Giorgi Kinkladze – gruziński Messi z Manchesteru City

Czas czytania: 7 m.
3
(2)

Są w Europie takie reprezentacje, gdzie myślisz – najwybitniejszy piłkarz i mówisz nazwisko w pięć sekund. Chodzi mi tu o kraje bez sukcesów na międzynarodowej arenie, typowe eliminacyjne leszcze do zbicia dla poprawienia morale. Ale też takich leszczy, którzy urywając punkty – często decydują o tym, kto na te wielkie imprezy jeździ. Takim przeciętniakom trafi się czasami jakiś diament. No, albo chociaż bursztyn. Zobrazuję: Armenia – Mychitarian. Litwa – Jankauskas. Łotwa (tak, wiem, że raz nas ograli) – Pahars. Macedonia – Pandew. Gruzja – Kaladze. Gruzja. Stop. Mój tekst będzie właśnie o reprezentancie tego kraju. Kaladze do Messiego daleko jak Motorowi Lublin do Ekstraklasy. W latach 90. w Manchesterze City grał jednak pewien mikrus, któremu było do Argentyńczyka bliżej, wzrostowo i stylowo. Nazywał się Georgi Kinkladze i to dla niego przychodziło się na Maine Road.

Giorgi Kinkladze urodził się w ciepły dzień, 6 lipca 1973 roku. Nie no, wiem, że takich biografii nikt nie lubi. Zwyczajnie – jest to po prostu nudne. Mając roczek, nauczył się chodzić, jego ulubioną zabawką był pluszowy miś z wydłubanym okiem, a pierwszy rower był zapewne czerwony (w końcu to Gruzin). Nie – ode mnie tego nie będzie.

City na początku lat 90.

Lata dziewięćdziesiąte to prawdziwy rollercoaster drużyny The Citizens. Sezony 90/91, 91/92, 92/93 udawało się kończyć w górnej części tabeli. No, może nawet nie udawało – bo kolejno 5. 5. i 9. miejsce to raczej ligowa czołówka niż walka na śmierć i życie. Kryzys rozpoczął się w kolejnym sezonie, gdy już po czterech meczach bez zwycięstwa, chyba zbyt pochopnie, zwolniono trenera Petera Reida. Ten przecież świetnie radził sobie wcześniej.

Mike Sharon i Niall Quinn zdobyli w całym sezonie po 6 goli, zostając najskuteczniejszymi zawodnikami w drużynie. Tylko o jednego więcej od dwudziestominutowego „one man show” Sergio Aguero. Błękitni z Manchesteru skończyli sezon na 16. pozycji, a w następnym sezonie o jedno oczko niżej. Drużyna z solidnej szachowej figury – gońca lub wieży – stała się zwykłym pionem na podkładkę. W następnym sezonie objawił się jednak jeden z największych wirtuozów, Keysuke Miyagi futbolu. Człowiek, który uciekał z kraju przed wojną domową między Gruzinami a Czeczenami. Został kupiony z Dinama Tibilisi za cztery miliony euro. Znalazł schronienie i uwielbienie w Manchesterze.

Czarodziej na scenie przeciętniaków

Georgi Kinkladze przejmował piłkę na własnej połowie, potrafił okiwać całą drużynę rywala i kończyć akcję strzałem lewą nogą, ewentualnie zauważyć lepiej ustawionego partnera, do czego też zobowiązywała go pozycja playmakera. Gdyby wyszedł na miasto bez parasola i zaczęłoby padać, to zapewne czmychałby między kroplami deszczu. Ricky Hatton – znany, były angielski bokser, a prywatnie kibic Manchesteru City – wkomponował go do swojej najlepszej jedenastki w historii klubu. Usytuował go nawet ponad obecnym arcymistrzem i czarodziejem rozegrania – Davidem Silvą. Jako siedemnastolatek podziwiał Gruzina z wysokości trybun.

Kiedy dostawał piłkę, z ekscytacji przesuwałeś się bliżej krawędzi siedzenia, bo wiedziałeś, że za chwilę coś się wydarzy.

Złośliwi powiedzą, że Manchester City nie ma swoich legend. Kinkladze zostawił trwały ślad, podpisując się czarnym flamastrem w kronice klubu. Był tą jedyną perełką, wśród grona przeciętniaków lub też zawodników, którzy zatracili swoją formę z początków lat 90. Niezwykle rzadki okaz jak atrakcyjna madonna na mat-fizie.

Jego akcja, gdzie przedryblował całą drużynę Southampton jak plastikowe tyczki i strzelił bramkę podcinką nad leżącym golkiperem – przeszła do historii klubu. Została też uznana drugim najpiękniejszym golem sezonu. Jest to jedna z tych kultowych bramek, obok strzału Dickova w 1999 (o tym też wam kiedyś opowiem, obiecuję!), 94. minuty Aguero z QPR czy też przewrotki Dennisa Tuearta w finale Carling Cup 1976. Co ja wam będę opowiadał – po prostu tę bramkę pokażę:

Noel Gallagher, jeden z braci legendarnej angielskiej grupy „Oasis” w wywiadzie z 2000 roku dla Guardiana, wypowiadał się o swoich przeżyciach związanych z futbolem. Mówił o pierwszych wizytach na Maine Road, o historii kibicowania klubowi, o byciu w cieniu drugiego z Manchesterów, o nienawiści do sąsiada, ale i o szacunku do wielkiego Beckhama. Wypowiedział się oczywiście o Kinkladze, którego określił „najlepszym zawodnikiem, jakiego kiedykolwiek widział w barwach tego klubu (przypominam – 2000 rok)”. A chodził na mecze od 1971.

Wszyscy fani City byli zdenerwowani czy murawa będzie wygląda dobrze w sobotę i wreszcie stawiali się, żeby oglądać właśnie tego jednego gracza, lepszego od całej drużyny United. Nieważne czy byliśmy w tej samej lidze, nieważne, że oni zdobywali wszystko i grali w europejskich pucharach – bo to my mieliśmy najlepszego zawodnika w całym Manchesterze. Kinky był niesamowity. Powszechnie mówiło się, że mamy nawet najlepszego zawodnika w tym kraju. Aha, no i wyglądał dobrze w błękicie. Musiał potem odejść z powodu frustracji. Dlaczego strzelał te wszystkie bramki, biorąc na siebie ośmiu graczy? Bo nie miał komu podać. Wszyscy pozostali byli gówniani.

Czarodziej z Gruzji, mówiąc potocznie, był według Gallaghera żarówką w ciemnej dupie. Tylko on mógł uratować sezon, w którym jednak ostatecznie Manchester spadł do drugiej ligi. Barcelona, Inter, Celtic i kilka innych klubów postawiło sobie za cel wyciągnięcie Gruzina z upadłej drużyny. Stwierdzili, że Kinkladze na pewno wysiądzie z Titanica. Nic bardziej mylnego – Kinky obiecał pomoc w powrocie do Premier League. Ostatecznie sporo jednak zabrakło nawet do baraży, a „The Citizens” uplasowali się na 14. miejscu w First Division (wówczas drugiej lidze).

Klub znów obawiał się, że ktoś Gruzina podkupi, bo ten oczywiście nadal wyróżniał się wśród wszechobecnych przeciętniaków i tych trochę lepszych jak Paul Dickov. Oddanie „dziesiątki” i znaczna podwyżka przekonały jednak Kinkladze do pozostania w Manchesterze. Fani znów odetchnęli. Gruzin kupił sobie nowiutkie ferrari, co spowodowało konsternację wśród oficjeli, którzy nie chcieli, by jego zarobki wyszły na jaw, powodując zgrzyty w szatni.

Wiemy jak jest w życiu, Krzysiek zarabia więcej, więc jest frajerem i zapraszasz go na domówkę, ale obrażasz przy każdym jego wyjściu do toalety. Kinkladze postanowił oszukać przeznaczenie, jakkolwiek to brzmi, i rozbił swoje cacko, uderzając w most autostrady w Hale. Niesfornemu Gruzinowi założono 30 szwów, a przez wypadek pauzował przez dwa mecze ligowe.

Kochany przez fanów, niechciany przez trenera

Po słabych wynikach zwolniono Franka Clarka. W klubie zapanowała zabawa a’la Polonia Wojciechowskiego. Gra managerów. Nie idzie Ci, to bierz zabawki i wypierniczaj. Każdy oczekiwał wyników „na teraz”. Wówczas panowała tam typowa polska cierpliwość. Kinkladze powoli miał tego wszystkiego dosyć. Myślał, że wreszcie nastąpiła stabilizacja, jednak na kopach wyleciał kolejny trener. Piszę na kopach, bo jak nazwać zwolnienie po czterech meczach w sezonie?

To było bardzo dziwne. Każdego miesiąca widzieliśmy nowych zawodników, gracze przychodzili, odchodzili. Każdy manager przywoził nowych zawodników. Najszczęśliwszy byłem u Franka Clarka. Myślałem, że gramy dobrze, ale i jego zwolnili.

Ster po Clarku na tratwie, która gubiła kolejne sztachety i płynęła coraz wolniej, przejął Joe Royle (jeden z najbardziej zasłużonych trenerów City, jak się później okazało). Zaszokował od razu pierwszymi słowami na konferencji: „Musimy sprzedać Kinkladze”. Zapanowała konsternacja. Jak to bowiem – mamy pozbywać się Kinkiego? Człowieku, puknij się w ten pusty łeb. Sprzedać zawodnika, który jako jedyny może wynieść nas z powrotem do Premier League? Joe Royle preferował grę dwoma defensywnymi pomocnikami, co automatycznie przekreślało szansę Kinkladze, grającego na pozycji „dziesiątki”. Na skrzydle grać nie lubił, co często publicznie powtarzał. Piętą achillesową Gruzina była praca w defensywie, której nie znosił.

Po miesięcznej przerwie, spowodowanej kontuzją kostki – Joe Royle wystawił Kinkladze na prawej stronie, w ważnym meczu z Port Vale – czyli jednym z głównych rywali do utrzymania w lidze. Chimeryczny Gruzin nie pomagał w defensywie, po stracie piłki truchtał i nie miał zamiaru ganiać za swoim rywalem. Port Vale wygrało z Man City 2:1. Wściekły Joe Royle skrytykował Gruzina za brak zaangażowania i odsunął na kolejne sześć spotkań.

Dni Kinkladze w City były policzone. Klub ostatecznie spadł do trzeciej ligi po… samobóju Jamiego Pollocka, który przelobował Martyna Margetsona. Fani City nie mogli mu wybaczyć. Jak się później okazało – manager miał rację. Bo to właśnie on – w dwa sezony awansował w górę o dwie ligi – Z Division Two do Premier League. Klub wreszcie wykazał cierpliwość, co zostało wynagrodzone. Joe Royle, tak pisał, w autobiografii z 2005 roku, kilka lat po swojej decyzji o odsunięciu Kinkladze.

Dla kibiców zawsze był pozytywem. Dla mnie był wielkim negatywem. Nie mówię, że ta cała bolączka dotycząca formy drużyny była tylko winą Kinkladze. Ale za dużo było tego wszechobecnego dla niego kultu jednostki. Zbyt często po jego przyjściu, drużyna grała poniżej oczekiwań. Nie dało się ludziom przetłumaczyć sprzeczności, że finalnie jest naszym słabym punktem – nie silnym.

Ja będę się upierał, że można było jednak spożytkować Kinkladze inaczej. Royle potraktował go jak szkodnika, który wyrósł na zbyt wielką indywidualność. Wszystko zostało spowodowane „chuchaniem i dmuchaniem” na geniusza, który mentalnie przeistoczył się z Freda Flinstona w Hulka. Czuł ogromne wsparcie i przede wszystkim kult i uwielbienie w stosunku do swojej osoby. Można gdybać – czy inny manager by sobie z tym poradził. Kinkladze pośrednio przyczynił się do wielkiego sukcesu „Obywateli”. Pieniądze ze sprzedaży (8 milionów euro) pozwoliły na wzmocnienia zespołu, co wywindowało Manchester na głównego kandydata do awansu do drugiej ligi. Kolejny awans był już większą niespodzianką.

Szukając swojego miejsca

W Ajaksie się nie przebił, o ironio, z powodu jeszcze większej indywidualności, jaką był Jari Litmanen. Legendarny fiński snajper miał odejść do Barcelony, jednak transfer upadł, ku uciesze fanów z Amsterdamu. Nie ucieszył się jednak Kinkladze, który został automatycznie przesunięty na skrzydło. Czyli w miejsce, którego całym sercem nienawidził i od którego uciekł z Manchesteru. Morten Olsen, który chciał go w Ajaksie, został zwolniony, a zatrudniono Jana Woutersa. Nawet się Kinky dobrze nie rozegrał, a już miał ochotę wszystko rzucić i wyjechać w Bieszczady.

Mógłbym być Maradoną, a on i tak nie zmieniłby systemu, który by mi odpowiadał. Żeby pomagać napastnikom strzelać bramki, muszę grać za plecami jednego bądź dwóch napastników. Chciał, żebym grał na lewym skrzydle. Miałem na ten temat inne zdanie, a potem wszystko poszło źle.

Artur Rojek śpiewał: „Powiedz Georgie Best, co poszło źle. Jak mogłeś wszystko tak spieprzyć?” Możemy lekko sparafrazować. Powiedz Georgie „Kej” co poszło źle, jak mogłeś wszystko tak spieprzyć? Georgie Kej powiedziałby na pewno, że to głupota managerów, którzy chcieli z niego zrobić skrzydłowego.

To tak jakby wrzucić wrzucić chomika do akwarium z wodą i kazać mu udawać złotą rybkę. A on i tak niedługo zdechnie. No, ale chociaż chwilę był złotą rybką. Ajax wypożyczył go do Derby County, a „Barany” nie okazały się baranami i wykupiły go definitywnie. „Guardian” określił jednak ten transfer „największym nieporozumieniem Derby County”. Kinkladze nie łapał się w podstawowym składzie, a w pierwszym sezonie, na skutek kontuzji i słabej formy z kilkoma przebłyskami – zdobył zaledwie jedną bramkę.

Derby z pięciopunktową przewagą utrzymały się w Premier League, w następnym sezonie również, by w trzecim kolejnym sezonie razem z Kinkladze spaść do drugiej ligi i popaść w drugoligowy marazm. Kinky w 2002 roku, podobnie jak w Manchesterze, znów nie uciekł, a wziął kierownicę w swoje ręce i rozegrał swój najlepszy sezon dla Derby County, co dało… 18. miejsce i spokojne utrzymanie.

Wypełnił kontrakt i stał się wolnym zawodnikiem. Gdyby Gruzin poczekał jeszcze dwa lata, to dogrywałby prostopadłe piłki do Grzegorza Rasiaka. Potem dopełnił swoją karierę w Anorthosisie, siejąc postrach, razem ze swoim kolegą z Gruzji – Temuri Ketsbaią. Później sezon w Rubinie Kazań, gdzie skończył piłkarską karierę.

Te teksty także powinny Cię zainteresować:

Georgi Kinkladze zostanie na zawsze zapamiętany ze swoich rajdów w błękitnym trykocie. A ja mogę żałować, że nie było mi dane go oglądać. Od czego mamy jednak youtube? Manchester United ma swojego Beckhama, Cantonę – wielkich graczy. Manchester City ma swojego Kinkladze. Ktoś był widocznie jeszcze większym fanem Kinkiego ode mnie i zmontował świetny filmik, argument, który sprawi, że uwierzycie we wszystko, co tutaj wam napisałem.

PATRYK IDASIAK

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 3 / 5. Licznik głosów 2

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...