Wódka pomaga zrozumieć – część druga

Czas czytania: 9 m.
0
(0)

W zimie na początku 2007 roku luksusowym samochodem marki Mercedes do siedziby Zagłębia w Lubinie został przywieziony portugalski ofensywny pomocnik, który w polskiej lidze miał pełnić rolę napastnika. Nazywa się Rui Miguel. Rozmawia z miejscowym dziennikarzem o klubie i mieście – gadka ewidentnie się klei, a sam zawodnik uradowany, że w klubie wspomaganym przez KGHM – z tak silnym sponsorem zarobi potężne pieniądze w porównaniu do tego, co gwarantował mu kontrakt w małym portugalskim Naval. Polska wtedy uboga w wartościowych piłkarzy z zagranicy, więc Miguel pewny siebie, przecież w dzikiej Polsce pewnie nigdy śniadego Portugalczyka nie widzieli.  – Czy w Waszej lidze kiedyś Portugalczyk był królem strzelców? – pyta Miguel z zaciekawieniem.  – Nie, królem strzelców raz był Serb, ogółem strzelił 40 goli – odpowiada dziennikarz.  – W takim razie już możecie o nim zapomnieć, ja będę następny – odpowiada Miguel. Rozmowa się kończy, obaj panowie podają sobie ręce. 

PRZECZYTAJ CZĘŚĆ PIERWSZĄ

Dalsza część historii to bardzo średnie występy, zdobyte mistrzostwo Polski, choć trudno nazwać Miguela pierwszoplanową postacią zwycięskiego wtedy Zagłębia. Nieudane mecze przeciwko Steaule Bukareszt w eliminacjach Ligi Mistrzów i wypożyczenie w 2008 roku do Pacos Ferreira, z którego na zasadzie definitywnego transferu przeniósł się do Victorii Guimaraes. Jak przyznał w 2014 roku – nadal ma tatuaż zrobiony po zdobyciu tytułu mistrza Polski z 2007, a przeglądając internet, sprawdza wyniki swojego byłego zespołu w Polsce. Historia ta przywołana została ku przestrodze, bo już nie tacy jak Miguel zapowiadali swoje wielkie mecze, a potem odchodzili bocznymi bramami stadionu.

W pierwszej części grupa czytelników zwróciła uwagę na błędy, które się pojawiły – błędy merytoryczne – np. odnośnie pierwszego piłkarza z Ameryki Północnej w Ekstraklasie. Ze wszystkich uwag niezmiernie się cieszę, gdyż to oznacza, że czytacie uważnie, znacie się na futbolu i  – co najważniejsze – jesteście skrupulatni.

Wspomniałem o Patokolo, a oprócz niego w polskiej lidze grało wielu naturalizowanych Rosjan. Paweł Akimow, Andrzej Nowikow, Jerzy i Roman Bułanow. Po wojnie przyjechał dopiero Patokolo i pochodzący z Włoch Clemente Bonazza. Grał też w piłkę studiujący w Polsce Jugosławianin – Zlatoper. Gra w naszym kraju była raczej związana z polityczną zawieruchą i pogonią za azylem. Zarobić pieniądze piłkarze przyjechali dopiero po upadku PRL. Mogliście przeczytać o Litwinach z rozklekotanej Łady. Co ciekawe – pierwszym piłkarzem spoza Europy, który strzelił bramkę w Polsce jest Argentyńczyk – Favio Marozzi. Gol dla Śląska Wrocław strzelony 20 października 1990 roku został przez wychowanka słynnego argentyńskiego River Plate. Był to mecz Śląska z Zagłębiem Sosnowiec – wygrany 2:1 na wyjeździe.

