Polski futbol ma wiele dat, które przeszły do historii. W tych datach ukryte są wspaniałe zwycięstwa, monumentalne [/su_dropcap]wydarzenia oraz niezwykłe, często wręcz nieprawdopodobne historie. 23 sierpień 2016 roku z pewnością będzie pamiętany jako kolejna ważna data w historii polskiej piłki, ale tym razem na pierwsze miejsce wysuwa się „niezwykłe” i „nieprawdopodobne”.
23 sierpnia 1995 roku, czyli dokładnie 21 lat wcześniej, Legia wygrała z IFK Göteborg i awansowała do Ligi Mistrzów. Dziś mało kto pamięta o okolicznościach tego awansu. Wystarczy przypomnieć, że zespół IFK, znajdujący się w tamtym czasie w europejskiej czołówce, kończył to spotkanie w dziewiątkę po czerwonych kartkach dla Jonasa Olssona i Magnusa Erlingmarka. 21 sierpnia 1996 roku przepustkę do Ligi Mistrzów wywalczył sobie Widzew Łódź. Dziś mało kto wspomina o tym, że w 47 minucie, kiedy Brøndby IF prowadził już 3:0, nikt nie wierzył w końcowy sukces mistrza Polski. Dopiero gol Pawła Wojtali w końcówce meczu, po którym sprawozdawca radiowej jedynki, Tomasz Zimoch, stracił panowanie nad sobą, zapewnił łodzianom awans do raju.
We wtorek Legia doczołgała się do Ligi Mistrzów. Choć los ustawił na drodze mistrzów Polski czerwony dywan oraz zaprojektował drogę pod takim kątem, że wystarczyło się tylko położyć, a grawitacja zrobi swoje i Legia wturla się do elity, ona musiała się czołgać. Nie miała swojej drodze rywala pokroju Göteborga czy Brøndby, ale z perspektywy misji nie ma to żadnego znaczenia. Legia JEST w Lidze Mistrzów i choć można to uznać za ironię losu, bo być może jest to najsłabsza Legia od 25 lat, kiedy w ostatniej kolejce walczyła i utrzymanie w ekstraklasie z Motorem Lublin, to właśnie ta drużyna osiągnęła największy sukces. Co z tego, że jest to sukces wynikający z uśmiechu losu. Szczęście, bądź też zwykły przypadek, zawsze miały bardzo duży wpływ na rozstrzygnięcia meczów piłki nożnej. Patrząc na to z tej perspektywy, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Los po prostu zadrwił z jednych, dając szansę drugim.
Ironią losu jest fakt, że kwestie awansu definitywnie rozstrzygnął Michał Kucharczyk – piłkarz, który od dawna jest wyszydzany zarówno przez kibiców, jak i dziennikarzy. Tymczasem ten sam Kucharczyk nie tylko strzelił gola na 1:1, ale był również najgroźniejszym zawodnikiem mistrza Polski. Ten sam Kucharczyk strzelił w zeszłym sezonie sześć bramek i zaliczył osiem asyst w ekstraklasie, był brany pod uwagę przez Adama Nawałkę przy ustalaniu kadry na Mistrzostwa Europy, a w ciągu całej swojej kariery zdobył trzy tytuły mistrzowskie oraz pięć pucharów Polski, zdobywając zaufanie u takich trenerów jak Maciej Skorża, Henning Berg, Stanisław Czerczesow, czy Besnik Hasi. „Kuchy” po raz kolejny udowodnił, że to trenerzy mają rację, obdarzając go dużym zaufaniem, a kibice i dziennikarze zwyczajnie się mylą, wyszydzając go przy każdej okazji.
Tak, to jasne, że wszyscy się obawiają, co będzie dalej, bo ewentualne mecze z zespołami pokroju Barcelony, Manchesteru City czy Juventusu Turyn pachną wysokimi porażkami. Być może czeka nas powtórka z rozrywki i Legia będzie grać w LM, jak niegdyś Amica Wronki w fazie grupowej Pucharu UEFA (Arkadiusz Malarz doskonale pamięta o co chodzi). Mimo wszystko, lepiej zainkasować około 70 milionów złotych i grać z najlepszymi, niż zadowalać się nic nieznaczącymi zwycięstwami z drużynami z europejskiego dna. I dlatego warto do gry Legii w fazie grupowej Ligi Mistrzów podejść z optymizmem, bo wszystko, co teraz Legia uzyska, będzie wartością dodaną. A jeśli nie uzyska nic, to nic się nie stanie, bo lepiej być w elicie niż oglądać ją w telewizorze.
Dlaczego piszemy o tym w tym miejscu? Przecież Retro Futbol zajmuje się historią futbolu. Jednak jeśli wiemy, że na naszych oczach tworzy się historia, to po prostu musimy o tym napisać. Więc piszemy i dzielimy się swoimi przemyśleniami. A te, pomimo fatalnego stylu, są wyłącznie pozytywne. Na krytykę przyjdzie jeszcze czas. W tej chwili Besnik Hasi i spółka mają czas na pracę. Jeśli dobrze ten czas wykorzystają, to Legia wcale nie musi się skompromitować w Lidze Mistrzów.