Węzeł Gordyjski

Czas czytania: 9 m.
5
(2)

Rok 2013 przyniósł smutną wiadomość. We wtorek, ósmego kwietnia w wieku 88 lat zmarła Margaret Thatcher. “Żelazna Dama” była postacią tak kontrowersyjną, że zdania o niej do dziś są podzielone w społeczeństwie angielskim. Pani premier nie była za to na pewno lubiana w środowisku piłkarskim, ale śmiało można rzec, że sama sobie była winna. Nienawidziła futbolu tak bardzo, że chcąc go zniszczyć, paradoksalnie uzdrowiła go.

Wszystko to nie wydarzyłoby się, jednak gdyby nie wydarzenia z 15 kwietnia 1989 roku, których 26. rocznicę obchodziliśmy w tym roku. Mowa oczywiście o tragedii na Hillsborough – zdarzeniu, które do dziś jest cierniem wbitym w serce nie tylko angielskiego futbolu, ale całej krainy dumnych synów Albionu.

„Derby Anglii w chlaniu” opowiadają przede wszystkim losy herosów murawy, ale nie można pisać o angielskiej piłce jedynie przez pryzmat kielicha, zabawy i włosów „Na Beatlesa”. Lata 80. w futbolu wyspiarskim to apogeum zła i przemocy, dlatego warto pochylić się nad tym, w jaki sposób uzdrowiono piłkę w kraju, gdzie złamana kość w stopie Davida Beckhama była problemem całego kraju.

Jak doszło zatem do przecięcia węzła gordyjskiego, będącego spiralą zła i gangreną toczącą angielską ziemię?

Prolog

Feralna druga połowa lat 80. zaczęła się dokładnie pod koniec sezonu 1984/1985, kiedy na stadionie Valley Parade w Bradford doszło do wybuchu pożaru. Zginęło 56 kibiców, a ponad 250 zostało ciężko poparzonych. Fatalna infrastruktura, brak gaśnic na stadionie (!) doprowadziły do tragedii, która właściwie zaczyna opowieść o tym, jak angielska piłka zamieniła rynsztok na salony.

Bradford było jednak tylko wstępem, wszystko to ginie w cieniu tragedii na Heysel. Spytacie dlaczego, przecież na Valley Parade zginęło więcej ludzi? Tragedia w Bradford była wynikiem złej organizacji stadionu i niedopatrzeń, Heysel to natomiast eskalacja nienawiści i co tu dużo mówić – barbarzyństwa. Wydarzenia z Belgii do dziś pozostają tematem tabu. Jest to kwestia, którą lepiej przemilczeć w rozmowach z wieloma osobami, a zarazem fakt, który zdaje się być negowany i konsekwentnie zacierany w pamięci ludzkiej. Ten swoisty proces wyparcia to nic innego jak reperkusje zdarzeń, które zamieniły festiwal radości, jakim powinien być futbol, w masową mogiłę.

Obrazy ludzkich ciał ustawianych w stosy bliższe są raczej relacjom z wojen bałkańskich niż opisowi meczu. Najważniejsze spotkanie w roku, finał Pucharu Europy pomiędzy Juventusem, a Liverpoolem, zamienione zostało w totalną katastrofę. Piłkarze przed spotkaniem byli niespokojni, w ich głowach kiełkowała myśl, że coś jest nie tak, z boiska do szatni dochodziły bowiem sprzeczne komunikaty. Angielscy kibice byli nabuzowani, najgorzej było w sektorze Z. Włoskich tiffosi i kibiców “The Reds” oddzielała jedynie policyjna strefa buforowa, która była… pusta.

Anglicy ruszyli na Włochów, rzucając w nich, czym się dało. Włoscy kibice zaczęli uciekać, wspinając się na mur, który pod ich ciężarem się zawalił. 39 istnień ludzkich odeszło na zawsze z powodu tak błahego, jak futbol. Zapomnijcie o Shanklym, który mawiał, iż „piłka nożna nie jest ważniejsza od kwestii życia i śmierci”. Nie jest-to tylko atrakcyjny bon mot, mile łechczący ego ludzi zajmujących się futbolem.

Heysel to grobowiec, symbol śmierci. Śmierci, która będzie musiała jeszcze raz powrócić, aby tchnąć iskrę życia w angielski futbol.

Post factum

Francuski filozof Jean Baudrillard, tropiący multikulturalizm, globalne zacieranie się granic oraz niszczący wpływ konsumpcjonizmu, w swojej książce “Przejrzystość zła” odniósł się właśnie do feralnych wydarzeń na Heysel. Jego zdaniem masakra ta wydarzyła się, ponieważ w człowieku tkwi głęboko zakorzeniona chęć stania się czynnym aktorem pewnego wydarzenia, hipnotyzującego swą siłą – będącego wręcz pewnego rodzaju plemiennym aktem. Po tragedii w Brukseli angielska prasa wrzała. Lata 80. były czasem, kiedy Anglię bynajmniej nie określały dzisiejsze atrybuty wielkości, vide prosperity, dobrobyt, zadowolenie.

Szeroko rozumiany kryzys dopadł dzisiaj oczywiście wszystkich – w mniejszym lub większym stopniu – jednak nie okłamujmy się, Anglia to wciąż kraina mlekiem i miodem płynąca. 30 lat temu było jednak inaczej, a Heysel było zapalnikiem, katalizatorem zmian nie tylko w angielskiej piłce, ale i w społeczeństwie. Premier Margaret Thatcher była stanowcza, tak samo jak prasa, która nie zostawiła suchej nitki na kibicach angielskich, ochrzczonych w Europie mianem “The Animals”.

Angielski kibol pustoszył Europę niczym czarna ospa, zostawiając za sobą jedynie zniszczenie, pijaństwo i nieślubne dzieci. Prasa oraz brytyjska inteligencja o taki stan rzeczy oskarżyły totalną kulturową zapaść, jaka stała się udziałem Anglii w latach 80. Przeciętny Anglik w swoim mniemaniu nadal był panem świata, mogącym folgować własnym potrzebom w każdym zakątku. Kula ziemska w mentalności obywatela kraju królowej Elżbiety II nadal była kolonią, a wszystko poza Anglią jedynie perłą w koronie Imperium Brytyjskiego.

Czasy się jednak zmieniły. Anglią nie rządziła już Królowa Wiktoria, Kompania Wschodnioindyjska była jedynie reliktem przeszłości, ale nadal pokutowało kolonialne myślenie. Panowie Europy – podsyceni piłkarską kulturą robotniczą – utworzyli pejoratywny ideał piłkarskiego chuligana. Thatcher powiedziała dość, i słusznie. Dlaczego zatem piłkarski świat tak bardzo jej nienawidzi?

“The Iron Lady”

Margaret Thatcher stała na czele rządu Jej Królewskiej Mości od roku 1979 aż do 1990. Wsławiła się rządami twardej ręki, zwłaszcza w opozycji do strajkujących robotników oraz klasy pracującej (czytaj w większości kibiców piłkarskich). Thatcher wywodziła się z Partii Konserwatystów (torysów), stojących w przeciwwadze do laburzystów, czyli Partii Pracy. Jej stanowczość oraz specyficzna polityka zostały ochrzczone mianem „Thatcheryzmu”. Polegał on na ograniczaniu roli państwa dobrobytu (tzw. welfare state), prywatyzowaniu państwowych przedsiębiorstw oraz wprowadzeniu wolnego rynku tak, aby wydobyć kraj z zapaści gospodarczej.

Państwo szybko dźwignęło się z niebytu, jednak efektem ubocznym okazały się galopujące bezrobocie i wzrost stóp procentowych. Nie przysporzyło to oczywiście samej pani premier popularności. Thatcher stawiała na zwiększenie konkurencyjności, wzrost liczby prywatnych spółek i przedsiębiorstw, a także na innowacyjność, która rozwija przecież przemysł.

Przy całej swojej miłości do wolnego rynku “Żelazna Dama” (ochrzczona tak przez Radio Moskwa) była czołowym eurosceptykiem, jeśli chodziło o model integracji ponadnarodowy, czyli federacyjny. To ona wypowiedziała słynne słowa: “Give my money back”, sprzeciwiając się wpłacaniu wielkich sum oraz rozwijającego się wpływu instytucji europejskich. Wspierała Ronalda Reagana w jego walce z ZSRR, walczyła także z IRA. Dwukrotnie próbowano ją zabić, ale pozostała nieugięta. Członkowie IRA próbowali nawet głodówek (świetny film Steve’a McQueena “Głód”), a jeden z nich, Bobby Sands, zmarł.

Margaret Thatcher stała jednak niewzruszona przy swoim. O zmarłych nie wypada źle mówić, jednak dzisiaj postać Thatcher bardziej dzieli, niż łączy. Nienawidziły jej środowiska lewicowe, a czołowy brytyjski bard Morrissey śpiewał nawet “Margaret na gilotynę”. Pani premier była nieugięta, przez co silnie krytykowana. Niemiecki “Die Zeit” pisał o niej: “Przyjaciółka Boga, a wróg całego świata”. Wojowała także z futbolem. Dlaczego?

