Niezwyciężeni 2: Alchemik odkrywa złoto. Arsenal 2003/2004

Czas czytania: 6 m.
0
(0)

Mówiono, że z wyglądu przypomina belfra. Fakt, że do Londynu przybył prosto z Japonii, nadawał mu dodatkowego egzotyzmu. Gdy w październiku 1996 r. Arsene Wenger obejmował pozycję managera Arsenalu, publiczne oczekiwania, co do niego były tak niskie, że Francuz mógł tylko wzruszyć ramionami i wziąć się do roboty. Musiał udowodnić, że jego wcześniejsze sukcesy jako trenera Monaco (mistrzostwo Francji, półfinał Ligi Mistrzów) oraz nos do wykopywania piłkarskich diamentów z całego globu (w 1988 r. ściągnął do Monaco George’a Weaha z ligi liberyjskiej), nie były przypadkiem i mogą zostać powtórzone w bardziej wymagającej Premier League.

Klub z północnego Londynu przechodził w tamtym czasie swego rodzaju kryzys egzystencjonalny. Półtora roku wcześniej Kanonierzy pożegnali się w atmosferze skandalu z Georgem Grahamem po dziewięciu owocnych latach na stanowisku trenera. Graham preferował futbol do bólu pragmatyczny. To za jego panowania kibice rywali najczęściej śpiewali „nudny, nudny Arsenal”, na co sympatycy The Gunners odpowiadali „jeden-zero dla Arsenalu”, gdyż taki właśnie wynik bardzo często potrafili „wymęczyć” podopieczni Szkota. Jednak dwa tytuły mistrzowskie, Puchar Anglii oraz Puchar Zdobywców Pucharów, a wcześniej ponad 200 meczów rozegranych dla klubu jako zawodnik, nie były wystarczające, by wybaczyć Grahamowi fakt, że przyznał się do przyjmowania korzyści majątkowych przy okazji niektórych transferów. Miał być dla kibiców bohaterem, a został zerem. Sezon 1994/1995 Arsenal zakończył na 12. pozycji, a przez następne półtora roku klub miał aż trzech różnych trenerów. Nic dziwnego, że ani kibice, ani piłkarze drużyny nie podzielali optymizmu włodarzy klubu, że odpowiednią osobą do przywrócenia Kanonierom właściwego statusu będzie Arsene Wenger.

Ewolucja zamiast rewolucji

Tak jak w 1996 r. łatwo było spisywać Wengera na straty, tak dziś łatwo twierdzić, że Francuz dokonał w klubie prawdziwej rewolucji. Nie jest to jednak do końca prawdą, gdyż Wenger wymyka się prostym definicjom. Metodyczna praca trenera charakteryzowała się zmianami stopniowymi, można wręcz powiedzieć ewolucyjnymi. Po czasach Grahama odziedziczył żelazną formację defensywną w postaci bramkarza Seamana oraz czwórki obrońców Bould-Adams-Dixon-Winterburn. Tak jak zmian personalnych dokonywał powoli, niczym dziecko po kolei dokładając klocki do budowli, tak samo stopniowo postanowił wprowadzać zmiany taktyczne, dążące do utworzenia drużyny grającej szybki futbol, oparty na błyskawicznych, krótkich podaniach. Zaczął od tego, że dał swoim obrońcom większą wolność do wchodzenia na połowę rywala. O Grahamie mówiono, że na treningach rozciągał sznur na własnej połowie i obrońcom zakazywał go przekraczać. Natomiast dla Wengera ta drobna moderacja była sygnałem do tworzenia nowego, ofensywnego stylu gry.

Gdy zjawiam się w nowym klubie i widzę, że mam takiego bramkarza jak Seaman to czuję ulgę i wdzięczność. Natomiast nasza czwórka obrońców to skała, na której zbudowana jest drużyna. Absolutny fundament podtrzymujący całą konstrukcję – mówił Wenger zaraz po przybyciu do klubu.

