Cud w Bernie

Czas czytania: 7 m.
0
(0)

Nieco ponad 60 lat temu, 4 lipca 1954 roku, na Wankdorfstadion w Bernie rozegrano finał mistrzostw świata. Nikt tuż przed jego rozpoczęciem, w czasie jego trwania, a pewnie i tuż po jego zakończeniu nie mógł przypuszczać, że przejdzie on do historii, a rozważania na jego temat będą snute również w dzisiejszych czasach. Dlaczego finał MŚ rozgrywanych w Szwajcarii przeszedł do historii jako „Cud w Bernie” i dlaczego do dziś wzbudza niesamowicie wiele emocji? Zapraszamy na podróż w czasie.

Zaryzykuję stwierdzenie, że nie było, nie ma i nie będzie takiej reprezentacji, jak ówczesna kadra Węgrów. „Złota jedenastka”, jak dumnie ją nazwano, prezentowała się na arenie międzynarodowej niesamowicie dobrze. To ona, w rozgrywanym 25 listopada 1953 roku meczu towarzyskim, pokonała Anglików 6:3 na ich terenie, zostając tym samym pierwszą drużyną spoza Wysp Brytyjskich, która pokonała Synów Albionu grających w roli gospodarza. To ona zdobyła również złoty medal Igrzysk Olimpijskich w 1952 roku. Pokonali tam kolejno: Rumunię (2:1), Włochów (3:0), Turcję (7:1), Szwecję (6:0!) i Jugosławię (2:0). To właśnie po tym turnieju do Węgrów przylgnęło miano „Złotej jedenastki”, które nadali jej dziennikarze francuscy.

Tuż przed mistrzostwami świata Węgrzy ponownie zmierzyli się z Anglikami, tym razem na własnym terenie – w Budapeszcie. Po raz kolejny udowodnili, że są nieosiągalni dla innych rywali, rozbijając gości 7:1, co do dziś stanowi najwyższą porażkę w historii angielskiej reprezentacji. Był to ich 28. rozegrany mecz bez porażki z rzędu. Ta ostatnia przytrafiła im się ponad 4 lata wcześniej, 14 maja 1950 roku, w towarzyskim spotkaniu z Austrią, zakończonym wynikiem 3:5. Trudno dziwić się więc przewidywaniom dziennikarzy, kibiców, ekspertów itd., którzy już przed turniejem zawieszali na szyi Węgrów złote medale. Cztery lata wcześniej zwycięzcami , jeszcze przed finałem, obwołano Brazylijczyków, którzy jednak zostali pokonani przez Urugwaj. Tym razem jednak wydawało się, że historia nie ma prawa się powtórzyć.

Nikt w nich nie wierzył – uwierzyli oni sami

Kilka tygodni przed mistrzostwami świata rozgrywano finał mistrzostw Niemiec, w którym faworyzowane Kaiserslautern zostało rozbite przez Hannover 96. Na stadionie znajdował się selekcjoner niemieckiej kadry, Sepp Herberger. Jak możemy przeczytać w książce „Tor!” Urlicha Hessego: „»Her-ber-ger! Her-ber-ger!« krzyczało wielu spośród 76 tysięcy kibiców (…). Nie fetowali, go, szydzili z niego.(…) Publiczność skandowała nazwisko Herbergera, aż ten nie wstał z miejsca, by zostać koszmarnie wygwizdanym”. To była jawna i oczywista krytyka jego powołań do kadry.

W składzie Kaiserslautern grali wtedy między innymi Fritz Watler, Horst Eckel czy Werner Liebrich. Selekcjoner postanowił im jednak – pomimo opinii kibiców i gazet – zaufać. Podobnie, jak zaufał Helmutowi Rahnowi, którego ściągnął z Ameryki Południowej, gdzie ten – wraz ze swoim klubem – przebywał na tournée. Wiedział, że Rahna, zawsze wesołego i dowcipnego będzie potrzebować cała drużyna, a szczególnie jeden z jej członków – Fritz Walter. Czołowa postać niemieckiej reprezentacji dawał się bardzo łatwo wyprowadzić z równowagi i to Rahn miał być człowiekiem, który będzie temu zapobiegać.

Turniej reprezentacja RFN rozpoczęła dobrze – Niemcy pokonali 4:1 Turków i wiedzieli, że pozostaną w turnieju (mimo, że w grupie mieli jeszcze Koreę Południową i Węgrów, to grać mieli tylko z tymi drugimi). Przyszedł czas na pierwsze starcie ze „Złotą jedenastką”. Do dziś snuje się teorie, że Herberger wystawił przeciwko reprezentacji Węgier skład rezerwowy przewidując rozwój wypadków, a więc i finał, który miał przejść do historii. Czy tak było? Prawdopodobnie nie, a słabsza jedenastka była spowodowana perspektywą gry barażowego meczu z… Turcją (nieco skomplikowane, prawda?). Niezaprzeczalnym faktem pozostaje, że Niemcy przegrali to spotkanie aż 3:8, co tylko potwierdziło, jak świetnym zespołem dysponują Madziarzy. Po tym spotkaniu trener Niemców – ten sam, którego za niedługo wszyscy w kraju mieli nosić na rękach – otrzymał wiele obraźliwych listów, często zawierających pogróżki.