Izolacjonizm

Z prostej przyczyny – nie rozumiała jej. Dla Margaret Thatcher futbol był miejscem kaźni, a na stadionach rozgrywały się dantejskie sceny, trybuny były epicentrum zła. Może i było w tym ziarnko prawdy, jednak “Żelazna Dama” nienawidziła kibiców, którzy umówmy się – mieli swoje za uszami, jednak to nie oni byli największym problemem.

Prawdziwym utrapieniem były przestarzała infrastruktura, stadiony pamiętające II wojnę światową i płonące łatwo niczym zapałka – jak ten z Bradford. Trybuny stojące, brak identyfikacji kibiców – to wszystko było problemem, który trudno sobie wyobrazić, oglądając dzisiejsze obrazki z Premier League – piękne niczym widokówki z Malibu. Thatcher natychmiast po wydarzeniach w Belgii wycofała angielskie kluby z europejskich pucharów. Uderzyło to jednak przede wszystkim w samą Anglię, przynosząc odwrotne skutki.

Po pierwsze. Poziom sportowy drużyn w Anglii zwyczajnie się obniżył. Życie nie znosi pustki i aby być dobrym, utrzymywać stały poziom, kluby piłkarskie muszą rywalizować z innymi. Izolacjonizm drużyn doprowadził do braku jakichkolwiek kontaktów z klubami z kontynentu, a co za tym idzie braku dostępu do nowinek technicznych, innych sposobów gry, rewolucji taktycznych. Pomiędzy rokiem 1977 a 1984 angielskie drużyny całkowicie zdominowały rozgrywki europejskie, to były złote lata futbolu brytyjskiego (paradoksalnie). Po wykluczeniu miało minąć aż 14 lat, zanim następny angielski klub zawojuje Puchar Europy (Manchester United w 1999 roku). Taki stan rzeczy spowodował odpływ pieniędzy i sportowej jakości znad Tamizy.

Po drugie. Ci, którzy mieli odpowiedzieć za tragedię, nie ponieśli większej winy. Oczywiście Liverpool wykluczono z rozgrywek, ale co z tego. Sankcje poniosły wszystkie kluby, a w Europie utrwalono stereotyp prostaka z Wysp, szukającego jedynie rozrywek przypisanych plebsowi rodem z czasów wiktoriańskiej Anglii, w opozycji do Europejczyka, odkrywającego dumę ze swojej tożsamości i przynależności do kontynentu, który rozpoczynał starania o zjednoczenie w ramach zalążków UE. Inna sprawa, że Anglicy nigdy nie zabiegali o integracje z kontynentem, ale izolacja sportowa jedynie pogłębiła taki stan rzeczy. Zastanawiające jest także to, że do dziś Heysel jest tematem tabu i stosuje się raczej politykę wypierania tego faktu, aniżeli kultywowania go w pamięci ludzkiej.

Nie dziwi taki fakt u Anglików, którzy byli prowodyrami, ale niespecjalnie przypomina się go również u Włochów, a także w Belgii. Na samym stadionie Heysel (nazwanym tak od nazwy dzielnicy Brukseli, w której się znajduje) widnieje jedynie mała tabliczka pamiątkowa i nic więcej. Czy wydarzenia te zostawiły tak głęboko zakorzenioną w sercu zadrę, iż ludzie nie chcą ich pamiętać, czy może cała ta sprawa ma jakieś drugie dno, niesprecyzowane, błąkające się gdzieś na granicy sfery kulturalnej, historycznej, wreszcie politycznej?

Po trzecie. Izolacjonizm doprowadził do rosnącej fali niepokojów w samej Anglii. Margaret Thatcher trzymała rządy żelaznej ręki, dzięki czemu – jak wcześniej pisałem – doczekała się tytułu “Żelaznej Damy”. Będąc na czele partii torysów, stała w opozycji do całej robotniczej Anglii, wspierającej front laburzystów. Retoryka laburzystów była bliższa także sercom i umysłom środowisk piłkarskich w Anglii, które tak jak same kluby wywodziły się przede wszystkim ze związków zawodowych i wielkich zakładów robotniczych schyłku XIX wieku. Thatcher wojowała natomiast ze związkami zawodowymi, górnikami. Nie rozumiała robotniczego etosu, stojącego za sukcesem futbolu.

