W 1927 roku reprezentacja zeszła na dalszy plan, ponieważ związek nie mógł wystawić najlepszych reprezentantów. Mieliśmy do czynienia z konfliktem dwóch stron: PZPN-u oraz obozu zwolenników nowej, ulepszonej Ligi. W 1928 roku kadra rozegrała już kilka spotkań. Jak konkretnie poradziła sobie ze zmianami strukturalnymi w polskiej piłce, o których pisaliśmy w poprzednim artykule? Przeczytajcie.
- Polska – Stany Zjednoczone 3:3
- Polska – Szwecja 2:1
- Czechosłowacja – Polska 3:2
- Czechosłowacja (amatorzy) – Polska 1:0
Rok 1928 to kontynuacja procesu zmian w strukturach naszego państwa. W marcu odbyły się wybory parlamentarne, w których zwyciężyła Sanacja. Nowo wybrani posłowie po raz pierwszy zasiedli w funkcjonującej po dziś dzień Sali Posiedzeń gmachu sejmowego. Nastroje nie były jednak najlepsze, z uwagi na rosnące znaczenie posłów komunistycznych, którzy stali w opozycji do rządów Józefa Piłsudskiego. Ten nie pozostawał dłużny atakom, określając ich mianem „sejmu ladacznic” i „sejmu korupcji”. Piłsudski ustąpił ze stanowiska premiera przez wzgląd na swoje zdrowie.
Włoski parlament przyjął faszystowską ordynację wyborczą, a Związek Radziecki rozpoczął tzw. „Pierwszą Pięciolatkę”, czyli działania mające na celu rozwój gospodarczy przez zniesienie własności prywatnej oraz rozwój przemysłu ciężkiego. Niestety był to również czas wielu klęsk żywiołowych, do których należy zaliczyć między innymi tornado w Stanach Zjednoczonych, czy trzęsienie ziemi w Grecji. 1928 był ciekawy dla sportu, z uwagi na olimpiadę zimową w Szwajcarii, a także IX Letnie Igrzyska Olimpijskie w Holandii. Były to pierwsze igrzyska po wojnie, w których udział wzięły Niemcy.
Pół roku w organizacji
O przekształceniach w polskiej piłce pisaliśmy w poprzedniej części naszej serii. PZPN zatwierdził zmiany dopiero 15 stycznia 1928 roku przez kilka powodów. Kpt. Kobos wskazywał na przykład, że rozłam w polskiej piłce przyniósł konieczność przeprowadzenia szczegółowej kontroli wszystkich działań Związku. Pod lupę wzięto również zasady organizacyjne dotyczące okręgów, podokręgów i niższych klas rozgrywkowych. Ponadto zwrócono uwagę na autonomię owych okręgów i sprecyzowano zasady dotyczące rozwoju towarzystw sportowych. Obrady związku zostały zakończone wyborami do zarządu. Jak się okazało, delegaci dawnego PZPN wycofali swoje kandydatury, a wśród nowych członków nie znalazł się żaden przedstawiciel poprzednich władz.
Nowym prezesem PZPN został gen. Bończa-Uzdowski. Dowódca dywizji piechoty i generał brygady zadeklarował, że będzie dążył do uporządkowania spraw wewnętrznych związku, a także zwróci szczególną uwagę na poprawę budżetu, który od dłuższego czasu był problemem PZPN. Jednym z jego haseł była zasada, że związek jest dla graczy i sportu a nie odwrotnie, a ci działacze, którzy nie hołdują tej zasadzie, działając w interesie własnym, nie będą mieli miejsca w strukturach.
Nadchodziła olimpiada. Prezes zdawał sobie sprawę z argumentów za i przeciw delegacji polskiej reprezentacji na Igrzyska. Na korzyść przemawiały kwestie treningowe i wizerunkowe. Z drugiej strony brak przygotowania drużyny i wysokie koszty wyjazdu stawiały związek przed dużym dylematem. W ślad za zjazdem PZPN nastąpiło walne zgromadzenie Ligi Państwowej, czyli legalnej już jednostki organizacyjnej związku, posiadającej prawa samodzielnego okręgu. W skład nowej „Ekstraklasy” piłkarskiej weszło 15 klubów. 13 ekip, które rok wcześniej sprzeciwiły się PZPN oraz Cracovia i Śląsk. Efektem obrad było powołanie władz Ligi, a także rozlosowanie terminarza rozgrywek.
Igrzyska bez Polaków
O tym, że nasza kadra prawdopodobnie nie pojedzie na olimpiadę mówiło się od dawna, jednak deklaracja prezesa PZPN-u dawała nadzieję, że podejmiemy rękawice i spróbujemy. Mijały kolejne tygodnie, a oficjalnego potwierdzenia udziału w igrzyskach nie było. Co więcej, pod koniec marca kapitan PZPN-u – Tadeusz Kuchar, udzielił wywiadu, w którym zasugerował, że nasza kadra jednak na igrzyska nie pojedzie. Wśród głównych powodów miały być w opinii Kuchara kwestie finansowe i organizacyjne. Na koniec pierwszego kwartału PZPN miał dług w wysokości ponad 25 tysięcy złotych, a koszt delegacji olimpijskiej to wydatek w okolicach 40 tysięcy. Ponadto dużą obawą był brak przygotowania do rywalizacji.
Przez rok reprezentacja rozegrała zaledwie jedno spotkanie, tak więc wizja blamażu na olimpiadzie tylko podważyłaby autorytet związku. Kuchar się nie mylił. PZPN zdecydował się nie posyłać reprezentacji do Amsterdamu.
Inauguracyjny mecz reprezentacji
Nasi piłkarze szybko otrzymali szansę na zmierzenie się z drużyną olimpijską. Na początku czerwca do Polski przyjechała reprezentacja Stanów Zjednoczonych, która nie mogła zaliczyć występu na olimpiadzie do szczególnie udanych. Amerykanie odpadli już na początku z późniejszym finalistą – Argentyną, przegrywając aż 2:11. Jankesi mieli rozegrać w Polsce trzy mecze, pierwszy – pomiędzy reprezentacjami oraz dwa kolejne z klubami naszej ligi. Na spotkaniu pojawił się sam prezydent Mościcki. Był to sprawdzian polskiego futbolu po rocznej przerwie od rywalizacji. Ponadto miał on udowodnić, że reforma systemu ligowego była zbawienna dla poziomu piłkarskiego w naszym kraju. Z Amerykanami mierzyliśmy się już wcześniej, przegrywając 2:3.
Skład polskiej reprezentacji nie należał do najmocniejszych. W kadrze znaleźli się głównie piłkarze z Warszawy i Krakowa, jednak nie grali oni na oczekiwanym poziomie. Za najważniejsze ogniwo drużyny uznano Kotlarczyka z Wisły. Trener drużyny postawił na starych i zasłużonych piłkarzy, nie dając szansy młodym graczom. Zgromadzeni kibice oczekiwali wyższego poziomu gry całej drużyny i większej ambicji, szczególnie w grze ofensywnej. Pierwsza połowa spotkania była bardzo szarpana, a obie ekipy nie potrafiły wykorzystać swoich sytuacji. Polska trochę przeważała. Szybko gola zdobył Wacław Kuchar. Było to jedyne trafienie w pierwszej części gry. Amerykanie byli lepiej przygotowani fizycznie, właściwie to z tego słynęli. Rośli obrońcy z łatwością radzili sobie z naszymi napastnikami. Mimo to nasi przeciwnicy mocno odstawali taktycznie, przez co ich gra wydawała się bez pomysłu.
W drugiej połowie przewaga fizyczna rywali zyskała na znaczeniu. Gdy w 50. minucie w wyniku kontuzji boisko opuścił Kotlarczyk, nasi przeciwnicy strzelili dwie bramki, wychodząc na prowadzenie. Pomocnik z Wisły wrócił na boisko po niespełna 20 minutach, jednak nie uchronił drużyny przed utratą trzeciej bramki. Na szczęście chwilę później przytomnie w polu karnym rywala zachował się Wacław Kuchar, zdobywając gola kontaktowego. Na minutę przed końcem szczęśliwie dla naszej drużyny, rywal zagrał ręką w polu karnym, a jedenastkę wykorzystał Steuermann. Wynik 3:3 nie oddawał jakości spotkania. Blisko 10 tysięcy kibiców było świadkami słabej gry naszego zespołu. Dyspozycję można tłumaczyć doborem składu i warunkami atmosferycznymi, które dodatkowo promowały atletycznych gości.
Pierwszy mecz międzynarodowy reprezentacji pod patronatem nowego związku okazał się sukcesem kasowym, jednak nie przyniósł PZPN-owi dobrej prasy. Dziennikarze wytknęli naczelnemu organowi piłki nożnej w Polsce brak ambicji. Nie dość, że dobór rywala nie przynosił wartości sportowej, to na dodatek skład drużyny narodowej nie był najwyższej jakości. Poza tym zwrócono uwagę również na niedociągnięcia organizacyjne, takie jak np. świeżo malowane ławki na stadionie i unoszący się zapach farby.
Szwedzka tradycja
Niespełna miesiąc później PZPN miał okazje do zmazania nie najlepszego wrażenia. Tym razem nasza reprezentacja mierzyła się z rywalem dużo wyższej klasy, a zarazem naszym starym znajomym – ekipą Szwecji. Jeszcze zanim przyjechali do Polski, Tadeusz Kuchar zachwalał nasze przyjacielskie relacje ze Skandynawami, zwracając uwagę na obniżenie kosztów zakontraktowania rywala. Kuchar dążył do odbudowania wizerunku polskiej piłki w Europie, czego dowodem był udział w kongresie FIFA. Kapitan związku nie tylko odnowił relacje ze Szwedami i Węgrami, ale również nawiązał stosunki z Niemcami i innymi krajami, które były sceptycznie nastawione do ubiegłorocznej wojny w polskiej piłce.
Wracając jednak do polsko-szwedzkiej rywalizacji, tym razem organizacyjnie nie mogło być nic do zarzucenia. Nasi goście zostali przyjęci z należytymi honorami, a mecz odbył się w Katowicach przy obecności blisko 12 tysięcy kibiców. Dwa dni wcześniej nasza reprezentacja rozegrała towarzyskie spotkanie z mieszaną drużyną reprezentantów Śląska. Skład wytypowany na starcie ze Szwedami pozwalał wierzyć, że tym razem gra kadry narodowej będzie przyjemniejsza dla kibiców. I rzeczywiście tak było. Pomimo że to rywale otworzyli wynik meczu, z każdą minutą nasza drużyna była coraz groźniejsza. Po zdobytej bramce Szwedzi cofnęli się do obrony, ograniczając swoją grę jedynie do rozbijania naszych akcji. Nasi napastnicy nie mieli tego dnia szczęścia. Mimo to jeszcze w pierwszej połowie udało się wyrównać wynik meczu. Remis utrzymał się do przerwy.
W drugiej połowie fatalnego Przybysza zastąpił Karol Pazurek, jednak nie poprawiło to istotnie naszej gry w ataku. Dopiero przejście Wacława Kuchara na pozycję środkowego napastnika przyniosło gola. Kibice wydawali się być pogodzeni z remisem. Ostatecznie mecz zakończył się naszym zwycięstwem 2:1. Wygrana ze Szwedami była niewątpliwie niespodzianką, jednak trzeba mieć na uwadze, że rywale przyjechali do Katowic w bardzo okrojonym składzie, złożonym z zawodników prowincjonalnych, nie mających wcześniej okazji do wspólnych występów. Nasza kadra wykazała się dużą ambicją w grze, czego mocno brakowało w starciu z Amerykanami. Niezależnie od okoliczności, pierwsza od sześciu lat wygrana ze Szwedami poprawiła nastroje wokół reprezentacji.
Turniej słowiański
Ostatnim oficjalnym meczem reprezentacji w 1928 roku było starcie z Czechosłowakami w Pradze. Zanim jednak do tego doszło, etatowy goleador naszej kadry – Wacław Kuchar, wziął udział w meczu Armii Polskiej i Armii Rumuńskiej. Nie było to spotkanie zaliczane do bilansu reprezentacji, ale warto odnotować, że gracz Pogoni strzelił dwie bramki. Co ciekawe, w reprezentacji Armii Rumuńskiej wystąpili sami Węgrzy.
Wracając jednak do wizyty w Pradze, wyjazd był efektem uroczystości 10-lecia niepodległości Czechosłowacji. Związek piłkarski naszego południowego sąsiada urządził z tej okazji turniej słowiański. Wbrew oczekiwaniom Czechosłowaków, swój udział zadeklarowały jedynie Jugosławia i Polska. Inne kraje z różnych względów odmówiły udziału w igrzyskach niepodległościowych. Problemy kadrowe dotknęły również Jugosłowian, którzy poprosili naszą delegację o pomoc w skompletowaniu drużyny. Do gry w barwach Jugosławii został wydelegowany Ciszewski.