Trenuj, żeby zechciał Ciebie jakiś klub w Polsce

W listopadzie 2013 roku do debiutu na selekcjonerskim stanowisku szykował się Adam Nawałka. Rywal – Słowacja, a jak wiadomo, przy okazji zbliżającego się meczu z określonym rywalem w prasie pojawiają się wywiady, żeby trochę powspominać i ocenić rzeczywistość. Wtedy natrafiłem w jednej z gazet na wywiad ze słynnym niegdyś słowackim piłkarzem – Ljubomirem Moravcikiem. W rozmowie z polskim dziennikarzem wypowiedział wprost ujmujące zdanie.  – Powtarzam chłopakom, z ligi słowackiej – trenujcie, żeby zechciał was jakiś klub w Polsce, wtedy macie szanse na lepszą przyszłość. – Po wielu miesiącach zastanawiam się nad genezą tych słów. Może to tylko kurtuazja z jego strony, chociaż słowacka piłka klubowa rzeczywiście jest beznadziejna. Mamy lepsze stadiony, tzw. otoczkę. U nas wszystko jest lepsze. Ekstraklasa jawi się w oczach Słowaków jako taka Bundesliga dla ubogich. Jeśli ktoś marzy o grze w Serie A, ale nie może w niej zagrać, najlepiej  – przynajmniej jeszcze kiedyś – było przejść do Rumunii, bo to naturalny katalizator włoskiej Serie A. Tak samo jest z polską Ekstraklasą i Bundesligą.

Przypomnijcie mi, kiedy ostatni raz polski klub w Lidze Mistrzów? Bo Słowacy mieli w ostatniej dekadzie dwa awanse. OK, gdyby był jeden – fart, przypadek. Ale dwa? Nawet w ostatnich kwalifikacjach – kto zaprezentował się lepiej? Lech Poznań czy Spartak Trnava?  Stawiam na zespół z Trnavy, który osłabił się sprzedaniem Jana Vlasko do Zagłębia Lubin.

Trochę zabawne, że mimo awansu do Ligi Mistrzów, czyli naszej ziemi obiecanej, do nas przybywa zawsze cały wagon Słowaków. Chodzi mi głównie o MSK Zilinę, ale wcześniej również przeszli do Ekstraklasy piłkarze sensacyjnej Artmedii Petrżałki. Pavol Stano – przez lata w Koronie Kielce, teraz w Termalice – kiedyś toczył wyrównane boje z Interem Mediolan i FC Porto. Może właśnie jego przykład pokazuje, że do sukcesu nie jest potrzebna zgraja przepłaconych graczy, mających zbyt wysokie mniemanie o swojej fryzurze, a drużyna złożona z twardych, solidnych piłkarzy. Przecież Stano mimo awansu z Artmedią do Ligi Mistrzów, mógł pomarzyć o pieniądzach, jakie później dostał w polskiej lidze.

Na polskich boiskach mieliśmy okazję oglądać również innego uczestnika Ligi Mistrzów z sezonu 2005/2006 – Blazej Vascak się zwał i grał w Polonii Bytom. Pewnie mógł poopowiadać trochę polskim kolegom – jak ciężko gra się na Javiera Zenettiego albo Ricardo Quaresmę.

Ciekawiej było w w sezonie 2010/2011, kiedy słowacka MSK Zilina awansowała do Ligi Mistrzów. Pewnie kiedy około 22-letni piłkarz zagra w Lidze Mistrzów, marzy o tym, że na Stamford Bridge nie pojedzie już na mecz wyjazdowy, a będzie tam grał w klubie. Stade Velodrome w Marsylii to też w sumie niezła alternatywa. Ljubomir Guldan, Tomas Majtan, Robert Jez, Roman Gergel. Ten pierwszy wylądował w Zagłębiu Lubin, trzej ostatni w Górniku Zabrze, z czego dwóch ostatnich piłkarzy gra tam nadal. To jak to jest? Co oni takiego mieli na Słowacji, że w Polsce grają w Górniku Zabrze? Z całym szacunkiem do klubu – opoki, ale w Zabrzu europejskie puchary to oni mogą oglądać sobie w TV. Niesamowite, że piłkarze grający w Lidze Mistrzów przyjeżdżają do naszej ligi i grają jak zwykli ligowcy.  Majtan strzelił bramkę Spartakowi Moskwa w fazie grupowej.

