GOOL, GOOOL SEÑORA, GOL SEÑORA, NUMER DWANAŚCIE. FENOMENALNIE. TO WYDAJE SIĘ NIEPRAWDOPODOBNE, STAŁ SIĘ CUD!” — tak w 84. minucie meczu zareagował komentator hiszpańskiej telewizji publicznej, José Ángel de la Casa, znany z panowania nad emocjami. Rzeczywiście jednak, stał się cud. Hiszpania rozbiła Maltę 12:1 — różnicą 11 goli — dokładnie tylu, ilu potrzebowała do kwalifikacji na mistrzostwa Europy we Francji. Ale zacznijmy od początku.
Przeczytaj także: „Rok, w którym Villarreal postraszył Europę”
Rok 1982 miał być przełomowy dla hiszpańskiej piłki. Po osiemnastu latach posuchy nadeszła wielka szansa, jaką były mistrzostwa świata organizowane przez Hiszpanów. Głodni sukcesu i zwycięstw nad wielkimi rywalami, kibice tłumnie stawiają się na stadionach. Pomimo problemów, Hiszpania przechodzi przez pierwszą fazę grupową z trzema punktami (z drugiego miejsca w grupie, tylko dzięki szczęśliwemu układowi wyników innych meczów). W drugiej rundzie grupowej na gospodarzy czekało trudne wyzwanie, któremu jednak nie podołali. Porażka z RFN przy obecności 90 tysięcy widzów na Bernabéu odbiera szansę na awans, dlatego też remis z Anglią obejrzało już 15 tysięcy mniej. Kryzys reprezentacji zdaje się nie mieć końca, a w powrocie na salony nie pomaga również turniej na własnej ziemi – przy pomocy trybun, z pięciu rozegranych spotkań udaje się im wygrać zaledwie jedno (2:1 z Jugosławią).
Był to najgorszy występ reprezentacji gospodarzy w historii wszystkich wielkich imprez sportowych. Każdy obywatel Hiszpanii zadawał sobie jedno pytanie: czy da się upaść jeszcze niżej? José Santamaría automatycznie został zwolniony z posady selekcjonera, a na jego miejsce zatrudniono Miguela Muñoza, który już w 1969 miał okazję prowadzić reprezentację narodową. Kibice oczekują prawdziwej rewolucji i odmłodzenia składu, co da nowy początek i nowe nadzieje na przyszłość – nadchodziły eliminacje do mistrzostw Europy we Francji, ale nikt nie miał pewności, że ta drużyna przejdzie przez nie zwycięsko.
Decyzja w nogach amatorów
W grupie eliminacyjnej los przydzielił Hiszpanom reprezentacje Holandii, Irlandii, Islandii i Malty. Pomimo szeregu wcześniejszych niepowodzeń, głównego kandydata do awansu upatrywano w Holandii. Bezpośrednie spotkania nie przyniosły żadnego jasnego rezultatu – w Sewilli gospodarze wygrali 1:0, natomiast w Rotterdamie Holandia uzyskała zwycięstwo 2:1. Wszystko więc miało się rozstrzygnąć w meczach z „maluczkimi”. Nikt wcześniej nie spodziewał się, że największą rolę tych eliminacji odegra reprezentacja… amatorów z Malty.
Grupa przed ostatnimi spotkaniami zaplanowanymi na koniec grudnia 1983 przedstawiała się niezwykle interesująco (dwa punkty za zwycięstwo, zaś jeden za remis):
Tak jak się spodziewano, o awans walczyły jedynie dwie reprezentacje. Hiszpanie toczyli wyrównany punktowo bój z Holendrami, jednak strzelali bardzo mało bramek nawet w meczach ze słabszymi przeciwnikami, co stawiało ich w gorszej sytuacji przed zakończeniem rozgrywek (w tabeli jasno widać, że średnia Irlandia ma lepszy bilans). Do rozegrania pozostały dwa mecze – zwycięzca grupy miał zostać wyłoniony po korespondencyjnym pojedynku z outsiderem, Maltą.
Mecz Malty z Holandią z 19 grudnia został w Hiszpanii okrzyknięty skandalem, ponieważ nie odbył się na kartoflisku na Malcie (gdzie Hiszpanie w cierpieniach wyszarpali 3:2), a na równym, neutralnym boisku na terytorium dzisiejszych Niemiec. Pomimo modłów o jak najmniejszy wyrok (zarówno ze strony Maltańczyków, jak i Hiszpanów, świadomych, że o awansie zadecyduje różnica bramkowa) Holendrzy wbili sześć goli. Po szybkich kalkulacjach okazało się, że do awansu Hiszpanie potrzebują wygrać swój mecz różnicą co najmniej jedenastu bramek. Holendrzy już otwierali korki szampanów.