Ludzie zmęczeni byli jej rządami i mimo iż zrobiła wiele dobrego, różnie ocenia się lata jej panowania na brytyjskiej scenie politycznej. Odgórne ograniczenie związków zawodowych niemalże rozsierdziło lewicująca klasę pracującą. Lata 60. to apogeum chuligaństwa w Anglii, jednak dekada lat 80. przyniosła więcej ofiar. Czara goryczy przelała się 15 kwietnia 1989 roku w Sheffield na stadionie Hillsborough. Jeśli zawalenie się trybuny i śmierć 39 osób w Belgii było katastrofą, to to, co zdarzyło się cztery lata później w Sheffield, urosło do rangi pandemonium.

Justice for the 96

15 kwietnia 1989 roku doszło do półfinałowego spotkania w ramach pucharu Anglii, pomiędzy tym samym Liverpoolem, którego fani wywołali zamieszki na Heysel, a Notthingham Forest. To był kolejny z tych meczów, które zamiast świętem stały się masowym pogrzebem. W 6. minucie spotkania – w wyniku fatalnej wręcz organizacji meczu oraz złego zachowania policji – fani Liverpoolu z powodu zbyt małej liczby miejsc zaczęli tratować się nawzajem, przygnieceni do metalowego płotu.

Jęki umierających ludzi opanowały stadion, powodując panikę. Mecz przerwano. Zginęło aż 96 kibiców Liverpoolu. Najmłodszy z nich, Jon Paul Gilhooley, miał jedynie dziesięć lat. Był kuzynem obecnego kapitana oraz legendy “The Reds”, Stevena Gerarrda.

Do dzisiaj świadkom tamtych wydarzeń cisną się na twarz łzy, gdy próbują o tym mówić. Rodziny ofiar oraz sam klub przez laty starały się dociec, dlaczego umorzono śledztwo oraz dlaczego policja nie przyznała się do ewidentnych, kardynalnych wręcz błędów. Dopiero w 2012 roku rząd Davida Camerona oznajmił, iż specjaliści przyjrzą się jeszcze raz tragedii w Sheffield. Wyniki były zaskakujące dla opinii publicznej, oczywiste natomiast, a zarazem przyjęte z ulgą przez środowisko piłkarskie oraz to związane z samym miastem Liverpool i klubem.

Raport wykazał, że do tragedii doszło wskutek niefrasobliwości oraz uchybień, jakich dopuścili się przedstawiciele angielskiej policji. Przez lata popularna była akcja “Justice for the 96″, w której ludzie domagali się zadośćuczynienia dla 96 ofiar tamtych zdarzeń, których rodziny musiały czekać aż 23 lata, aby sprawiedliwości stało się zadość i przywrócono należną cześć i dobre imię ich zmarłym krewnym.

Jest to jedna z ciemnych kart rządów Margaret Thatcher, ponieważ do dziś mówi się, iż jej polityka gardziła środowiskiem kibiców i dopuszczała pewne nadużycia względem nich oraz akceptowała nieoficjalne środki stosowane przez policję. Sprawy te nie zostały do końca wyjaśnione i nie wiadomo, czy sama Thatcher nie została wprowadzona w błąd przez policję i ochronę. Summa summarum, zamieciono pod dywan całe dochodzenie w sprawie Hillsborough.

Wydarzenia te, mimo fatalnego zachowania zarówno rządu, jak i policji (w czasie meczu i po nim), doprowadziły do poważnych reperkusji, które raz na zawsze miały zmienić oblicze angielskiej piłki nożnej, a także dać impuls do zmian, tak potrzebny ludziom w Anglii. Margaret  Thatcher zleciła opracowanie raportu tamtych zdarzeń.

Raport lorda Taylora

Peter Taylor, ówczesny minister sprawiedliwości, na polecenie “Żelaznej Damy” opublikował 188 stron raportu, w którym zawarł przyczyny tragedii na Hillsborough. Nie to było jednak najważniejsze. Lord Taylor dał wskazówki, jak w przyszłości unikać tego typu wypadków. Jego praca była pewnego rodzaju drogowskazem, jaką ścieżkę należy obrać, aby naprawić całą sytuację, uleczyć toczony gangreną przez dekady organizm. Swój raport opublikował on w sierpniu 1989 roku, a jego finalna wersja ujrzała światło dzienne w styczniu 1990 roku.

Raport obnażył wręcz stadionowe zwyczaje, ubogą infrastrukturę klubów, fatalną organizację meczów na stadionach oraz całych rozgrywek piłkarskich w Anglii. Był to powiew świeżości w hermetycznym, skostniałym piłkarskim półświatku, głos rozsądku w pomieszczeniu pełnym bezsensownych krzyków. Raport Taylora doskonale uchwycił całe zło w angielskiej piłce nożnej.