Pavel Hapal chyba zrozumiał problem naszej ligi, kiedy zwalniano go z Zagłębia Lubin. W Zilinie miał pełną swobodę w budowaniu zespołu. Swoim trenerskim okiem wypatrywał najzdolniejszych chłopaków na Słowacji. Przyjechał do Lubina. Klub dużo bogatszy od Ziliny, piłkarze z dużo lepszym CV, z kameralnym, ale imponującym stadionem. Kiedy tylko przytrafiła mu się zła seria, Hapala postawiono pod wielką presją i zwolniono.

Kompletnie nie z tej ziemi wygląda CV Odreja Sourka – dwanaście meczów w polskiej lidze w barwach Podbeskidzia – sezon 2011/2012. W Lidze Mistrzów zagrał dwukrotnie – najpierw ze Slavią Praga, a potem właśnie z Ziliną. Wyobrażacie sobie, że Patejuk albo Górkiewicz dwukrotnie kwalifikują się do Champions League? Właśnie, ja też nie.

Z Polski do wielkiego świata

Umówmy się co do jednego. Do polskiej ligi nie trafiają wartościowi gracze. Oczywiście są wyjątki, ale potwierdzające regułę. Powołacie się na Rudnevsa i Nikolicia – to są właśnie wyjątki. Do nas w dużej mierze trafiają obcokrajowcy na zakręcie. Ewentualnie tacy, którzy o piłce na poważnym poziomie mogą sobie pomarzyć. Popatrzcie na przypadek Tshibamby – dzisiaj gdzieś próbuje szczęścia w Armenii.

Są też skrajne przypadki. Niektórym wręczano bilet powrotny i pokazywano drzwi,  a na następnym treningu nieobecność śniadego była zupełnie niezauważalna. Dopiero, kiedy ktoś odnosi sukces, patrzy się na Wikipedię – i rzeczywiście, on grał u nas! Wystarczy popatrzeć na tegoroczną edycję Ligi Mistrzów. Roger Canas – jedna z gwiazd FK Astana, największej sensacji tegorocznych europejskich pucharów. Pewnie kiedy Probierz zmierzył go wzrokiem i stwierdził, że się do niczego nie nadaje, nie przypuszczał, że łysy polski trener będzie sobie oglądał go w telewizorze podczas transmisji z Estadio da Luz. Canas rok spędził w Jagiellonii Białystok. Podobno niezbyt szło mu z aklimatyzacją, choć Białystok jest bliżej cywilizacji niż Nowosybirsk, skąd był do Polski wypożyczony. W Ekstraklasie nawet nie zadebiutował. Nad Wisłą stracił praktycznie rok kariery aż odszedł do Szachtjora Karagandy. Tam też był blisko Ligi Mistrzów, a szansę na historyczny awans Kazachowie w dwumeczu z Celtikiem zaprzepaścili tylko w sobie wiadomy sposób.

Roger Canas jest dzisiaj piłkarzem, którego kojarzy się w Europie. Los zaśmiał się z Jagiellonii, kiedy piłkarz, którego mieli u siebie awansował do Ligi Mistrzów, podczas kiedy oni odpadali z Omonią Nikozja w dość słabym stylu. Jasne, nikt nie jest jasnowidzem. Natomiast raz, że Canas nawet nie dostał szansy debiutu, a dwa – zagrał aż dwanaście meczów w zdolnej reprezentacji Kolumbii do lat 20. Canas nie był przypadkowym gościem. Teraz jako piłkarz wyceniany na prawie milion euro ominie szerokim łukiem Polskę i z Kazachstanu uda się do Hiszpanii lub Włoch, skąd ma oferty.

Są jeszcze dwa nazwiska. Choćby Kaspars Dubra – na początku sezonu w Polonii Bytom. I pewnie kiedy otwierał wieczorem kolejną flaszkę na jednym z bytomskich blokowisk, nie spodziewał się, że za nieco ponad trzy lata będzie grał z BATE w Lidze Mistrzów na Camp Nou. Wybaczcie, że tak piszę, ale Dubra był środkowym obrońcą. Tworzył środek defensywy z Gamlą, a za plecami miał Marcina Cabaja. Wybaczcie, ja bym nie wytrzymał presji.