W przeciwieństwie do osłabionych rywali, nasza reprezentacja dotarła na miejsce w wyjątkowo szerokim składzie. Łącznie do Czechosłowacji wyjechało 17 piłkarzy, a towarzyszyli im działacze oraz dziennikarze. Plan dużego turnieju nie mógł zostać zrealizowany, niemniej jednak gospodarze zdołali stworzyć dwie drużyny – zawodową i amatorską. Tym samym w rozgrywkach wzięły udział cztery drużyny To pozwoliło na rozegranie małego pucharu. 27 października 1928 roku nasza kadra zmierzyła się z lepszym składem Czechosłowacji. Zanim jednak do tego doszło, Jugosławia ograła rezerwy kraju gospodarzy. Choć to amatorzy wyszli na prowadzenie, Jugosłowianie wygrali spotkanie 3:1. Pierwszą bramkę dla gości strzelił… udostępniony przez nas Ciszewski.
Mecz Polski z Czechosłowacją odbył się przed oczami blisko 10 tysięcy kibiców. Nasi rywale od samego początku przeważali, czego efektem były szybko strzelone dwie bramki. Polacy próbowali nadrabiać braki techniczne swoim zaangażowaniem. Do przerwy utrzymał się wynik 2:0, a w drugiej części spotkania trzecią bramkę dołożył strzelec pierwszego gola – Antonin Puc. Gdy wydawało się, że mecz zakończy się pogromem, Henryk Reyman trafił niespodziewanie dwa razy do bramki rywali. Od tego momentu nasz zespół złapał ponowny zapał do gry, a akcje nabierały animuszu. Niestety nie przełożyło się to na kolejne gole. Warto odnotować, że pod koniec spotkania nasz bramkarz obronił rzut karny.
Następnego dnia po porażce z gospodarzami, nasi piłkarze mieli okazję do rewanżu na rezerwach. Nawet lokalna prasa przewidywała łatwe zwycięstwo Polaków, zwłaszcza po nieoczekiwanie dobrym występie dzień wcześniej. Tym razem zabrakło animuszu z poprzedniego meczu. Spotkanie zakończyło się jednobramkową porażką. Nie bez znaczenia był układ sił obu drużyn. Amatorzy czechosłowaccy mieli dzień więcej odpoczynku po starciu z Jugosłowianami, a Polacy przystąpili do meczu następnego dnia po bardzo wymagającym starciu z pierwszym składem Czechosłowaków. Ogólny występ naszego zespołu zarówno w tym meczu, jak i w całym turnieju został przyjęty z zadowoleniem.
Na zakończenie turnieju Jugosławia przegrała z zawodowcami Czechosłowacji aż 1:7.
Czy to był dobry rok?
Ocena kadry narodowej w 1928 roku nie jest łatwa z wielu względów. Po pierwsze trzeba mieć świadomość, że rok wyrwany z życia polskiej reprezentacji był bardzo niekorzystny. Nasza drużyna odstawała taktycznie i technicznie na tle nawet słabszych rywali. Z drugiej strony wyniki nie oddają w pełni jakości, a także przebiegu gry. Wygrana ze Szwedami w normalnych okolicznościach byłaby przecież sukcesem, a przy świadomości ograniczeń w składzie rywala, trudno aż tak zachwycać się skromną wygraną. Porażka z zawodowcami z Czechosłowacji nie była złym wynikiem. Nasi sąsiedzi na przestrzeni lat odskoczyli nam piłkarsko.
Patrząc jednak z szerszej perspektywy, PZPN zdołał odnowić stosunki ze związkami krajów Europy, a także wziął udział w konferencji FIFA. Główny cel, którym była poprawa finansów związku, został osiągnięty. Niestety odbyło się to kosztem udziału w olimpiadzie, jednak patrząc obiektywnie, nasza drużyna nie miałaby szans na osiągnięcie tam dobrego wyniku, a ewentualne starcie z bardziej doświadczoną drużyną mogłoby się skończyć blamażem.
BARTŁOMIEJ MATULEWICZ
Źródła, z których korzystałem:
- „Przegląd Sportowy”
- „Stadjon”
- Historia Wisły
- „Kurjer codzienny”