Zdjęcie główne: lodzkifutbol.pl
Kilka ładnych lat temu Wołodia, jak i jego brat Aghwan w Łodzi uważani byli za wielkie talenty, mające w niedługim czasie zawojować boiska polskiej Ekstraklasy. Los układa jednak różne scenariusze, które nie do końca pokrywają się z naszymi wyobrażeniami. W wywiadzie, który przeczytacie, dowiecie się, dlaczego kariera braci Papikjanów stanęła w miejscu oraz o wielu innych ciekawych wydarzeniach.
Ty, jak i również Twój brat pochodzicie z Armenii. Jak to się stało, że znaleźliście się w Polsce?
Urodziłem się w Erywaniu, ale mój brat już w Łodzi. Miałem rok, kiedy przenieśliśmy się do Polski. Mój wujek tutaj pracował i zaprosił moich rodziców, którzy zabrali mnie ze sobą. Wówczas w Armenii było ciężko z pracą, życiem, dlatego zdecydowali się na taki krok. Nigdy nie mieliśmy tutaj z nikim problemów, nawet na tle rasowym. Jesteśmy takimi osobami, że potrafimy dogadać się ze wszystkimi. Mimo tego, że graliśmy w ŁKS-ie, to mieszkaliśmy na dzielnicy, gdzie większość była za Widzewem, lecz to nie był żaden problem. Przede wszystkim liczył się wzajemny szacunek.
Właśnie, wspomniałeś o Łódzkim Klubie Sportowym, więc zapytam. Jak zaczęła się Twoja przygoda z futbolem?
Ogólnie można powiedzieć, że moja rodzina jest od zawsze za piłką nożną. Moimi idolami od najmłodszych lat byli Messi oraz Xavi, a wcześniej Ronaldo, ten brazylijski. Dodatkowo wujek kiedyś grał w piłkę, dziadek również. Wiadomo, nie w ekstraklasowych zespołach w Armenii, lecz w niższych ligach. To z tej racji pojawił się u nas ten zapał do futbolu. Gdy mieliśmy około 10 lat, może nawet i mniej, to znajomy taty powiedział, że Start Łódź organizuje treningi, więc poszliśmy spróbować. Jednak już po kilku odbytych zajęciach zaprosił nas ŁKS. Chcieli, żebyśmy spróbowali, mówiono, że to jest większy klub niż Start. Wówczas trenerem tam był Roman Chojnacki, któremu się spodobaliśmy. W drużynie przyjęto nas ciepło. Panowała rodzinna atmosfera, byliśmy zjednoczeni, dzięki temu dawaliśmy rade w lidze.
Mecze rozgrywane w Łodzi były czymś wspaniałym?
Prawdę powiedziawszy, w ŁKS-ie nigdy nie zadebiutowałem w oficjalnym spotkaniu. Niestety miałem problemy z kolanem przez około dwa lata, więc było ciężko o cokolwiek. W sparingach sprawy miały się całkiem inaczej, grałem regularnie i strzeliłem nawet bramkę drużynie z Bełchatowa. Był to o tyle ważny gol, bo padł w 88 minucie i dawał nam wyrównanie, w dodatku po dośrodkowaniu mojego brata, Aghwana.
Na początku swojej przygody byliście uważani za wielkie talenty. Twojemu bratu proponowano nawet grę w młodzieżowych reprezentacjach Polski. Co się stało, że Wasze kariery nie potoczyły się tak, jak wówczas oczekiwano?
Na pewno nie pomogło to, że w ŁKS-ie było ciężko pod względem sportowym. Kontuzje również zahamowały nasz rozwój. Mało tego, była jeszcze sprawa z wojskiem w Armenii. Każdy, kto ukończy 18 lat, musi zgłosić się do służby. Do wyboru mieliśmy rozegrać sezon czy dwa w ormiańskiej pierwszej lidze. W wojsku praktycznie nie byliśmy wcale. W przenosinach pomógł nam prezes armeńskiej federacji i trafiliśmy do Piunika Erywań, gdzie dostawaliśmy normalne wynagrodzenie. Działa to na takiej zasadzie, że jeśli łapiesz się do 22-osobowej kadry Armenii do lat 19-stu, a my się do niej zaliczaliśmy, to automatycznie jesteś zwalniany z wojska, aby grać w klubie. Co do młodzieżowej reprezentacji Polski, to w moim przypadku nie było żadnych rozmów. Mój brat też nie dostał konkretnej propozycji, to były tylko spekulacje, więc wybrał kraj, z którego się wywodzimy, ponieważ o niego konkretnie zabiegał.
Aghwan trafił do rezerw Spartaka Moskwa, podobno Ty też miałeś dołączyć do rosyjskiego zespołu?
To miało być półroczne wypożyczenie. Dołączyłem do zespołu, lecz na testach medycznych okazało się, że mam problemy z kolanem. Wcześniej nabawiłem się urazu pod koniec rundy jesiennej. Gdy pojechałem do Moskwy, lekarze stwierdzili, że zanim się wyleczę, zejdzie jeszcze dwa miesiące, więc nie ma sensu, żebym przyjeżdżał się tylko leczyć. Pięć miesięcy wypożyczenia, w tym dwa kontuzji, potem jeszcze dojście do optymalnej dyspozycji.. To było spore rozczarowanie, byłem świadomy tego, że to może się przydarzyć. Właśnie tam hiszpański trener od przygotowania fizycznego rozpisał mi na kartce proces rehabilitacji, dzień po dniu. Myślami byłem już w Łodzi, miałem nawet kupiony bilet, ale w ciągu dwóch godzin wszystko się zmieniło. Związek w Armenii zaoferował mi, żebym do zdrowia wracał w Erywaniu, w bazie reprezentacji narodowej.
Rezerwy Spartaka były spełnieniem Waszych marzeń? Nie lepiej było powalczyć o wyjściowy skład w ekstraklasowym zespole?
Szczerze mówiąc, w Polsce czujemy się bardzo dobrze i chcieliśmy tutaj zostać. Jednak nasz menadżer, który był dla nas jak brat, przedstawił nam ofertę ze Spartaka i mu zaufaliśmy. Myśleliśmy, że ten kierunek będzie dobry, ale wyszło jak wyszło. Mój brat był zgłoszony do pierwszej drużyny, lecz grał tylko w rezerwach. Pozytywem z tej przygody jest to, że Aghwan zdobył tam mistrza młodej ekstraklasy z drużyną z Moskwy.
W Armenii, oprócz Piunika Erywań, był również epizod w Ulisses. Wygląda na to, że niezbyt udany…
Ten klub wykupił nasz menadżer i namówił nas, żebyśmy do niego dołączyli. Okres przygotowawczy, sparingi, wszystko było dobrze. Chciałem w sumie wrócić do Polski, bo tam był taki moment, że mogłem zostać i grać, ale miałem też problemy z kartą pobytu. Menadżer namawiał mnie, żebym nie wyjeżdżał, wszystko miało być w porządku. Wtedy średnio się dogadywaliśmy, nie mogliśmy dojść do porozumienia. Na pierwszym meczu byłem na ławce rezerwowych, a potem bez powodu przeniesiono mnie do rezerw. Nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego tak się stało. Po prostu nie widział mnie w swojej kadrze.
Poziom piłki ormiańskiej bardzo różni się od tego, który jest w Polsce?
Porównując ligi, armeńska ekstraklasa jest mniej więcej odpowiednikiem pierwszej ligi polskiej. Wszystko się powoli rozwija. Jak to się mówi, nie ma już słabych drużyn. Największym minusem są boiska, stadiony i znikoma widownia, która pojawia się na meczach. Nie ma prawdziwego dopingu, nawet na spotkaniach derbowych. Zwykłe pikniki. W Armenii nigdy nie było wielkich piłkarzy, teraz się to zmienia, bo mamy chociażby Henrika Mchitarjana, który jest u nas gwiazdą na miarę Roberta Lewandowskiego w Polsce.
W jednej z niemieckich klinik przechodziłeś operację kolana. Tam spotkałeś m.in. reprezentanta Niemiec, Samiego Khedire.
Byłem w Niemczech, bo chciałem mieć już wszystko za sobą. To jest jedna z najlepszych klinik na świecie, tam leczą się wszyscy piłkarze z wyższych półek. Doktor, który mnie operował, tydzień wcześniej zajął się też Kubą Błaszczykowskim, który miał zerwane więzadła. Codziennie o ósmej rano zabierali mnie z hotelu i mniej więcej do 18-stej tam przebywałem. Szczerze? Dwa tygodnie w tej klinice, to jak dwa miesiące rehabilitowania się gdzieś indziej. Tutaj praktycznie cały dzień pracuje się z pacjentem. Lekarze powiedzieli, że miałem zaniedbaną nogę po urazie. Za szybko wracałem do treningów, przez co odczuwałem ból. Po powrocie do Polski wzmacniałem się w OrtoMedSport w Łodzi. Żałuje, że straciłem tyle czasu przez głupotę, a nie poważny uraz.
