Każdy kiedyś kochał Lyon

Czas czytania: 5 m.
0
(0)

Nie jest najlepszym klubem we Francji. Nie jest najlepszym klubem nawet we Francji wschodniej czy południowej. Został zarejestrowany dopiero w 1950 roku, a ich gwiazdy wykupił Real Madryt. Co jest zatem w tym klubie? I co tkwi w mieście Lyon, który jeszcze przed dekadą słynął raczej z Bazyliki Notre-Dame de Fourvière albo muzeum braci Lumière?

Kiedyś kameralne mecze w Ligue 2, 250 tysięcy franków budżetu. Dzisiaj siedem tytułów mistrza Francji (wszystkie zdobyte z rzędu), 150 mln budżetu, udział w półfinale Ligi Mistrzów oraz, kto wie, może najważniejsze – kilkunastu piłkarzy, których identyfikacji z Olympique Lyon może zazdrościć świat.

Z wizytą w lwim mieście

Siedziba klubu przy Avenue Jean-Jaurès nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia. Bywalcy najbardziej „piłkarskich” europejskich miast to potwierdzą, bo do Madrytu czy Mediolanu tak naprawdę nie ma porównania. Spotkanie akredytowanej grupy z Bernardem Lacombe ma odbyć się w środku. Pełna wdzięku Pani recepcjonistka z charakterystycznym dla Rodanu akcentem mówi, że na Pana Bernarda należy chwilkę poczekać. Zatem jest moment, żeby obejrzeć sobie klubową gablotę. Tutaj też szału nie ma. Wzrok podążający od lewej do prawej widzi dokładnie dziewiętnaście oficjalnych trofeów francuskiego futbolu. Reszta to patery i okazjonalne medale za jakieś turnieje w różnych częściach kraju. „Pan Lacombe już na Was czeka”. Po krótkiej odprawie weszliśmy do sali urządzonej nader skromnie. Ściany udekorowane w barwy biało-czerwono-niebieskie nie dały zapomnieć, gdzie teraz jesteśmy. Lacombe wręczył nam wizytówkę z napisem „Conseiller du President Bernard Lacombe”. Od razu na myśl przychodzi, że Lacombe i Aulas muszą być w dobrej komitywie. Bo Lacombe jako „Special Advisor” to symbol starej epoki.

Samo spotkanie – nic szczególnego. Jeśli ktoś perfekcyjnie nie zna francuskiego… Sam Lacombe wyglądał, jakby nie spał trzy dni, jednak mimo to był w dobrym humorze, bo co kilka zdań uśmiechał się szeroko.

Popołudnie spędzone w Lyonie – ośrodku nauki i kultury – sprawiło, że można było zauroczyć się w historii klubu. Zawsze tak mam, kiedy klub znany do tej pory z telewizji i sportowych gazet jest dla mnie na wyciągnięcie ręki.

Wielkie transfery

Super było spotkać się z człowiekiem, który „załatwił” dla Lyonu największe transfery. Najpierw Lacombe brylował na boisku obok Chiesy i di Nallo. Nie dość, że stał się legendą, zadbał też o teraźniejszość Olympique Lyon.

Wielkim przedsięwzięciem było ściągnięcie Sonny’ego Andersona z FC Barcelony. Ten nie mieścił się w składzie Dumy Katalonii, więc zadzwonił do niego Lacombe. Zapewnił Brazylijczyka, że wszyscy są zdeterminowani, aby przyszedł do Lyonu. Od razu zastrzegł, że Lyon to nie Real Madryt i nie dadzą mu aż tak wielkich pieniędzy. „Drużyna będzie grała dla Ciebie” – usłyszał Sonny Anderson. Gwiazda, owszem, do klubu zawitała, ale na „dzień dobry” przytrafiła się kontuzja mięśnia czworogłowego. Zatem trzeba było przelać 20 mln dolarów za piłkarza, który ledwo się porusza. Potem było już tylko lepiej. Dwa tytuły króla strzelców, dwanaście bramek w pierwszych trzynastu meczach Ligue 1. Anderson był pierwszym „wielkim” w nowej epoce Olympique.

Następny był Mahamadou Diarra, którym Lacombe zachwycił się podczas turnieju Pucharu Narodów Afryki. Malijczyk już wtedy był wschodzącą gwiazdą afrykańskiego futbolu, w dodatku prowadził go polski trener – Henryk Kasperczak. Polak, będący w bardzo dobrej komitywie z ówczesnym trenerem Olympique Lyon, zachwalał swoją gwiazdę. Diarra grał znakomicie. Lacombe pojechał do holenderskiego Arnhem obejrzeć mecz Vitesse, gdzie Malijczyk grał. Zszokowany szkoleniowiec ze zdumieniem patrzył, jak jego ulubieniec przez pół godziny… nie może dotknąć piłki. I tak Mahmadou Diarra po przybyciu do Rodanu stał się gwiazdą.

Właściciel londyńskiej Chelsea musiał zapłacić 37 mln euro za Michaela Essiena, który jeszcze niedawno kopał sobie piłkę w małej Bastii. Ma się to oko, prawda?

Nowobogaccy

Prezydent klubu, Jean Michel Aulas, z małego piłkarskiego klubu uczynił nie tylko potęgę, ale dobrze prosperującą firmę, dzięki której w Lyonie nie musieli drżeć przed jutrem. Najpierw OL dostał od miasta trzy mln euro przy budżecie wynoszącym dwa i pół mln euro. Jednak przełomowy moment to negocjacje z jednym z gigantów francuskiego przemysłu spożywczego. Osiem mln euro otrzymywane co sezon dały drugi oddech. Aulas wytrzymał, twardo negocjując.

Środowisko francuskie było zdominowane przez postać Bernarda Tapie, dlatego Aulasa traktowano z ogromną rezerwą. Struktury francuskich klubów piłkarskich były przestarzałe. Aulasowi być może zazdroszczono, jednak traktowano go jak biedaka, który dzięki szczęściu dostał się na salony. Aulas zaburzył hierarchię. Trzeba mu oddać, że w przeciwieństwie do stałych bywalców jego wizja była iście nowatorska. Potraktował klub jako przedsiębiorstwo. Wkroczył na salony z hasłem „OL Europe”.

Dzisiaj budżet klubu to około 100 mln euro. Ciężko rywalizować z AS Monaco i PSG. Z wiadomych przyczyn.

Zbudowanie potęgi na drużynie na miarę Liverpoolu czy Juventusu uniemożliwiły wysokie podatki oraz ogromne ubezpieczenia społeczne, które uiszczać musi klub piłkarski we Francji. Piłkarzy można było kupować po kilka mln euro, potem drugie tyle przelewać do odpowiednich instytucji publicznych.

Mamadou Diarra odszedł do Realu Madryt za 26 mln euro, co nie było podyktowane kryzysem w Lyonie. Raczej tym, że wcześniej już wspomniany Malijczyk zarabiał 300 tysięcy euro miesięcznie… brutto. W Hiszpanii Diarra nie miał przeczucia, że płaci haracz. To samo tyczyło się Maloudy, Tiago, Wiltorda, Abidala i reszty piłkarzy, która w barwach Olympique Lyon zachwycała Europę.

Polskie ślady

W latach 2002-2009 mało który polski piłkarz mógłby dostąpić zaszczytu gry w Olympique Lyon. Może jakiś bramkarz, może jakiś piłkarz z pola, będący akurat w życiowej formie. Dzisiaj jest już zdecydowanie lepiej, bo Grzegorz Krychowiak pokręcił nosem na ofertę z Rodanu i wybrał Andaluzję i FC Sevilla.

Swego czasu w Lyonie było głośno o chęci zatrudnienia na stanowisku szkoleniowca Henryka Kasperczaka. Ostatecznie posadę otrzymał Paul Le Guen.

Przez prawie siedem lat (lato 1995 – zima 2002) barwy Lyonu reprezentował Jacek Bąk. Za transferem stały dwie osoby. Oczywiście Bernard Lacombe oraz „ambasador” polskiej piłki we Francji – Tadeusz Fogiel. Bąk był obserwowany podczas gry w Lechu Poznań oraz młodzieżowej reprezentacji Polski. Nasz rodak zdecydowanie imponował warunkami fizycznymi, w dodatku specjalnie drogi nie był ze względu na grę w polskiej lidze. Jeśli dodamy fakt, że Jacek Bąk miał wtedy 22 lata, fakt transferu już nie dziwi. Bąk przyjechał w 1995 roku na obóz OL w Font Romeu na zaproszenie trenera Guya Stephane. Do Langwedocji przyjechali też szefowie Lecha Poznań i targu dobito. Nie wszystkie pieniądze trafiły na konto Kolejorza; część trafiła na konto niejakiego Ryszarda Górki.

Bąk musiał zastąpić Bruno Ngotty’ego, który już spakowany czekał na samolot do Paryża. Za kadencji trenera Stephane polskiemu obrońcy nie szło najlepiej. Już na początku stłukł udo, a zaniedbana kontuzja sprawiła, że walczył z urazem przez kilka miesięcy. Dopiero za czasów Lacombe’a Bąk stał się istotną postacią, grając chociażby w europejskich pucharach, strzelając bramki golkiperom Blackburn Rovers czy Interu Mediolan. Trener wystawił go na skrzydle (!) i nie uczynił tego pierwszy raz. Jacek Bąk miał wtedy w sobie na tyle buty, że odważył się skrytykować trenera za to, że tak go przesuwa na boisku. Lacombe nie obrażał się, a nawet chwalił swojego zawodnika za wszechstronność, z resztą tak swoje decyzje zawsze tłumaczył.

Koniec Bąka w Olympique Lyon nastąpił wraz z przyjściem trenera Jacquesa Santiniego. Polak u nowego trenera był środkowym obrońcą numer pięć. Z nowym szkoleniowcem bardzo się kłócił. Przez pół roku zagrał tylko w jednym meczu ligi francuskiej, w którym strzelił gola Bastii. Mimo rozegrania tylko jednego meczu, Bąkowi przypisano tytuł i wysłano medal za zdobycie pierwszego w historii klubu mistrzostwa Francji. Z samym Edmilsonem ciężko było walczyć.

O zainteresowaniu Lyonu swego czasu wspominał Bogusław Wyparło, który miał być zmiennikiem Gregory’ego Coupet. W ataku mógł grać Andrzej Juskowiak. ŚP. Adam Ledwoń nie przeszedł w Rodanie testów w 1997 roku.

KAMIL ROGÓLSKI

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

“Nie poddawaj się! Lukas Podolski. Dlaczego talent to zaledwie początek” – recenzja

Autobiografie piłkarzy, którzy jeszcze nie zakończyli jeszcze kariery, budzą kontrowersje. Nie można bowiem w takiej książce stworzyć pełnego obrazu danej osoby. Jednym z takich...

Resovia vs. Stal – reminiscencje po derbach Rzeszowa

12 kwietnia 2024 roku Retro Futbol gościło na wyjątkowym wydarzeniu. Były nim 92. derby Rzeszowa rozegrane w ramach 27. kolejki Fortuna 1. Ligi. Całe...

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.