Na skutek raportu całkowicie zrezygnowano z trybun stojących. Od tej pory kibice mogli zajmować miejsca wyłącznie siedzące, w dodatku numerowane. Spowodowało to łatwiejszą identyfikację kibiców po miejscach, z czasem wprowadzono bowiem także unikalne karty kibica, sygnowane nazwiskiem. Wywołało to oczywiście falę protestów, zarzucano nawet ograniczenie swobód obywatelskich. Poprawiono jednak organizację meczów, wprowadzono monitoring oraz zatrudniono specjalistów od ochrony.

Wzrosły za to ceny biletów. Odstraszyło to najmłodszych oraz najbiedniejszych, którzy przeważnie tworzyli trzon chuligańskich grup kibiców. W latach 80. można było wejść na stadion już za pięć funtów, dzisiaj te ceny wahają się od 40 do nawet 120. To spowodowało wzrost zainteresowania futbolem wśród całych rodzin, dotąd wykluczonych ze struktur kibicowskich, kojarzących się wcześniej z subkulturą ludzi młodych, przeważnie z nizin społecznych.

Piłka nożna zaczynała wchodzić na salony, rósł poziom ligi. Za gigantyczne pieniądze przebudowano stadiony, które dzisiaj przypominają luksusowe obiekty, a nie mordownie sprzed 30 i 20 lat. Ortodoksyjni fani twierdzą, iż futbol umarł wraz z reformą ligi, mecze straciły bowiem swój dawny klimat, stając się miejscem dla pracowników korporacji, a nie prawdziwych kibiców. Jest w tym trochę racji, ale lepszy taki stan rzeczy aniżeli lata 80. pełne krwi, przemocy i śmierci.

Zmienił się także profil samego kibica na stadionie w Anglii. To nie są już wyłącznie chuligani, ale ludzie wywodzący się ze wszystkich grup społecznych, zarówno pod kątem pochodzenia, jak i materialnym. To znów ma drugą stronę medalu, ponieważ dzisiaj krytykuje się znowu zbytnią elitarność Premier League. Futbol w Anglii staje się coraz bardziej niedostępny dla biedniejszej klasy pracującej, opanowali go za to pracownicy korporacji, nazwani pogardliwie „krewetkożercami”.

Epilog

Angielskie kluby po śmierci Margaret Thatcher w większości odmówiły uczczenia minutą ciszy zmarłej pani premier. Świat składał kondolencje, Premier League nie. Rodziny zmarłych na Hillsborough przez lata domagały się zadośćuczynienia, bezskutecznie. “Żelazna Dama” nie chciała zbawić angielskiej piłki, chciała ją zniszczyć. Futbol był dla niej zabawą dla mas, dla plebsu. Nie rozumiała piłki nożnej i robotniczego etosu napędzającego futbol. Wszystkie jej decyzje, wycelowane w piłkę, w jakiś sposób jednak uzdrowiły ją. Wolny rynek doprowadził do powstania telewizji Sky Sports, która zainwestowała w futbol i w ten sposób rozwinęła samą ligę.

Czy bez traumatycznych zdarzeń na Heysel bądź Hillsborough oglądalibyśmy Premier League w takim wydaniu jak dziś? Śmiem wątpić. A sama Margaret Thatcher? Cóż, to nie ona odpowiedzialna jest za rozkwit Premier League, jednak bez jej decyzji nie byłoby dzisiaj ligi, którą znamy i kochamy. Ciekawy paradoks.

KUBA MACHOWINA

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 2

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

Ostatni pokaz magii – jak Ronaldinho poprowadził Atletico Mineiro do triumfu w Copa Libertadores w 2013 r.?

Od 2008 r. Ronaldinho sukcesywnie odcinał kupony od dawnej sławy. W 2013 r. na chwilę znów jednak nawiązał do najlepszych lat swojej kariery, dając...

Zakończenie jesieni przy Wyspiańskiego – wizyta na meczu Orlen Ekstraligi Resovia – AP Orlen Gdańsk

Już wkrótce redakcja Retro Futbol wyda napakowany dużymi tekstami magazyn piłkarski, którego motywem przewodnim będzie zima. Idealnie w ten klimat wpisuje się zaległy mecz...

Siatkarski klasyk w Rzeszowie – wizyta na meczu Asseco Resovia – PGE GiEK Skra Bełchatów

Siatkarskie mecze pomiędzy Resovią a Skrą Bełchatów od lat uznawane są za jeden z największych klasyków. Kluby te walczyły o największe laury, nie tylko...