Lwy poskromione przez torreadorów

Czas czytania: 8 m.
0
(0)

Dawno, dawno temu, kiedy biały orzeł miał się dopiero wykluć, a inne orły dopiero miały zacząć naukę latania, na świecie postrach siały trzy lwy. Trzy lwy zahartowane na białych klifach Dover nie miały sobie równych. Początkowo nie były w stanie się im przeciwstawić nawet czerwone smoki gniazdujące w Górach Kambryjskich. Jedynym, który potrafił ich powstrzymać, był czerwony lew, którego domem były zielone stoki Grampianów. Po kilku dekadach zażartych walk w Albionie lwy po raz pierwszy pojawiły się na kontynencie. W pierwszych dziesięcioleciach XX wieku kilkukrotnie odwiedzały stały ląd. Za każdym razem potwierdzały swoją wyższość. Radziły sobie z czarnymi orłami znad Dunaju czy z kogutami znad Sekwany. Nie straszne im były nawet czerwone diabły. Wydawało się, że nikt nie będzie w stanie nawiązać z nimi równorzędnej walki. Do czasu. Do czasu aż na ich drodze stanęli waleczni torreadorzy…

Te trzy lwy to oczywiście piłkarska reprezentacja Anglii. Po raz pierwszy Wsypy Brytyjskie opuściła w 1908 r. W ciągu tygodnia odwiedziła Wiedeń, Budapeszt i Pragę. Rozegrała cztery spotkania. Wszystkie wygrała. Zdobyła 28 bramek, a straciła tylko dwie. Rok później Anglicy znowu pojawili się w Austro-Węgrzech. Znowu zdemolowali rywali, ale tym razem w trzech spotkaniach strzelili tylko 20 bramek i stracili aż pięć. Pokazali jednak piłkarzom z kontynentu, że sporo jeszcze muszą się nauczyć. Wrócili po ponad 10 latach. Ich przewaga nie była już tak ogromna. W 1921 r. wygrali jeszcze co prawda w Brukseli z Belgami 2:0, ale już dwa lata później starcie Trzech LwówCzerwonymi Diabłami zakończyło się remisem. Wynik ten podziałał mobilizująco na Anglików, bo w kolejnych 9 pojedynkach z zespołami spoza Wysp odnieśli komplet zwycięstw. Zbliżał się rok 1929, w którym po raz pierwszy mieli zmierzyć się z Hiszpanami, którzy znaczyli coraz więcej na piłkarskiej mapie świata.

Nastroje w Anglii

Rok 1929 zaczęli od kwietniowej porażki 0:1 ze Szkocją w Home Championship. W maju angielska reprezentacja rozpoczęła kolejne europejskie tournée. Podobnie jak w poprzednich latach ich rywalami były drużyny Francji i Belgii. 9 maja wygrali w Paryżu 4:1. Po meczu w The Times pisano o dość łatwym zwycięstwie, ale zaznaczano jednocześnie, że pod pewnymi względami gra była nieco rozczarowująca. Bardziej krytyczny był Daily Sketch and Graphic:

Anglicy nie grali za dobrze. Brakowało im prędkości i będą musieli się bardziej postarać, jeżeli chcą myśleć o pokonaniu Hiszpanii, która miesiąc wcześniej rozbiła Francję osiem do jednego – pisano.

Dużo lepiej oceniano odniesione dwa dni później zwycięstwo nad Belgią. Anglicy wygrali w Brukseli 5:1, a prasa chwaliła grę reprezentantów:

Angielscy obrońcy z łatwością powstrzymywali belgijskich napastników, a po okresie silnego nacisku Anglików, Belgowie przegrywali we wszystkich elementach gry – pisano w The Times.

Jednym z wyróżniających się zawodników tamtego spotkania był George Camsell. Strzelił cztery bramki, dziennikarze chwalili jego pomysłowość, a Sketch nazwał go objawieniem. Niestety napastnik doznał w tym starciu urazu, który wykluczał jego udział w spotkaniu w Madrycie. Prasa zauważała, że to dla zespołu dotkliwa strata i obawiano się, że brak Camsella ze względu na jego siłę i waleczność będzie mocno odczuwalny.

Nastroje w Hiszpanii

W Hiszpanii panowało przekonanie, że pojedynek z Anglią jest krokiem w kierunku umocnienia swojej pozycji na arenie międzynarodowej. El Mundo Deprotivo pisało, że grając przeciwko Anglikom, Hiszpania robi olbrzymi, transcendentalny krok. Może się wydawać, że Hiszpanie czuli się zaszczyceni samą możliwością gry z ojcami futbolu, ale wcale nie stali na straconej pozycji. W swoich poprzednich dwóch meczach zaprezentowali naprawdę solidny futbol. W marcu rozbili Portugalię 5:0, a w kwietniu nie pozostawali złudzeń Francuzom, których ograli aż 8:1. Choć w pamięci kibiców ciągle żywa była porażka 1:7 z Włochami na igrzyskach w Amsterdamie, to rezultaty odnoszone w 1929 r. dawały im powody do optymizmu.

Smaczku zbliżającemu się spotkaniu dodawał fakt, że Anglicy, jak to Anglicy czuli się wyraźnie lepsi. Kiedy angielski kapitan Jack Hill wyraził przekonanie, że upał może mieć wpływ na wynik meczu, ale to oni wygrają, bardzo nie spodobało się to hiszpańskiej prasie. Pisano o niesportowym zachowaniu, małym szacunku dla rywala i arogancji Anglików.

Anglia całkowicie wierzy w zwycięstwo. Nie możemy oprzeć się wrażeniu, że ich wiara wydaje się przesadzona. Broń Boże, żebyśmy śmiało mówili, że mamy przewagę na papierze. Gdybyśmy wygrali, nasz prestiż utrwaliłby się na całym świecie. Mogłyby minąć epoki i lata, mogłyby zdarzyć się rozmaite katastrofy, ale już zawsze Hiszpania byłaby „narodem, który pokonał Anglię” – pisało z emfazą El Mundo Deportivo.

Angielski nauczyciel

Warto również zauważyć, że jednym z najważniejszych nauczycieli w hiszpańskim futbolu był Anglik – Fred Pentland. Miał za sobą grę w kilku angielskich klubach, pięciokrotnie reprezentował swój kraj na arenie międzynarodowej. W 1914 r. zaczął trenować niemiecką kadrę olimpijską. Wkrótce jednak wybuchła wojna i został internowany. W obozie podzielił więźniów na zespoły i zorganizował mistrzostwa. Po wojnie prowadził reprezentację Francji, z którą dotarł do półfinału igrzysk w Antwerpii w 1920 r. Po tym turnieju przeniósł się na drugą stronę Pirenejów.

Objął stery w Racingu Santander, który należał wówczas do najlepszych klubów na Półwyspie Iberyjskim. Prowadził również Athletic Bilbao, Atlético Madryt i Real Oviedo. Był zwolennikiem gry krótkimi podaniami, skupiał się na technice i panowaniu nad piłką. Odradzał piłkarzom naśladowanie stylu gry Anglików, czyli prostej taktyki i gry długimi podaniami. Namawiał ich do wykazywania na boisku tej samej odwagi i determinacji, która przyniosła im sukces na igrzyskach w 1920. Otworzył Hiszpanom oczy na wiele futbolowych aspektów. Dziś może wydawać się to śmieszne, ale to on nauczył piłkarzy jak poprawnie wiązać buty.

Zacznijmy poprawnie wykonywać proste rzeczy i reszta sama do nas przyjdzie – powtarzał.

W 1927 r. zdobył z Atlético Campeonato del Centro, czyli regionalne mistrzostwo centralnej Hiszpanii, co było dużym osiągnięciem dla pozostającego w cieniu lokalnego rywala madryckiego klubu. Pentland cieszył się dużym uznaniem w kraju, a dla wielu piłkarzy był prawdziwym autorytetem. Miał niezwykły dar czytania gry. Zdobyte doświadczenie w angielskiej i europejskiej piłce było bezcenne.

Zawsze potrafił stworzyć drużynę, która łączyła w sobie męstwo ze stylem i szybkością – pisał o nim Jimmy Burns w Piłkarskiej Furii.

Nie może więc dziwić fakt, że jego wiedza była bardzo pożądana przed starciem z Anglią. Hiszpański trener José María Mateos włączył go do sztabu szkoleniowego jako swojego osobistego doradcę.

Przed pierwszym gwizdkiem

Mecz zaplanowano na 15 maja 1929 r. Miał zostać rozegrany na Estadio Metropolitano de Madrid, na którym swoje spotkania rozgrywało wówczas Atlético. Bilety zostały wyprzedane już na dwa dni przed meczem. Według różnych źródeł od 30 do 45 tys. kibiców pojawiło się na stadionie, żeby oglądać swoich ulubieńców. Mimo że było to spotkanie towarzyskie, to pojedynek z Anglikami wiele znaczył dla dumy narodowej Hiszpanów. Po raz pierwszy mecz reprezentacji był transmitowany w ogólnokrajowej rozgłośni radiowej.

Wyspiarze nie byli przyzwyczajeni do gry w wysokich temperaturach. Niektórzy próbowali zarzucać Hiszpanom, że specjalnie ustalili godzinę rozpoczęcia meczu na popołudnie, ale wobec braku sztucznego oświetlenia trudno było o inną decyzję. Spotkanie miało rozpocząć się o godzinie 17:00. Słońce co prawda było już niżej nad horyzontem, ale upał nadal był odczuwalny.

Przedmeczowe losowanie wygrali Hiszpanie. Wybrali swoją połowę, a Anglicy dostali piłkę i to oni mieli rozpocząć grę. Wtedy dużo większą rolę niż dzisiaj odgrywały warunki pogodowe. Stadiony były bardziej otwarte, a co za tym idzie wpływ wiatru czy promieni Słońca nie był bez znaczenia. W pierwszej odsłonie Anglicy mieli grać pod wiatr, a Słońce mieli za plecami.

Hiszpanie rozpoczęli mecz w następującym zestawieniu: Ricardo Zamora – Félix Quesada, Jacinto Quincoces, Francisco Prats, Martín Marculeta, José María Peña, Jaime Lazcano, Severino Goiburu, Gaspar Rubio, José Padrón i Mariano Yurrita. Drużyna angielska zagrała w składzie: Ted Hufton – Tommy Cooper, Ernie Blenkinsop, Fred Kean, Jack Hill, John Peacock, Hugh Adcock, Edgar Kail, Joe Bradford, Joe Carter i Len Barry.

Spodziewany początek

Anglicy rozpoczęli, ale to Hiszpanie jako pierwsi przeprowadzili groźną akcję. Severino Goiburu, który był jedynym amatorem na boisku, otrzymał piłkę od Gaspara Rubio, sprytnie przedryblował obrońcę i znalazł się w dogodnej sytuacji do oddania strzału. Niestety futbolówka po jego uderzeniu przeleciała nad poprzeczką. Wkrótce jednak angielscy pomocnicy zaczęli radzić sobie z hiszpańskimi atakami i świetnymi podaniami obsługiwali swoich napastników. Po jednym z nich Joe Bradford miał okazję wyprowadzić swój zespół na prowadzenie, ale przestrzelił nad poprzeczką. Hiszpanie nie dawali za wygraną i odpowiedzieli strzałem lewego skrzydłowego Mariano Yurrity, który jednak minimalnie przestrzelił obok słupka.

Powszechna była wówczas opinia, że drużyny z kontynentu potrafią dobrze rozegrać piłkę, ale brakuje im dokładności i zimnej krwi pod bramką rywali. Wkrótce gra zaczynała przybierać spodziewany obraz. Anglicy w krótkim odstępie czasu dwukrotnie pokonali Zamorę.

Po dziewiętnastu minutach Anglia otworzyła wynik dzięki trafieniu Cartera. Adcock ograł kilku przeciwników i w końcu ładnie zacentrował piłkę, a piłkarz West Bromwich umieścił ją w bramce. Po podobnej akcji obu zawodników kilka minut później Carter strzelił drugiego gola – relacjonowano w Sporting Life.

Prasa winą za pierwszą bramkę obarczyła José Maríę Peñę i jego złe podanie. Sugerowano też, że przy obu straconych golach Zamora był zbyt niezdecydowany. To z kolei zirytowało kibiców, którzy dali wyraz swemu niezadowoleniu gwiżdżąc i bucząc.

Piłkarska furia

Anglicy, mając dwubramkową przewagę, powinni spokojnie kontrolować przebieg spotkania. Wiele drużyn przy takim wyniku mogłoby się załamać, ale nie Hiszpanie. Wzięli się do roboty i starali się odrobić straty. Prasa nazwała to później heroicznym powrotem godnym prawdziwego ducha La Furia. The Telegraph pisał, że Anglicy nie docenili przeciwników, a hiszpańscy zawodnicy żarliwie walczyli o wyrównanie.

Ich starania przyniosły efekt jeszcze w pierwszej połowie. Na dziesięć minut przed jej końcem Zamora podał do Marculety, który zagrał do Peñy. Ten posłał ją do Yurrity, który po dwójkowej akcji z Padrónem oddał ją Marculecie. Po jego długim podaniu piłkę przejął Lazcano i świetnie obsłużył Rubio, który niskim strzałem pokonał Huftona. Kilka minut później było już 2:2. Trójkowa akcja Lazcano – Goiburu – Rubio zakończyła się potężnym strzałem tego pierwszego. Kibice byli zachwyceni. Po 45 minutach Hiszpanie remisowali z wielką, niepokonaną Anglią 2:2.

Cios i walka do samego końca

Ich radość nie trwała jednak długo. Krótko po wznowieniu gry Anglicy zepchnęli gospodarzy do obrony. Zamora musiał wspinać się na wyżyny swoich umiejętności, żeby obronić strzały Hilla i Barry’ego. Goście dwukrotnie egzekwowali rzuty rożne, ale nie byli w stanie złamać hiszpańskiej obrony, w której wyróżniaj się Marculeta, nazywany przez The Times wieżą siły. W końcu jednak zasieki Hiszpanów zostały przerwane. Bramkarz Hufton przerwał hiszpańską kontrę, zagrał do kolegów, którzy błyskawicznie wyszli do przodu, a Hill w świetnym stylu zdobył bramkę ponownie dającą prowadzenie.

Hiszpanie nie rezygnowali, ale czas nieubłaganie mijał. Do końca pozostawało niewiele ponad dziesięć minut. Anglicy czuli się już zwycięzcami i powoli odliczali minuty do końcowego gwizdka. Wtedy jednak gospodarze zerwali się do jeszcze jednego ataku. Akcję Anglików przerwał Quesada, zagrał do Pratsa, który podał do Marculeta. Ten oddał piłkę Goiburemu, który ściął do środka, wymienił podania z Lazcano, zszedł do boku i dośrodkował na głowę Rubio, który potężną główką dał wyrównanie swojej drużynie. Nie zapominajmy, że w drugiej odsłonie Anglicy grali pod Słońce, które było coraz niżej nad horyzontem i z pewnością nie ułatwiało rozegrania piłki.

Rubio wprawił kibiców w euforię. Niesieni falą entuzjazmu rozradowani fani wbiegli na murawę. Każdy chciał dotknąć i wyściskać strzelca gola. Zamieszanie trwało dobrych kilka minut, ale w końcu służbom porządkowym udało się ich usunąć z boiska. Anglicy byli zaskoczeni i ze zdumieniem przyglądali się sytuacji na boisku. Ich dekoncentrację wykorzystał Goiburu, którego później obwołano bohaterem meczu. Chwilę po wznowieniu gry ruszył na bramkę w niesamowitym tempie i nie dał szans bramkarzowi.

Hufton nawet nie drgnął, kiedy Goiburu pokonał go po prostu wspaniałym strzałem – pisało El Mundo Deportivo.

Hiszpania prowadziła. Tłum znowu próbował wbiec na boisko, ale tym razem służby porządkowe zdały egzamin. Do końca spotkania wynik nie uległ zmianie. Trzy lwy poległy z rąk torreadorów niczym byki na korridzie.

Hiszpania – Anglia – nastroje po meczu

Anglicy ponieśli pierwszą w historii porażkę poza Wyspami Brytyjskimi. El Mundo Deportivo krzyczało w nagłówku: Hiszpania pokonała Anglię!, a na pierwszej stronie wydrukowano zdjęcia każdego hiszpańskiego zawodnika.

Na zwycięstwo Hiszpanii wpłynęło bardziej serce niż technika – pisano.

Anglicy byli w szoku. Spodziewali się dość łatwego zwycięstwa, byli pewni siebie, prowadzili grę, a mimo to przegrali.

Hiszpania grała dobrze i muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że będą aż tak dobrzy. Nasza porażka naprawdę, naprawdę mnie rozczarowuje. Ale prawdą jest, że upał dawał się nam we znaki – mówił po meczu angielski kapitan Jack Hill.

Zamora zauważał, że zwycięstwo mogło być bardziej przekonujące, ale nikt nie może powiedzieć, że było dziełem przypadku. Według niego drużyna hiszpańska swoją postawą w drugiej połowie zasłużyła na zwycięstwo. Kilka dni po spotkaniu korespondent Daily Mail pisał:

Nigdy nie myślałem, że dożyję dnia, w którym zobaczę, jak jedenastu hiszpańskich piłkarzy upokorzy siłę – większą lub mniejszą – angielskiej piłki.

Większość gazet jednak ograniczała się do zdawkowych relacji o spotkaniu. Jonathan Wilson zwraca uwagę, że lekceważenie tego bądź co bądź historycznego meczu w angielskiej prasie, było jednym z najbardziej znaczących aspektów tamtego wydarzenia. Dużą rolę odegrały tutaj więzi historyczne, a także animozje między oboma narodami.

Wśród artykułów, które zdawały się ważniejsze od pierwszej porażki Anglii z zagranicznym zespołem, było wręczenie dużego zegara krykieciście Wally’emu Hammondowi, zwycięstwo Tottenhamu podczas ich tournée po Malcie nad reprezentacją wojsk lądowych 2:0, transfer Williama Hilla do Portsmouth ze Scunthorpe United oraz informacja, że pierwszy finał żeńskich amatorskich mistrzostw Wielkiej Brytanii w golfa zostanie rozegrany pomiędzy panną Joce Wethered a panną Glenna Collett – pisał Wilson w The Anatomy of England: A History in Ten Matches.

Hiszpanie pokazali, że są liczącą się siłą na kontynencie i nikt nie może ich lekceważyć. Przywrócili kibicom wiarę i udowodnili, że potrafią grać w piłkę. W kolejnym roku pokonali takie zespoły jak Czechosłowacja, Włochy czy Portugalia. Zwycięstwa te były cenne, ale jednak minimalne. Prawdziwym egzaminem miał się okazać dla nich rewanżowy mecz z Anglią. 9 grudnia 1931 r. na Highbury przegrali jednak aż 1:7, a Zamora rozegrał jeden z najgorszych meczów w karierze. Nadzieje hiszpańskich kibiców, że ich ulubieńcy przejmą od Anglików rolę hegemonów w światowej piłce, okazały się przedwczesne. Tymczasem angielscy kibice utwierdzili się w przekonaniu, że porażka w Madrycie była jedynie wypadkiem przy pracy. Historia jednak pokaże, że przekonanie Anglików o własnej wyższości okaże się zgubne, a najdobitniej udowodni to węgierska Złota jedenastka. Hiszpanie podważyli mit o niepokonanych Anglikach, a Węgrzy ostatecznie się z nim rozprawili.

BARTOSZ DWERNICKI

Przy pisaniu tekstu posiłkowałem się następującymi publikacjami:

  • Jimmy Burns – Piłkarska furia. Podróż przez hiszpański futbol
  • Jonathan Wilson – The Anatomy of England: A History in Ten Matches

Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Dwernicki
Bartosz Dwernicki
Pierwsze piłkarskie wspomnienia to dla niego triumf Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów i mecze francuskiego mundialu w 1998 r. Później przyszła fascynacja Raúlem i madryckim Realem. Z biegiem lat coraz bardziej jednak kibicuje konkretnym graczom niż klubom. Wielbiciel futbolu latynoskiego i afrykańskiego, gdzie szuka pozostałości futbolowego romantyzmu. Ciekawych historii poszukuje też w futbolu za żelazną kurtyną. Lubi podróże i górskie wędrówki.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!