Estudiantes La Plata – argentyńska banda świrów

Czas czytania: 7 m.
0
(0)

P amiętacie Koronę Kielce Leszka Ojrzyńskiego? „Banda Świrów! Chuligani! Koroniarze…AUU!” Motywacyjna przyśpiewka 'złocisto-krwistych’ i ich nieustępliwa, a czasami wręcz brudna gra rozgrzewała kibiców nie tylko w Kielcach. Zespół złożony z wyrobników, którzy braki w piłkarskiej edukacji nadrabiali sercem i ciężką pracą, bił się jak równy z równy z ligową czołówką. W latach 60. w Argentynie istniał zespół o podobnej charakterystyce. Estudiantes La Plata, bo o nim mowa, osiągnęło jednak zdecydowanie więcej niż ich polski odpowiednik. W pewnym momencie byli nawet najlepszą drużyną klubową w Ameryce Południowej. Przeczytajcie historię argentyńskiej 'Bandy świrów’.

Uciekająca Europa

Argentyński futbol na początku swojej drogi charakteryzował się stawianiem na indywidualności. Piękna, techniczna gra, dryblingi, zakładanie siatek. To było to, czego kibice zmęczeni całotygodniową pracą w fabrykach oczekiwali od piłkarzy w czasie weekendowych spotkań. Wiele osób twierdzi, że w tamtym czasie argentyńskie zespoły składały się z jedenastu graczy, lecz każdy z nich pracował na własne konto. Do pewnego momentu takie stawianie na wyszkolenie techniczne gwiazd, które w pojedynkę chciały ciągnąć wózek, przynosiło pożądane skutki. Futbol jednak cały czas się rozwijał. Ewolucja taktyki parła do przodu. Natomiast Argentyńska piłka nożna popadła w stagnacje.

Wielu starszych Argentyńczyków wspomina rządy Juana Perona z łezką w oku. Jak w przypadku większości polityków, postać byłego prezydenta Argentyny nie jest zero-jedynkowa. Ofiarą izolacjonizmu, który w pewnym momencie Peron uskuteczniał praktycznie w każdym aspekcie życia kraju, którym rządził, padła też piłka nożna. Albicelestes nie wzięli udziału w mistrzostwach świata z 1950 i 1954 roku. Jedną z przyczyn takiej decyzji była obawa rządzących przed poniesieniem klęski na tych turniejach. Argentyńska piłka nożna przez kilka lat żyła więc w zamkniętym świecie, nieświadoma zmian zachodzących w futbolu. Dlatego gdy w 1958 roku Latynosi w końcu postanowili wziąć udział w zmaganiach o 'Złotą Nike’, to co się wydarzyło na boiskach w Szwecji, było dla nich szokiem.

Ostrzeżeniem był już pierwszy mecz, który Albicelestes przegrali z RFN 1-3. Nastroje Argentyńczyków poprawiły się nieco, gdy w drugim spotkaniu odprawili w takim samym stosunku Irlandię Północną. Jednak ostatni mecz, przeciwko kadrze Czechosłowacji okazało się spełnieniem najgorszych koszmarów. Zdyscyplinowani taktycznie przybysze z Europy Środkowej rozbili w pył bandę indywidualności z Ameryki Południowej 6-1. Kibice z Kraju Tanga pogrążyli się w smutku i rozpaczy.

Pragmatyzm zamiast sztuki

Wydarzenia z Mundialu w 1958 roku podzieliły argentyńską myśl szkoleniową. Część trenerów nadal chciała uskuteczniać ofensywny i widowiskowy futbol, inni zaś twierdzili, że trzeba skopiować styl europejczyków i postawić na dyscyplinę taktyczną i pragmatyzm kosztem pięknej gry. Jednym ze szkoleniowców, który miał zamiar forsować bardziej cyniczny futbol, był Osvaldo Zubeldia. Ten były napastnik Velezu Sarsfield czy Boca Juniors przez krótki czas wcielał się nawet w rolę selekcjonera ojczystej reprezentacji. Był to jednak nieudany epizod, po którym Zubeldia wrócił do futbolu klubowego. W 1965 roku objął stery Estudiantes La Plata.

Nowy opiekun Estudiantes od zawsze mienił się jako świetny analityk. Już jako piłkarz był znany z tego, że uwielbiał studiować grę rywala. Cechował go również spryt. Na boisku potrafił wdawać się w różne gierki, takie jak związanie sznurowadeł bramkarza rywali. Umiejętność wykorzystywanie takich brudnych zagrywek zaszczepił następnie w swoich piłkarzach.

Gdy obejmował ekipę z La Platy, ta biła się o utrzymanie w lidze. Zubeldia przyjrzał się dokładnie pierwszemu zespołowi oraz drużynom rezerw i juniorskim. Ze zdziwieniem odkrył, że wielu piłkarzy spoza pierwszego zespołu prezentuje większe umiejętności niż ich odpowiednicy z podstawowego składu. Pożegnał się więc z większością wypalonych seniorów i zastąpił ich młodzieżowcami. Następnie wziął się za ich obróbkę. Niczym Michał Probierz zasadził roślinkę, podlał i czekał, aż coś z niej wyrośnie.

W pierwszych dwóch sezonach jego pracy Estudiantes zajmowało miejsce w środku tabeli. La Plata nie należała do klubów, w których oczekiwano natychmiastowych sukcesów jak w River Plate czy Boca Juniors. Zubeldia spokojnie mógł wprowadzić długofalową strategię. Ta wkrótce miała przynieść pożądane efekty.

Tytani pracy zdobywają mistrzostwo

Zubeldia stawiał na ciężkie treningi. Sesje odbywały się dwa razy dziennie, co wówczas było rzadko spotykane. Piłkarze do znudzenia trenowali stałe fragmenty gry.

„Wszystkie sytuacje, do jakich mogło dojść w trakcie meczu, mieliśmy przećwiczone i omówione. Rzuty rożne, rzuty wolne, wyrzuty piłki z autu, wszystko miało nam umożliwić osiągnięcie przewagi. Mieliśmy także ustalony sekretny język, którego używaliśmy, by wciągnąć przeciwnika w pułapkę.”

Carlos Bilardo, ówczesny piłkarz Estudiantes

Gdy pewnego razu piłkarze zaczęli narzekać na obciążenia treningowe, Zubeldia zabrał ich o szóstej rano na dworzec kolejowy i pokazał robotników, którzy udawali się do pracy, po czym przemówił do swoich zawodników:

„Wydaje wam się, ze ciężko pracujecie, ale to nie prawda. To oni ciężko pracują, a nie wy! Pamiętajcie o tym.”

Zubeldia uwielbiał również szukać nowinek taktycznych. Pewnego razu w jego ręce wpadła taśma filmowa z nagraniem meczu Dynama Kijów. Szkoleniowiec zauważył, że piłkarze ze Związku Radzieckiego przesuwają linię defensywną tak, by napastnicy rywala znajdowali się na pozycji spalonej. Postanowił przeszczepić ten zabieg taktyczny i zaskoczyć rywali, gdyż w Argentynie pułapka ofsajdowa była praktycznie nieznana.

Wszystkie te czynniki przynosiły pożądany efekt. W trzecim sezonie pracy Zubeldii w Estudiantes drużyna z La Platy awansowała do fazy półfinałowej ligi Metropolitano. W 1/2 finału ich rywalem było Platense. Mimo tego, że El Leon przegrywali już w tym meczu 0-3, to popisali się fantastyczną remontadą i ostatecznie wygrali spotkanie wynikiem 4-3. Naładowani pozytywną energią i podbudowani psychicznie tym wspaniałym zwycięstwem piłkarze z La Platy, w finałowej potyczce nie dali żadnych szans Racingowi, zwyciężając 3-0. Tym samym stali się pierwszą drużyną spoza 'wielkiej argentyńskiej piątki’ (Boca, River, Racing, San Lorenzo, Independiente), która sięgnęła po tytuł mistrza kraju.

Mistrzowie gierek słownych

Nie wszystkich w Argentynie radował sukces kopciuszka z La Platy. Fani tradycyjnego, romantycznego futbolu, skupionego na sprawianiu radości zgromadzonym fanom byli negatywnie nastawieni do projektu Zubeldii. Estudiantes grało cynicznie i jedynym ich celem było odniesienie zwycięstwa. Wielu kibiców twierdziło, że to, co pokazują El Leon to antyfutbol. W dodatku ekipa z La Platy nie przebierał w środkach, prąc do celu. Piłka w ich wykonaniu była brudna, pełna brutalnych zagrywek i tzw. trash-talku.

Królem nieczystych zagrań był Carlos Bilardo, człowiek, który stał się najlepszym uczniem Zubeldii. Sam wyrósł na doskonałego trenera i w 1986 roku doprowadził Argentynę do jej drugiego tytułu mistrzów świata. Będąc piłkarzem, stosował jednak iście makiawelistyczne środki. Prowokował, podszczypywał przeciwników, kłuł ich wniesionymi na boisko pinezkami czy też symulował faule. Był też znakomitym trash-talkerem i w gierkach słownych stosował ciosy poniżej pasa.

„W Racingu występował pewien piłkarz, o którym wiedziano, że jest mocno uzależniony od matki. Kobieta nie chciała, by się ożenił, a gdy to zrobił, zmarła pół roku później. Bilardo podszedł więc w czasie meczu do niego i powiedział: >>Moje gratulacje, słyszałem, że w końcu zabiłeś matkę<<„.

Juan Presta, historyk

Bilardo z wykształcenia był ginekologiem. Pozyskiwał więc informacje ze środowiska medycznego i potrafił prowokować nimi przeciwników, komentując w czasie meczu stan zdrowia ich małżonek. Reszta drużyny wcale nie była od niego lepsza.

„Korzystali z wiedzy psychologicznej w najgorszy możliwy sposób. Jeden z piłkarzy Independiente przypadkowo zabił swojego kumpla na polowaniu. Kiedy grał przeciwko Estudiantes, piłkarze Zubeldii bez przerwy biegali za nim, wołając >>morderca<<„.

Juan Presta, historyk

Sukcesy międzynarodowe

Dzięki ogromowi pracy włożonej w trening, setkom godzin analizy taktycznej, cwaniactwu przekraczającemu niekiedy granice dobrego smaku i – jakby nie patrzeć – wysokim umiejętnościom piłkarskim, Estudiantes odnosiło kolejne sukcesy. Zwycięstwo w rozgrywkach Copa Libertadores w 1968 roku pozwoliło im zawalczyć o Puchar Interkontynentalny. Chłopcy Zubeldii mieli się w nim zmierzyć z samym Manchesterem United. Były to Czerwone Diabły z takimi gwiazdami w składzie jak George Best, Bobby Charlton czy Denis Law.

Pierwszy mecz odbył się na słynnej La Bombonerze w stolicy Argentyny Buenos Aires. Kibice zgotowali Anglikom piekielną atmosferę. W takiej sytuacji El Leon nie pozostało nic innego jak zapolować na Diabły. W całym meczu popełniono 53 faule, z czego 36 było dziełem gospodarzy. Piłkarzom Estudiantes odgryzał się głównie Nobby Stiles. Angielski walczak kończył mecz z rozciętym łukiem brwiowym i czerwoną kartką, za pokazanie arbitrowi obraźliwego gestu odwróconej wiktorii. W szranki z nim stawał najczęściej Carlos Bilardo.

„Pamiętam, jak raz się odwróciłem i dostałem od niego kopa w tyłek. Jednego z wielu zresztą. Pamiętam też, że raz go przewróciłem i potem mówił, że wyleciała mu soczewka kontaktowa i był wpół ślepy.”

Carlos Bilardo

Estudiantes zwyciężyli w tamtym meczu 1-0 wykorzystując dośrodkowanie z rzutu rożnego. Znów kluczem do wygranej były ćwiczone przez nich do znudzenia stałe fragmenty gry. Te doskonale bił Juan Ramon Veron, ojciec Juana Sebastiana, późniejszego piłkarza m.in. Manchesteru United. Veron Senior był jednym z najlepszych piłkarzy tamtej drużyny.

Przyjazd Argentyńczyków do Europy rozpoczął się od skandalu, gdy nieznany sprawca wrzucił cegłówkę do pokoju hotelowego zajmowanego przez piłkarzy Estudiantes. Po latach pojawiła się teoria spiskowa, sugerująca, że tym kimś był Carlos Bilardo chcący w ten sposób dodatkowo zmobilizować kumpli z szatni. Udało się. W rewanżu padł wynik 1:1 i to piłkarze z La Platy mogli wznieść do góry trofeum. Po latach większość graczy przyznała, że tamten sukces to w głównej mierze zasługa trenera Zubeldii, który doskonale rozpracował rywala.

„Zubeldia wykonał świetną robotę przed rewanżem. Wszystko miał rozpracowane z matematyczną precyzją: jak się ruszać po boisku, jakie charakterystyki mają poszczególni zawodnicy, kto kogo kryje. Mecz potoczył się tak, jak zaplanował. Szczerze mówiąc, nawet na serwetce zapisał wtedy 1-1. Zorganizował nam nawet spacer wokół Old Trafford na godzinę przed meczem, byśmy oswoili się z atmosferą i nie czuli się zdeprymowani.”

Juan Ramon Veron

Zmierzch antyfutbolu

Sunday Mirror nazwał tamten wieczór na Old Trafford – 'dniem, w którym napluto na ducha sportu’. Wyrachowana i cyniczna piłka prezentowana przez Estudiantes była krytykowana pod każdą szerokością geograficzna. W Argentynie z tęsknotą wypatrywano drużyny, która ponownie będzie rozgrzewać trybuny do czerwoności i czarować swoją widowiskową grą. Alergia mieszkańców Kraju Tanga na ekipę złych chłopców z La Platy, rosła wprost proporcjonalnie do sukcesów osiąganych przez Los Pincherattas (’Łowcy szczurów’, alternatywny przydomek Estudiantes). Ci zaś w 1969 i 1970 roku znów zwyciężyli w rozgrywkach Copa Libertadores.

Pucharu Interkontynentalnego nie udało im się jednak obronić, a pojedynek z AC Milan przelał czarę goryczy. Nestor Combina kończył mecz ze złamaną kością policzkową, Giani Rivera został uderzony pięścią, a następnie skopany przez Eduardo Manerę. Mecz był transmitowany przez telewizję i Argentyńczycy, widząc popis brutalności zawodników z La Platy, poczuli ogromny wstyd. Na całe wydarzenie zareagowały nawet argentyńskie władze. Trzej piłkarze Estudiantes – Suarez, Manera i Poletti – zostali skazani na 30 dni więzienia za gorszące zachowanie w czasie publicznego widowiska. Dodatkowo Poletti został dożywotnio zdyskwalifikowany, natomiast Suarez dostał pięcioletni zakaz gry w reprezentacji. Rok później Estudiantes przegrało kolejny finał Pucharu Interkontynentalnego. Tym razem lepszy okazał się Feyenoord Rotterdam. Wkrótce Osvaldo Zubeldia podał się do dymisji.

Brak awansu reprezentacji Argentyny na mistrzostwa świata w 1970 roku był kolejnym punktem zwrotnym w historii futbolu w tym południowoamerykańskim kraju. Trenerzy znowu zaczęli stawiać na otwarty i widowiskowy styl, wzorując się na ’Futbolu totalnym’ Rinusa Michelsa. Cyniczna gra, jaką uskuteczniali Zubeldia i jego chłopcy zaczęła odchodzić do lamusa. Bez względu na to, jaki styl gry prezentowali wówczas Los Pincherattas, na zawsze wywalczyli sobie miejsce w historii klubu z La Platy i całego argentyńskiego futbolu. A dzięki trzem z rzędu triumfom w Copa Libertadores oraz pokonaniu Manchesteru United w finale Pucharu Interkontynentalnego zasługują na miano jednej z najlepszych drużyn świata w tamtej dekadzie. Tak tamten okres podsumował Alberto Poletti. Bramkarz, który otrzymał karę dożywotniej dyskwalifikacji po meczu z AC Milan.

„To prawda, że mieliśmy kiepską reputację, ale w dużej mierze dlatego, że byliśmy parweniuszami, którym udało się wybić. Zaczynaliśmy jako drużyna, której celem było utrzymanie się w lidze, a po trzech latach sięgnęliśmy po mistrzostwo. Zdominowaliśmy argentyńską piłkę, a byliśmy pierwszym klubem z zaklętego kręgu 'grandes’, któremu udało się coś wygrać. Osiągnęliśmy to poświęceniem i dyscypliną. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, prasa nie zostawiała na nas suchej nitki. Graliśmy inaczej niż wszyscy. Byliśmy nowocześni. Wiedzieliśmy co robić. Biegaliśmy. Walczyliśmy. A najbardziej nienawidzili nas za to, że byliśmy drużyną. Taką, która chcieliby widzieć w swoich własnych klubach.”

RAFAŁ GAŁĄZKA

Tekst powstał na podstawie materiałów zawartych w książce „Aniołowie o Brudnych twarzach” Johnatana Wilsona.

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Rafał Gałązka
Rafał Gałązka
Futbolowy konserwatysta. Przeciwnik komercjalizacji piłki, fan świateł rac na trybunach. Sympatyk Arsenalu i lokalnego LKS "Dąb" Barcin. Beznadziejnie zakochany w Reprezentacji Polski. Głównie piłka polska oraz angielska.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...