Jeśli chodzi o mecz barażowy z Turcją – wypoczęci piłkarze Republiki Federalnej Niemiec wygrali 7:2 i mogli w spokoju przygotowywać się do spotkania ćwierćfinałowego z Jugosławią. Zwyciężyli w nim 2:0, a w tym samym czasie Węgrzy pokonali Brazylię 4:2. W meczu późniejszych wicemistrzów świata nie brał udziału Ferenc Puskás, który w grupowym meczu z Niemcami nabawił się urazu kostki po faulu Wernera Liebricha. Do tego zresztą jeszcze wrócimy. Mimo zwycięstwa w ćwierćfinale Herberger zdecydował się na zmianę w zespole. Na prawym skrzydle ustawił Rahna, a Josef Pospisal zastąpił Fritza Labanda. W takim składzie reprezentacji RFN zagrali dwa mecze – półfinałowy z Austrią (pewne zwycięstwo 6:1, w tym samym czasie Węgrzy wygrali po dogrywce z Urugwajem 4:2) i finałowy. W takim składzie przeszli do historii.

Zra(h)nieni Węgrzy i ponadczasowy komentarz

Są takie mecze, które kreują legendy. Jednym z nich z pewnością jest finał MŚ 1954. Każdy z zawodników reprezentacji Niemiec – począwszy od stojącego w bramce Toniego Turka, a kończąc na Ottmarze Walterze – został narodowym bohaterem. Do historii przeszli jednak nie tylko oni i siedzący na ławce Sepp Herberger. Zapisał się w niej również skromny komentator radiowy – Herbert Zimmerman. Ale po kolei…

4 lipca 1954 na murawę Wankdorfstadionu wybiegły dwie jedenastki. Ta złota – najeżona największymi gwiazdami tamtych czasów, takimi jak Puskas, Czibor, Hidegkuti czy Grosics – oraz ta, która miała zostać „srebrną” – bo nikt przed tym finałem nie sądził, że stać ją na zdobycie medalu z cenniejszego kruszcu. O godzinie 17:00 arbiter główny tego spotkania, Anglik William Ling, dał znak do rozpoczęcia spektaklu, który miał porwać 62,500 tysiąca widzów na trybunach oraz wiele więcej osób przy odbiornikach radiowych. Wszystko zaczęło się po myśli Węgrów – już w 6. minucie na prowadzenie wyprowadził ich Ferenc Puskás, a dwie minuty później wynik podwyższył Zoltán Czibor.

Każdy zawodnik w takiej sytuacji – mając również w pamięci mecz rozegrany w grupie przeciwko tym samym rywalom – spuściłby głowę i pogodził się z porażką. Każdy, ale nie Max Morlock. On ustawił piłkę w kole środkowym i powiedział (kierując te słowa do Fritza Waltera): „To teraz im pokażemy!”. Kilka minut później sam postanowił udowodnić prawdziwość swych słów – już w 10. minucie zdobył bramkę kontaktową.
W tym momencie Herbert Zimmerman, będąc dość ostrożnym, wyszeptał tylko: „Dzięki Bogu nie jest już 0:2.”. Minęło zaledwie osiem minut i Helmut Rahn wyrównał. Niemcy wracali do gry, a Zimmerman powoli wsiąkał w ten mecz i dawał się porwać emocjom.

W 25. minucie Toni Turek obronił strzał Hidegkutiego, a fani słuchający transmisji radiowej usłyszeli, że jest on „piłkarskim bogiem”. Jednak to tuż przed końcem meczu padły słowa, które miały przejść do historii. W pierwszej kolejności do historii przeszedł gol Rahna – drugi w tym meczu – który wyprowadził Niemców na prowadzenie. Schäfer zacentrował piłkę w pole karne. Skoczyli do niej Lantos i Ottmar Walter. Węgrowi udało się ją wybić, ale ta spadła pod nogi prawoskrzydłowego reprezentacji Niemiec. Rahn zamarkował strzał prawą nogą, obrócił się i uderzył lewą. Kilka chwil później całe Niemcy Zachodnie wpadły w ekstazę. „Rahn schiesst… Tor! Tor! Tor! Tor!” poniosło się z radioodbiorników w wielu domach. Zimmermann nie mógł uwierzyć w to co widzi, dając się ponieść emocjom wykrzyczał słowa, które do dziś zna prawdopodobnie każdy mieszkaniec Germanii: „Niemcy prowadzą 3:2, nazwijcie mnie wściekłym, nazwijcie mnie szalonym!”.

Węgrzy próbowali wyrównać. Udało im się nawet zdobyć bramkę, ale sędzia liniowy uznał, że Puskás znajdował się na spalonym. To jedna z wielu kontrowersji towarzyszących temu spotkaniu. Swoją okazję miał jeszcze Czibor, ale jego strzał z siedmiu metrów sparował Turek. Niemcy wygrali. Żadna wcześniejsza, ani późniejsza drużyna grająca w narodowych barwach, czy to Niemiec Zachodnich, czy Niemiec po zjednoczeniu, nie była słynniejsza. I prawdopodobnie żadna nie będzie. Ten mecz wykreował legendy, mit, którego nic nie jest w stanie „zarysować”. Komentarz Zimmermanna został później wydany na płytach, a dziś można go bez problemu znaleźć w Internecie. Bez niego – podobnie jak bez goli Morlocka i Rahna – ta legenda nie byłaby tak piękną.

Cud nie do końca wyjaśniony

To dość symboliczne, że mecz ten nazwano „cudem”. Cuda często niosą za sobą wielu wątpiących, którzy próbują obalić ich mistyczną naturę. Tu – począwszy od roku 1954 do dziś – nie jest inaczej. Jak tłumaczono niespodziewaną wiktorię Niemców?

Wspomniałem już o teorii, zgodnie z którą Herberger w meczu grupowym z Węgrami wystawił jedenastką słabszą, by – w kontekście ewentualnego finału móc zaskoczyć rywali. Ma ona zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników, ale najrozsądniejsze wydaje się tłumaczenie (również wspomniane) o odpoczynku przed barażem z Turkami. Jak zauważa jednak w Ulrich Hesse w „Torze!” Węgrzy kompletnie nie byli zainteresowani rywalem. Nie wiedzieli m.in., że Rahn biega po boisku równie swobodnie (o ile nie bardziej), co Hidegkuti. Niemcy z kolei odrobili swoją lekcję – dwa tygodnie przed mistrzostwami świata obejrzeli nagranie ze wspomnianego już meczu Anglia – Węgry. To pozwoliło im dostrzec błędy w taktyce rywali.

Również pogoda sprzyjała reprezentantom Niemiec Zachodnich. W dniu finału padał deszcz, boisko było więc śliskie i nasiąknięte wodą. Wydawać by się mogło, że warunki zawsze są jednakowe dla wszystkich. Tym razem jednak przewagę mieli „outsiderzy” – Adi Dassler (założyciel i właściciel firmy Adidas) przygotowywał buty dla zespołu. Na finał dodał do nich nowinkę – wykręcane korki. Gdy murawa stawała się coraz bardziej grząska, Dassler po prostu wkręcił zawodnikom dłuższe korki. Warto dodać, że wraz z Herbergerem sprawdzali oni każde boisko (często kilka tygodni przed spotkaniem), na którym grać miała reprezentacja RFN. Dobrze wiedzieli więc, jak będzie wyglądać murawa, na której zostanie rozegrany mecz finałowy w danych warunkach pogodowych.

Oczywiście nie mogło się obyć bez zarzutów ze strony Węgrów. Pierwszy, to kontuzja Puskása, o której już pisałem. Faworyci oskarżyli Niemców o spowodowanie jej z pełną premedytacją, by uniemożliwić największej gwieździe reprezentacji grę na pełnych obrotach w kolejnych fazach turnieju. Wiele mówiło się o tym, że w dniu finału Puskás nie był w pełni sił i grał na własne żądanie, a jego niedyspozycja była wyraźnie widoczna. Nie wydaje się jednak, by było to zgodne z prawdą. Strzelił on przecież pierwszą bramkę, a pod koniec meczu (prawdopodobnie będąc dość zmęczonym) dołożył drugą, której nie zaliczono mu przez wskazanie bocznego arbitra, który dopatrzył się spalonego – zresztą kolejnej kontrowersji, na której skupiono się na Węgrzech.

Najpoważniejszym zarzutem wobec Niemców była gra na dopingu. Kilku ich reprezentantów (m.in. Rahn i Morlock) po turnieju zachorowało na żółtaczkę. Pierwszy zarzuty o stosowanie niedozwolonych substancji wysunął – jakżeby inaczej – Ferenc Puskás. Rahn twierdził, że on i jego partnerzy z zespołu zarazili się przez „brudną strzykawkę”, choć zdaniem Hessego bardziej prawdopodobną wersją wydarzeń jest ta, według której bohater finałowego meczu przywiózł chorobę na zgrupowanie kadry z tournee po Ameryce Południowej. Puskás ostatecznie wycofał swoje oskarżenia. Później przeprowadzono na ten temat wiele badań, a jedne z nich – przeprowadzone przez uniwersytet w Lipsku w 2010 roku – twierdzą, że członkowie kadry RFN mieli wstrzykiwaną przed meczami metamfetaminę, choć oni sami byli przekonani, że dostają dożylnie witaminę C.

Nie da się jednoznacznie stwierdzić, dlaczego Niemcy wygrali. Być może to przez umiejętności z domieszką szczęścia (Węgrzy kilka razy trafili w obramowanie bramki), być może w grę faktycznie wchodził doping. Możemy też zakładać, że pomogły im korki, które dał im Adi Dassler. Możliwe, że w grę wchodziły wszystkie te elementy naraz. To już nieważne. Tamci zawodnicy i ich trener przeszli do historii (na podstawie tego meczu nakręcono nawet film!). A wraz z nimi cała niemiecka piłka.

 SEBASTIAN WARZECHA

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...