Kiedyś, gdy na świecie nie było jeszcze telefonów komórkowych, a John Logie Baird dopiero zastanawiał się nad skonstruowaniem pierwszego telewizora, w Hiszpanii już wszyscy oddychali futbolem. Stało się za sprawą kilku piłkarzy, którzy natchnęli fanów tej dyscypliny i zaszczepili w nich pasję. Jeden z tych, który był inspiracją, stał się później zarzewiem wielkiej nienawiści pomiędzy Barceloną i Realem Madryt. To Josep Samitier, piłkarz, który oprócz tego, że był czarodziejem boisk, zasłynął z nietypowej ksywki – człowiek langusta.
Josep Samitier – biogram
- Pełne imię i nazwisko: Josep Samitier Vilalta
- Data i miejsce urodzenia: 02.02.1902 Barcelona
- Data i miejsce śmierci: 04.05.1972 Barcelona
- Pozycja: Pomocnik
Historia i statystyki kariery
Kariera juniorska
- Internacional
Kariera klubowa
- FC Barcelona (1919-1932) 454 występy, 326 bramek
- Real Madryt (1932-1934) 8 występów, 4 bramki
- OGC Nice (1936-1939)
Kariera reprezentacyjna
- Hiszpania (1920-1931) 21 występów, 2 bramki
Kariera trenerska
- Atletico Madryt (1936)
- OGC Nice (1942)
- FC Barcelona (1944-1947)
Statystyki i osiągnięcia:
Osiągnięcia zespołowe:
FC Barcelona
- 1x mistrzostwo Hiszpanii (1929)
- 5x Puchar Hiszpanii (1920, 1922, 1925, 1926, 1928)
Real Madryt
- 1x mistrzostwo Hiszpanii (1933)
- 1x Puchar Hiszpanii (1934)
Skąd w ogóle takie oryginalne przezwisko? Nikt nie wie, kto po raz pierwszy i dlaczego nazwał Samitiera langustą. Jednak zgłębiając historię Barcelony i reprezentacji Hiszpanii można znaleźć pewne wskazówki. Langusta to skorupiak posiadający pięć par odnóży. Wydaje się, że gdyby urządzano walki tych skorupiaków, to tymi odnóżami zadawałyby więcej ciosów niż Lennox Lewis w walce z Andrzejem Gołotą. Co to ma wspólnego z Samitierem?
Otóż w opisach jego gry można znaleźć informacje, że Josep bardzo dobrze radził sobie w powietrzu oraz był niezwykle gibki, a także intensywnie pracował łokciami. Jonathan Wilson w książce „Bramkarz, czyli outsider” opisał, jak legendarny włoski golkiper, Giovanni De Pra, dostał cios łokciem w tył głowy od legendarnego Hiszpana podczas meczu na igrzyskach olimpijskich w 1924 roku. Jimmy Burns w książce „Barca. Życie, pasja, ludzie” daje argument przemawiający za tą tezą, mówiąc, że „El Sami” pracował na całym boisku i był filarem defensywy, jednak w pewnym momencie mimochodem stawia ksywkę Samitiera w zupełnie nowym świetle.
„Jego langostas, woleje, sprawiały, że mówiono o nim jako o piłkarskim akrobacie” – pisał Burns.
Można z tego wywnioskować, że mianem langust (langostas) nazywano strzały z woleja hiszpańskiego asa, ale co jedno ma wspólnego z drugim? Wolno się domyślać, że chodzi o to, jak niesamowicie Josep Samitier wyginał swoje ciało przy tych strzałach, machając przy okazji rękoma, choć trudno jednoznacznie określić, ile w tym jest prawdy, a ile boiskowej legendy. Ta teoria idealnie pasuje do pewnej karykatury, która zachowała się z czasów gry zawodnika w Barcelonie.
W Polsce przyjęło się nazywać Samitiera „Człowiekiem homarem”, co jest pojęciem błędnym. Na zdjęciu widać wyraźnie, że pół człowiek, pół skorupiak nie ma szczypiec, a właśnie tym charakteryzują się langusty. Inne źródła używają zwrotu „Człowiek konik polny”, ale raczej wynika to wyłącznie ze złego tłumaczenia.
Era langusty w Barcelonie
Josep Samitier Vilalta przyszedł na świat 2 lutego 1902 roku w Barcelonie. Już w wieku 17 lat podpisał kontrakt z Dumą Katalonii, za co otrzymał od klubu zegarek z podświetlaną tarczą oraz trzyczęściowy garnitur. Okazało się, że była to bardzo dobra inwestycja, bowiem piłkarz, którego nazywano również „El Mago”, strzelił 333 gole w 454 meczach (niektóre źródła podają 326 lub 319 bramek).
To właśnie z nim w składzie Barca po raz pierwszy sięgnęła po mistrzostwo kraju w sezonie 1928-29 i to z nim pięciokrotnie zdobywała Copa del Rey. „El Sami” stał się też pierwszym katem Realem Madryt, strzelając tej drużynie cztery bramki w jednym meczu. Jednak tego, ile Samitier znaczył dla Barcelony, nie da się oddać samymi statystykami. Za jego czasów w Barcelonie nastała „Era langusty”. Często zdarzało się, że to on, a nie trener decydował o wyjściowym składzie. Mało tego, Samitier potrafił nawet wskazać miejsce w szeregu władzom klubu, które nie miały innego wyjścia, jak tylko podkulić ogon i posłuchać najwspanialszego obok Ricardo Zamory i Paulino Alcantary przedwojennego piłkarza Barcelony. Dlaczego? Najtrafniej opisał to Jimmy Burns:
Kiwał i omijał przeciwników na całej długości i szerokości placu gry, od jednego końca do drugiego, wprawiając swoich przeciwników w osłupienie, a czasem nawet sprawiając, że jego koledzy z drużyny sądzili, iż znajdują się na boisku jedynie po to, by mu pomagać.
Era langusty w reprezentacji Hiszpanii
O ile w Barcelonie Josep Samitier stał się legendą, to w reprezentacji kraju nigdy nie udało mu się osiągnąć takiego pułapu. Być może dlatego, że Hiszpania już wtedy była podzielona i Katalończycy nie zawsze potrafili się integrować z drużyną, a być może dlatego, że zwyczajnie nie dopisało mu szczęście. W 1920 roku „La Roja” z Samitierem, Pichichim i Zamorą zdobyła srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w Antwerpii, które były wówczas wyznacznikiem układu sił w światowym futbolu.
Warto jednak zauważyć, że Hiszpania zdobyła srebro, mimo iż… odpadła w ćwierćfinale. Reprezentację Hiszpanii wyeliminowali gospodarze, którzy w finale zagrali z Czechosłowakami. Belgowie do 40. minuty prowadzili 2:0, ale potem ekipa czechosłowacka zeszła z boiska, po czym zgłosiła protest, poddając w wątpliwość pracę sędziego oraz wskazując jako prowokację wejście belgijskich żołnierzy na stadion. „La Furia Roja” otrzymała więc drugą szansę, którą skutecznie wykorzystała. Hiszpanie po pokonaniu Szwedów, Włochów i Holendrów wygrali turniej decydujący o srebrnym medalu.
W 1924 roku Josep Samitier znów pojechał na olimpiadę, ale tym razem Hiszpanów już w pierwszym meczu za burtę wyrzucili Włosi. Podobny scenariusz piłkarzy z Półwyspu Iberyjskiego spotkał w 1928 roku, ale wówczas „El Sami” pozostał w domu. Kto wie, co by się stało, gdyby „El hombre llagosta” wraz z Zamorą pojechali na mistrzostwa świata w 1930 roku… Cztery lata później Hiszpanie w mocno podejrzanych okolicznościach odpadli z mundialu po meczu z Włochami, którzy pod czujnym okiem Benito Mussoliniego sięgnęli później po mistrzostwo świata, jednak to działo się już bez obecności naszego bohatera. Wówczas w Barcelonie mówiono o nim zupełnie inaczej, bowiem „El Sami” – jeden z najsłynniejszych sportowców, jakich kiedykolwiek miała Katalonia – zdecydował się kontynuować swoją karierę w Realu Madryt.
Josep Samitier wszczepia w DNA Barcelony gen zdrady
Jak to się stało, że najważniejszy piłkarz Barcelony wzmocnił szeregi największego rywala? Legenda głosi, że „El Sami” przestał się dogadywać z władzami Barcelony. Przestał się dogadywać, czyli innymi słowy władze klubu przestały go słuchać. Być może miały dość sytuacji, w których młody Samitier odsunął od składu bardziej doświadczonego i nie mniej utalentowanego Paulino Alcantarę, albo podkradał cygara trenerowi, by później częstować nimi prezesa. Niezadowolony zawodnik zdecydował się poszukać nowych wyzwań, a że jednocześnie chciał zagrać na nosie działaczom, to wybrał grę w ekipie największego rywala – Realu Madryt.
W nowym klubie „El Sami” spotkał swojego byłego kolegę z boiska, Ricardo Zamorę, który wcześniej podążył podobną ścieżką, choć on akurat przechodził do „Królewskich” z Espanyolu Barcelona. Warto odnotować, że „El hombre llagosta” nie był pierwszym, który przeszedł bezpośrednio z Barcelony do Realu. Pionierem przecierającym ten szlak był 16-letni student, Alfonso Albeniz Jordan; w 1902 roku zamienił Barcę na Real, by kontynuować naukę w stołecznym mieście.
Historia transferów na linii Barcelona – Real ma też polski ślad. W 1913 roku do ekipy „Królewskich” dołączył Polak z francuskim paszportem, Walter Rozitsky, który wcześniej występował w ekipie Blaugrany jako obrońca bądź pomocnik. Wówczas jeszcze nie rzucano w piłkarzy świńskimi głowami, ale już wtedy zaczęła się napędzać spirala nienawiści pomiędzy tymi dwoma klubami, której kumulacja nastąpiła przy transferze Luisa Figo.
Człowiek langusta w Realu wielkiej kariery nie zrobił. Jego bilans gier w białej koszulce zamknął się na ośmiu występach i czterech bramkach, ale to wystarczyło, by wzbogacić się o kolejne mistrzostwo Hiszpanii. W ten sposób nasz bohater stał się pierwszym piłkarzem, który zdobył najważniejsze hiszpańskie trofeum zarówno w Barcelonie, jak i w Realu Madryt.
Langusta ucieka do lepszego świata
Ostatni mecz w Realu Madryt, Josep Samitier zagrał w 1934 roku. Wydawało się, że jego boiskowa kariera się zakończyła, bowiem El Sami w 1936 roku został trenerem Atletico Madryt. Jednak sytuacja w Hiszpanii robiła się coraz bardziej napięta i w końcu w 1936 roku wybuchła wojna domowa, w której po jednej stronie stanął rząd republiki, a po drugiej prawicowa opozycja z generałem Francisco Franco na czele. Tych pierwszych wspierał Związek Radziecki, z kolei Franco miał wsparcie w Trzeciej Rzeszy.
Dopóki rząd hiszpański płacił złotem radzieckim ochotnikom, konflikt pozostawał nierozstrzygnięty, jednak kiedy złoto się skończyło, Franco mógł w pełni przejąć panowanie nad krajem. Niektórzy zwolennicy opozycji natychmiast wyjechali za granicę, obawiając się o własne życie. Nie bez powodu, bo przecież prezes Barcelony, Josep Sunyol, został zamordowany, a w pewnym momencie pojawiła się też nieprawdziwa plotka o śmierci Zamory. Samitier został aresztowany, ale na szczęście udało mu się zbiec. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, zdecydował się na emigrację do Francji, gdzie spotkał się właśnie z Zamorą. Obaj piłkarze zdecydowali się raz jeszcze założyć piłkarskie buty i przez pewien czas występowali razem w OGC Nice. Niektóre źródła podają, że El Sami rozegrał w tym klubie około 80 meczów i strzelił ponad 40 bramek.
Dom jest tam, gdzie syn marnotrawny zawsze może powrócić
Po tym, jak wojna się zakończyła, a nastroje w Hiszpanii uległy poprawie, Samitier wrócił do domu, a jego dom był w Barcelonie. Legenda głosi, że to właśnie z jego powodu Barcelona wybudowała w 1922 roku stadion Les Corts. Samitier budził tak wielki zachwyt, że na mecze Barcy przychodziło coraz więcej kibiców i Camp del Carrer zwyczajnie nie był w stanie pomieścić wszystkich chętnych do kupienia biletu. Nic dziwnego, że „El hombre llagosta” czuł do klubu wielki sentyment.
Po powrocie do Blaugrany zasiadł na fotelu trenerskim i poprowadził klub do tytułu mistrzowskiego. Jednak jego późniejsze dokonania oraz motywacje wciąż pozostały niejasne. Z jednej strony to on stał za ściągnięciem do klubu jednego z najlepszych piłkarzy lat 50., legendę węgierskiej Złotej Jedenastki, Ladislao Kubali. Z drugiej – to właśnie jego niejasne posunięcia spowodowały, że Alfredo di Stefano ostatecznie nie założył koszulki Barcelony, lecz ubrał trykot Realu Madryt. Istnieją podejrzenia, według których Samitier był w Barcelonie podwójnym agentem, działającym na korzyść Realu, lecz z perspektywy czasu wydaje się to mocno naciągana teoria.
Wiadomo natomiast, że zaprzyjaźnił się on z generałem Franco i być może właśnie nacisk polityczny zdecydował o tym, że di Stefano stał się legendą Realu, a nie Barcelony. Zresztą w latach 60. nasz bohater ponownie zdradził Barcelonę na rzecz pracy skauta w Realu, by po kilku latach znów wrócić do Katalonii. No cóż, Josep Samitier przenosił się na pewien czas w głąb kraju, ale langusty podobno mają to do siebie, że co jakiś czas odbywają sezonowe wędrówki, przenosząc się na głębszą wodę. Jego życiowa wędrówka dobiegła końca 4 maja 1972 roku. Odszedł tam, gdzie zaczynał swoją wielką piłkarską przygodę. Odszedł w domu, w Barcelonie.
Niektórzy po przeczytaniu tytułu zapewne wyobrażali sobie naszego bohatera jako szaleńca, który właśnie wyszedł z domu wariatów, uszył strój superbohatera, wzorując sie na Batmanie, tylko zastępując nietoperza langustą, i poszedł w tym stroju na pierwsze lepsze boisko, by pograć w piłkę. Ten pseudonim wydaje się tak surrealistyczny, że mógłby się zrodzić wyłącznie w opętanym umyśle. Ale historia człowieka o dźwięcznej ksywce „Człowiek langusta” jest jak najbardziej prawdziwa i choć dziś mało kto wierzy, że można przebyć drogę z Barcelony do Realu i z powrotem, to on rzeczywiście tego dokonał. Przy tych wszystkich swoich migracjach i konfliktach z kibicami czy władzami klubu w obu klubach pozostał człowiekiem, który lubił korzystać z ludzkich przyjemności.
Potwierdza to pewna anegdota. Pewnego razu Santiago Bernabeu zaprosił Samitiera do domu publicznego. Pep chcąc poszerzyć horyzonty kolegi zapytał o dziewczynę, która potrafi robić to po katalońsku. Burdel mama zaoferowała najładniejsze dziewczyny, ale żadna z nich nie wiedziała, jak to się robi po katalońsku. Zaoferowała więc, by Pep wziął najbardziej atrakcyjną dziewczynę i nauczył ją nowych trików, by ta mogła później dać przyjemność Bernabeu. Josep Samitier, śmiejąc się, powiedział:
Nie jestem zainteresowany, ponieważ ja już wiem, jak to się robi po katalońsku
GRZEGORZ IGNATOWSKI