Abzał Biesabjakow na początku 2014 roku został wypożyczony z Astany przez Koronę Kielce. Wrócił po pół roku. W Kielcach cztery mecze i gol, a kiedy odchodził, pewnie  – tak samo jak Canas – nie spodziewał się tak korzystnego obrotu spraw. Mecz z Benfiką Lizbona na Estadio da Luz Biesabjakow oglądał z ławki rezerwowych To i tak bliżej niż Przemysław Trytko. Ale fakt, z TV lepiej widać. U siebie były piłkarz Korony Kielce wszedł na ostatnie dziewięć minut w zremisowanym 2:2 meczu z Galatasaray. Zagrał od pierwszej minuty na Vicente Calderon z Atletico Madryt i przegrał czterema golami. Teraz wydzwońcie dowolnego obrońcę Korony i zapytajcie się, czy byłoby mu wstyd, jeśli nie zatrzymałby Antoine’a Griezmanna.

Kolejni zaś to uznani na polskich boiskach zawodnicy. Odeszli, bo taka jest kolej rzeczy. Strzelanie goli w Bełchatowie albo we Wronkach czasami po prostu przestaje przynosić satysfakcję i piłkarz wyjeżdża. Pierwszym z nich jest Ivica Kriżanac – zwycięzca Pucharu UEFA i Superpucharu Europy z Zenitem Sankt Petersburg – rok 2008. Dzisiaj już 36-letni Kriżanac kopie piłkę w RNK Split, natomiast kiedyś był prawdziwym wymiataczem. 54 mecze dla Groclinu, znakomita kampania w Pucharze UEFA. Kriżanac być może jest najlepszym zagranicznym obrońcą, jakiego widziała nasza liga. Potem sukcesy miał zdecydowanie większe.

Tutaj fantastyczny gol w lidze rosyjskiej Kriżanaca po ograniu słynnego Fernando Meiry

Nie wszyscy mieli tyle szczęścia co Ivica Kriżanac. W Grodzisku Wielkopolskim kibice nadal wspominają pewnego Macedończyka – Vlade Lazarewskiego. W Ekstraklasie grał wprost fenomenalnie – ostoja linii defensywnej. Jednak w pewnym momencie reprezentant Macedonii zaczął bardzo naciskać na transfer. Został wypożyczony w 2008 roku do coraz większego wtedy Metalista Charków, nie poradził sobie. Z transferu na Zachód nici, a po wyjeździe z Polski  w wieku 26 lat Lazarevskiemu praktycznie zawaliła się kariera.

Wisła Kraków również znakomitymi meczami w Europie wypromowała obcokrajowca, który do dzisiaj jest ulubieńcem kibiców. To Kalou Uche. Zagrał z Nigerią na mistrzostwach świata. Grał w Hiszpanii, Szwajcarii, na Bliskim Wschodzie. W wywiadzie z 2013 roku wspominał znakomite cztery lata przy Reymonta. Frankowski, Żurawski, Radek Sobolewski, Głowacki – cała wiślacka zgraja. To pokazuje siłę tamtego klubu, a jak sam Uche wspomniał – Kiedy ja grałem w Ekstraklasie, wygrywaliśmy wszystko na luzie. Wyzwaniem była dla nas praktycznie tylko Europa. Teraz odpalam Internet, a Wisła Kraków w środku tabeli. Co się dzieje! – pytam. Za naszych czasów było to nie do pomyślenia.

