P oznaj historie dziesięciu meczów, które powinien kojarzyć nie tylko każdy fan Liverpoolu, ale po prostu każdy, kto interesuje się piłką nożną. Jonathan Wilson, wybitny dziennikarz sportowy, wybrał i przeanalizował dziesięć spotkań, które odcisnęły największe piętno na obecnym kształcie The Reds. Książka nakładem Wydawnictwa SQN trafiła już do księgarni w całej Polsce. Retro Futbol jest patronatem medialnym tego wydania.
Tu możesz zamówić swój egzemplarz.
Fragment książki:
Liverpool w pełni kontrolował spotkanie, Everton ledwo był przy piłce. Goście ponownie wyszli na prowadzenie w sto drugiej minucie. Barnes popędził lewym skrzydłem i został sfaulowany przez McDonalda. Rzut wolny został szybko rozegrany, Barnes, otrzymawszy piłkę, ściął do środka, wykiwał Ebbrella i strzałem prawą nogą w prawy górny róg bramki wyprowadził Liverpool na prowadzenie. Natychmiast wpadł w objęcia Mølby’ego. Był to jeden z piękniejszych goli w historii Pucharu Anglii. Piłka została uderzona słabszą stopą Barnesa i z daleka, a Southall po serii niesamowitych parad nie miał szans i skapitulował.
To był ten moment, w którym wygrywa się mecze, ale jak dobrze wiadomo, piłka nożna tak nie działa. Po strzeleniu gola Liverpool zwolnił, a za chwilę wkradły się nerwy. W drugiej części dogrywki wróciły stare demony. Cottee dostał prostopadłą piłkę na lewej stronie od McCalla, ale Nicol był w stanie przerwać tę akcję. Chwilę później Grobbelaar musiał piąstkować piłkę po zagrożeniu spowodowanym błędami kolegów z obrony. Newell wciąż powodował chaos w polu karnym, Hysén nerwowo główkował, a McCall niemal doprowadził do wyrównania. Przy linii bocznej Dalglish przyglądał się temu chaosowi zupełnie spokojny. Jego postawa całkowicie ukrywała wewnętrzne demony. „Przy stanie 4:3 musiałem zmienić ustawienie – wspomina Szkot. – Everton, a w szczególności Cottee sprawiali nam problemy, więc chciałem cofnąć kogoś do obrony. Odwróciłem się do Ronniego Morana i powiedziałem: »Cofniemy Jana na libero«. Moran odpowiedział, żebym się wstrzymał. Tak też zrobiłem. Wciąż winię siebie, że się ugiąłem, że miałem słabą wolę, podczas gdy z reguły byłem stanowczy. Gdybym był w stu procentach zdrowy, podjąłbym tę decyzję. Musieliśmy zatrzymać Cotteego. Niestety zawiodłem. Cała moja stanowczość zniknęła”.
Pomimo ciągłych ataków Evertonu i bezwładności Dalglisha Liverpool wciąż był w stanie wykreować prawdopodobnie najlepszą akcję w całym meczu. Znajdujący się na lewej stronie Beardsley zagrał piłkę do środka do Barnesa, a ten oddał ją Mølby’emu. Duńczyk natychmiast podał do pędzącego na lewym skrzydle Beardsleya. To była genialna akcja, ale Beardsley zupełnie nie w swoim stylu zawahał się, co pozwoliło Keownowi przeszkodzić piłkarzowi Liverpoolu, który oddał słaby strzał w kierunku bramkarza Evertonu. Piąty gol ustawiłby mecz do końca, lecz akcja spaliła na panewce.
Ta niewykorzystana okazja plus osiem pozostałych minut – oraz błąd popełniony przez Mølby’ego dwie minuty później – były o wiele bardziej kosztowne niż brak decyzji Dalglisha. Piłkarz Liverpoolu próbował zatrzymać pędzącego na lewej stronie Hinchcliffe’a. Duńczyk wystawił nogę, by wybić piłkę z dala od piłkarza Evertonu i zagrać ją do swojego bramkarza. Interwencja była jednak słaba i bezcelowa, co pozwoliło Cotteemu dopaść do futbolówki. Napastnik wepchnął piłkę obok interweniującego Grobbelaara i wyrównał. „Nie grałem w takim meczu od czasów szkolnych – powiedział Ablett. – Kiedy strzelasz cztery gole na wyjeździe, to oczekujesz, że wygrasz to spotkanie, ale byliśmy słabi w defensywie i zostaliśmy za to ukarani”.
W tym czasie Dalglish z frustracji przygryzał wargę. Kosztowny błąd popełnił piłkarz, którego menadżer chciał przesunąć, by wzmocnić chwiejną linię defensywną Liverpoolu, tak więc nie można zrzucić całej winy na Szkota za bezczynność, która doprowadziła do utraty czwartego gola. W pewnych okolicznościach ostra samokrytyka jest dopuszczalna, ale wydaje się, że Dalglish zawsze był dla siebie zbyt surowy. Czy Beardsley w formie i z hat-trickiem zepsułby prezent w postaci sytuacji na podwyższenie wyniku? Czy normalnie opanowany Mølby dopuściłby, by Cottee strzelił gola?
Obie drużyny niezbyt przekonująco starały się wygrać mecz, ale szybko stało się jasne, że wszyscy piłkarze, wykończeni emocjonalnie i fizycznie, są zadowoleni z remisu i następnego powtórzonego meczu potrzebnego do wyłonienia zwycięzcy. Po końcowym gwizdku Dalglish uścisnął rękę Kendallowi i obaj panowie wymienili łagodne uśmiechy. Następnie szkoleniowiec Liverpoolu udał się do szatni, gdzie według słów Barnesa cały skład Liverpoolu brał udział w „pełnej krzyku” dyskusji. W wypowiedziach publicznych dominował jednak ton smutku. „Jeżeli ktoś widział lepszy pojedynek derbowy, to niech podeśle mi go na video – powiedział Dalglish. – Daliśmy trzy dobre przykłady, jak strzelać gole, i trzy złe, jak je tracić”.
O książce:
Jeden klub, dziesięć meczów, setki piłkarzy, niezliczone historie
25 maja 2005 roku to zdecydowanie najszczęśliwszy dzień kibiców Liverpoolu w ostatnich latach. Nie można jednak zapomnieć o wcześniejszych dokonaniach drużyny z Anfield Road, począwszy od dawno zapomnianych już triumfów Toma Watsona, który objął klub w 1896 roku, przez zwycięstwo z Borussią Mönchengladbach w 1977 i Romą w 1984 roku, aż do wspomnianego wcześniej „cudu w Stambule”. Finał Ligi Mistrzów z 2018 roku można traktować jako zapowiedź powrotu do elity, a początek sezonu 2018/19 jako obietnicę nadejścia lepszych czasów dla wszystkich osób czujących więź z klubem.
Wybitny dziennikarz sportowy Jonathan Wilson przeanalizował historię The Reds i znalazł dziesięć meczów, które jego zdaniem miały największy wpływ na to, jak klub obecnie wygląda. Szczegółowa analiza tych spotkań, w połączeniu z zarysowanym tłem akcji, daje nam całościowy obraz historii klubu z czerwonej części Merseyside.
Historii, którą warto poznać.
Autor: Jonathan Wilson
Data
wydania: 20 marca 2019 r.
Cena okładkowa: 42,99
zł
Liczba stron: 416