W Hiszpanii niewielu wierzyło w jakiekolwiek szanse na zajęcie pierwszego miejsca w grupie. Periodyki prześcigały się w wyliczeniach i, słynnych już w Polsce, matematycznych szansach na goleadę. Historia była przeciwko największym optymistom – reprezentacja od czasu jej założenia jedynie trzykrotnie zdobyła się na wysokie wyniki bramkowe, natomiast Malta, pomimo amatorów w zespole, nigdy nie przegrała aż tak dużą różnicą bramkową. Ligowa kolejka w Hiszpanii została przyspieszona, aby wszyscy reprezentanci jak najszybciej znaleźli się na zgrupowaniu. Rozpoczęła się „operacja cud”.
Przed samym meczem sam Muñoz nie emanował przesadnym optymizmem: „Mówienie dziś o wyniku 11:0 to mówienie o cudzie, chociaż nic nie jest niemożliwe”. Przeciwnicy byli w buntowniczym nastroju. Selekcjoner Malty, Victor Scerri, był oburzony stawianiem jego drużyny w złym świetle: „Jedenaście bramek! Bez żartów. Może nie jesteśmy potęgą, ale będziemy walczyć godnie. To niemożliwe, żeby strzelali nam bramkę co osiem minut”. Jeszcze dalej w deklaracjach poszedł bramkarz z Malty, John Bonello, poddawany na treningu masowemu ostrzałowi bramki: „Jeśli wpuszczę jedenaście goli, nie wrócę do kraju”.
Hiszpanie jednak nie byli skoncentrowani głównie na tym meczu w obliczu kilku tragedii „czarnej jesieni” 1983 roku, na którą złożyły się ataki terrorystyczne ETA, dwie katastrofy lotnicze, wypadek w stołecznym metrze oraz pożar dużej dyskoteki pełnej ludzi. W sumie tragicznie zginęło ponad 300 osób w krótkim odstępie czasu.
Pomimo nikłych szans, na Estadio Benito Villamarin w Sewilli stawiło się 30 tysięcy widzów, po części myślących już pewnie o planowaniu nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia, nieświadomych tego, co za chwile będzie im dane zobaczyć.
Jak Polska na Wembley
„Na przerwę schodziliśmy zezłoszczeni, bo nie układało się po naszej myśli. Zakładaliśmy, że zdobędziemy przynajmniej pięć bramek” – relacjonował Santillana. Ultraofensywnie ustawieni Hiszpanie męczyli się do 15. minuty z „napoczęciem” rywali. Nie dość, że nie wykorzystali karnego, to Maltańczycy zdołali wyrównać na 1:1 w 24. minucie. Na 66 minut do końca spotkania, gospodarze znajdowali się w punkcie wyjścia. Pomimo usilnych starań, wynik do przerwy wynosił zaledwie 3:1. Zaniepokojeni i niecierpliwi kibice wyrażają swoje niezadowolenie, rzucając przeróżne rzeczy na murawę, co nie pomaga w koncentracji na walce z czasem piłkarzy w czerwonych strojach.
„W drugiej połowie graliśmy już bez obrońców” – tak po latach wspomina Rafael Gordillo, pomocnik reprezentacji. Niesamowicie zmotywowani zawodnicy wyszli na drugą część spotkania zupełnie odmienieni. Gol Rincóna dwie minuty po przerwie dodał im skrzydeł, jednak prawdziwy szturm miał dopiero nadejść. Pomiędzy 62. a 64. minutą Hiszpanie „wcisnęli” (bo inaczej nie można tego nazwać) rywalom trzy bramki. „Przy stanie 8:1 widzieliśmy w ich oczach, że byli już zrezygnowani. Chcieli, aby to skończyło się jak najszybciej” – opowiadali po spotkaniu Hiszpanie. Rozpędzeni jak byk na corridzie upokorzyli Maltę. Po dwunastej bramce przyszedł czas na euforię całego narodu, Muñoz – teraz nad wyraz pewny swego – krzyknął dziennikarzom, że strzelą jeszcze trzy gole. John Bonello zaczął żałować wypowiedzianych przed meczem słów.
Krzyk komentatora po ostatniej bramce przeszedł wraz z tym meczem do historii. Po latach jego autor wspominał ten moment: „Tak jak nigdy nie podnoszę głosu, wtedy krzyknąłem, co zaskoczyło innych. Ludzie mówią, że to jedyny gol który „wykrzyczałem”, ale to dlatego, że czułem to, co się działo. To było niesamowite, dlatego też postanowiłem przedstawić to w ten sposób”. Krzykom nie było końca, kibice po końcowym gwizdku wbiegli na murawę, by cieszyć się razem ze swoimi bohaterami, nad całym krajem niósł się okrzyk: „Tak, tak, tak, Hiszpania jedzie do Paryża” (sí, sí, sí, España va a París).
To wydarzenie było swoistym katharsis dla reprezentacji, która po raz pierwszy od wielu lat nie zawiodła w najważniejszym momencie. Na fali sukcesu, we Francji zaprezentowali się powyżej oczekiwań – byli o krok od wygrania turnieju, ulegając gospodarzom w finale. Pomimo rozczarowania piłkarzy, kibice byli zadowoleni z tego, że ich zespół wrócił do poważnej gry z mocnymi przeciwnikami.
Hiszpańska telewizja publiczna po zakończeniu spotkania przerwała nadawanie, aby wydać specjalny komunikat o zwycięstwie. Dwa dni później przeprowadziła retransmisję meczu – wielu Hiszpanów było wtedy na zakupach przedświątecznych, a wielu uznało, że dopóki nie zobaczą tego na własne oczy, nigdy nie uwierzą.
Dla Hiszpanów ten mecz był ogromnie ważny, a mit jakim obrósł po latach można porównać do remisu Polaków z Anglikami na Wembley. Aby przybliżyć emocje towarzyszące temu wydarzeniu, zapytałem o wspomnienia z tego meczu kilku kibiców.
Francisco Campillo Gamez:
Pamiętam to doskonale. Radość jaka zapanowała po tym meczu była taka, jakbyśmy wygrali wojnę. Osobiście sądzę, że w tym meczu „coś” się stało. Coś, co nie jest normalne. Muszę zaznaczyć, że nie jestem nacjonalistą i bardzo ucieszyłem się z wygranej Hiszpanii.
Fèlix García:
Po pierwszej połowie nie miałem nadziei na wysoki wynik, bo Malta zdołała strzelić. Za to druga połowa to była prawdziwa bomba, jeden gol za drugim, ale prawdziwa ekstaza przyszła po bramce Señora. Sądzę jednak, że było to oszustwo, a całej drużynie Malty zafundowaliśmy dobre wakacje, gdziekolwiek sobie zażyczyli.
José Antonio ‘Kibu’ Vicuña:
Miałem wtedy jedenaście lat. Pamiętam, że ludzie przed meczem nie wierzyli w awans. Stadion w Sewilli nie był wypełniony (co nie zdarza się gdy gra tam reprezentacja) i kiedy Maltańczycy wyrównali na 1:1 z pewnością wielu wyłączyło telewizory. Z wynikiem 3:1 do przerwy było bardzo trudno wierzyć w awans. W drugiej połowie motywacja zawodników wraz z pomocą niebios doprowadziły nas do szczęśliwego zakończenia. Ostatnia bramka przeszła do historii jako jedno z najważniejszych wydarzeń w hiszpańskim futbolu. Zostanie to w pamięci kibiców do końca życia, tak jak i okrzyk José Ángela de la Casy.
Julián:
Miguel Muñoz stworzył reprezentację na bazie zdolnych młodych zawodników wspieranych weteranami. Co ważne, nie było w niej przewagi zawodników z żadnego klubu i grali ze sobą piłkarze z Realu Madryt, Barcelony, z Bilbao, Valencii, Sevilli i z San Sebastian. Pamiętam, że po tym zwycięstwie chyba po raz pierwszy ulice wypełniły się ludźmi świętującymi sukces reprezentacji narodowej.
W grudniu ubiegłego roku świętowano 30. rocznicę tego spotkania. Z tej okazji Canal+ wyemitował retransmisję meczu. Znającym hiszpański polecam odwiedzenie strony, gdzie można obejrzeć dobrze zmontowany dokument dotyczący tej historycznej chwili i wszystkie szczegóły jej dotyczące.
Na koniec jako ciekawostkę wspomnę reklamę piwa Amstel. Głównym motywem jest „najlepszy przyjaciel”, którym to okazuje się być… Bonello! „Ponieważ nikt nie zjednoczył nas bardziej”. Jego kontrowersyjny występ odbił się szerokim echem, szczególnie w jego ojczyźnie.
MICHAŁ ŚWIERŻYŃSKI – OLE MAGAZYN
Tekst pochodzi ze strony Ole Magazyn, którą polecamy Wam obserwować (o tutaj)!