Wyobraź sobie, że próbujesz zdać egzamin na prawo jazdy. Z łatwością zaliczyłeś przepisy, pokazałeś klasę na łuku, a na drodze również prowadziłeś samochód bezbłędnie. Już zaczynasz wyobrażać sobie gratulacje od członków rodziny i opijanie sukcesu z kumplami. Wracając na parking z impetem wjeżdżasz w stojące obok auto, które czeka na kolejnego kandydata. Egzamin niezdany. Tak na początku XXI wieku zachował się Bayer Leverkusen. Aż trzykrotnie w krótkim czasie oblizywali patyczek po lodzie.
Puchar UEFA z Buncolem
Leverkusen to Bayer, a Bayer to Leverkusen. 150-tysięczne miasto położone w Północnej Nadrenii-Westfalii kojarzy się przede wszystkim z olbrzymim koncernem chemicznym, który właśnie tam ma siedzibę – tak w skrócie zostało opisane niemieckie miasto w wydanej przez „Przegląd Sportowy” publikacji „Wielkie kluby Europy. Bayer Leverkusen”.
Właśnie z przedsiębiorstwem chemiczno-farmaceutycznym i czołowym klubem Bundesligi kojarzymy to miasto. Aż trudno uwierzyć, że klub, który od lat wymieniany jest w gronie najlepszych drużyn w Niemczech i regularnie występuje w europejskich pucharach, zdobył w całej swojej historii (sięgającej początków XX wieku) zaledwie dwa znaczące trofea. W 1988 roku zawodnicy z Leverkusen wywalczyli w dramatycznych okolicznościach Puchar UEFA. W pierwszym meczu finałowym ulegli Espanyolowi 0:3. W rewanżu wygrali właśnie w takim stosunku, a następnie lepiej wykonywali rzuty karne (dopiero od sezonu 1997/98 grało się jeden mecz finałowy).
Jednym z piłkarzy, który przyczynił się do tego sukcesu był polski medalista MŚ z 1982 roku – Andrzej Buncol. W obu meczach wystąpił w podstawowym składzie. O urodzonym w Gliwicach pomocniku na łamach wspomnianej wcześniej publikacji opowiadał Frank Lussem – zajmujący się Bayerem od 1980 roku dziennikarz „Kickera”:
Buncol był wielkim milczkiem. Prawie w ogóle się nie odzywał. Cholernie ciężko było namówić go na wywiad. Jednak do dzisiaj uważany jest za jednego z najlepiej wyszkolonych technicznie piłkarzy w historii Bayeru.
Pierwsze krajowe trofeum
Pięć lat po jedynym międzynarodowym tytule przyszedł czas na zdobycie krajowego trofeum. Bayer sięgnął po puchar Niemiec, pokonując w finale rezerwy Herthy Berlin 1:0. Minęło prawie ćwierć wieku, a klub z Leverkusen nie wzbogacił gabloty. Nie zdołał w tym czasie tryumfować zarówno na krajowym podwórku, jak i na europejskiej arenie.
Był tego bliski. Zwłaszcza w sezonie 2001/2002, kiedy w ostatniej chwili Aptekarzom wymknęły się z rąk trzy trofea. Już wcześniejsze wydarzenia były niezłym wstępem do punktu kulminacyjnego rozczarowania.
Przedsmak potrójnej tragedii, piłkarski cud w Unterhaching
20 maja 2000 roku wszystko wskazywało na to, że kibice z Leverkusen będą świętować pierwsze mistrzostwo. Przed ostatnią kolejką spokojnie prowadzili w tabeli, mając trzy punkty przewagi nad Bayernem Monachium. Dodatkowo podopieczni Christopha Dauma mierzyli się z mającym zapewnione utrzymanie beniaminkiem z Unterhaching. Tego nie można było nie wykorzystać.
Jednak tego dnia fani Bayeru, zamiast odkręcać korki od szampanów, mogli najwyżej topić żal w kieliszkach wódki. Już przed pierwszym gwizdkiem zawodnicy wydawali się przygnieceni ciążącą na nich presją. Marcin Borzęcki w tekście poświęconym Bayerowi na portalu „Weszło!” cytował grającego w tamtym meczu zawodnika SpVgg – Markusa Oberleitnera:
Kiedy staliśmy tak na boisku czekając na gwizdek, czuliśmy ciężką atmosferę. Ale nie tylko o samą temperaturę powietrza chodziło. Na twarzach zawodników Bayeru niepokój mieszał się ze strachem. Widać było, że odczuwają potężną tremę, ciśnienie ze strony kibiców. Byliśmy świadomi ich klasy piłkarskiej, ale – jak czas pokazał – był to jeden z tych dni, kiedy presja zjada drużynę. Możesz mieć wspaniałe umiejętności, ale jednocześnie nie potrafić zrobić z nich użytku.
Goście potrzebowali zaledwie punktu, ale przegrali 0:2. Bayern Monachium wykonał swoje zadanie w starciu z Werderem Brem i tytuł najlepszej drużyny w Niemczech powędrował do stolicy Bawarii.
Walka na trzech frontach
Wreszcie nadszedł sezon, który na trwałe zapisał się w pamięci sympatyków Bayeru. Prowadzeni przez Klausa Toppmollera Aptekarze do ostatnich chwil walczyli o trzy trofea. Nie zdobyli jednak ani jednego… W Bundeslidze pierwszy raz przegrali dopiero w 15. kolejce, gdy ich pogromcą okazał się Werder. Na innych frontach radzili sobie bez zarzutów. W Lidze Mistrzów niemiecka ekipa osiągała świetne rezultaty. W rozgrywkach obowiązywały w tych czasach dwie fazy grupowe. W pierwszej Bayer zajął drugie miejsce ulegając jedynie Barcelonie, którą zresztą pokonał u siebie. Druga zaczęła się od wysokiej porażki z Juventusem, ale nie przeszkodziło to w wywalczeniu awansu do ćwierćfinału. Tam, po szalonym dwumeczu udało się wyeliminować Liverpool. Na Anfield przegrali 0:1, jednak w rewanżu pokonali The Reds 4:2. Lucio dopiero w 84. minucie zapewnił gospodarzom awans.
Po remisie 2:2 na Old Trafford i wyniku 1:1 przed własną publicznością Aptekarze wyeliminowali kolejny angielski zespół. Znaleźli się w upragnionym finale. Odprawiali też rywali w pucharze Niemiec. Pomiędzy meczami z Czerwonymi Diabłami Bayer stracił miano lidera ligowych rozgrywek po porażce w Norymberdze. Potknięcie to wykorzystała Borussia Dortmund i to ona objęła prowadzenie w tabeli. Bayer jednak w dalszym ciągu walczył o potrójną koronę.
Znalazłem na YT krótkie wspomnienie tamtej przygody w trzech częściach. Są bramki z meczów z Liverpoolem i Manchesterem United, czy też wypowiedzi: Klausa Toppmollera, Olivera Neuville’a, Bernda Schneidera, Carstena Ramelowa, Ulfa Kirstena.
Ani ligi, ani pucharów
4 maja Bayer rywalizował o mistrzostwo Niemiec. Musiał pokonać Herthę Berlin i liczyć na potknięcie rywali z Dortmundu. Zespół ze stolicy został wprawdzie ograny, ale Borussia nie zaliczyła wpadki, zdobywając trzy punkty w starciu z Werderem i tym samym pieczętując mistrzostwo Niemiec. Jeszcze na dwadzieścia minut przed końcem sezonu bliżej tytuły byli Aptekarze, jednak Ewerthon minutę po wejściu na boisko zdobył bramkę. W taki sposób odpłynęło pierwsze trofeum. Gracze z Dortmundu nie wzięli więc przykładu z Leverkusen i ich nieszczęsnej porażki w 2000 roku.
Tydzień później odbył się finał pucharu Niemiec. Rywalem było Schalke. Tu też było blisko. Bayer prowadził. To ekipa z Gelsenkirchen ostatecznie zwyciężyła 4:2 i z trzech trofeów już tylko jedno mogło paść łupem piłkarzy z BayArena. Jedno, ale najważniejsze.
W rozgrywanym w Glasgow finale Ligi Mistrzów na zawodników Bayeru Leverkusen czekał faworyzowany Real Madryt. Już w 9. minucie Królewscy objęli prowadzenie po bramce Raula. Kilka minut później wyrównał Lucio. Tuż przed końcem pierwszej połowy kibice zgromadzeni na Hampden Park zobaczyli gola, o którym pewnie do dziś opowiadają znajomym przy piwie i o którym będą opowiadać za kilkanaście lat wnukom przy kominku. Zinedine Zidane popisał się cudownym strzałem, który zapewnił Puchar Europy drużynie ze stolicy Hiszpanii. Gol, nazywany przez wielu najpiękniejszym w całej historii piłki nożnej. Bayer jednak nie w taki sposób chciał wejść do ksiąg. Później jak na złość cuda w bramce wyprawiał 19-letni Iker Casillas, który za kilka dni miał skończyć 20 lat. W tym meczu jego gwiazda rozbłysła. Musiał zastąpić kontuzjowanego Cesara Sancheza w 70. minucie. Niemcy tu widzieli swoją szansę. Tymczasem to właśnie oni pokazali światu Casillasa.
W ciągu jednego sezonu Bayer Leverkusen do końca walczył o trzy trofea. Za każdym razem brakowało jednego kroku. Zamiast pucharu lub patery zyskali jedynie przydomek „Vizekusen”.
Czy jednak można uznać sezon 2001/2002 za nieudany? Na pewno nie. Dwa pucharowe finały i miano drugiej drużyny w kraju to przecież niemałe osiągnięcia. Tak pisał o tym Ulrich Hesse w książce „Tor! Historia niemieckiej piłki nożnej”:
W rzeczywistości jednak ta kampania była olbrzymim osiągnięciem, a w klubie byli i wciąż są z tamtego sezonu dumni. Dla porównania Borussia Dortmund może i przez chwilę wyglądała jak wspaniały zwycięzca, ponura prawda jednakże była taka, iż mania wielkości wciągnęła ich w zaklęty krąg: zaciągali coraz większe długi, by móc pozwolić sobie na kupno gwiazd, które zapewniłyby sukces, a pieniądze z Ligi Mistrzów potrzebne były do spłacenia innych długów.
Gdy jesteś blisko sukcesu i przegrywasz walkę na ostatniej prostej, zawsze jest to porażka bolesna. Kiedy przegrywasz natomiast trzykrotnie, to jest to trudne do wyobrażenia. Gorycz piłkarzy i kibiców Bayeru Leverkusen po zakończeniu sezonu 2001/2002 musiała być ogromna, ale z perspektywy czasu należy docenić wyczyn tamtej drużyny. Tym bardziej dziś, gdy o takich wynikach można w Leverkusen jedynie pomarzyć. Ramelow, Butt, Neuville, Schneider i Ballack dodatkowo za miesiąc przegrają jeszcze finał mistrzostw świata. Michael Ballack nie zagra tam przez żółtą kartkę z półfinału…
GRZEGORZ ZIMNY
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE