Uważałem, po czym stąpam. To nie była już posadzka. Teraz mogłem się już modlić i uciekać. Zobaczyłem ludzi wspinających się na kraty. Zrobiłem to samo. Wdrapałem się na kogoś, potem na płot. Pobiegłem na boisko. Panowało zamieszanie, istny chaos. Osunąłem się, chyba z ulgi. Nie straciłem przytomności, tylko upadłem na boisko. Patrzyłem w górę i dziwnie odpłynąłem. Widziałem cudownie niebieskie niebo, czułem ciepło słońca. Wszystkie odgłosy ucichły. Pomyślałem, że ten koszmar nie mógł się wydarzyć w tak pięknym dniu. Nagle odzyskałem zmysły i znów znalazłem się w środku piekła.
To nie jest fragment jakiejś literackiej fikcji. To wspomnienia jednej z osób, które 15 kwietnia 1989 roku znajdowały się na angielskim stadionie Hillsborough, aby obejrzeć półfinał Pucharu Anglii pomiędzy Liverpoolem a Nottingham Forest. Dziś upływa 26 lat od tej tragedii. Najgorszej w dziejach brytyjskiej piłki i jednej z najgorszych w dziejach piłki nożnej w ogóle.
Każdy fan futbolu słyszał zapewne o tym zdarzeniu. Jeden więcej, inny mniej. Warto jednak wspomnieć po raz kolejny, chociażby w skrócie, o Hillsborough 1989. Jeżeli zapomnimy o tej katastrofie, o jej przyczynach i skutkach, to nieuniknione, że z powodu właśnie tego zapomnienia, w przyszłości wydarzy się podobny dramat. Dlatego pamiętajmy – ku przestrodze.
15 kwietnia 1989
Była piękna, słoneczna sobota. Określenie „angielska pogoda” z pewnością nie pasowało do tego dnia. Idealne warunki do grania w piłkę. Tej soboty oczy wielu Anglików skierowane były na stadion Hillsborough, który był nominalnym obiektem drużyny Sheffield Wednesday. Tym razem jednak miejscowi kibice nie mieli okazji zobaczyć swojej drużyny w akcji, ponieważ ich stadion został opanowany przez fanów z Nottingham i Liverpoolu. Pierwszy półfinałowy mecz Pucharu Anglii pomiędzy Tricky Trees i The Reds o godzinie 15:00 miał stać się faktem.
Decydujące fazy najstarszych piłkarskich rozgrywek na świecie od zawsze cieszyły się bardzo dużą popularnością. Nie inaczej było i tym razem. Według przewidywań, do Sheffield miało przyjechać więcej sympatyków Liverpoolu aniżeli Nottingham Forest. Mimo kalkulacji fanom The Reds przydzielono mniejszą (!) trybunę stadionu Hillsborough – Leppings Lane – której pojemność wynosiła 24 256 miejsc. Mniej liczni sympatycy Tricky Trees z kolei mogli się wygodnie rozsiąść na większej trybunie – Spion Kop (29 800 miejsc).
Hillsborough w latach 80. dosyć często gościł ważne mecze w rozgrywkach o Puchar Anglii. I niemal po każdym z nich pojawiały się zastrzeżenia zarówno co do organizacji spotkania, jak i bezpieczeństwa na stadionie. Tak było m.in. przy okazji półfinału w 1981 roku, rozegranym pomiędzy Tottenhamem a Wolvehampton, a także sześć lat później w ćwierćfinale Sheffield Wednesday – Coventry City. Nikt jednak nie wziął sobie zastrzeżeń do serca i w 1989 roku po raz kolejny zorganizowano mecz półfinałowy na tych samych zasadach co zawsze.
Na niedługo przed rozpoczęciem meczu pomiędzy Tricky Trees i The Reds przed stadionem zaczęły się zbierać gigantyczne tłumy kibiców, głównie Liverpoolu. Duża część z nich nie przyjechała odpowiednio wcześniej przed meczem, ale niejako na ostatnią chwilę. Mało tego byli i tacy, którzy nie mieli jeszcze zakupionego biletu na spotkanie.
