Futbolowy naród wybrany

Czas czytania: 4 m.
0
(0)

W 1946 roku Anglia stała się członkiem FIFA. Oznaczało to, że wynalazcy futbolu w końcu pojawią się na mistrzostwach świata. Dla Anglików turniej w Brazylii miały być potwierdzeniem ich własnej tezy, że królami dyscypliny są oni sami, a poprzednie turnieje były jedną wielką farsą. Nikt nie spodziewał się, że turniej, który miał być dla Anglii chwilą chwały, zamieni się w gigantyczną traumę.

Przeczytaj także:  „Historia przyśpiewek stadionowych”

Czy leci z nami lekarz?

Świat stale Anglikom uciekał, jednak oni nadal byli święcie przekonani o swojej wyższości nad innymi. Kiedy inne reprezentacje otwierały się na świat i rywalizowały ze sobą w meczach towarzyskich lub turniejach o mistrzostwo świata, Brytyjczycy kisili się we własnym sosie. Towarzysko grali głównie między sobą. Nawet kwalifikacje do czempionatu 1950 przypominały mistrzostwa Wielkiej Brytanii. Anglia wygrała swoją grupę z kompletem zwycięstw (4-1 z Walią, 9-2 z Irlandią i 1-0 ze Szkocją) i do Brazylii jechała pełna nadziei. Problem w tym, że kilku innych uczestników mistrzostw miało już za sobą występ w tego typu rozgrywkach. Anglicy po raz pierwszy grali w turnieju, gdzie w ciągu kilkunastu dni trzeba rozegrać kilka meczów, aby myśleć o złotym medalu. Na dodatek selekcjoner Walter Winterbottom powołał na mistrzostwa 21 zawodników, z czego ledwie czterech rozegrało więcej niż dwadzieścia spotkań w narodowych barwach. Z kadrą do Brazylii nie pojechał lekarz. Podróż z Londynu do Brazylii przez Paryż, Lizbonę, Dakar i Recife trwała aż 31 godzin. Jedzenie w zamieszkanym przez Anglików hotelu podobno nie nadawało się do spożycia. Choć Anglicy grali w piłkę od niemal stu lat, organizacyjnie i logistycznie przypominali federację, która powstała dopiero wczoraj…

Anglia wierzyła jednak w swój zespół, gdyż od 1946 roku reprezentacja wygrała 23 mecze, 3 zremisowała i tylko cztery przegrała. Wygrana 10-0 może i robiłaby ogromne wrażenie, gdyby nie fakt, że przeciwnikami Wyspiarzy była słaba Portugalia. Portugalczycy nie pojechali nawet na turniej, tak jak rozbita 8-2 Belgia. We wspomnianym 1946 roku Anglicy w końcu doczekali się stałego selekcjonera. Walter Winterbottom został sternikiem Anglików w wieku 33 lat. Poprzednio pracował w RAF jako instruktor wychowania fizycznego pilotów. Piłkarską karierę zakończył w wieku trzydziestu lat z powodu kontuzji. Potem studiował wychowanie fizyczne w Carnegie Collage w Leeds. Był protegowanym późniejszego prezydenta FIFA sir Stanley Rousa. Winterbottom nie zyskał sobie jednak uznania piłkarzy, choć selekcjonerem był aż do 1962 roku. Bobby Charlton twierdził, że Winterbottom był uroczym człowiekiem i mówił bardzo ładnie, jednak żaden z piłkarzy nie rozumiał, o co mu chodzi…

Na równi z Eskimosami

Brazylijski czempionat Anglia zaczęła 25 czerwca od wygranej 2-0 przeciwko Chile na Maracanie. Kolejnym przeciwnikiem „Synów Albionu” były Stany Zjednoczone. Wyspiarze lekceważyli rywali. Jedna z londyńskich gazet napisała przed meczem, że w piłkę nożną nie potrafią grać tylko dwa narody: Eskimosi i Amerykanie. ,,Daily Express” pisał natomiast, że obowiązkiem Anglików jest strzelenie trzech goli już w pierwszym kwadransie meczu. Dla reprezentacji USA mecz z Anglią był bardzo istotny. Wynik w całym turnieju się nie liczył. Chodziło o utarcie nosa butnym Wyspiarzom. Ponadto kilku reprezentantów Stanów Zjednoczonych miało brytyjskie korzenie, jak chociażby kapitan Ed McIlvenny czy trener William Jeffrey. Anglicy kpili z amerykańskiej drużyny, bowiem uważali, że jest to zlepek niechcianych Brytyjczyków i przedstawicieli innych nacji. Rodzicami strzelca zwycięskiego gola dla USA Joe Gaetjens byli Haitanka i Belg. Sam piłkarz nie miał nawet amerykańskiego obywatelstwa. Z Ameryką poza studiami nie łączyło go nic. W turnieju zagrał tylko dlatego, iż obiecał się po turnieju złożyć wszelkie potrzebne dokumenty ku temu, aby stać się Amerykaninem. Podobnie rzecz miała się z McIlvennym i Joe Macą. Tylko ten ostatni dotrzymał słowa…

Wyniki USA przed mistrzostwami tylko potwierdzały słuszność śmiałych teorii angielskich dziennikarzy i kibiców. Nieobecni na brazylijskim czempionacie Norwegowie rozgromili amerykańską drużynę 11-0. Włosi wygrali 7-1, zaś Irlandia Północna 5-0. W sumie nie było w tych wynikach nic dziwnego, gdyż reprezentanci piłkę nożną traktowali jako hobby. Walter Bahr pracował jako nauczyciel w szkole średniej, zaś bramkarz włoskiego pochodzenia Frank Borghi kierował karawaną w zakładzie pogrzebowym wujka. Pod względem organizacyjnym Amerykanie także przypominali zespół amatorski. Ben McLaughlin mógł zapomnieć o wyjeździe na mundial, ponieważ nie dostał zwolnienia z zakładu pracy.

Przeklęte Belo Horizonte

Anglia od samego początku ruszyła na Amerykanów. Cudów w bramce dokonywał Borghi. ,,Jankesi” nie wyściubiali nosa z własnej połowy, aż w końcu w 38 minucie gola po dośrodkowaniu Bahra, strzałem głową zdobył Gaetjens. Obraz meczu się nie zmienił, jednak sfrustrowanym faworytom brakowało spokoju w wykańczaniu akcji. Rezultat nie uległ już zmianie. Po tej porażce ,,Synowie Albionu” stracili szansę na awans do finałowej fazy turnieju, ale wobec poniesionej właśnie klęski nie miało to żadnego znaczenia. Anglia grała w tamtym meczu w niebieskich strojach. Barwy te towarzyszyły tej reprezentacji później tylko raz, w przegranym 1-4 meczu z Peru w roku 1959. Kapitan zwycięzców powiedział, że celem Amerykanów na tych mistrzostwach było pokazanie Anglikom, że nie mają światu nic do zaoferowania i teraz to oni powinni uczyć się od innych gry w piłkę. Prawy obrońca angielskiej reprezentacji Alf Ramsey nazwał tamtą porażkę ,,największym upokorzeniem i najbardziej wstydliwym momentem w dziejach angielskiego futbolu”. Szesnaście lat później odkupi winy jako selekcjoner kadry, która wygrała Puchar Świata na własnych boiskach, jednak 29 czerwca 1950 na Estádio Independência w Belo Horizonte Anglia znalazła się na samym dnie. 64 lata później w tym samym mieście, także na mistrzostwach świata traumę przeżyli Brazylijczycy, przegrywając w półfinale z Niemcami 1-7…

Jedna strona i dwie klęski

Po meczu prasa w obu krajach prawie w ogóle nie pisała o spotkaniu. Amerykańskie media w Brazylii reprezentował tylko jeden dziennikarz Dent McSkimming z ,,St. Louis Post-Dispatch”. Do Ameryki Południowej pojechał z własnej woli i za własne pieniądze, gdyż w USA piłka nożna nie interesowała praktycznie nikogo. McSkimming wybrał się na turniej tylko dlatego, że znaczna część reprezentantów urodziła się w St. Louis. Angielskie gazety natomiast kompletnie zignorowały wstydliwą porażkę. Ponadto tamtejsi żurnaliści woleli opisać inną klęskę angielskiego sportu – pierwszą w historii porażkę z Indiami w krykieta. Największe gazety poświęcały sportowi tylko jedną stronę. Angielscy piłkarze przegrali nie tylko ze swoimi amerykańskimi kolegami, ale i zawodnikami krykieta.

W 1953 i 1954 roku Anglików dwukrotnie upokorzyła legendarna reprezentacja Węgier. Cztery lata później kraj stracił kilku reprezentantów w katastrofie lotniczej. Odkupienie przyszło dopiero w 1966 roku na własnej ziemi po jednej z najbardziej kontrowersyjnych bramek w historii futbolu. Anglia – futbolowy naród wybrany?

SEBASTIAN CHROSTOWSKI

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img

Więcej tego autora

Najnowsze

“Nie poddawaj się! Lukas Podolski. Dlaczego talent to zaledwie początek” – recenzja

Autobiografie piłkarzy, którzy jeszcze nie zakończyli jeszcze kariery, budzą kontrowersje. Nie można bowiem w takiej książce stworzyć pełnego obrazu danej osoby. Jednym z takich...

Resovia vs. Stal – reminiscencje po derbach Rzeszowa

12 kwietnia 2024 roku Retro Futbol gościło na wyjątkowym wydarzeniu. Były nim 92. derby Rzeszowa rozegrane w ramach 27. kolejki Fortuna 1. Ligi. Całe...

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.