Klub z sukcesami, z bogatym właścicielem, równie bogatą historią i perspektywą na jej chlubne kontynuowanie. 23-krotnie zdobywany tytuł mistrzowski na Węgrzech, prawie tyleż samo razy równie zaszczytne drugie miejsce w tabeli na koniec sezonu. Rozwijające się sekcje żeńskie i młodzieżowe. Idealny pretendent do podbicia serc miłośników futbolu wydawałoby się. A jednak, jak twierdzi Franklin Foer, autor książki „Jak futbol objaśnia świat, czyli niebanalna teoria globalizacji”, podczas meczów na własnym stadionie przyjezdni często liczebnością przewyższają miejscowych. Więc co według większości Węgrów przekreśla z marszu tak wielki potencjał? Oto odpowiedź: semickość drużyny MTK Budapeszt.
Miklós Horthy, regent Węgier na czas obejmujący również prawie w całości II Wojnę Światową i pierwszy powojenny prawicowy dyktator w Europie zdecydowanie sprzeciwiał się wywózce węgierskiej ludności żydowskiej do Auschwitz. Nieskutecznie, bo to właśnie ta grupa była najliczniejszą spośród wszystkich poległych w obozie, a ludność węgierska miała jakoby pomagać w holokauście. Węgrzy ciągle pozostają trzecim pod względem ilości zamieszkujących je Żydów państwem w Europie, a mimo to pełnokrwiści Węgrzy w dalszym ciągu nie przywykli do ich obecności zarówno w życiu codziennym, na ulicach czy sklepach, jak i w piłce nożnej. Dowodem na to są zaogniające się przy okazji derbów Budapesztu konflikty, gdzie w lewym narożniku staje wspomniany już MTK, a w prawym pozostałe lokalne drużyny, wśród których prym wiedzie posiadający niemieckie korzenie Ferencvárosi TC. Trzeba przyznać, że walka jest bardzo nierówna.
Madziarowie znani są ze swojego zaangażowania w kibicowanie i bezkompromisowych rozwiązań na trybunach, wliczając w to łamanie przepisów i norm społecznych. Ale nazwanie tego, co dzieje się na stadionie FTC nadużyciem brzmi przynajmniej groteskowo w obliczu ogromu nienawiści, jakim chuligani z poniemieckiej dziewiątej dzielnicy Budapesztu obdarzają swoich sąsiadów. Wystarczająco obrazuje to chociażby fakt, że ciężko znaleźć w ich repertuarze przyśpiewkę niezawierającą odniesienia do Auschwitz czy epitetów pokroju „brudny Żyd”, których wykrzykiwanie przeplatają z naśladowaniem charakterystycznego syczenia towarzyszącemu uwalnianie cyklonu B. Na kanwie wojennego dramatu rodzą się coraz to nowe konflikty przenoszące się nawet na arenę międzynarodową – warto przypomnieć chociażby towarzyski mecz Węgry – Izrael sprzed trzech lat, podczas którego doszło do wygwizdania hymnu rywali i antysemickiego nawoływania na trybunach.
W ostatnich latach konflikt rozgorzał na nowo za sprawą László Csizsika-Csatáry’ego, komendanta węgierskiej żandarmerii oskarżanego o transportowanie Żydów węgierskich do obozów zagłady na terenach Polski i Ukrainy. Po jego śmierci fani Ferencvárosu oddali mu należną według nich cześć wywieszając pochwalny transparent na meczu z MTK, czyli drużyną, której prezes w latach 1908 – 1940 Alfred Brull został wywieziony z kraju w transporcie zorganizowanym ponoć przez wspomnianego Csatáry’ego.
Sytuacji nie poprawia nawet fakt, że szefowie obu klubów należą do centroprawicowego Fideszu, a MTK w swojej historii nigdy nie afiszował się ze swoim syjonizmem, starając się dopasować do panujących w państwie nacjonalistycznych trendów. Ponadto w latach 1945-47 grał on na stadionie Ferencvárosu, jednak ten przebłysk futbolu ponad podziałami nie przemówił do kiboli. Nie przemówiły nawet sięgające w przeliczeniu prawie stu tysięcy złotych kary nakładane za antysemickie okrzyki ani groźby przerywania meczów w razie nasilenia tychże. Nie pomógł fakt, że mamy XXI wiek, gdyż w ten prymitywny konflikt angażują się nawet politycy i osoby publiczne. Na scenie politycznej zawrzało, kiedy właściciel MTK wyszedł z propozycją kupna Frencvarosu. Po długich i burzliwych dyskusjach nad niemożnością pogodzenia interesów dwóch drużyn ze skrajnych środowisk, w których udzielał się chociażby ówczesny premier Viktor Orban, dopiero Peter Marsch naświetlił problem od jedynej słusznej strony – występowanie dwóch lokalnych rywali pod tą samą banderą zaprzecza idei sportowej rywalizacji i nie wydaje się być logicznym posunięciem.
Wydaje się, że w piłkarskich Węgrzech zatrzymał się czas. Szkoda tylko, że zegar stanął nie w czasach symbiozy krajanów z mniejszościami narodowymi, a w momencie największych zgrzytów, a cierpi na tym między innymi aspekt sportowy. Ot, natura ludzka…