Zdjęcie główne: fakt.pl
Drużyna Lecha Poznań, która cieszyła nas fenomenalnymi meczami w Lidze Europy, miała w swoich szeregach Białorusina. Siergiej Kriwiec jest jednym z zawodników, których zawsze chciałem poznać. Udało mi się to zrobić przy okazji meczu w Mielcu, kiedy to Wisła Płock uległa miejscowej Stali. Od tamtego momentu za cel obrałem sobie przeprowadzenie wywiadu z Siergiejem, który macie teraz przyjemność przeczytać. Zapraszam do lektury.
Łatwo zostać na Białorusi piłkarzem?
Myślę, że nigdzie nie jest łatwo. Zależy też jakim piłkarzem (śmiech). Ja poszedłem do szkółki piłkarskiej w Grodnie i zacząłem tam trenować w wieku 14 lat. Dostałem później propozycję, aby wyjechać do Mińska i skorzystałem z niej. Grałem do 20 roku życia w Lakamatyu Mińsk. Z tamtej drużyny dalej przebił się jeszcze jeden chłopak, Stanislav Dragun, który był ode mnie rok młodszy. Także jest reprezentantem Białorusi i spędził całą karierę w ojczyźnie.
Już w czasach młodości jeździł Pan na turnieje piłkarskie do Białegostoku.
Mam bardzo dobre wspomnienia z tym związane. Na Białorusi nie było wówczas żadnych ciekawych turniejów. Wtedy w Polsce było super, a do Grodna przyjeżdżały też polskie zespoły. Dostawaliśmy dużo fajnych prezentów. Jeden z chłopaków zgarnął nawet rower. Wtedy było to coś niesamowitego, bo na Białorusi było o to ciężko.
Transfer do BATE Borysów musiał być wielka sprawą dla dwudziestoletniego chłopaka.
Wiadomo, BATE od zawsze było mocnym zespołem na Białorusi. Nie tak wielkim, jak jest teraz, ale wtedy też zdobywało mistrzostwa kraju, posiadając przy tym mocną kadrę. Nigdy nie było ono powiązane z władzą białoruską. Klub ten założył jeden człowiek i prowadził go cały czas – państwo pomagało, ale bez żadnych związków. Fajne było też to, że drużyna z Borysowa dawała szansę młodym piłkarzom, więc jak przychodziłeś do zespołu, to wiedziałeś, że pograsz. Szatnia zaakceptowała mnie bez problemu, panowała w niej bardzo fajna atmosfera. W pierwszym okresie w BATE wygrałem cztery mistrzostwa, a gdy wróciłem tam po latach, to jeszcze kolejne dwa. Pierwsze było takie dziwne, zdobyliśmy je w autobusie. Godzinę wcześniej przegraliśmy mecz, wracaliśmy już do domu z myślą, że z mistrzostwa nici. Ale wtedy spotkanie grało również Dynamo Mińsk, mogło wygrać i wtedy byłby jeszcze jeden dodatkowy mecz. Jak się okazało, oni zremisowali, a z naszej rozpaczy wyniknęła duża impreza (śmiech).
Grywał Pan z BATE w Lidze Mistrzów, jakie to było przeżycie strzelić pierwszego historycznego gola dla drużyny z Białorusi w Champions League?
To była naprawdę wyjątkowa chwila w mojej karierze. Po pierwsze, radość z tego, że strzelam w Lidze Mistrzów, po drugie, że bramkę zdobyłem w starciu z Juventusem Turyn. To była niespodzianka z naszej strony, pełny stadion, ponad 30 tysięcy kibiców, wszyscy byli w szoku. Pamiętam, że po meczu wymieniłem się koszulką z Chiellinim, a po spotkaniu z Realem Madryt zdobyłem koszulkę Sneijdera.
W Polsce mówi się, że Białoruś to drugi świat, a Łukaszenka to straszny dyktator. Chciałbym Pana zapytać jako Białorusina, czy rzeczywiście tak to tam wygląda, czy jest to tylko polski medialny stereotyp, a przy okazji, czy w Polsce spotkał się Pan z sytuacją dyskryminacji z powodu narodowości?
Co do tej dyktatury to myślę, że trochę przesadzają. Nie jest do końca tak, jak pokazane i opowiadane jest to w Polsce. U Was w kraju nigdy nie spotkałem się z żadną dyskryminacją. Słyszałem, że Polacy dziwnie są nastawieni do Rosjan, Białorusinów, ale nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem.
Co skłoniło Pana na transfer do Lecha Poznań? Wydawałoby się, że na Białorusi miał Pan wszystko. Mistrzowski klub, grający w Lidze Mistrzów, gdzie w Polsce te rozgrywki wówczas były odległym marzeniem…
Przede wszystkim inne miejsce. Liga białoruska nie jest tak atrakcyjna, jak polska, jeśli chodzi o infrastrukturę, stadiony czy oprawy. Jesteśmy do tyłu. Chciałem wyjechać, zmienić coś w swoim życiu, zobaczyć inną piłkę, iść do przodu, zwiedzić Europę. Nie chciałem przenosić się do Rosji czy na Ukrainę. Moim celem było trafić do Europy, a tutaj, w Polsce później spotkałem swoją żonę. Oczywiście, miałem też oferty z Rosji, Ukrainy czy Cypru. Zainteresowanie moją osobą było spore, ale najbardziej konkretny był Lech.
Fakt, że urodził się Pan w Grodnie sprawił, że aklimatyzacja w Polsce przyszła z łatwością?
Może to dlatego, że Grodno leży blisko granicy z Polską, sprawiło, że rozumiem język polski lepiej niż inni. Wiadomo, zdarzały się zakupy w Polsce czy coś innego. Z porozumiewaniem się w waszym języku nie mam żadnego problemu. W Grodnie, do telewizji docierały też kanały typu Polsat czy TVP1, więc to na pewno pomogło. Na Białorusi jest też taka sytuacja, że nie wszyscy znają ojczysty język, ale to chyba wynika z tego, że państwo tego nie wymaga. W szkołach większy nacisk kładzie się na rosyjski niż białoruski.
Miał Pan chyba szczęście co do klubów, już w pierwszym sezonie mistrzostwo Polski z Lechem Poznań, cel został osiągnięty.
Mistrzostwo zawsze jest świetnym momentem. Przeżywałem wszystko podobnie tak, jak na Białorusi. Całe świętowanie to super sprawa, na pewno triumf w lidze z Lechem na długo pozostanie w mojej pamięci. W aklimatyzacji pomógł mi fakt, że Seweryn Gancarczyk dobrze posługiwał się językiem rosyjskim – to właśnie on tłumaczył mi z polskiego. Wiadomo, pomagał jeszcze Krzysztof Kotorowski, Grzegorz Wojtkowiak, zagraniczni piłkarze jak Semir Stilić czy Jasmin Buric. Ogółem w drużynie panowała dobra atmosfera i nie miałem z nikim problemów.
Jednak na początku zaczęło się od eliminacji Ligi Mistrzów. Pamiętam jak dzisiaj boje z Interem Baku i Spartą Praga. Czego zabrakło aby przejść Czechów?
Wtedy zabrakło nam przede wszystkim następcy Roberta Lewandowskiego. Tylko tego, bo Artjoms Rudnevs przyszedł dopiero później. Trzeba przyznać, że gdyby dołączył do nas wcześniej, to mielibyśmy łatwiej. Brakowało takiego super snajpera w tym dwumeczu.
Trafiliście później w Lidze Europy do grupy śmierci z Manchesterem City, Juventusem Turyn i Red Bullem Salzburg. Jaka była wasza pierwsza reakcja po losowaniu?
Cieszyliśmy się, naprawdę. To były bardzo dobre zespoły, lepiej grać z takimi, niż z przeciętniakami. To świetne doświadczenie, gdy grasz z takim Manchesterem City i Juventusem Turyn. Takie spotkania na długo pozostają w pamięci.
Rewanż z Manchesterem City okazał się czymś niesamowitym. Nie mówię tutaj o wyniku, a o zmianie trenera. Po zatrudnieniu Jose Marie Bakero na stadionie pojawiały się transparenty „Chcemy trenera a nie Bakera!”. Jak drużyna zareagowała na zwolnienie Jacka Zielińskiego?
To była drastyczna decyzja, wtedy wygraliśmy z Wisłą 4:1 po dobrym spotkaniu. To było dziwne, że po takiej wygranej i przed meczem z Manchesterem City zmieniają nam trenera. Wygrana z City to była duża zasługa Jacka Zielińskiego, pomimo tego, że już nas nie trenował. José María Bakero był dobrym człowiekiem, jako trener też nie był zły, ale ciężko było mu zrozumieć polską ligę, nie wiedział jak to wszystko dobrze poukładać. Zwolnienie Jacka Zielińskiego i zmiana trenera nic nie zmieniły.
Wielu zarzuca się Jose Marie Bakero, za porażkę w rewanżowym spotkaniu ze Sportingiem Braga. Dziwaczne ustawienie z Rudnevsem na skrzydle, Stiliciem w ataku i Panem na dziesiątce chyba całkowicie zaburzyły działanie Lecha?
Wydaje mi się, że dostaliśmy informację o ustawieniu zespołu, przed samym spotkaniem. To było dziwne, nie wiedzieliśmy tak naprawdę, o co wtedy chodziło. Dopiero w drugiej połowie, po powrocie do zwykłego ustawienia, szło nam zdecydowanie lepiej.
Dlaczego zdecydował się Pan na wyjazd do Chin?
Była taka sytuacja, ze dostałem ofertę z Chin, a wtedy byłem po kontuzji. Powiedziałem trenerowi Mariuszowi Rumakowi, że chce z niej skorzystać. Trzeba przyznać, że finansowo była bardzo dobra, nie miałem na co narzekać. Dlaczego ta przygoda trwała tak krótko? Trudno było mi się dostosować. Życie, klimat, wszystko było inne. Chciałem wrócić do Europy. Klub chciał mnie też sprzedać, więc decyzja o moim odejściu została podjęta wspólnie. Rozgrywki w Chinach wyglądały całkiem ciekawie, było w niej sporo obcokrajowców, którzy podnosili poziom, na mecze przychodziło sporo kibiców, co budowało fajną atmosferę. Styl gry różnił się od tego, z jakim spotkałem się w Polsce czy na Białorusi.
Po powrocie do BATE, znowu zmienił Pan szybko otoczenie. Ligue 1 i FC Metz były spełnieniem marzeń?
W jakimś stopniu na pewno. Miałem wówczas dobry okres w BATE i do klubu przyszła oferta z Ligue 1, z której skorzystałem. Cena, którą za mnie zapłacili to było, zdaje się, około miliona dolarów. Początek w nowym zespole był bardzo dobry w moim wykonaniu. Wtedy cała drużyna prezentowała się poprawnie, zagrałem kilka fajnych spotkań, nie tylko to z Bastią. Później zaczęliśmy przegrywać, nie potrafiliśmy się przełamać i zaliczyliśmy spadek. Pograłem jeszcze trochę w drugiej lidze, ale przez pół roku leczyłem też kontuzje. Po niedawnym awansie Metz do Ligue 1, nie chciałem już tam zostać. Nie miałem pewnego miejsca w składzie, a moim celem była regularna gra. Innym powodem były narodziny córeczki. Chcieliśmy być bliżej Polski. Oczywiście, miałem też inne oferty, ale jestem w Płocku i nie trzeba do nich wracać. Przychodząc do Wisły, nie miałem okresu przygotowawczego, forma przychodziła z meczu na mecz.
Czego życzyć Panu w najbliższych miesiącach?
Przede wszystkim zwycięstw w lidze i punktów, bo bardzo ich potrzebujemy. W życiu prywatnym wszystko dobrze się układa.
ROZMAWIAŁ: MARIUSZ ZIĘBA
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE.