Bardzo często mówi się, że drużyna przegrała mecz już w szatni. Z reguły jednak odnosi się to do zespołów, które wychodzą na boisko bez wiary w zwycięstwo. W przypadku Gran Derbi w 1943 roku powiedzenie to nabiera dużo bardziej dosłownego znaczenia, bo historia głosi, że piłkarze Barcelony zostali zastraszeni w szatni przez wysłanników generała Franco, którzy wymusili na nich porażkę z odwiecznym rywalem.
O ingerencjach Franco w piłkarskie rozgrywki w Hiszpanii napisano już bardzo wiele. Jego „wkład” w Gran Derbi jest bardzo szczególny, a działania na niekorzyść Barcelony są przypominane przez jej kibiców po dziś dzień. Ciężko jednak podważyć fakt, że oględnie rzecz ujmując ciężko nazwać Franco sympatykiem Blaugrany.
Żeby zrozumieć późniejszą niechęć Franco do autonomii regionalnej Katalonii i Kraju Basków, która to przełożyła się także na sprawy związane z futbolem, należy wrócić do początków jego rządów i wojny domowej, która to uczyniła go głową państwa. W roku 1935 nastąpił początek tego konfliktu, jednak już wcześniej widać było słabość państwa hiszpańskiego. Strajki w Barcelonie i ogłoszenie autonomii Katalonii znacznie osłabiały władze centralne. Franco dążył do skupienia władzy w Kastylli i od samego początku był przeciwnikiem katalońskiej niezależności, oraz autonomicznych żądań Basków. Przebieg wojny domowej, gdzie Barcelona nie stanęła po jego stronie, tylko tę niechęć pogłębił. Po dojściu do władzy i skupieniu ośrodków władzy w Madrycie dawał kilkakrotnie upust swojej niechęci do regionów, które chciały większej autonomii. Przyczyniło się to do powstawania baskijskiej organizacji terrorystycznej ETA oraz do licznych strajków na uniwersytecie w Barcelonie, które znacznie osłabiły pozycję Franco w kraju, jednak nie wpłynęły w żaden sposób na powrót do demokratycznych rządów w Hiszpanii.
Kiedy w Europie trwała jeszcze II Wojna Światowa, w Hiszpanii powoli wracano do normalnego życia. Toczyły się zawody sportowe, ludzie wracali do kraju. Generał Franco ogłosił amnestię dla buntowników i wielu z nich dostało szansę powrotu do ojczyzny. Nie trzeba dodawać, że skorzystało z niej wielu mieszkańców Katalonii, którzy stali po drugiej stronie barykady podczas wojny domowej. Byli wśród nich także zawodnicy Barcelony, wracający z przymusowej emigracji do Francji. Mimo amnestii nie cieszyli się szczególnymi względami władzy i cały czas musieli mieć się na baczności.
W takiej atmosferze w 1943 roku w półfinale Copa del Generalísimo, znanego przedtem i potem jak Copa del Rey, spotkały się drużyny Barcelony i Realu Madryt. Dwie potęgi, symbole swoich regionów, prezentowały zbliżony poziom sportowy, także spodziewano się wyrównanego pojedynku. Dość nieoczekiwanie w pierwszym meczu 6 czerwca zawodnicy Blaugrany pokonali na swoim stadionie Królewskich 3:0, zapewniając sobie przed rewanżem sporą zaliczkę. Jak się okazało, niewystarczającą.
To, co wydarzyło się tydzień później w Madrycie, wzbudziło zdumienie nawet sympatyków drużyny Realu. Otóż ich ulubieńcy zaaplikowali swoim rywalom aż 11 goli, tracąc tylko jednego. Mecz był rozgrywany 13 czerwca i z pewnością okazała się to bardzo pechowa data dla piłkarzy Barcelony. Po meczu doszło jednak do skandalu, bo zawodnicy Dumy Katalonii twierdzili, że przed spotkaniem do ich szatni weszło kilku aparatczyków generała Franco i przypomniało im, że są w kraju tylko dzięki temu, że zostali objęci amnestią, którą przecież można było cofnąć. Groźba rozstania z rodzinami i ponownej tułaczki zadziałała bardzo negatywnie na całą drużynę Barcelony, która została zdeklasowana przez Real Madryt.
Wielu uważa, że były to pierwsze Gran Derbi, na które wyraźny wpływ miał generał Franco. Co prawda niektórzy podważają autentyczność tych wydarzeń, ale trudno uwierzyć, że zespół wygrywający u siebie 3:0 nagle zapomina jak się gra w piłkę i pozwala strzelić sobie aż 11 bramek. Co więcej, w finale Real przegrał z innymi „ulubieńcami” Franco Athletic Bilbao, czyli ze słabszą drużyną niż Barca. Nie da się zweryfikować, na ile owe groźby były prawdziwe, ale zeznania piłkarzy z Katalonii nie pozostawiały złudzeń, że odniosły zakładany skutek. W polityce podobnie jak w sporcie, liczy się skuteczność, ale puchary zdobywane w taki sposób, to trochę jak prezenty, które ktoś dla nas ukradł. Niby podarunek cieszy, ale wyrzuty sumienia gryzą.
KUBA KĘDZIOR