George Best – Piotruś Pan z Belfastu

Czas czytania: 12 m.
5
(3)

Paleta brytyjskich bohaterów futbolowych, niestroniących od kieliszka jest tak szeroka jak niegdyś legendarny barek w domu Paula Mersona, dlatego trzeba wrócić do źródeł. Nie można pisać tego typu historii, nie przypominając króla ekscesów, czyli Georgie’ego Besta. Jeśli scenarzyści „Californication” tworzyliby postać Hanka Moody’ego 30 lat wcześniej to niewykluczone, że część inspiracji czerpaliby właśnie z życia „Chłopaka z Belfastu”. Oto George Best i jego historia.

Dlaczego akurat to właśnie były piłkarz United do dziś uważany jest za króla wśród hulaków angielskiej piłki i dlaczego drugiego takiego już nigdy nie będzie? Bo George Best był prototypem piłkarskiego celebryty, a zarazem archetypem sportowego bohatera tragicznego.

Zabawiał tłumy swoją grą, ogrzewając się w świetle reflektorów i w cieple kobiecych ramion, ale im jupitery błyszczały mocniej, tym jego upadek stawał się coraz bardziej realny. Wybierzmy się w podróż przez skomplikowane, ale fascynujące życie George’a Besta.

Śmierć utracjusza

Zaczniemy nietypowo, bo od końca. Organizm „Piątego Beatlesa” w końcu powiedział dość. George zmarł 25 listopada 2005 roku, po wielu latach walki z alkoholizmem. Ostatnie tygodnie życia spędził w londyńskim szpitalu Cromwell i nie był to pierwszy raz, kiedy były piłkarz wymagał hospitalizacji. Już pięć lat wcześniej, w roku 2000, musiał przejść transplantację wątroby, w czasie której przeżył śmierć kliniczną. Powodem było oczywiście picie, a nie owijając w bawełnę raczej lata straszliwego alkoholizmu.

Przeczytaj także: „Manchester United z Gibraltaru”

Była żona George’a, Angie MacDonald Janes, mówiła ze łzami w oczach: „Mojego męża tak naprawdę zabili inni ludzie. Każdy chciał się napić z wielkim Bestem, stawiano mu w każdym napotkanym barze”. To prawda – wielu oddanych Bestowi ludzi, znając jego problemy odganiało go od alkoholu, ale zawsze znaleźli się tacy, którzy za punkt honoru stawiali sobie napić się choć raz z „Piątym Beatlesem”.

Była to niemalże publiczna śmierć, którą relacjonowały media, donosząc o kolejnych wyskokach ikony Manchesteru United. „Bestie” był niczym żywy pomnik, który rozpadał się kawałek po kawałeczku, na oczach widzów. Żył jak gwiazda, umierał także jak gwiazda – śledzono każdy jego krok, zapisywano słowa wypowiadane na szpitalnym łóżku.

Pięć dni przed śmiercią, „News of the world” opublikował zdjęcie wyniszczonego walką o życie Besta, z wymownym podpisem „Nie umierajcie tak jak ja”.

Znacie to skądś? Podobnie dzieje się teraz z Paulem Gascogine’em, który – niestety – podąża ścieżką wytartą przez Besta. George’a pochowano w Belfaście, a w jego ostatniej podróży towarzyszyło mu ponad 100 tysięcy ludzi idących za konduktem żałobnym. W Belfaście pełno jest zresztą murali z charakterystycznym napisem: „Maradona good, Pele better, George Best”. To pokazuje, jak wielką estymą cieszył się piłkarz, który na murawie czarował kibiców, a poza boiskiem kobiety.

O „Chłopaku z Belfastu” krąży masa legend, ale piłkarz nie zawsze był takim diabłem, za jakiego uchodził. Harry Redknapp wspominał w swojej autobiografii, jak kiedyś Best poszedł do kina ze swoją dziewczyną Mary Stavin, a później żalił się na nią: „Dzięki Bogu, już sobie poszła. Poszliśmy wczoraj do kina i wnerwiała mnie przez cały seans. Bez przerwy mnie dotykała i całowała”. Redknapp buchnął śmiechem: „Naprawdę, George? To straszne!”. Best był jednak nieprzebłagany: „Nie rozumiesz, Harry. Chciałem obejrzeć film”!

Georgie był autentyczny, do końca wierny swoim nałogom i hulaszczemu trybowi życia. To, co wydawało się z pozoru niewinną igraszką, zamieniło się w gwóźdź do trumny.

Skandalista, Idol, podrywacz – George Best

Jak najdokładniej oddać stan skomplikowanej duszy George’a Besta? Udało się to Arturowi Rojkowi, który w utworze „Książę życia umiera” śpiewał:

Odurzony Piotruś Pan

Zwykle w centrum świata stał

Wieczny chłopiec taki był

Przegrał wszystko nie poczuł nic

Gdy pełną szklankę wychylił znów

Rosły mu skrzydła i wtedy się czuł.

Jako piłkarz Irlandczyk był wielki, ale im częściej strzelał piękne gole, tym częściej zaglądał do butelki. Wszystko zaczęło się sypać pod koniec lat 60-tych, kiedy Georgie otworzył dwa nocne kluby. Szybko stały się one jego największą miłością, dostarczając mu to, czego potrzebował – bezpłatny alkohol i kobiety. Zarabiał na tym całkiem nieźle, no bo któż nie chciałby się napić z „El Beatle’em”?

Wielu do dzisiaj mówi, że to właśnie gościnność ludzi w końcu zabiła Besta, ale z początku było to całkiem niewinne. Tak jak w przypadku bohatera jednego z poprzednich rozdziałów Lee Sharpe’a, tak samo cały Manchester bawił się w najlepsze, kiedy „Bestie” ruszał na miasto. Znany jest szereg anegdotek, kiedy ludzie z United go ścigali, ale zawsze kończyło się tak samo – Irlandczyk uciekał i balował nadal.

George Best z szelmowskim błyskiem w oku opisywał swoje barwne życie: „Wydałem sporo na alkohol, kobiety i szybkie samochody. Resztę po prostu roztrwoniłem”. Używki były jego paliwem, czego wcale nie ukrywał. Sam powiedział kiedyś: „W 1969 roku rzuciłem alkohol i kobiety – to było najgorsze 20 minut mojego życia”.

Potrafił być jednak także krytyczny, jeśli chodzi o swój nałóg. Nie byłby jednak sobą, jeśli nie mówiłby o tym wszystkim, puszczając małe oczko: „Alkohol to największa pasja mojego życia. Największa nie znaczy najchwalebniejsza. Gdyby nie picie, moja piłkarska kariera trwałaby znacznie dłużej. A i zapewne przez alkohol pożyję znacznie krócej. No ale z drugiej strony, nie byłbym do końca szczery, mówiąc, że żałuję.”

Dopóki żył, prowadził pewnego rodzaju grę z czytelnikami, fanami, z całym światem. Zdawał się być rozdarty pomiędzy radością z dotychczasowego życia, a uczuciem niespełnienia. Zdawał sobie sprawę, że został pomazany bożym palcem, po czym dar ten zmarnował. Robił to jednak w stylu Keitha Richardsa z Rolling Stones, idąc na całość. George Best pisał: „Jestem naprawdę błogosławiony, otrzymałem dar. Miałem u swoich stóp cały świat, a zaraz potem nie miałem nic – żony, domu, pieniędzy, szacunku do samego siebie i mniej lub więcej, wątroby”.

Zawsze mówił o tym z charakterystycznym błyskiem w oku, nadal grając z całym światem. Niczym stary szczwany kocur, który owszem, wspomina swoją śmierć i upadek, ale to wszystko nieważne, ponieważ nadal wiele przed nim, ma w końcu dziewięć żyć. Best miał niestety tylko jedno, ale żył właśnie, jakby był kotem, którym w jakiś sposób był – nikt tak pięknie nie poruszał się na murawie z gracją, jak właśnie on.

Jego styl ubierania stał się wyznacznikiem mody. Dzisiaj mówi się powszechnie, że był pierwszym sportowym celebrytą. Miał swój butik, reklamował ciuchy, jeździł najlepszymi autami, pierwszy z piłkarzy nosił długie włosy. Kobiety nie mogły oderwać od niego wzroku, mężczyźni zazdrościli. Był księciem Manchesteru.

Bańka mydlana w końcu jednak pękła. Po 1969 roku forma George’a stawała się coraz słabsza, a ekscesy coraz liczniejsze. W trakcie sezonu 1973/74 Besta wyrzucono z Manchesteru United, w wieku zaledwie 27 lat. Kapitalna kariera dobiegła końca, bo kopania w gorszych angielskich klubach czy w USA nie można uznać za złote lata wielkiego George’a. No i „Bestie” nadal pił. Gorąca krew pulsująca w żyłach Irlandczyka znalazła idealne dopełnienie w postaci Whisky i piwa.

Buntownik oraz drybler, który zmienił oblicze futbolu

Nie zawsze tak jednak było. Georgie urodził się 22 maja 1946 roku w Belfaście, w Irlandii Północnej. Był zdolny, ale szybko się buntował. Jego pierwsze sukcesy to nie piłka, a… nauka. W wieku 11 lat Irlandczyk dostał się do Grosvenor High School, szkoły dla dzieci uzdolnionych naukowo, dodatkowo specjalizującej się w… rugby.

Bestowi szybko się to znudziło, brakowało mu kolegów z dzieciństwa i nade wszystko piłki. Geroge zaczął chodzić własnym ścieżkami, coraz bardziej wkręcał się za to w futbol. W końcu przeniósł się do lokalnej Lisnasharragh High School, gdzie ponownie dołączył do kumpli z dzielnicy, wracając na stare śmieci.

Z początku mały Georgie bawił się piłką w miejscowym klubie Cregagh Boys Club, ale skala jego postępów przeszła najśmielsze oczekiwania. Po roku treningów otwierał już listę młodych talentów na Wyspach, a zgłosił się do niego skaut Manchesteru United, Bob Bishop. Ten miał nosa twierdząc, że zobaczył geniusz. „Busby Babes”, których losy brutalnie przerwała katastrofa lotnicza w Monachium w 1958 roku, miały znów się odrodzić. Kariera Irlandczyka potoczyła się błyskawicznie – 14 września 1963 roku, w wieku zaledwie 17 lat, George miał już za sobą debiut ligowy w pierwszej drużynie Manchesteru United.

Szybko dał się poznać całej Anglii. Z kibicami przywitał się z podczas meczu przeciwko Burnley, wygranym przez “Czerwone Diabły” 5:1. Zdobył wtedy premierowego gola, a publika szybko pokochała chudego chłopaka z Belfastu. Europa na dobre odkryła go dopiero trzy lata później, kiedy zaaplikował Benfice dwa gole w ćwierćfinale Pucharu Mistrzów. O Beście zrobiło się nagle głośno, przestał być jedynie lokalną sławą. Było to jednak dopiero preludium – szczyt kariery piłkarza przypadł na rok 1968. To wtedy Pele powiedział o George’u: „”To najlepszy piłkarz świata”. Prawie 10 lat później, gdy prasa w USA pisała o Beście „Biały Pele”, Irlandczyk jedynie się zniesmaczył, mówiąc o Brazylijczyku: „Nie, to on jest czarnym Bestem”.

Wracając do roku 1968 – był on przełomowy – Manchester United został mistrzem Anglii i zdobył Puchar Europy, niszcząc w finale Benfikę aż 4:1. Drużyna z Lizbony była wtedy jednym z najlepszych klubów świata, a w jej szeregach szalała “Czarna Perła z Mozambiku”, czyli legendarny Portugalczyk Eusebio. Wtedy jednak liczył się tylko „Bestie”, non stop biegający na skrzydle i robiący wodę z mózgu obrońcom z Portugalii.

Ten sezon to apogeum tej pięknej, ale mimo wszystko tragicznej kariery. Oczywiście Bestowi zdarzały się później jeszcze genialne mecze, ale już nigdy nie osiągnął tego niebotycznego poziomu, kiedy słusznie uznawano go za najlepszego piłkarza na świecie. Jeśli chodziło o osiągnięcia w karierze, to w barwach Manchesteru United grał 11 lat (1963-74), podczas których w 474 meczach zdobył 181 goli. W całej karierze (po United grał m. in. w Fulham i klubach amerykańskich) rozegrał 709 spotkań, które okrasił 253 bramkami.

Z „Czerwonymi Diabłami” dwukrotnie zdobył mistrzostwo Anglii (1965 i 67), a w 1968 roku wspomniany już wcześniej Puchar Europy. W tym samym roku dziennikarze „France Football” uznali Besta za najlepszego piłkarza grającego w Europie, ogłaszając go laureatem nagrody „Ballon d’Or”, czyli popularnej „Złotej Piłki„.

O karierze reprezentacyjnej nie ma co mówić, Irlandia Północna nie miała potencjału Anglii, sam jeden George Best nie mógł wygrać wszystkiego. Co innego w piłce klubowej – tutaj Georgie osiągnął właściwie już wszystko. Miał 22 lata i był na szczycie piłkarskiego świata. To wtedy zaczął się zjazd w dół.

Śmierć zapisana w genach

Z nałogiem alkoholowym zmagał się nie tylko Georgie, ale także jego najbliżsi – picie do śmierci doprowadziło jego matkę, z nałogami (nie tylko alkoholowymi) zmagał się także jego syn, Calum. George i jego matka umarli w podobnym wieku, Ann Best miała ledwie 54 lata, były gwiazdor United 59. Problemy alkoholowe Geaorge’a nie były nigdy dla nikogo tajemnicą, ale ciekawe są za to losy jego matki.

Ann Best zmarła z powodów problemów z sercem, które spowodowały lata picia. Pomyślicie, że pani Best złe nawyki wyniosła pewnie z domu, przelewając to wszystko na syna? Skąd. Do 44 roku życia była zatwardziałą abstynentką, pić zaczęła dopiero wtedy, gdy syn stał się sławny, a pod jej domem w Belfaście zaczęli koczować dziennikarze, żądni zdobycia jakiejkolwiek ciekawostki czy sensacji z kręgu cudownego dziecka futbolu.

Wspólny mianownik jest zatem jasny, śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że Ann i George’a zabiła… sława. A raczej nieumiejętność radzenia sobie z nią, słaby charakter. Dzisiaj pamiętamy Georgie’ego jako króla imprez, playboya i zawadiakę, ale w głębi duszy był on nieśmiałym chłopakiem, który kochał jedynie grać w piłkę. Kobiety i alkohol pojawiły się później, a jak wspomina wielu, piłkarz zaczął pić, ponieważ zwyczajnie był… nieśmiały.

Matka

Ann dała mu wszystko. Świadkowie wspominają ją jako bardzo dobrą kobietę, idealnie uosabiającą ideały klasy pracującej: ciepła, kochająca, ale zarazem stanowcza i wzbudzająca respekt. Dodatkowo przekazała sportowe geny synowi, sama w młodości była świetną hokeistką. Ludzie poznający historię Bestów mają na ogół mieszane uczucia. W stosunku do George’a przekaz bywa podobny: zapłacił cenę za hulaszczy tryb życia. Bardziej szokująca jest historia Ann, która z cichej i dobrej matki zamieniła się w alkoholiczkę, której picie miało niszczący wpływa na całą rodzinę.

Doskonale portret pani Best opisała Michelle Fairley, która wcieliła się w jej postać w filmie „Best: Syn swojej Matki”: „Alkoholizm Ann był pochodną, efektem ubocznym całego tego zamieszania. Ona była bardzo skryta, szanowała swoją prywatność i zwyczajnie nie mogła znieść nieustannej inwigilacji prasy (…) Picie stało się jej metodą ucieczki, radzenia sobie z presją. To niesamowite – dwoje tak niezwykłych ludzi zniszczonych w ten sam sposób i to w dodatku sobie najbliższych”.

Ann Best była bardzo inteligentna, ale alkoholizm zmienił ją wewnętrznie, gdy wypiła, stawała się inną osobą. Dodajmy, bardzo nieprzyjemną. Nagle miła, kulturalna i dyskretna kobieta zmieniała się w kogoś innego, co oczywiście rzutowało na jej małżeństwo z mężem Dickie’em, a także na rodzeństwo George’a. Alkoholizm obojga był ze sobą powiązany – im sławniejszy stawał się „Piąty Beatles”, tym więcej piła jego matka, no i oczywiście on sam. Prasa angielska jest zgodna: „W tamtych czasach pojęcie celebrytów sportowych nie było tak popularne jak dzisiaj, George Best był przecież pierwszym Beckhamem. Dzisiaj ludzie nauczyli się z tym żyć, ale wtedy Ann i George przecierali dopiero szlaki”.