Z ŁKS-u do Premier League

Tę historię wszyscy już znamy. Gwiazda Canarinhos, o którą biło się pół Europy, grała kiedyś w Polsce. Były ligowiec przeszedł z Corinthians do Tottenhamu za kwotę 20 mln euro, czyli jakieś pięć razy więcej niż ówczesny budżet ŁKS-u. 99,7 % kibiców dowiedziało się o krótkim pobycie Paulinho w Polsce dopiero po debiucie w reprezentacji Brazylii, we wrześniu 2011 roku. Piłkarz Tottenhamu Hotspur do dzisiaj spędza sen z powiek działaczy i kibiców. Nie mieści się w głowie, że piłkarz o statusie brazylijskiego gwiazdora, grający u boku Neymara,  jeszcze niedawno strzelił bramkę Startowi Otwock na polskim klepisku, grając m.in. z Arkadiuszem Mysoną.

Jose Paulo Bezzera Maciel Junior znany światu jako Paulinho trafił do ŁKS-u z FC Wilno w lecie 2007 roku. Wcześniej grał w prowincjonalnym klubie Pao de Acucar, gdzie zaczynał przygodę z piłką. Jego transferem zajmowała się i zajmuje się do dzisiaj firma KGM Sports, która wręcz specjalizuje się w lokowaniu Brazylijczyków w różnych ligach europejskich, nawet na Litwie czy w Mołdawii.  Debiut w barwach ŁKS-u przypadł na dzień 15 września 2007 roku i mecz z Zagłębiem Sosnowiec. ŁKS wygrał 3:0 pod wodzą trenera Wojciecha Boreckiego – dzisiaj prezesa Podbeskidzia. Paulinho nie cieszył się zbytnim uznaniem. Wystąpił w siedemnastu meczach Ekstraklasy w sezonie 2007/2008, ale raczej były to końcówki spotkań. Zagrał jeszcze cztery mecze w Pucharze Ekstraklasy i jedno w Pucharze Polski, gdzie jak już wspominałem, strzelił bramkę Startowi Otwock. W dniu debiutu Paulinho miał dokładnie 19 lat i 52 dni.

Widzicie? Biedaczek tak ukochał sobie nasz kraj, że nie chciał wracać do Brazylii

Teraz już całkiem serio – podejście do nowo pozyskanych piłkarzy w polskich klubach… Możemy się tylko domyślać, jakie było. Przyjechał wystraszony, cichy chłopak do obcego kraju, a tutaj kompletna amatorka. Pewnie miał potencjał już wtedy, ale nie mógł tego pokazać na łódzkim kartoflisku wśród kolegów – amatorów. Paulinho nie raz przeżywał chwile załamania w kompletnie obcym dla siebie miejscu. W Otwocku ofiarą dzisiejszego kumpla Neymara padł niejaki Dawid Bułka, o którym nic nie wiem, przyznaję. Wiem tylko, że dalej gra w Otwocku. Było to największe osiągnięcie Paulinho w Polsce, bo ze składu łodzian wygryzł go pupilek miejscowego środowiska – Mladen Kascelan. Mimo wszystko w ŁKS-ie Łódź nie upatruję winy. Prawa do zawodnika posiadał niejaki Algimantas Breiskas, pomagający przy transferze do Europy. To po stronie litewskiej była większość praw do zawodnika. W Polsce Paulinho przebywał na zasadzie wypożyczenia.

Do Polski idę, bo nie mam gdzie

W sporcie psychika to najważniejsza sprawa. Jeśli osiągnąłeś już jakiś pułap swojej kariery, nie chciałbyś spaść niżej. Skąd wziąć motywację, skoro jeszcze wczoraj grałeś w ćwierćfinale Ligi Mistrzów albo Juventusie Turyn, a dzisiaj musisz jechać do Mielca i udowadniać, że jesteś lepszy niż Dawid Plizga? Dopiero teraz tak naprawdę zdałem sobie z tego sprawę. Regres dla piłkarza – co gorsza – w młodym dla sportowca wieku to musi być istna katorga.

Wiecie o co mi chodzi, prawda?

Helio Pinto i Ivan Trickovski. Powiecie, że awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów APOEL-u Nikozja w sezonie 2011/2012 to czysty przypadek. Natomiast ja chciałbym jeszcze za swojego życia, którego – mam nadzieję – sporo przede mną – żeby polski klub awansował do Ligi Mistrzów, wyszedł z grupy z pierwszego miejsca, potem pokonał w 1/8 finału  drużynę pokroju Olympique Lyon, a na koniec odpadł z kimś z dwójki Real Madryt, FC Barcelona. Serio, nie miałbym pretensji.

Początki były obiecujące

Wydawało się, że Helio Pinto spada Legii z nieba, kiedy nieuchronnie zbliżały się kwalifikacje Ligi Mistrzów ze Steauą Bukareszt. Tymczasem Portugalczyk oprócz przytargania ze sobą Dossy Juniora – solidnego obrońcy – nie pokazał nic. Gol z Podbeskidziem? Po to płacisz zawodnikowi z zagranicy potężne siano, żeby strzelił bramkę Richardowi Zajacowi? W kluczowych meczach z mistrzem Rumunii Pinto zasiadł na ławce rezerwowych. Był postacią trzecioplanową, choć ma mega doświadczenie z Ligi Mistrzów. Jaki z tego morał? Doświadczenie się nie liczy, kiedy nie ma pokrycia w piłkarskich umiejętnościach.

Boję się, że to samo stanie się z Ivanem Trickovskim. Logika mówi, że będzie gwiazdą ligi. A prawda może być taka, że to cień piłkarza sprzed kilku lat, a pobyt w Zjednoczonych Emiratach arabskich to bardzo poważny rozbrat z piłką – decydujący o karierze Trickovskiego.

Taka sama kwestia przy Milosu Krasiciu. Nawet osoba średnio zapatrzona w futbol doskonale wie, że Krasić to był kiedyś poważny piłkarz. Problem w tym, że nie grać w piłkę dwa lata, choć nie ma się jeszcze za sobą granicy trzydziestu lat, trochę słabo. Właśnie tutaj moja obawa – czy piłkarz, który kiedyś był jedną z najjaśniejszych postaci słynnego Juventusu dzisiaj będzie w stanie dać chociaż 40% tamtych umiejętności i poświęcenia, a przecież nikt mi nie zaprzeczy, że kibicom w Gdańsku to się po prostu należy.

Dla Krasicia Polska to ostatnia już szansa na w miarę poważną grę w piłkę.  Po Lechii gdzie on może grać? W Indiach? Może wróci do kraju, ale nie do Partizana, tylko do Spartaka Suboticia. Przyznajcie, słaba alternatywa.

Jaki to ma związek z „retro”, zapytacie. Na podstawie transferu Krasicia do Polski chciałem Wam przekazać, że w naszej lidze grają słabi obcokrajowcy, którym czasami odbija. Jak Ljuboji, który upodobał sobie strzelanie goli Podbeskidziu za spore pieniądze i w międzyczasie dobrą zabawę w Enklawie. Ile to było takich pogłosek – Melikson w Celtiku, Stilić w Borussii M’Gladbach. Jeden gra dzisiaj w Beer’szewie, a drugi jest rezerwowym coraz słabszego już APOEL-u.

Nie dajcie się nabrać.

KAMIL ROGÓLSKI

 

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

Wroniecki rodzynek – jak Amica starała się bronić honoru polskiej piłki w Pucharze UEFA

Dwie dekady temu, celem uatrakcyjnienia rozgrywek Pucharu UEFA, Unia Europejskich Związków Piłkarskich zdecydowała się, wzorem Ligi Mistrzów, wprowadzić fazę grupową. Po rundach kwalifikacyjnych oraz...

Piłkarskie losy Radosława Majewskiego – reminiscencje po meczu Stali Rzeszów ze Zniczem Pruszków

W rozegranym 10 listopada 2024 roku meczu 16. kolejki Betclic 1. Ligi Stal Rzeszów podejmowała Znicz Pruszków. Dla obu drużyn było to starcie o...

Nadzieja FC Futbol, ludzie, polityka – recenzja

Książka „Nadzieja FC Futbol, ludzie, polityka” to zapis z kilkunastomiesięcznej podróży Anity Werner i Michała Kołodziejczyka do Tanzanii, Turcji, Rwandy i Brazylii. Futbol jest...