odczuć, iż w tym wszystkim tak naprawdę chodzi o biznes. Pieniądze. Na zgon piłkarza mało kto zwracał uwagę, dopóki to przykre zdarzenie omijało największe światowe areny. Na złość FIFA na Stade de Gerland w Lyonie zasłabł Marc Vivien-Foe. Mecz niezwykle istotny – półfinał Pucharu Konfederacji 2003 roku. Rozegranie kasowego finału okazało się ważniejsze, a oficjele FIFA utrzymywali, że przecież gdyby finał pomiędzy Francją a Kamerunem został odwołany, śmierć Foe poszłaby w niwecz. Gdy sobie o tym przypominam, mam ciarki. Wściekłość wypełnia mój umysł, bo jeden ważniak z drugim nie rozumieli, że ten ich meczyk stał się absolutnie nieistotny i to z prostej przyczyny. Zginął człowiek. Oświadczenia są sztampowe i lakoniczne. Blokada informacji sprawia, że wszystko na dłuższą metę zamiatane jest pod dywan. Kto będzie następny? Przecież śmierć kolejnego nieszczęśliwca też nie może pójść w niwecz. Karuzela kręci się dalej.
Lekarz reprezentacji Polski, Jacek Jaroszewski, uważa, że przypadki zasłabnięć to efekt wspomagania farmakologicznego. Zastrzega, że chodzi mu o dozwolone specyfiki, bo szkodliwość stosowanych nielegalnie jest oczywista.
Oglądamy jeden z meczów Premier League i często nie możemy się nadziwić, jakim cudem piłkarz może przebiec 60-70 metrów na pełnym biegu w 90. minucie gry. Cyborgi.
Tragiczna lekkomyślność
Często zdarza się, że do lekarza przychodzi trener albo jakiś inny reprezentant klubu z plikiem dokumentów i żąda wręcz zaświadczeń dla wszystkich zawodników. W Polsce to częsty proceder. Lekceważenie albo zwykła głupota sprawia, że życie ludzie jest zagrożone. Jeśli tlen nie jest równomiernie rozprowadzany po organizmie, nie ma nawet mowy o uprawianiu sportu. Kiedy wykryta jest wada serca, lekarz mówi: „Chłopak powinien na siebie uważać”. Albo stemple podbija byle jaki medyk – może być nawet ginekolog. To oczywiście łamanie prawa, jednak przecież świstki to tylko szczegół, jeśli czyjeś życie jest narażone. W I i II lidze polskiej są piłkarze, którzy nigdy w życiu nie mieli robionego EKG serca. Lekarze skarżą się, że uwagi odnośnie czyjegoś zdrowia odbierane są jako zwykłe czepianie się. Jeśli ktoś czuje się dobrze… 28-letni Boni z Polonii Wrocław czy Robert Mitwerandu z Rakowa Częstochowa to tylko niektóre przypadki. Ten ostatni to syn Polki i obywatela Zimbabwe, młodzieżowy reprezentant Polski. Odszedł po wylewie w nocy po jednym z meczów Rakowa. Organizm człowieka musi odpocząć. – Często po meczu pojawia się kryzys, który potrzebuje odpowiedniej regeneracji. Zmęczenie przekracza czasami granicę bezpieczeństwa. Wtedy może dać o sobie znać wada mięśnia sercowego z lat młodości, o którym piłkarz nie miał pojęcia – stwierdza Jaroszewski. No tak. Lekkomyślność ma swoją cenę.
Wypłakano zbyt wiele łez
Śmierć to ludzka tragedia. Najbardziej dotyka tych, którzy chodzą po tym świecie. Odrzucając wszelkie zawiłości medyczne, należy zadać proste pytanie: dlaczego tylu młodych, często jeszcze chłopaków, odeszło z tego świata? Pytanie pozostaje bez odpowiedzi, bo proste jest tylko z pozoru. Dlaczego w 2005 roku we śnie odszedł młodzieżowy reprezentant Francji i najlepszy piłkarz Utrechtu – David Di Tomasso? Mecz przeciwko Ajaksowi Amsterdam był jego ostatnim. Puerta zostawił na tym świecie kobietę, która nosiła jego dziecko, a matka Fehera podczas pogrzebu syna przeżywała spazmy.
Po zmarłych pozostaje dobre słowo, zastrzeżone numery, czarne opaski, nic niewarty tekst jak ten. Umarli za to, co kochają? Powiedzcie to żonie Daniela Jarque, która do tej pory ma nagraną rozmowę ze swoim mężem, odbytą na kilka minut przed jego odejściem. Mielibyście odwagę?
KAMIL ROGÓLSKI