Wiedzę, którą przekazali dalej, przypłacili życiem.

Ukochany Brat, nietypowy Ojciec

Bardzo uczuciowo o George’u mówiła za to Barbara, jego młodsza siostra, która towarzyszyła mu wraz z całą rodziną aż do chwili śmierci: „Dla całego świata był pierwszą, a zarazem największą gwiazdą futbolu, ale dla mnie był po prostu starszym, ukochanym bratem. Moje odczucia w stosunku do niego nigdy się nie zmieniły.”

Nie tylko nieumiejętność radzenia sobie z presją była zapisana w genach Besta, znalazło się tam także miejsce dla sportu. Barbara wspomina: „Ojciec był stoczniowcem, a był także rewelacyjnym piłkarzem.

Nigdy nie przeszedł na zawodowstwo, ale grywał w niedzielnych ligach prawie do czterdziestki. Matka świetnie grała w hokeja, przerwała uprawianie sportu dopiero, gdy zaszła w ciążę. Myślicie, że odpuściła? Skądże! Gdy Georgie (najstarszy z szóstki rodzeństwa) podrósł, zabierała go na mecze, gdzie latał po trybunach i kopał piłkę. Od dziecka miał instynkt do piłki”.

Cofnijmy się jeszcze raz do młodości Besta. Dzisiaj skupowanie młodych talentów przez wielkie kluby to norma, ale wtedy było to coś niezwykłego. Według Barbary, przeprowadzka brata na Old Trafford to było coś zupełnie z innej galaktyki:

„Nikt z naszej rodziny nie opuścił nigdy Północnej Irlandii, więc Manchester mógł być równie dobrze po drugiej stronie kuli ziemskiej. Brat miał ledwie 15 lat i był to rodzaj dziecinnego 15-latka. Dość powiedzieć, że swoją pierwszą parę… długich spodni otrzymał od matki dopiero wtedy, gdy miał pojechać do Manchesteru na rozmowy z klubem”.

Wyjazd zmienił go. „Bestie” nigdy nie brał narkotyków, tak popularnych wśród wielu młodzieżowych ruchów w latach 60-tych, ale alkohol przynosił mu ulgę.

Barbara jeszcze raz wspomina: „Kiedy jego sportowa sława rosła, w połączeniu z jego urodą stworzyła mieszankę wybuchową. Coraz rzadziej przyjeżdżał, ale trochę go rozumiałam. Wszyscy za nim chodzili, Każdy chciał ugryźć choć kawałek z tortu, który nazywał się George Best. Picie dawało mu ukojenie, tak samo jak matce. Miała 44 lata, kiedy po raz pierwszy spróbowała alkoholu. 10 lat później już nie żyła”.

W podobnym do siostry tonie życie i śmierć byłego piłkarza wspominał Calum, jego syn (jedyne dziecko Besta, owoc miłości George’a i jego pierwszej żony, amerykańskiej modelki Angie MacDonald Janes. W sumie George był dwukrotnie żonaty, w 1995 roku ożenił się po raz drugi, z 26 lat od siebie młodszą Aleksandrą Pursey).

Gdy „Piąty Beatles” umierał, Calum miał wtedy 24 lata: „To przewierciło mnie kurwa na wylot, kiedy on umarł. Ludzie po prostu stracili idola, ja straciłem swojego ojca.” Kiedy prasa pytała Caluma, jak poradził sobie ze śmiercią ojca, odpowiedź była straszna: „Dzięki alkoholowi. Piłem, by nie myśleć. Zauważyłem jednak, że nie zaprowadziło mnie to nigdzie. Moje zdrowie było coraz gorsze, nie układały mi się relacje z matką, z ludźmi… Moimi jedynymi „przyjaciółmi” byli właściciele klubów…”.

Calum Best, model i celebryta to dobry przykład na to, że alkoholizm to nie tylko kwestia genów, ale i sposobu życia. Od zawsze w cieniu wielkiego ojca, rozdarty pomiędzy Californią (tam mieszka jego matka Angie), a Wielką Brytanią, musiał radzić sobie z presją, jakie niosło nazwisko Best. Jego relacje z ojcem nigdy nie były wzorcowe, George potrafił wziąć syna na mecz Manchesteru United, a potem wpaść w trzydniowy alkoholowy cug, prawdziwe rodeo po barach i klubach. Nierzadko też zabierał Caluma do pubu już o ósmej rano, nie mogąc powstrzymać alkoholowego pragnienia.