Jednym z pierwszych transferów Wengera był jego rodak, Patrick Vieira, który w AC Milan grał głównie w rezerwach, a po przyjściu do Arsenalu jego nazwisko stało się wręcz synonimem perfekcyjnego defensywnego pomocnika. Vieira po kilku latach w Premier League absolutnie rządził w środku pola, potrafił czytać grę, rozbijać ataki drużyny przeciwnej i szybkim podaniem oraz przemieszczeniem się pod pole karne przeciwnika dać sygnał do ataku. Nic dziwnego, że szybko został kapitanem Arsenalu. Wenger po raz kolejny pokazał, że jego sposób pracy zakłada ściąganie zawodników z potencjałem, niespełnionych i wystarczająco głodnych, by pod jego dowództwem zostać gwiazdami światowego kalibru.

W roku 1998 Arsenal zdobył dublet, jednak Wenger wiedział, że taki sukces nie powtórzy się, jeśli trzon drużyny stanowić będą zawodnicy z zaciągu poprzednich trenerów. Tuż na początku kolejnego sezonu sprowadzono Szweda Freddiego Ljungberga, filigranowego ale wszechstronnego pomocnika, a rok później doszedł Thierry Henry z Juventusu, kolejny po Vieirze Francuz, który zawodził w lidze włoskiej. Henry był w Arsenalu wszystkim. Playmakerem oraz głównym egzekutorem. Mentorem młodszych zawodników oraz niekwestionowanym ulubieńcem kibiców. Czterokrotnym królem strzelców i zdobywcą największej liczby goli w całej historii klubu.

W 2000 r. na Highbury pojawił się kolejny Francuz – Robert Pires, znakomity lewoskrzydłowy, którego specjalnością było wbieganie w pole karne i oddawanie precyzyjnych strzałów. Następnie w kontrowersyjnym transferze, pierwszym takim od blisko ćwierć wieku, z lokalnego i największego rywala Gunnersów, Tottenhamu Hotspur przybył środkowy obrońca, silny jak wół, Sol Campbell. Mniej więcej w tym samym czasie do drużyny stopniowo wprowadzany był wychowanek, występujący na lewej obronie, Ashley Cole, który w szczycie swojej formy charakteryzował się umiejętnością znakomitego włączania się w ataki lewą stroną wyręczając Piresa, który wbiegał w pole karne, by przejmować rolę napastnika. Oczywiście nie można w tej wyliczance zapomnieć o Holendrze Dennisie Bergkampie, jedynym członku zespołu „Niezwyciężonych”, odziedziczonym przez Wengera po poprzedniku. Ekipa, która miała dokonać rzeczy bezprecedensowej w nowożytnym futbolu w Anglii, zaczynała nabierać kształtu.

Nie sądzę, byśmy kiedykolwiek zostali najlepszymi kumplami chodzącymi razem do pubu na piwo, ale z wszystkich graczy, przeciw którym kiedykolwiek grałem, to właśnie Vieira sprawiał, że stawałem się lepszym piłkarzem. Jako lider Arsenalu, Patrick był nie do przecenienia. Gdy miał swój dzień, był nie do zatrzymania – mówił w wywiadzie dla Daily Mail o swoim dawnym rywalu, pomocnik Manchesteru United, Roy Keane, który z Vieirą stoczył wiele zażartych bojów w Premier League.

W sezonie 2001/2002, Arsenal pod wodzą Wengera zdobył kolejny dublet, a wszyscy zachwycali się wspaniałym stylem wypracowanym przez sześć lat od rozpoczęcia przez niego pracy. Jednak to było mało dla francuskiego perfekcjonisty. To właśnie przed kolejnymi rozgrywkami wypowiedział swoje słynne słowa, że wcale nie będzie zaskoczony, gdy jego drużyna nie przegra meczu przez cały sezon. Oczywiście, taką dawką arogancji dał swoim rywalom dodatkową motywację i Kanonierzy skończyli rozgrywki na drugim miejscu, sześciokrotnie schodząc z boiska pokonanymi. Możliwe jednak, że Wenger, zazwyczaj niesłynący z kontrowersyjnych wypowiedzi, tamtymi słowami uśpił czujność rywali na lata 2003/2004.

W poszukiwaniu złota

Alchemia to pradawna praktyka łącząca w sobie wiele wczesnych elementów różnych dziedzin nauki, mająca na celu próby zamiany metali nieszlachetnych w szlachetne i odkrycie złota. Gdyby metaforycznie porównać Wengera do dawnych alchemików, to można powiedzieć, że w tamtym sezonie udało mu się odkryć złoto. Francuz pochodzi z tej szkoły trenerów, którzy styl stawiają ponad wyniki. Tak jak: Michels, Cruyff, Łobanowski, Sacchi czy Guardiola, Wengerem kieruje głębokie przekonanie, że dobra, ładna dla oka gra będzie prowadzić do sukcesów. W jakim stopniu jest to słuszne założenie, stanowi odwieczny temat debat analityków futbolu, jednak sezon Premier League, o którym mowa będzie już zawsze podawany jako przykład przez zwolenników tej tezy.

W przerwie letniej Wenger dokonał kilku transferów, jednak z tamtych zawodników jedynie bramkarz Jens Lehmann, sprowadzony w miejsce Davida Seamana, był podstawowym zawodnikiem zespołu. Ciekawostką jest to, że dzisiejszy napastnik Zagłębia Lubin, Michal Papadopulos, był wtedy w Arsenalu cały sezon na wypożyczeniu z Banika Ostrawa. Jednak w całych rozgrywkach w barwach Kanonierów rozegrał siedem ostatnich minut w wygranym 5:1 meczu Pucharu Ligi przeciw Wolves. Tradycyjnie, angielscy eksperci od futbolu pukali się w czoło, że Wenger do nowego sezonu podchodzi z tymi samymi zawodnikami, którzy w poprzednich rozgrywkach zajęli jedynie drugie miejsce, wierząc, że miliony funtów wydane na transfery są jedynym sposobem na odniesienie sukcesu.

Wenger wiedział jednak, co robi. Postawił na piłkarzy, którzy razem dojrzewali i zgrywali się przez lata, zaznali zarówno słodkiego smaku sukcesu, jak i goryczy porażki. Teraz mieli osiągnąć swoje apogeum. Arsenal gładko wygrał pierwsze trzy mecze, a w czwartym spotkaniu, na wyjeździe z Manchesterem City przegrywał do przerwy 0:1, by w drugiej połowie przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W piątym meczu Kanonierzy po raz pierwszy stracili punkty, remisując u siebie z Portsmouth 1:1. Następnie czekał ich ważny sprawdzian, bo na Old Trafford podejmował ich mistrz Anglii, Manchester United. Po pełnym dramaturgii meczu, czerwonej kartce dla kapitana Patricka Vieiry i rzucie karnym trafionym w poprzeczkę przez Ruuda Van Nistelrooya w doliczonym czasie gry, Kanonierom udało się wywieść bezbramkowy remis.

Po dwóch remisach z rzędu, Arsenal wrócił do zwycięstw, odprawiając z kwitkiem: Newcastle, Liverpool i Chelsea, a do końca grudnia podzielił się punktami jeszcze w trzech meczach. Nowy rok rozpoczął się od remisu z Evertonem, po czym Kanonierzy mieli niesamowitą passę dziewięciu zwycięstw z rzędu, pokonując między innymi Chelsea na Stamford Bridge. W kolejnym meczu na rewanż na Highbury przyjechały Czerwone Diabły i mimo prowadzenia gospodarzy po fantastycznym golu Henry’ego z 30 metrów, zdołali wywieść remis po wyrównującej bramce Sahy, na pięć minut przed końcowym gwizdkiem.

Mistrzostwo to nie wszystko

25 kwietnia nadeszła decydująca batalia. Druga w tabeli Chelsea wcześniej przegrała z Newcastle i Arsenalowi do zagwarantowania sobie mistrzostwa wystarczył punkt zdobyty w meczu na wyjeździe z odwiecznym rywalem, czyli Tottenhamem. W pierwszej połowie ekipa Wengera dała prawdziwy popis futbolu i prowadziła 2:0 po bramkach Vieiry i Piresa. Pierwszy gol to w zasadzie kwintesencja filozofii piłki nożnej Wengera. W rolę obrońcy przy rzucie rożnym dla gospodarzy, wcielił się nominalny napastnik Henry, przejął piłkę we własnym polu karnym, zszedł na lewe skrzydło i niczym błyskawica przebiegł pod szesnastkę rywala, zostawiając w tyle goniących. Następnie podał piłkę do Bergkampa, który od razu zagrał ją do wbiegającego Vieiry. Będąc pięć metrów przed bramką, defensywnemu pomocnikowi nie pozostało nic innego, tylko władować piłkę do siatki niczym wytrawny napastnik. Na drugą połowę The Gunners wyszli chyba będąc myślami przy zdobytym tytule i Tottenham zdobył gola kontaktowego, by wznieść emocje do zenitu w dodatkowym czasie gry. W polu karnym doszło do przepychanek pomiędzy Robbie Keanem i Lehmanem i sędzia zarządził rzut karny dla gospodarzy. Jedenastkę na bramkę zamienił sam poszkodowany i mecz zakończył się remisem 2:2. Jednak nawet ta dramatyczna końcówka i zwycięstwo stracone w doliczonym czasie gry, nie mogły zepsuć humorów piłkarzom ani kibicom Kanonierów. Mistrzostwo zdobyte na stadionie lokalnego rywala smakowało szczególnie.

Z zapewnionym już tytułem i czterema meczami do końca sezonu, drużynie zależało, by utrzymać status niepokonanych. Dwa kolejne spotkania zakończyły się remisami, przy czym w meczu z Portsmouth to Arsenal musiał gonić wynik. W przedostatnim meczu zespół Wengera pokonał na wyjeździe Fulham, a na zakończenie sezonu podejmował Leicester. To miało być wielkie święto, podsumowujące fantastyczny sezon na wypełnionym po brzegi Highbury. Jednak Lisy nie zamierzały tanio oddać skóry i w pierwszej połowie zdobyli bramkę. Arsenal podkręcił tempo i w drugiej części zdobył dwa gole. Na wysokości zadania stanął kapitan Vieira, który osobiście ustalił wynik meczu. Zawodnicy i kibice odetchnęli z ulgą, a w pomieszczeniach klubowych Highbury już szykowano kieliszki do pomrożonych przed meczem szampanów. Arsenal dokonał tego, co wielu komentatorów uważało za nieosiągalne. Złoto odkryte w tamtym sezonie przez Wengera okazało się być najszczerszym, 24-karatowym a nie marną imitacją.

Arsenal zakończył sezon z bilansem 26 zwycięstw i 12 remisów, wyprzedzając wicemistrza Chelsea o 11 punktów. W tamtym sezonie zawodnicy Wengera wspięli się na absolutny szczyt formy. To osiągnięcie tylko podbudowało Francuza w swojej wierze w bezkompromisowy, piękny futbol. Arsene Wenger niedawno świętował swoją 20. rocznicę na stanowisku trenera Arsenalu, a tamto mistrzostwo, zdobyte 12 lat temu, było dotychczas ostatnim. Krytycy trenera dziś twierdzą, że drużynie przydałoby się trochę więcej pragmatyzmu w grze, ale Wenger nie chce o tym słyszeć i nadal wierzy, że ponownie uda mu się zdobyć złoto. Między Preston z 1889 r. a Arsenalem z 2004 r. minęło 115 lat. Ile teraz będzie musiała czekać Anglia na kolejnych Niepokonanych?

PATRYK MALIŃSKI

Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

Europejski triumf siatkarskiej Resovii – wizyta na finale Pucharu CEV

19 marca 2024 roku Retro Futbol było obecne na wyjątkowym wydarzeniu. Siatkarze Asseco Resovii podejmowali w hali na Podpromiu niemiecki SVG Luneburg w rewanżowym...

Jerzy Dudek – bohater stambulskiej nocy

Historia kariery jednego z najlepszych polskich bramkarzy ostatnich dziesięcioleci

Magazyn RetroFutbol #1 – Historia Mistrzostw Europy – Zapowiedź

Wybitni piłkarze, emocjonujące mecze, niezapomniane bramki, kolorowe miasta, monumentalne stadiony i radość kibiców na trybunach. Mistrzostwa Europy tworzą jedne z najlepszych piłkarskich historii. Postanowiliśmy...