Kiedy SV Darmstadt przegrywało z Eintrachtem Frankfurt w 19. kolejce Bundesligi w sezonie 2016/2017, to wydawało się, że zespół z południa Niemiec sięgnął dna. Seria jedenastu meczów bez wygranej i ani jednego punktu zdobytego na boiskach rywali, okropna gra. Nad Liliami zawisło widmo spadku i sytuacja z meczu na mecz wyglądała coraz gorzej. „Jesteście gorsi niż Tasmania Berlin!” krzyczały nieco ironicznie niemieckie media, porównując poczynania Darmstadt do drużyny ze stolicy Niemiec. Zespół o tej nietypowej nazwie jest bowiem powszechnie uznawany za synonim porażki i porównanie do niego jest najgorszą z obelg. Jeśli więc uważacie SV Darmstadt za najgorszych patałachów i myślicie, że już gorzej nikt zagrać nie może, to najwyraźniej nie słyszeliście jeszcze o Tasmanii Berlin.
Sezon 1965/66 przeszedł do historii Bundesligi. Nie tylko dlatego, że po raz pierwszy w lidze wystąpiło 18 zespołów. Tak naprawdę kibice wspominają go jako moment, gdzie poznaliśmy najgorszą drużynę tych rozgrywek. Najmniej punktów, najmniej wygranych, najgorszy bilans bramek… Można długo tak wymieniać. Lista rekordów, które Tasmania Berlin zdołała ustanowić (w ciągu jednego zaledwie sezonu wśród elity niemieckiego futbolu!) jest imponująca. Może jednak zacznijmy od początku.
Nietypowa kradzież
Klub powstał w 1900 roku jako Rixdorfer TuFC Tasmania 1900. Pierwszy człon nazwy pochodzi od dzielnicy Berlina, którą reprezentowała drużyna. Dlaczego Tasmania? Cóż, nie jest to do końca jasne, ale wieść niesie, że założyciele zamierzali wyemigrować z Niemiec, a ich celem miała być właśnie wyspa u wybrzeży Australii. Historia Tasmanii naznaczona jest ciągłymi zmianami nazw. Ta pierwsza też nie przetrwała długo. Zaledwie 7 lat później nazwa dzielnicy została zmieniona, więc nazwę klubu też trzeba było dostosować.
Zmieniano ją jeszcze dwa razy, aż po wojnie wreszcie zostało SC Tasmania 1900 Berlin. Grali oni wtedy w Oberlidze. Typowy przeciętniak, do momentu spadku z ligi. Tymczasowa banicja nie trwała zbyt długo. Kiedy już Berlińczycy wrócili do Oberligi, to na stałe włączyli się do czołówki bijącej się o awans.
Po reformie rozgrywek Tasmania była gotowa na podbicie Bundesligi. Mimo ogromnych ambicji, w sezonie 1963/64 przegrali baraże o awans z Borussią Neunkirchen. Nadzieje na sukces wszyscy mieli duże także w kolejnym sezonie, jednak drużyna z Berlina zajęła dopiero trzecie miejsce w lidze i ambitne plany trzeba było znowu odłożyć na później. Tak się przynajmniej wydawało. Niespodziewanie do Tasmanii uśmiechnęło się szczęście, kiedy problemy pojawiły się u rywala zza miedzy.
Wilk syty i owca cała
Hertha BSC zakończyła sezon w Bundeslidze na 14. miejscu, czyli ostatnim gwarantującym utrzymanie. Nie uratowało to jednak klubu, kiedy odkryto fałszerstwo, którego się dopuszczono, aby zwiększyć pułap wynagrodzeń zawodników berlińskiego zespołu.
Oczywiste było, że Hertha zostanie zdegradowana, co wywołało niemałe poruszenie w bundesligowym towarzystwie. Karlsruher SC i Schalke 04 zajęły kolejno piętnaste i szesnaste miejsce w lidze, co oznaczało pewny spadek. Po tym jak wyciekł skandal, oba kluby wywęszyły jednak szansę na utrzymanie i domagały się od władz ligi przyznania zwolnionego miejsca właśnie im. Należało ono jednak do drużyny ze stolicy Niemiec, w końcu Bundesliga bez reprezentanta Berlina Zachodniego nie ma prawa bytu.
