Jerzy Chromik powraca z piątą częścią Remanentu, w którym przenosi czytelników na stadiony z lat 80. i 90. Wówczas autor obserwował zmagania drużyn eksportowych, m.in. Legii Warszawa, Lecha Poznań, Widzewa Łódź czy Górnika Zabrze w europejskich pucharach, oraz reprezentacji Polski w eliminacjach do ME i MŚ, zza bramki. W jego najnowszej książce dowiemy się, jakie adidasy nosił Dariusz Dziekanowski podczas starcia z Interem na Stadio Giuseppe Meazza, kto „schował” do kieszeni Gary’ego Linekera, i ilu piłkarzy w meczu kontrolnym z Koreą Północną sprawdził selekcjoner Wojciech Łazarek. Dziś wystartowała przedsprzedaż książki pt. Remanent 5. Mecz to jest poezja. Premiera tomu 5, który ukaże się nakładem Wydawnictwa SQN, została zaplanowana na 20 listopada.
Zamów książkę w przedsprzedaży na: https://bit.ly/retro-remanent5
– rabat od ceny okładkowej,
– wysyłka jeszcze przed premierą – czytasz jako pierwszy w Polsce!
– atrakcyjne pakiety z innymi książkami.
Fragment książki:
Tuż przed rozpoczęciem meczu z Barceloną nad kominem budynku klubowego Lecha pojawił się czarny dym. Tego dnia przy Bułgarskiej leżało w sejfie 30 milionów (złotych), tyle też mieli dostać do podziału poznaniacy po wyeliminowaniu Hiszpanów. Czarny dym to nie był jednak dobry omen…
Zanim turecki sędzia Sadık Deda zaprosił drużyny na boisko, sympatycy klubu Johana Cruyffa zaprezentowali pokaz odzieży futrzanej. Członkowie zarządu przybyli na trybunę główną w towarzystwie małżonek, które miały na sobie skóry zdarte z najmniej licznych i najbardziej chronionych gatunków czworonogów. Panowie ograniczyli się do czapek z nausznikami, ale bez kit. Dziennikarze hiszpańscy zabrali ze sobą tzw. piersiówki i w miarę wzrostu temperatury meczu, a spadku temperatury otoczenia coraz częściej sięgali po trunek. Nikt z przybyszów nie podejrzewał nawet, że po 210 minutach gry trzeba będzie gorączkowo szukać tabletek relanium, bo papierosy skończyły się po dogrywce.
Poznań wiele obiecywał sobie po meczu rewanżowym. Wynik spotkania w Barcelonie podziałał jak dodatkowy magnes. Mimo że o mieszkańcach tego grodu mawia się obraźliwie, że „są to Szkoci wyrzuceni ze swego kraju za rozrzutność”, to tego środowego wieczoru kibic w pucharowym amoku zapłacił za kartę wstępu 20 tysięcy złotych, a cena nominalna biletu wynosiła 1500. Transakcje po dziesięć za prawo wstępu do sektorów były na porządku dziennym, a jeśli ktoś kupił wejściówkę za siedem tysięcy, to całował sprzedającego w rękę. Zapowiedziano, że młodzież szkolna nie będzie mogła wejść za darmo, korzystając z biletów tatusiów. Niektórzy wysłali więc szkraby, a sami nerwowo krzątali się po kuchni aż do dwudziestej, bojąc się włączyć radio, aby nie zapeszyć. Kolejarze na stacjach Poznań Garbary, Poznań Wschód i Poznań Główny nie rozstawali się z tranzystorami, odprowadzając pociągi nieobecnymi oczami…
Lechici doskonale wiedzieli, na co liczy miasto. Znali też wysokość stawki za wyeliminowanie sławnej Barcelony. Do przerwy mówiło się, że każdy może spodziewać się średnio po półtora miliona, ale już po zmianie stron gra szła o dwa miliony na twarz z możliwością korekty w zależności od wkładu w końcowy sukces. Taka pula do podziału zbytnio nie dziwi, gdyż w tym mieście rozgrywa się partie pokera i bywają takie chwile, że do wzięcia ze stołu jest 27 milionów. Wygrywa facet mający pokera z ręki. Ale aby tak się bawić, trzeba zarabiać 800 tysięcy dziennie, mając legalnie opodatkowany własny biznes. Piłkarze Lecha jeszcze tyle nie zarabiają, ale eliminując Barçę, mieli szansę przywrócić przychylne spojrzenia właścicieli piekarń i masarni z całej Wielkopolski.
Zaczęli tak, jakby to właśnie ich podrażnił remis w Barcelonie. Odrzucili myśl o przeczekaniu do 90. minuty przy wyniku bezbramkowym, który przecież dawał im awans. To niewiarygodne, ale polski zespół klubowy nie kalkulował. Spróbował podyktować swoje warunki, jakby zapominając, z kim ma do czynienia. Każdy realnie myślący człowiek na trybunach zadawał sobie pytanie: gdzie instynkt samozachowawczy? Nie tak dawno przecież Legia spróbowała w meczu z Bayernem opuścić gardę i skończyło się nokautem. Lech zrobił to jednak o wiele mądrzej, choć ryzykował chyba w tym samym stopniu.
