Kraków. To tutaj piłka nożna zaczęła swoją ekspansję na polskiej ziemi. Zaczęło się od pewnego ginekologa, który rozniecił małą iskrę. Ta iskra szybko zmieniła się w płomień, który wypalił w sercach krakowskich kibiców nazwę Cracovia. Dziś o tej iskrze i o pożarze rozpalonym przez nią w kibicowskich sercach możemy przeczytać w książce Tomasza Gawędzkiego „Cracovia znaczy Kraków”.
Tomasz Gawędzki w książce „Cracovia znaczy Kraków”, która ukazała się nakładem wydawnictwa SQN, zabiera nas w podróż do początków piłki nożnej na polskich ziemiach. Na początek przenosi nas do czasów, w których pewien ginekolog zaczął propagować uprawianie sportu na świeżym powietrzu. Później akcja powoli nabiera rozpędu, delikatnie zwalniając w momentach, w których mieszkańcy Krakowa mogli być świadkami historycznych wydarzeń. A właśnie takim wydarzeniem dla mieszkańców Grodu Kraka było z pewnością powstanie Cracovii. Akcja ponownie zwalnia w czasie, kiedy czas dla kibiców tej drużyny płynął znacznie szybciej, czyli w momentach największych sukcesów. I słusznie, bo przecież każdy kibic chce jak najwięcej czytać o triumfach swojej ukochanej drużyny, ale należy pamiętać, że książka Tomasza Gawędzkiego to coś znacznie więcej niż wzloty i upadku samego klubu. „Cracovia znaczy Kraków” to przede wszystkim opowieść o ludziach.
A tutaj jest o kim opowiadać. Jóef Lustgarten, Józef Kałuża, Leon Sperling, Karol Kossok, Andrzej Turecki, Janusz Kowalik czy Paweł Zegarek to tylko kilka nazwisk, w które w oczach wielu czytelników po przeczytaniu książki zyskają duszę. Niektórzy mogą być zaskoczeni historią pewnego trenera, który później pracował w Barcelonie, czy innego zawodnika katalońskiego klubu, który później zasiadał na ławce trenerskiej „Pasów”. O kogo chodzi? Dowiecie się już z samej książki. Historie niektórych piłkarzy mogą z kolei zmusić czytelnika do refleksji nad ludzkim życiem. Tak może być w przypadku zasztyletowanego w młodym wieku Bolesława Kotapki, czy Władysława Gędłka, który według niepotwierdzonych informacji miał popełnić samobójstwo.
Jest też o czym opowiadać, bo Cracovia ma bardzo bogatą historię, a autor włożył bardzo dużo pracy, by odnaleźć jak najwięcej informacji. Momentami jednak można odnieść wrażenie, że zbyt duży nacisk został położony na oddanie przebiegu meczu i cytaty relacji prasowych. Nie w pełni został też wykorzystany potencjał emocjonalny. O tragedii II wojny światowej można było napisać nieco szerzej, ale autor wybrał inaczej. Do myślenia daje też sprawa wspomnianego wcześniej Gędłka. 19-krotny reprezentant Polski miał popełnić samobójstwo, jednak trudno znaleźć źródło, które w pełni by tę informację potwierdzało, o czym autor nie wspomniał. Jeśli udało mu się tę informację potwierdzić, to można tylko pogratulować, ale jeśli tak się stało, to dlaczego nie ma informacji o okolicznościach tego wydarzenia? Przecież w latach 50 działy się różne rzeczy i nie można wykluczyć, że ktoś zawodnikowi Cracovii w tym „samobójstwie” dopomógł.
Pomimo tych niedociągnięć w książce jest bardzo dużo faktów, które dla fana Cracovii będą wręcz bezcenne. Znacznie więcej tych faktów dotyczy czasów bardzo odległych, ale sporo można się dowiedzieć również o Cracovii z czasów Comarchu, kiedy autor przez pewien czas pełnił funkcję rzecznika prasowego. Dowiemy się na przykład, jak do „Pasów” trafił Bartosz Kapustka, jak Sebastian Steblecki strzelił gola dla drużyny hokejowej Cracovii, czy który z zawodników otrzymał prezent w postaci tortu w kształcie bizona. Jeśli jednak ktoś bardzo chce znaleźć coś ciekawego dotyczącego odległej historii i ma to dotyczyć nie tylko Cracovii, to chętnie przytoczymy fragment opowieści o pierwszym meczu w historii reprezentacji Polski, w którym rywalem byli Węgrzy:
– Pozsonyi wezwał do linii bocznej Kałużę i zachęcił go, by wziął grę na siebie. Na efekt nie trzeba było długo czekać, bo już po czterech minutach od straty gola „Józio” fantastycznie rozprowadził atak ze środka. Obsłużył dokładnym podaniem Wacława Kuchara, który wyszedł sam na sam z węgierskim bramkarzem Zsákiem. Zamkną oczy i uderzył najmocniej, jak potrafił. Futbolówka trafiła bramkarza gospodarzy w głowę, a ten zemdlony padł na ziemię. Sędzia nie zagwizdał. Kuchar, zamiast dobijać do pustej bramki… zaczął cucić rywala. Tym samym, zamiast zostać strzelcem pierwszego gola w historii piłkarskiej reprezentacji Polski, zyskał wielki szacunek w środowisku wśród kolegów-piłkarzy…
Książkę możesz kupić w księgarni internetowej Sendsport.pl, klikając TUTAJ.
GRZEGORZ IGNATOWSKI
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE