Grubo ponad 1100 rozegranych meczów w karierze, dziesięć wywalczonych mistrzostw Włoch z Juventusem, podbity rekord Paolo Maldiniego w liczbie występów w Serie A i zdobyty Puchar Świata ze Squadrą Azzurra na niemieckim mundialu. Gianluigi Buffon był człowiekiem sukcesu. Na zewnątrz się uśmiechał, ale wewnątrz toczył walkę z samym sobą. Włoch w książce „Sztuka upadania” odsłonił kulisy swoich zmagań z depresją i udowodnił, że nie ma niczego wstydliwego w upadkach. Dowiedz się, jak „Gigi” przezwyciężył problemy zarówno na boisku, jak i poza nim. To nie jest wyidealizowany portret legendarnego bramkarza, ale szczere spojrzenie na człowieka, który podniósł się w życiu więcej razy niż upadł. Jego autobiografia ukaże się nakładem Wydawnictwa SQN 11 czerwca.
Zamów książkę w przedsprzedaży „Gianluigi Buffon. Sztuka upadania” na LaBotiga.pl: https://bit.ly/retro-buffon
– rabat od ceny okładkowej
– wysyłka jeszcze przed premierą – czytasz jako pierwszy!
– edycja kolekcjonerska z niebieską okładką i barwionymi brzegami
– atrakcyjne pakiety z innymi książkami piłkarskimi i gadżetami dla kibiców calcio
Fragment książki:
W czasach gry w młodzieżówce poznałem mojego pierwszego, i jak się później okazało, jedynego agenta. Byłem na turnieju w Viareggio razem z innym bramkarzem Parmy i w pewnym momencie wśród publiczności zauważyłem znajomą twarz.
Silvano Martina grał w przeszłości jako bramkarz między innymi w Genoi i Torino. Między słupkami był prawdziwym kotem. Powiedziano mu: „Przyjrzyj się bramkarzowi Parmy, jest naprawdę dobry; zaopiekuj się nim”. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, że przyjechał tam właśnie z mojego powodu.
W pewnym momencie zszedł z trybuny w miejsce, gdzie rozgrzewałem się razem z drugim bramkarzem Primavery. Nie mieliśmy jeszcze na sobie strojów meczowych, można więc nas było z łatwością pomylić z resztą piłkarzy, ale jako że obaj byliśmy wyżsi niż reszta, uważny obserwator mógł domyślić się, że to my jesteśmy bramkarzami. Obdarzony „świetną intuicją” Martina totalnie mnie zignorował, podszedł do tego drugiego i zapytał: „Jesteś bramkarzem Parmy, prawda?”. On zaś: „Tak, ale rezerwowym. Pierwszym jest tamten” – po czym wskazał na mnie. W ten sposób, po tym drobnym nieporozumieniu, nawiązaliśmy relację. Martina jest najbardziej naiwnym człowiekiem, jakiego znam: prostolinijnym, bezpośrednim i szczerym. Kiedy podałem mu dłoń po raz pierwszy, w jego delikatnym uścisku poczułem ślady po ranach i niewielkich odciskach charakterystycznych dla każdego prawdziwego golkipera.
Na początku sezonu 1995/96 doprowadziłem się do porządku, zacząłem respektować zasady, bardzo sumiennie podchodziłem do każdego treningu i maksymalnie ograniczyłem żarty i riposty pod adresem trenera. Pewnego listopadowego dnia Bucci doznał kontuzji. W normalnych warunkach oznaczałoby to, że w bramce zastąpiłby go Alessandro Nista, genialny golkiper, z którym przyjaźnię się do dzisiaj i który po zakończeniu kariery został świetnym trenerem bramkarzy (przez jakiś czas trenował również mnie). Ale wtedy miał pewne problemy, przechodził przez trudny okres w życiu, a moja forma na treningach przekonała Scalę do tego, by dać zadebiutować trzeciemu bramkarzowi, czyli mnie. Był tylko jeden drobiazg: mierzyliśmy się z Milanem, jednym z zespołów ze ścisłej czołówki, w tamtym czasie również wicemistrzem Europy. Nieświadomość jego potęgi pomogła mi do tego stopnia, że zaskoczyłem nawet swoich kolegów z drużyny. Kiedy tylko wsiadłem do autokaru, zająłem miejsce, zaciągnąłem zasłonę na oknie i zasnąłem. Przespałem całą trasę. W pewnym momencie poczułem, że ktoś próbuje mnie obudzić: „Hej, Gigi, niedługo wychodzimy na boisko”. Do samego wyjścia z tunelu prowadzącego na murawę pozostawałem dobrze skoncentrowany i nie do końca dowierzałem w to, co się właśnie miało wydarzyć.
Miałem zadebiutować w oficjalnym meczu Serie A. W porównaniu z dzisiejszym światem futbolu były to zupełnie inne czasy. Paradoksalnie 1995 rok bardziej przypominał lata 60. niż pierwszą dekadę XXI wieku. Pamiętam do dziś silny zapach olejku kamforowego, którego używało wówczas wielu zawodników, rozchodzący się w korytarzu prowadzącym na boisko. Stosowano go dla rozluźnienia mięśni. Koszulki, które nosiliśmy, nie zawsze były we właściwym rozmiarze – zdarzało się, że ktoś miał na sobie elkę, a powinien nosić emkę, i niemal topił się w za dużym trykocie.
Pamiętam też nieprawdopodobny zgiełk na stadionie; kiedy spiker wyczytywał nasze nazwiska, mury dosłownie się trzęsły. Buffon, Mussi, Benarrivo, Fernando Couto, Sensini…
Spotkanie piłkarzy Milanu na żywo zrobiło na mnie duże wrażenie. Znasz to uczucie, kiedy zastanawiasz się, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy też jeszcze się nie obudziłeś? Weah, Maldini, ich bramkarz Sebastiano Rossi, wysoki jak wieża, niemal sięgający głową sufitu tunelu, a oprócz tego Boban, Baresi, Costacurta, Roby Baggio.
Patrząc na zawodników, których do tej pory podziwiałem na ekranie telewizora, zacząłem czuć delikatną tremę. To właśnie tam miało wydarzyć się coś, czego nigdy nie zapomnę. W pewnym momencie Paolo Maldini zmierzył mnie wzrokiem. Spojrzałem mu w oczy, sądząc, że pewnie patrzy na kogoś za mną, tymczasem okazało się, iż chodziło mu właśnie o mnie. Uśmiechnął się do mnie, po czym podszedł i poklepał po plecach. Kiedy po wielu latach przypominam sobie tamten uśmiech, zdaję sobie sprawę, że choć był to tylko drobny gest w tunelu prowadzącym do boiskowego debiutu, to uważność i ludzkie podejście najlepszego bocznego obrońcy na świecie dodały mi odwagi. Myślę, że widział we mnie również samego siebie, jako że praktycznie dekadę wcześniej sam debiutował w wieku 16 lat. Podszedł do mnie również Christian Panucci, by dodać mi otuchy przed startem. Było to bardzo uprzejme z jego strony. Pozostali piłkarze byli już skoncentrowani na meczu, ale Maldini i Panucci potrafili zwrócić uwagę na młodziana w koszulce bramkarskiej, który miał za chwilę zadebiutować w pierwszej lidze; doskonale zdawali sobie sprawę, co musiał przeżywać, bo sami tego doświadczyli. Człowieczeństwo niektórych piłkarzy pomogło im stać się wielkimi. Dlatego nigdy nie zapomnę tego, co zrobili wówczas dla mnie Maldini i Panucci.
O książce:
Sztuka upadania. I mistrzowskiego powstawania
Gianluigi Buffon. Sztuka upadania to poruszająca i autentyczna historia człowieka, który za życia stał się legendą. Znakomity bramkarz w autobiografii nie napawa się sukcesami i osiągnięciami, tylko opowiada o tym, co działo się w cieniu stadionowych reflektorów, mówi o samotności, depresji, popełnionych przez siebie błędach i wewnętrznej sile, która pozwalała mu za każdym razem się podnieść.
To książka o dojrzewaniu zarówno w wymiarze sportowym, jak i ludzkim. Poznajemy w niej kulisy kariery długowiecznego bramkarza i anegdoty z boisk: debiut w Serie A, przed którym w stadionowym tunelu po plecach poklepał go sam Paolo Maldini, pojedynki z Francesco Tottim w młodzieżówkach, T-shirt Supermana otrzymany od jednej z kibicek, pierwszy mecz w bluzie Squadra Azzurra rozegrany w ekstremalnych warunkach w Moskwie czy inspirujące spotkania z Gianlucą Viallim i Giovannim Trapattonim.
Buffon zdradza przed kibicami tajemnice szatni Parmy, Juve, PSG i reprezentacji Włoch. Ale Sztuka upadania to nie tylko opowieść o piłce nożnej, ale też refleksja nad własnym życiem bramkarza, który w nietolerującym słabości świecie calcio nie bał się pokazać swojej ludzkiej strony.
Losy „Gigiego” uczą, że każda porażka to lekcja, a nie kres drogi.
Książkę polecają:
Kiedy lata temu pisał autobiografię Numer 1, był głodnym sukcesu chłopakiem, wciąż nieświadomym tego, że przeżyje dziewięciolecie ligowych sukcesów z Juventusem, ale też przegra dwa finały Ligi Mistrzów i nigdy nie sięgnie po wymarzony puchar. Nie wiedział też, że jego życie prywatne przejdzie prawdziwą rewolucję. Jego Sztuka upadania to instrukcja podnoszenia się po porażkach, tym razem napisana przez dojrzałego faceta.
Marcin Nowomiejski, Eleven Sports / Amici Sportivi
Na boisku, jak sam twierdzi, upadał miliard razy. W życiu również zdarzyło mu się kilka upadków, ale za każdym razem wstawał. Wracał silniejszy. Najlepszy bramkarz w historii pokazuje, że też jest człowiekiem, prezentuje intymne kulisy swojego życia, nie unika trudnych tematów.
Piotr Dumanowski, Eleven Sports
Jak nigdy odsłonił całą bramkę. W jej sieć zaplątały się duża piłka, współczesna historia calcio i własne losy Buffona, z uwzględnieniem jego życiowych kiksów. Nie brakuje tu ani anegdot, ani całej galerii niezwykłych postaci. Jeśli chcecie dowiedzieć się, kto uczył go komunizmu, jak trafił do więzienia, dlaczego nie zagrał w Barcelonie, co zrobił po przegranej w ping-ponga, o czym rozmawiał z rękawicami, to Gianluigi Buffon zaprasza do strzelania na jego bramkę.
Tomasz Lipiński, Canal+Sport
Bez wątpliwości Buffon był piłkarzem niesztampowym. Dlatego fascynuje do dziś. I dlatego to nie jest kolejna książka o klubach, bramkach, transferach i trofeach. Zachowując lekki ton, Gigi zabiera nas do zakamarków swojej duszy, często bardzo mrocznych. Bo to książka również o popełnianych błędach, samotności, upadkach, depresji i starzeniu się – a ostatecznie o końcu piłkarskiego życia.
Michał Borkowski, Viaplay