Kiedy któryś z dziennikarzy spytał Caluma Besta, czy ojciec nie przestrzegł go nigdy przed piciem, ten odparł: „Nie, nie mieliśmy tego typu relacji. Mogliśmy gadać o piłce, o dziewczynach, ale nigdy o tym. Tata był przedstawiciel starej, irlandzkiej szkoły – był dobry i serdeczny dla wszystkich, ale równocześnie był skryty, nie umiał otworzyć się w stosunku do drugiej osoby”.

Calum Best ma ambiwalentny stosunek do swojej młodości, w której z jednej strony brakowało balansu i typowego dzieciństwa, a z drugiej strony niczego nie żałuje, oczywiście oprócz choroby alkoholowej ojca. Sam twierdzi, że sam dzisiaj już pije sporadycznie, dba o siebie i wyszedł na prostą. Z błyskiem w oku jednak dodaje: „Zawsze jednak będę trochę złym chłopcem. Jestem rock and rollowy i nigdy tego nie będę ukrywał. Cieszę się teraz zdrowiem, mój umysł jest wolny od nałogów, ale wiesz, zawsze jest miejsce na zabawę, o ile nie niszczy ona twojego życia”.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni, miejmy jednak nadzieję, że fatum rodziny Bestów nie dopadnie także Caluma, będącego skórą zdjętą ze swojego ojca.

Książę Życia

Drugiego takiego jak George Best nie będzie, miał wszystko. Był wielkim graczem, wielkim podrywaczem i umiał się bawić za trzech. Oczywiście nie zmienia to faktu, że rozrywkowy styl życia kosztował go karierę, Irlandczyk poważne granie zakończył bowiem już w wieku 27 lat. Ile mógłby osiągnąć gdyby prowadził profesjonalny tryb życia? Tego niestety już nigdy się nie dowiemy.

Czy umniejsza to jego legendę? Skąd. Ilu znacie piłkarzy, którzy spotykali się z byłą miss świata, uciekali przez okno w toalecie na imprezę by następnego dnia strzelić jakby nic parę goli, a najlepiej sześć w jednym meczu w ramach FA Cup? Pozostaje tylko zacytować samego Georgie’ego: „Gdybym urodził się brzydki, świat nigdy nie usłyszałby o Pele…”.

Można by napisać lub wymyśleć tysiąc historii o Beście, i co najśmieszniejsze, większość z nich pewnie okazałoby się prawdą, zwłaszcza tych damsko-męskich. Sam George pisał w swojej autobiografii: „Wysportowani atleci, w kwiecie wieku, z furą kasy i szybkimi samochodami będą zawsze atrakcyjni dla młodych kobiet. Ja jednak opowiadam tylko te historie, na których rozpowszechnienie zgodziła się też ta druga strona, nie chcę krzywdzić nikogo”.

To właśnie był cały Best – król imprezy, chociaż nieśmiały. Ludzie mieli na jego temat różne zdanie, a on był prostym, zwyczajnym, irlandzkim chłopakiem. Prawdą było jednak jedno – umiał korzystać z życia. Spytany o to, kiedy uprawiał seks najbliżej meczu, odpowiedział bez krępacji (kultowy cytat), że właściwie zdarzyło się to w przerwie meczu. Lubił także wspominać, jak kiedyś wpadł po imprezie do hotelu i zamówił budzenie na telefon. Recepcjonistka spytała na którą, a on odpowiedział „na siódmą”. Wtedy pracowniczka hotelu zrobiła wielkie oczy i odpowiedziała: „Ale panie Best, jest piętnaście po siódmej…”. Ponoć scenariusz ten powtarzał się wiele razy.

Innego razu Best w był w Londynie, kiedy otrzymał telefon. Głos w słuchawce był spokojny, acz stanowczy: „W końcu pana namierzyłem, panie Best. Wreszcie!”. George wystraszył się nie na żarty i odpowiedział: „Kto mówi?”. Głos w słuchawce nagle spokorniał i rzekł z typowym irlandzkim akcentem: „Tu Pat, Pat Doyle! z Doyle Classic Cars w Dublinie! George, co mamy zrobić z Twoim mercedesem?!”.

„Bestie” roześmiał się do słuchawki: „Cholera, jakim znowu mercedesem?!”. Doyle wręcz wychodził z siebie: „Jak to jakim? Tym, który zakupiłeś u nas i zostawiłeś dwa lata temu!”. Best wielokrotnie wspominał, że picie spowodowało u niego ogromne dziury w pamięci do tego stopnia, że mało co pamięta z lat 70-tych, 80-tych, a nawet części lat 90-tych.

Nie wszystkie anegdotki jednak uciekły.George  Best był jaki był, ale nie można mu odmówić klasy – jak już wspomniałem wcześniej, jego opowieści nigdy nikogo nie krzywdziły, nikogo nie oczerniał po nazwisku, a mógłby. Spytany kiedyś o groupies wśród piłkarzy, opowiedział pewną historię: „Kiedyś była piękna dziewczyna, która prowadzała się z jednym z graczy naszego lokalnego rywala, Manchesteru City. Wiadomo było jednak, że była – jak większość tych dziewczyn – niezbyt stała w uczuciach, dlatego poderwał ją któryś z naszych młodych piłkarzy, dopiero wchodzących do pierwszego zespołu. Po całonocnej imprezie zszedł z nią na śniadanie, ona przytulała się do niego, on pękał z dumy. Prawdziwa królowa piękności..”.

Georgie ze śmiechem kontynuował: „Nikt z nas nic nie mówił, spokojnie jedliśmy śniadanie. Kiedy wracaliśmy autokarem, młodego aż roznosiło, żebyśmy go zapytali o nią. W końcu nie wytrzymał i rzekł: „Widzieliście tą dziewczynę którą poderwałem?! Jest boska!”.

Reszta drużyny jedynie się roześmiała, chłopcy zaczęli po kolei opowiadać: „Tak wiemy”, „Chrapie jak świnia”, „ma znamię na udzie”, „non stop opowiada o tym, jak wygrała konkurs piękności”. Młodemu piłkarzowi zrzedła mina, nie wiedział co powiedzieć. Cóż, takie to były czasy. Żyliśmy jak Rolling Stonesi”.

Georgie żył równie szybko jak Mick Jagger i jego banda, ale skończył tragicznie. Tutaj znów najodpowiedniejsze wydadzą się słowa, które z typowo brytyjskim klimatem wyśpiewał pięknie Artur Rojek:

Odurzony Piotruś Pan

Książę Życia umiera sam

Spadając z krzesła mówił mi tak:

„Nie umierajcie, tak jak ja”

Epilog

Jak streścić w jednej scenie życie George’a Besta?

Angielski hotel z kasynem, filmowa niemal scena. Do pokoju wchodzi hotelowy boy z zamówionym szampanem, który mrozi się w wiaderku zgodnie z życzeniem piłkarza. Na łóżku leży rozrzucona góra pieniędzy, obok czesze włosy półnaga Mary Stavin, która dopiero co wygrała tytuł Miss Świata. „Piąty Beatles”, którego kariera zmierzała już wtedy do końca, otwiera butelkę Dom Perignon. Nalewa sobie, a portierowi jako napiwek daje jeden z 50-funtowych banknotów, których zresztą dziesiątki walają się po pokoju.

Boy – nomen omen rodowity Irlandczyk z Belfastu – jest szczęśliwy i szybko chowa banknot, ale zaraz potem z wyraźną trwogą w głosie pyta: „Panie Best, czy mogę zadać jedno pytanie?” Georgie, który wydaje się być właśnie królem życia i stać na szczycie świata, z charakterystycznym dla siebie błyskiem w oku opowiada: „Oczywiście”.

Chłopak patrzy jeszcze raz na piękną Mary Stavin, na górę banknotów na łóżku, na przepitą twarz George’a i pyta z wyraźnym współczuciem dla „Piątego Beatlesa”:

– „Proszę mi powiedzieć, Panie George Best – jak to się wszystko stało? Co poszło nie tak?”

KUBA MACHOWINA

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 3

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...