Co do Samiego, to zdziwiłem się, że to taki spokojny chłopak. Rozmawialiśmy w języku angielskim, a zaimponował mi tym, że nie zgrywał wielkiej gwiazdy, mogliśmy nawet razem potrenować. W tym czasie leczyło się także sporo piłkarzy z ligi niemieckiej czy rosyjskiej. Mieszkałem w jednym hotelu i najlepiej dogadywałem się z Mohammedem Rabiu, z reprezentacji Ghany.
Pomiędzy braćmi jak wiadomo, często jest rywalizacja. Jak to wygląda między Tobą, a Aghwanem?
Rywalizacja jest zawsze. On lubi Real Madryt, ja Barcelonę. On woli to, a ja tamto. W kwestii sportowej raczej staramy się sobie pomagać, doradzać, wytykać błędy niż walczyć o to przodownictwo, kto jest lepszy. Cieszyłem się, gdy brat zdobywał puchar krajowy z Piunikiem Erywań, lecz z drugiej strony byłem zły, bo miałem kontuzję i nie mogłem dołożyć żadnej cegiełki do tego sukcesu..
Po nieudanej przygodzie z Ulisses, nadszedł czas powrotu do Polski. GKS Bełchatów złożył najbardziej konkretną propozycję?
Brat miał propozycje z drużyny francuskiej, z pierwszej ligi. Był blisko przenosin, jednak formalności zadecydowały, że nic z tego nie wyszło. Później była taka sytuacja, że rozwiązał kontrakt z klubem i wrócił do Polski. Było mało czasu, bo sezon powoli miał się rozpoczynać, a on jak wcześniej wspomniałem, w 90% był zawodnikiem klubu z Francji. Wszystko w jednej chwili się posypało i akurat Bełchatów zgodził się go przetestować. Po 2-3 dniach podpisał z GKS-em kontrakt.
Ja po tych wszystkich kontuzjach nie szukałem szczególnie nowej drużyny, chciałem skupić się na odbudowaniu formy. Priorytetem było wzmocnienie nogi i dojście do optymalnej dyspozycji. Wtedy poprosiłem trenera drugiego zespołu Bełchatowa, o możliwość potrenowania z nimi do czasu znalezienia nowego klubu. Po miesiącu podpisałem kontrakt, z czego bardzo się cieszę. Chciałbym podziękować drużynie GKS-u i swoją grą pokazać, że było warto. Potrzebuje teraz po prostu czasu, aby odbudować się fizycznie. Jak miało się trochę braków i sporo urazów to wiadomo, że nie przyjdzie to z dnia na dzień. Z taką myślą podpisywałem kontrakt.
Grasz obecnie w rezerwach Bełchatowa, na poziomie IV ligi polskiej. Jakie to uczucie mierzyć się z zespołami typu Warta Działoszyn?
Troszkę ciężko jest się przyzwyczaić. Całkowicie inny futbol niż na poziomie pierwszej czy drugiej ligi. Wcześniej trenowałem z takimi zawodnikami jak Marek Saganowski czy Maciej Iwański, a teraz? W czwartej lidze mało się gra w piłkę, a bardziej biega. Prawdziwy chaos. Piłkarsko ciężko cokolwiek zrobić, niektóre boiska są w fatalnym stanie. Chociaż strzeliłem już dwie bramki i miałem dwie asysty. Niewiele, głównie ze względu na to, że gram ogony. Nie jestem jeszcze przygotowany fizycznie na pełne 90 minut. Początkowo trenowałem dwa razy dziennie z drużyną, a wieczorem indywidualnie. Trener ostrzegał, że będę to odczuwał. Runda wiosenna ma być już całkiem inna.
Masz już 24 lata. Myślisz, że Twoja kariera jeszcze ruszy z przysłowiowego kopyta?
Raczej nie można nazwać tego karierą. Jak do tej pory to tylko przygodą z piłką nożną. Robię wszystko, żeby jeszcze się pokazać. Wiem, że mam 24 lata i nie ma już zbyt wiele czasu. Wierzę jednak w swoje umiejętności, potrzeba też trochę szczęścia. Wszystko małymi kroczkami, jak to się mówi „step by step”. Chciałbym powrotu ŁKS-u do Ekstraklasy i żebym ponowie mógł przywdziać jego barwy. Życzę tego samego drużynie z Bełchatowa, która mi bardzo pomogła.
Czego życzyć Ci w najbliższych miesiącach?
Przede wszystkim zdrowia. Jeśli to będzie, to wszystko pójdzie w dobrym kierunku.
ROZMAWIAŁ: MARIUSZ ZIĘBA
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE