Przyznam szczerze, że odkąd dowiedziałem się, że Mateusz Miga pracuje nad książką opisującą dzieje Wisły Kraków z czasów rządów Tele-Foniki, niecierpliwie czekałem aż pozycja się ukaże. Bowiem mowa tutaj o czymś szczególnym – odwołaniem do sentymentu ogromnej grupy ludzi – choćby dla tych dziewięciu milionów, którzy w TVP oglądali mecz z Lazio Rzym. Z pewnością autor nie miał łatwo. Poza tym już na wstępie zaznacza, że podczas zbierania materiałów spotkał na swojej drodze mnóstwo utrudnień. Spowodowane było to swoistą blokadą informacji w środowisku, pewną zmową milczenia.
Akcja zaczyna się w ostatnim sezonie przed wykupieniem udziałów w klubie przez Bogusława Cupiała. Obserwujemy ogromny dysonans celów na przestrzeni zaledwie dziesięciu miesięcy. Klub piłkarski, który walczył o przetrwanie w trudnych czasach przeistoczył się w giganta, który mógł swoją ofertą finansową zawstydzić topowe kluby w Belgii lub solidne z Francji. Akapit po akapicie odkrywamy kulisy powstawania dominatora, który potem zdobył aż osiem tytułów mistrzowskich. Mateusz Miga odkrywa nigdy nieopowiedziane historie – czasami nieco prześmiewcze – odkrywające niekompetencję zarządu.
Książka opisuje budowę drużyny, ale również prezentuje punkt widzenia samych piłkarzy. Zdradzane są tajemnice szatni, jednak autor nie przekracza granicy, której przekraczać nie wolno – tzn. nie znajdziecie w treści bezpardonowego ataku na konkretnego trenera lub piłkarza. Pióro jest schowane . Miga nie ocenia, nie używa określeń, które mogłyby wpłynąć na odbiór czytelnika. Może to po prostu skromność autora książki, który daje okazję zinterpretować zawartość na podstawie wypowiedzi ludzi, którzy byli blisko klubu – od Zbigniewa Koźmińskiego przez Oresta Lenczyka do Macieja Skorży.
Rozdziały dzielą się na opisy osób, drużyny i poszczególnych meczów na przestrzeni kilkunastu lat. Nie brakuje anegdot z przyjazdów wielkich drużyn do Krakowa. Realu, Barcelony, Interu Mediolan ze słynnym Ronaldo na czele. Każda opisana historia niesie za sobą anegdoty – od tych poważnych – do tych mniej, które też są nieodzowne, aby mieć pełen obraz. Przede wszystkim wypowiadali się ludzie kompetentni, naoczni świadkowie. I tutaj duży plus, bo treść jest absolutnie wolna od niemerytorycznego bełkotu.
Nie brakuje polskiego folkloru, kiedy do siedziby klubu przyszło pismo z gratulacjami za mistrzostwo Polski od Florentino Pereza w imieniu Realu Madryt. Wytrzeszcz spoglądających na treść był pewnie przekomiczny.
Wspomniano również o zapleczu Wisły Kraków – a raczej jego braku, kiedy postanowiono szkolić młodzież, jednak nie za bardzo było gdzie. Opis funkcjonowania Wisły Kraków jako sportowej organizacji został wprowadzony bez ukrywania wad i patologii wówczas panujących. Poznajemy m.in. historię o pewnym młodym utalentowanym piłkarzu, który wskutek gnębienia przez „starszyznę” zdecydował się uwolnić z klubowego internatu. Wątek wypadku samochodowego Kamila Kuzery również został obdarty z tabu. Można stwierdzić, że autor uwolnił się od autocenzury, która spowodowałaby niekompletność prezentowanego materiału.
„Wisła Kraków – sen o potędze” to wehikuł czasu. Zachowana chronologia pozwala nam na przeżywanie sezon po sezonie wzlotów i upadków. Kiedy w jednym okienku transferowym przyjeżdżało mnóstwo piłkarzy, a kilka miesięcy później w kadrze zespołu brakowało wartościowych rezerwowych.
Treści kolorytu nadały poszczególne osoby, a w szczególności należy wskazać na Dana Petrescu. W Polsce rumuński trener był krótko, a z książki dowiadujemy się o nim mnóstwo i obalamy mity wytworzone przez nas samych.
Mimo wszystkich zalet książka nie byłaby nic warta bez opisu tajemniczej postaci Bogusława Cupiała, który poodgradzał się od środowiska piłkarskiego tabunem ochroniarzy. W pewnym momencie sam Mateusz Miga wątpi, czy jego prośby o rozmowę dotarły do Cupiała, czy były wyrzucane do kosza. Natomiast samej charakterystyki właściciela nie brakuje. I tutaj dowiadujemy się, kto był stałym gościem tzw. „cupiałówki”, czyli loży VIP, jakie przesądy tam panowały i jakie europejskie sławy tam gościły. Mateusz Miga nakreślił Cupiała jako introwertyka, który boi się tłumów jak małe dziecko. Również jako praktyka – który w piłce nożnej nie do końca brał pod uwagę czynnik błędu ludzkiego. Nie brakuje opisu biznesowego, czyli jak to się stało, że pan Cupiał jest tym, kim jest. Myślę, że jego charakter idealnie opisuje anegdota – jak to Bogusław Cupiał odmówił Joanowi Laporcie – ówczesnemu prezydentowi FC Barcelony zaproszenia na kolację i wysłał swojego reprezentanta.
Książka jest specyficzna i również niepozbawiona wad i niedociągnięć. Ona nie jest dla wszystkich. O ile jakaś gospodyni domowa mogła wziąć do ręki autobiografię Kuby Błaszczykowskiego i się nią zachwycić, o tyle w labiryncie konfliktów (Łazarka z Lenczykiem, Engela z Mielcarskim), transferów i sezonów czytelnik nie śledzący zasad panujących w futbolu może się po prostu pogubić. Żeby przyswoić jej treść, trzeba znać zasady panujące w środowisku lub po prostu być kibicem Wisły Kraków, bo to jest przecież grupa docelowa.
Brakuje dokładnego opisu drużyny w ostatnich latach. Dla mnie odkrywcza treść kończy się na kompromitacji z Levadią Tallin. Lata 2010-2015 zostały opisane w telegraficznym skrócie, choć przecież kulisy meczów z APOEL-em Nikozja są równie ciekawe jak te z Panathinaikosem Ateny. Tymczasem o „greckiej tragedii” czytamy z zapartym tchem, a o traumie na Cyprze możemy dowiedzieć się tyle, ile ze sportowych gazet. Przecież ostatnie lata to też – jak wskazuje tytuł – sen o potędze i należałoby poświęcić temu okresowi dużo więcej miejsca. Być może chęć szybszego wydania książki tutaj zwyciężyła.
Aura towarzysząca lekturze jest bardzo smutna. Czytałem ją z przeświadczeniem o setkach błędów popełnionych przez panujących wówczas ludzi. Euforycznie opisane mecze z Parmą czy Schalke 04 nie pozwoliły mi zapomnieć, że przecież awansować do upragnionej Ligi Mistrzów nigdy się nie udało, choć spodziewam się, że w nocy z 10 na 11 grudnia 2002 roku już nucono pod nosem hymn Ligi Mistrzów.
Polecam tę pozycję każdemu kibicowi Wisły Kraków – szczególnie tym młodszym. Ona jest właśnie dla nich. Mateusz Miga chciał, aby jego książka była namacalnym dowodem sukcesów sprzed lat i niewątpliwie taka jest. Jest podróżą w czasie. Wypada mi tylko pogratulować.
KAMIL ROGÓLSKI