Przede wszystkim trener Henryk Apostel dokładnie przeczytał Barcelonę i choć holenderski trener się do tego głośno nie przyznał, to jednak jego kolega po fachu lepiej rozwiązał ten dwumecz taktycznie. Cruyff mógł opowiadać po szczęśliwej serii rzutów karnych, że nic go w grze poznaniaków nie zaskoczyło, ale wymowa faktów była zgoła inna. […]
Barcelony nie byłoby tego dnia stać na odrobienie strat z pierwszej połowy. Tym bardziej żal zmarnowanych do przerwy sytuacji. Ich wykorzystanie dawało awans, a tak przyszło po zmianie stron szarpać się przy wyniku 1:1. Nagle zabrakło trochę sił i Barcelona obnażyła mankamenty lechitów w środkowej strefie boiska. Po zejściu Romkego, wojownika i dyrygenta, którego stać było tego dnia tylko na 45 minut, poznaniacy oddali środek boiska. Obrońcy zdawali więc jeszcze trudniejszy egzamin. Tylko niektóre piłki udawało się dobrze zaadresować i wtedy trójka: Rybak, Pachelski, Araszkiewicz, a potem Głombiowski, próbowała szczęścia w szybkich kontratakach. Kilka z nich mogło się podobać i były bliskie powodzenia. To, że nie kończyły się zdobyciem bramek, to wynik tej ulotnej różnicy między piłkarzem ligi hiszpańskiej a polskiej. Pachelski imponował dryblingiem, ale gdy pozostawał mu przed oczami tylko Zubizarreta, to było mu bardzo trudno powtórzyć wyczyn z Camp Nou. Podejrzewam, że taka pewność siebie cechująca stuprocentowego profesjonalistę, a jeszcze obca naszym ligowcom, to pochodna liczby powtórzeń określonych zachowań w danej sytuacji i… piłkarskiego obycia, otrzaskania w spotkaniach, w których nie da się grać na niby.
To wszystko wyszło na jaw przy rzutach karnych. Lech miał piłkę kończącą mecz. Najpierw Jankowski bajecznie ułatwił kolegom zadanie, rozpoczynając od obrony jedenastki Roberto Fernándeza. Nie myląc się, poznaniacy mieli zapewniony awans. Niestety, opanowania zabrakło Araszkiewiczowi. Nie wytrzymał obciążenia także Alexanko i Pachelski mógł odesłać Hiszpanów po pucharowe emocje do przyszłej edycji. Miał piłkę meczową. Potem w sytuacji nie do pozazdroszczenia pozostawili koledzy młodego Głombiowskiego. Przedłużył nadzieję. To, co udało się Głombiowskiemu, nie stało się udziałem Łukasika. Hiszpanie rozstrzygnęli wszystko po strzale Brazylijczyka Aloísio. Ciemnoskóry piłkarz był chyba najsłabszym graczem Barcelony, a jednak to właśnie on zadecydował o awansie. O szczęściu drużyn rozstrzygali dwaj stoperzy, choć warto podkreślić, że Polak nie zasłużył na taki finał. Tym razem kredyt zaufania dostali bogatsi. Lepiej byłoby napisać… znów bogatsi. Jak w życiu, tak w futbolu chleb upada ubogim margaryną na piasek. Trzydzieści milionów w poznańskiej puli czeka na kogoś, kto dostanie pokera z ręki. Lech tego dnia miał tylko karetę…
O książce:
Mecz piłkarski to nie tylko walka o punkty i poprawianie rekordów strzeleckich. To rywalizacja z elementami poezji, o czym przekonuje nas Jerzy Chromik w piątym już tomie Remanentu.
Jego najnowsza książka to zbiór opowieści i reportaży ze spotkań reprezentacji Polski w eliminacjach ME i MŚ oraz naszych drużyn ligowych w europejskich pucharach. Autor zabiera czytelników na boiska, by przypomnieć im futbolowe zmagania z lat 80. oraz 90., mecze, które widział z bliska, bo… zza bramki. To właśnie stamtąd dziennikarz z akredytacją fotoreportera obserwował dryblingi, gole, robinsonady oraz faule w polu karnym. Właśnie dlatego mógł dostrzec coś, czego nie widziało wielu kolegów po fachu z lóż prasowych. Miał jak na tacy emocje piłkarzy, ich reakcje po zwycięstwach i porażkach.
Remanent 5. Mecz to jest poezja zawiera reportaże, wywiady, a także minicykl Od strony boiska, czyli monologi wybranych zawodników opisujących subiektywnie wydarzenia boiskowe. Te zapisy meczów dają zaskakujące odpowiedzi na pytania dotyczące reprezentacji Polski i drużyn eksportowych, m.in. Legii Warszawa, Lecha Poznań czy Widzewa Łódź. W jakich adidasach grał Dariusz Dziekanowski przeciwko Interowi na Stadio Giuseppe Meazza? W którym meczu Damian Łukasik „schował” do kieszeni Gary’ego Linekera? Dlaczego rozruch polskich kadrowiczów w Belfaście obserwował helikopter służb specjalnych? A wiecie, ilu piłkarzy w meczu kontrolnym z Koreą Północną sprawdził selekcjoner Wojciech Łazarek? I komu Maciej Szczęsny oddał koszulkę Tima Flowersa?
Dziś, gdy ten zawód został tak mocno zdewaluowany, nestor kolejny raz udowadnia, że o piłce nożnej można było pisać ładnie, czasami z ironią, wykorzystując także literackie porównania. To jest kwintesencja dziennikarstwa sportowego i potwierdzenie klasy autora piątego już tomu Remanentu.