15:06
Piętnaście minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego Raya Lewisa Leppings Lane było już wypełnione niemal do granic możliwości. Być może (uwaga, będzie gdybanie) do tragedii by nie doszło, gdyby nie decyzja głównodowodzącego siłami porządkowymi – Davida Duckenfielda – który w tej sytuacji pozwolił na otworzenie dodatkowej bramy na trybunę zajmowaną przez kibiców Liverpoolu. Dodać trzeba, że owa brama była nie wejściową, ale wyjściową. Tunelem ruszyło blisko 2000 osób. Szli w dobrej wierze. Chcieli obejrzeć swoją drużynę pokonującą rywala. Niestety zwycięzcą tego meczu została śmierć.
Od momentu otworzenia bramy wyjściowej dla fanów The Reds, do momentu, w którym sędzia Ray Lewis przerwał spotkanie, minęło około 20 minut. W tym czasie wspomniane 2000 kibiców próbowało napierać na Leppings Lane. Na trybunie nie dało się już włożyć nawet szpilki. Nie wytrzymały kraty odgradzające boisko od widzów. Nastąpiły panika i chaos, a ich wizualnym odzwierciedleniem były dantejskie sceny, rozgrywające się w sektorze Liverpoolu. Zadeptanie i uduszenie – to główne przyczyny zgonów 96 dusz na stadionie Hillsborough w tę piękną sobotę. Był 15 kwietnia 1989 roku. Sędzia zakończył mecz o 15:06.
Najstarszą ofiarą katastrofy był 67-latek, a najmłodszą 10-letni chłopiec, kuzyn obecnego piłkarza Livepoolu Stevena Gerarda. Najtragiczniejsza karta w historii brytyjskiej piłki nożnej została zapisana.
Wspomnienia o Hillsborough 1989*
Wczytując się we wspomnienia piłkarzy, którzy byli wtedy na stadionie, a także uczestniczyli w uroczystościach pogrzebowych, postanowiłem wybrać kilka z nich i przytoczyć je w tym artykule. Ta katastrofa odbiła się na psychice większości osób, które jej doświadczyły i przeżyły ją. Praktycznie dla wszystkich był to moment zwrotny w ich życiu.
John Barnes, piłkarz Liverpoolu:
Oglądaliśmy telewizję przez godzinę w zupełnym milczeniu. Wiele osób płakało. Wszyscy piłkarze zastanawiali się, czy mogą znać kogoś, kto tam był. Ja byłem w Liverpoolu zaledwie od dwóch lat i nie znałem prawie żadnych kibiców. Sprawa wyglądała znacznie gorzej dla lokalnych piłkarzy jak John Aldridge, czy Steve McMahon. Aldo był bardzo dotknięty. Ciągle próbował gdzieś dzwonić. W końcu weszliśmy do autokaru, piłkarze zasiedli obok swoich żon, trzymając się za ręce, ciągle wszyscy byli zszokowani i nie mogli nic powiedzieć. Wszyscy bardzo dużo wypiliśmy w drodze powrotnej do Liverpoolu. Kompletnie się upiłem Brandy. Ludzie przez całą drogę płakali. Żony płakały, ja płakałem. Kenny płakał. Bruce mówił, że zastanawia się nad zakończeniem kariery. Mimo że nigdy nie pomyślałem o tym, mimo że czułem się winnym, to rozumiem, dlaczego Bruce tak mówił.
Kenny Dalglish, były piłkarz i trener Liverpoolu:
Ludzie, którzy utracili osobę siedzącą obok niej podczas meczu, zostawiali naprawdę wyjątkowe rzeczy, by upamiętnić tych, co już odeszli. Mnie najbardziej poruszył widok dwóch pomarańcz ułożonych za jedną z barierek. Były tak niewidoczne, a zarazem tak wiele mówiły. Prawdopodobnie dwoje ludzi brało pomarańcze, by mieć czym się podzielić w przerwie meczu. To naprawdę sprawiło na mnie ogromne wrażenie. Zastanawiałem się, czy osoba, która zostawiła te pomarańcze, kiedykolwiek wróciła na The Kop. Zobaczyłem czyjeś buty pozostawione przez rodzinę pogrążoną w żałobie. Wszędzie, gdzie nie poszedłem były niekończące się wiadomości, pozostawione przez ludzi pogrążonych w smutku. Tak ciężko było obok tego przejść.
John Aldridge, piłkarz Liverpoolu:
Wieczorem w Katolickiej Katedrze odbyła się wyjątkowa msza. Ponownie podczas jej trwania byłem bardzo poruszony. Zaczęliśmy dostrzegać, jak bardzo to wpłynęło na całe miasto. Ludzie płakali, nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić. Wszyscy piłkarze tego wieczoru zebrali się w Katedrze, by wysłuchać kazania Bruce’a Grobbelaara. Każdy piłkarz radził sobie z tą tragedią na swój własny sposób. Pierwszą rzeczą, jaką uczyniłem była rezygnacja z meczu Republiki Irlandii przeciwko Hiszpanii, który miał się odbyć 26 kwietnia w Dublinie. Ostatnią rzeczą, jaką chciałem wtedy robić, była gra w piłkę. Pamiętam, że udzieliłem wywiadu dla Liverpool Echo, w którym powiedziałem, że nie interesuje mnie, czy jeszcze kiedykolwiek wyjdę na boisko. Mówiłem szczerze każde słowo. Przez kolejne dwa tygodnie byłem w kompletnym szoku, nie byłem w stanie nic robić, nie wstydzę się przyznać, że Hillsborough bardzo wpłynęło na moją psychikę i przez wiele tygodni nie potrafiłem się podnieść. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Osłabiło mnie fizycznie, psychicznie i emocjonalnie.
Pokłosie tragedii
Wielka Brytania pokryła się w żałobie, a kondolencje napływały z całego świata. Liverpool udostępnił swój stadion, aby można tam było oddać cześć zmarłym. Dodatkowo obok jednej z trybun płonie wieczny ogień, a w herbie klubu dodano dwa płomienie. Zarówno na Anfield, jak i Hillsborough znajdują się tablice pamiątkowe ku pamięci ofiar. The Reds do tej pory nie rozegrali żadnego meczu w dniu 15 kwietnia.
Oficjalne przyczyny katastrofy zostały zawarte w Raporcie Taylora i były to: fatalna organizacja meczu i złe zachowanie policji. Oprócz tego zadaniem raportu było stworzenie nowych standardów dotyczących bezpieczeństwa na stadionach. To właśnie tutaj zawarto m.in. dwa obowiązujące do dzisiaj zakazy: brak miejsc stojących na stadionie oraz numerowane krzesełka.
Za katastrofę niektóre gazety i politycy obwiniali również samych fanów Liverpoolu. Jednak w 2012 roku, w wyniku prac Hillsborough Independent Panel, stwierdzono, że kibice nie są winni tragedii, a w ich potępianie zamieszana była m.in. policja, która chciała zrzucić z siebie część oskarżeń. Odniósł się do tego premier David Cameron:
W imieniu całego rządu, a właściwie w imieniu całego kraju jest mi niezmiernie przykro za tę podwójną niesprawiedliwość, która przez tak długo nie została sprostowana. Poza porażką państwa, które przegrało w zapewnieniu swoim obywatelom bezpieczeństwa, ofiary dotknęła nieuzasadniona nagonka medialna, gdy przez lata sugerowano, że sami są winni swojej śmierci.
Ustalono również, że 41 z 96 osób mogły przeżyć, ale służby medyczne nie miały możliwości dotrzeć do nich na czas.
Tragedia na Hillsborough w 1989 roku rozpoczęła okres przemian w angielskim futbolu, który trwał przez wiele lat. Wciąż znajdą się i tacy, którzy powiedzą, że wraz z katastrofą umarł prawdziwy futbol, a zastąpiła go korporacyjna machina, czego wyrazem była reforma rozgrywek z 1992 roku. Niemniej duża większość zdążyła się już przyzwyczaić do nowej Premier League i kocha emocje z nią związane. Faktem jest, że do dzisiaj katastrofy stadionowe mają w dalszym ciągu miejsce, jednak nie na Wyspach Brytyjskich.
Nie tylko Polak mądry po szkodzie, ale i Anglik.
Hillsborough 1989 – pamiętamy.
*Wspomnienia pochodzą ze strony www.lfc.pl
Polecamy również przyjrzenie się zeszłorocznym obchodom rocznicy Hillsborough 1989, okiem jednego z naszych Czytelników – Przemka Niciejewskiego. Zdjęcia możecie znaleźć TUTAJ.