Zaczęto więc szukać kogoś właśnie z tamtego rejonu, kto mógłby zająć miejsce Herthy w tych rozgrywkach. Pierwszym kandydatem była drużyna Tennis Borussia Berlin, ale zaprzepaściła swoją okazję już wcześniej, kiedy to okazała się gorsza w barażach od Bayernu Monachium.
Drugi w kolejności Spandauer SV wielkodusznie zrzekł się podarowanego im awansu. Ten powędrował więc do doskonale nam znanej Tasmanii Berlin, która nie zawahała się skorzystać z takiego prezentu. Jeśli chodzi o zamieszanie wokół Karlsruhera i Schalke, to władze ligi wspaniałomyślnie postanowiły pogodzić wszystkich i powiększyć Bundesligę z 16 do 18 zespołów.
Cały ten galimatias najlepiej pokazuje fakt, że sami zainteresowani przez długi czas pozostawali niepoinformowani o swojej promocji. Zawodnicy Tasmanii dowiedzieli się o niespodziewanym awansie ledwie dwa tygodnie przed startem sezonu.
Odpoczywałem z żoną nad jeziorem. W samochodzie miałem materace i tak sobie kampingowaliśmy, kiedy usłyszałem w radiu, że zawodnicy Tasmanii mają natychmiast wracać do klubu. Spakowaliśmy się i ruszyliśmy w podróż powrotną do Berlina – wspomina bramkarz Tasmanii Klaus Basikow.
Kiedy tylko wiadomość o awansie dotarła do władz klubu, zaczęto gorączkowo poszukiwać wzmocnień, ale rynek transferowy był już wyschnięty do cna, na co narzekał Becker:
Większość zawodników miała ponad 30 lat. Zbyt późno dowiedzieliśmy się o grze w Bundeslidze i nie mieliśmy szans odpowiednio się wzmocnić. Połowa piłkarzy nie nadawała się do gry w pierwszej lidze.
Zdołano sprowadzić do Tasmanii tylko kilka nowych twarzy: trenera Franza Linkena, odznaczającego się dużą agresją obrońcę Herberta Finkena, marzącego o grze w Berlinie bramkarza Heinza Rohloffa i najgorętsze nazwisko ze wszystkich, czyli Horsta Szymaniaka, w którym pokładano ogromne nadzieje, choć jak się później okaże… swoją dynamikę i technikę chyba zostawił we Włoszech. Z taką naprędce skleconą ekipą Tasmania miała 14 sierpnia zadebiutować w Bundeslidze.
Miłe złego początki
Pierwszym rywalem debiutującej Tasmanii był Karlsruher SV. Na oczach ponad 80 tysięcy widzów zasiadających na Stadionie Olimpijskim w Berlinie, beniaminek niespodziewanie wygrał 2:0 po bramkach Wulfa-Ingo Usbecka w 65. i 77. minucie.
–Pierwszy mecz był dobry. Myśleliśmy wtedy że nie poszło tak źle – wspomina Heinz Rohloff. Jak relacjonuje Szymaniak, kibice i zawodnicy po meczu poszli do pobliskiej knajpy, gdzie zwycięstwo świętowali do rana, aż nikt nie dał rady chodzić. W mieście zapanowała euforia, zaczęto już wyobrażać sobie najbardziej optymistyczne scenariusze. Lokalne dzienniki pytały na okładkach: Czy Tasmania będzie kontynuować szturm Bundesligi? Jakże rozczarowująca okazała się odpowiedź na to pytanie.
Po sierpniowej wygranej, kibice Tasmanii musieli czekać na kolejny triumf aż do maja przyszłego roku i przedostatniej kolejki. W międzyczasie sukcesem okazały się cztery remisy, z czego tylko jeden na boisku rywala.
Po siódmej czy ósmej kolejce zdaliśmy sobie sprawę, że nie unikniemy degradacji. Naszym mottem stało się: Wypijmy jeszcze jednego, to lepiej to zniesiemy. Przed treningiem popijaliśmy wino, które Szymaniak przywiózł z Włoch. Po treningu to samo – śmieje się Rohloff.
Warto zwrócić uwagę na styczniową potyczkę z Borussią Mönchengladbach, którą Tasmania podejmowała już z nowym trenerem. Po przegranej z Werderem 0:5 w 12. kolejce, Linkena zastąpił Heinz-Ludwig Schmidt. Piłkarze wspominają, że w trakcie meczu murawa była pokryta dziesięciocentymetrową warstwą śniegu.
Nic dziwnego, że kibice nie chcieli marznąć na trybunach. Na stadion dotarło wtedy zaledwie 827 śmiałków, co do tej pory jest niepobitym rekordem, jeśli chodzi o najmniejszą frekwencję w Bundeslidze.
Jakby tego było mało, dwa miesiące później Tasmania ustanowiła kolejny rekord. 0-9 z Meidericherem SV zostało zapamiętane jako najwyższa porażka w Bundeslidze na własnym boisku. Nie trzeba być geniuszem, by stwierdzić, że przy takiej postawie całej drużyny, bramkarz stał na straconej pozycji. Wie coś o tym Heinz Rohloff:
Po straceniu setnej bramki w sezonie, nasi kibice, a przynajmniej ci, którzy nas nie opuścili po tylu porażkach, wywiesili złoty wieniec pogrzebowy, z liczbą 100 na środku. W poniedziałkowej gazecie ukazało się gigantyczne zdjęcie ze mną w bramce, a wokół mnie sto piłek. Pod spodem widniał napis „Smutny jubileusz”. Potem straciliśmy jeszcze osiem goli i spadliśmy z ligi. Nie byliśmy najlepsi tylko najgorsi. To też jest jakiś rekord.
Rekordy Tasmanii Berlin:
• ostatnie miejsce w tabeli wszech czasów Bundesligi
• najmniej punktów w jednym sezonie: 8 (według
starej zasady przyznawania 2 punktów za wygraną)
• najmniej wygranych w sezonie: 2
• najwięcej porażek w sezonie: 28
• jedyny zespół bez wygranej na wyjeździe
• najdłuższa seria meczów bez wygranej: 31
• najwięcej porażek u siebie w sezonie: 12
• najdłuższa seria meczów u siebie bez wygranej: 15
• najwyższa porażka u siebie: 0-9 z Meidericher SV
• najmniej widzów na meczu: 827 (15 stycznia 1966
przeciwko Borussi Mönchengladbach)
Tasmania Berlin i jej nowe dzieje
Po tragicznym sezonie 1965/66 Tasmania już nigdy nie wróciła do Bundesligi, mimo że trzy razy z rzędu grała w barażach o awans. W 1973 roku klub mający olbrzymie długi ogłosił bankructwo, jednak młodzi zawodnicy i amatorzy postanowili stworzyć drużynę SV Tasmania 73 Neukölln, która kontynuowała tradycję zespołu powstałego w 1900 roku. Przez wiele kolejnych lat Tasmania błąkała się po niższych ligach.
Z pewnością okoliczności, w jakich Tasmania Berlin trafiła do pierwszej ligi, nie ułatwiły jej utrzymania się wśród elity. Gdyby jednak nie uśmiech losu, być może do tej pory o klubie z zachodniej części stolicy usłyszeliby tylko najzagorzalsi entuzjaści niemieckiego futbolu.
Przeczytaj także: Artur Wichniarek – król Bielefeld
Poza tym, dzięki osiągnięciom Tasmanii, zawodnicy Darmstadt ciągle mogą się pocieszać, że po boiskach Bundesligi biegał kiedyś zespół, którego wyczynu przez wiele lat nie pobiją ani oni, ani żadna inna niemiecka drużyna, choćby nie wiadomo jak była słaba.
ADAM SANKOWSKI
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE.