Futbol od zawsze naznaczony jest niezwykle skrajnymi emocjami. To, co jednych wprawia w niezwykłą euforię, innym niesie gorycz porażki. Jest to wpisane w historię tego sportu i powszechnie akceptowane. Nikt jednak o zdrowych zmysłach nie zaakceptuje wydarzeń, do których doszło 4 maja 1949, w dniu, w którym umarł futbol włoski futbol. A wszystko to za sprawą Grande Torino.
Byli nazywani „Grande Torino” czyli „Wielkie Torino”. Określenie to na pewno nie było nadane na wyrost. Drużyna grała futbol nadzwyczajny, nieosiągalny dla innych klubowych zespołów, co zaowocowało czterema mistrzowskimi tytułami zdobytymi z rzędu (1943, 1946-1948). Aby przywdziać bordową koszulkę „Byków” nie wystarczyło być tylko genialnym piłkarzem, każdy z graczy posiadał ogromną pasję, wolę zwycięstwa i ducha poświęcenia. Były to trzy podstawowe filary drużyny Torino. Najsławniejszymi zawodnikami tej drużyny byli: Mario Rigamonti, Valentino Mazzola i Guglielmo Gabetto.
Historia Grande Torino
Ich droga na szczyt rozpoczęła się w sezonie 1941/1942, kiedy to na finiszu sezonu musieli uznać jedynie wyższość Romy, jednak rok później mogli już cieszyć się z mistrzostwa kraju. W wyniku działań wojennych rozgrywek 43/44 oraz 44/45 nie rozegrano. Zwycięstwo w pierwszym powojennym sezonie 1945/1946, śmiało można uznać zatem za obronę tytułu.
Kolejny sezon to już całkowita dominacja złotej generacji z Turynu. Ligę zakończyli z dziesięciopunktową przewagą (obowiązywała punktacja 2-1-0), oraz 104. strzelonymi bramkami w 38. meczach! Ich wyższość widoczna była również podczas spotkań reprezentacji. W trakcie spotkania Włochy – Węgry, który odbył się 11 maja 1947 roku, aż 10 piłkarzy podstawowego składu „Squadra Azzurra” grała właśnie w drużynie „Byków”. Na ławce rezerwowych tamtego dnia, był jeszcze bramkarz Valerio Bacigalupo i istnieje duże prawdopodobieństwo, że usiadł na niej, tylko po to, by do końca nie kompromitować pozostałych drużyn z tego kraju.
Do legendy przeszedł ich mecz z Romą, kiedy to przegrywając do przerwy 0:1, na drugą połowę wyszli tak zdeterminowani, że rozbili rywala 7:1. W tym samym sezonie (1947/1948) pokonali też drużynę Alessandria Calcio aż 10:0. Sezon ten skończyli ze 125. zdobytymi bramkami!
W tamtych czasach Torino było jednym z niewielu zespołów, który podróżował na mecze samolotem. Takiemu obrotowi spraw sprzeciwiało się większość graczy. Zarząd jednak był nieugięty, twierdząc, że loty pozwalają znacznie obniżyć zmęczenie zawodników przed spotkaniem.
Jako że europejskie puchary jeszcze nie istniały, aby mierzyć się z drużynami z innych lig, trzeba było rozgrywać spotkania towarzyskie. I na taki właśnie mecz ekipa „Grande Torino” została zaproszona do Lizbony. Było to pożegnalny mecz kapitana portugalskiej jedenastki – Francisco „Chico” Ferreiry, który przy był znajomym Mazzoli. Spotkanie rozegrano 3 maja 1949 roku, a Benfica zwyciężyła je 4:3. Były to ostatnie chwile na boisku w ich życiach.
Katastrofa lotnicza na wzgórzu Superga
Dzień później dwuletni samolot włoskiego towarzystwa A.L.I. wystartował z Lizbony o godzinie 9:52, rozpoczynając rejs do Turynu. Na pokładzie znajdowało się 27 pasażerów i czteroosobowa załoga. W dzisiejszych czasach, pokonanie trasy z Lizbony do Turynu odrzutowcem zajęłoby godzinę, jednak trójsilnikowej maszynie w 1949 roku, tylko pierwsza partia lotu do Barcelony – w celu zatankowania paliwa – zajęła ponad 3 godziny – zakończyła się o 13:15 czasu lokalnego.
Przelatując nad Savoną, piloci maszyny połączyli się z kontrolerami z lotniska w Turynie. Widoczność była wtedy fatalna. Niski pułap chmur oraz rzęsisty deszcz i gęsta mgła tylko utrudniały pracę lotnikom. Była to godzina 16:41.
Około 17:04 w momencie, gdy maszyna zniżała lot, nastąpiło zderzenie z murami bazyliki znajdującej się na wzgórzu Superga (675 m n.p.m). Z przebywających na pokładzie nie ocalał nikt. Z piłkarzy Grande Torino pozostali jedynie Sauro Toma, który nie poleciał do Lizbony z powodu kontuzji oraz rezerwowy bramkarz Renato Gandolfi.
Toma tak wspomina tragiczne chwile:
W tym dniu byłem na naszym stadionie Filadelfia na rehabilitacji. Wróciłem do domu i zobaczyłem około 30 – 40 osób zgromadzonych przed moim domem. Jedną z nich, był znajomy, wziął mnie za rękę i powiedział, co się stało. To był okropny dzień – padał deszcz i śnieg. Rzuciliśmy się do Superga i ludzie wielkim strumieniem pobiegli w dół ze łzami w oczach. Gdy przybyliśmy na miejsce, zobaczył mnie prezes Novo i wziął mnie na bok i nie pozwolił mi iść dalej. On nie chciał, żebym widział szczątki moich kolegów, przyjaciół.
Jeszcze 6 godzin po tragedii nad Turynem górowało pulsujący bladoczerwony ogień. Ciszę przerywał stuk młotów pneumatycznych. Makabryczne przeżycie.
W pogrzebie, który rozpoczął się wymarszem ze stadionu przy Via Filadelfia, wzięło udział kilkaset tysięcy osób, a drugie tyle zgromadziło się na trasie konduktu. W miejscu katastrofy wmurowano tablicę z nazwiskami ofiar. Obok bazyliki na górze Superga utworzono muzeum pamięci „Il Grande Torino”.
Po katastrofie do końca ligi pozostawały jeszcze cztery kolejki. Działacze i piłkarze Milanu (bezpośredni rywal w walce o zwycięstwo) zaapelowali do federacji piłkarskiej o przyznanie tytułu mistrza Włoch Torino, nikt nie wyraził sprzeciwu. W tych czterech meczach drużyna z Turynu wystawiła juniorów, zresztą tak samo postąpili ich rywale (Genoa, Palermo, Fiorentina i Sampdoria). Najtragiczniejszy sezon w Serie A dobiegł końca.
W dwa tygodnie po katastrofie reprezentacja grała towarzyski mecz z Austrią. Na trybunach wielka manifestacja poparcia dla Torino – a na boisko drużyny wyprowadził 6-letni syn wielkiego Valentino, Sandro Mazzola.
Sezon później scudetto zdobył już Juventus , a Torino rozpoczęło marsz w dół, który zakończył się spadkiem do Serie B (1959). Co prawda w roku 1976 zostali jeszcze mistrzami Włoch, jednak do wielkich sukcesów poprzedników, tak naprawdę nigdy już nie nawiązali.
Smutnym podsumowaniem tej historii jest przypadek niejakiego Pierluigi (Gigi) Meroniego, który w sezonie 1963/64 roku trafił do Torino z Genoi. Ten znakomicie zapowiadający się prawoskrzydłowy, będący nadzieją „Byków” na lepsze dni, zginął pod kołami dwóch samochodów. Paradoksem jest to, że dokładnie tak samo nazywał się pilot feralnego samolotu, który rozbił się w 1949 roku z piłkarzami turyńskiego klubu…
Bohaterowie zawsze będą nieśmiertelni w oczach tych, którzy w nich wierzą… Indro Montanelli – włoski eseista, dziennikarz
- Dreszczowiec we Florencji, czyli Włochy – Hiszpania 1934
- Czas Rivy – mistrzowskie Cagliari roku 1970
- Alessandro Nesta – elegancki włoski profesor
- Gennaro Gattuso – wojownik
- Filippo Inzaghi – napastnik, którego kochały gole
DAMIAN BEDNARZ