Jeden golkiper, który ma się zmierzyć z drużyną przeciwną. Tak, dokładnie – jeden kontra jedenastu. Czy jesteście sobie w stanie wyobrazić taką sytuację? Brzmi jak zupełna abstrakcja. Otóż ta historia wydarzyła się naprawdę. Okazało się nawet, że bramkarz wyszedł z tej sytuacji zwycięsko. Wykiwał jedenastu przeciwników.
Było zimne popołudnie. 12 grudnia 1891 roku. Nikomu w taką pogodę nie chciałoby się wyjść na spacer z psem, a co dopiero grać w piłkę. Żaden z zawodników Blackburn nie miał ochoty na podróż do Burnley. Lepszym rozwiązaniem było posiedzieć w domu, przy wielkim piecu gazowym, bo taki system grzewczy powstał w połowie XIX wieku i poczytać sobie biografię sportową, najlepiej wydawnictwa Sine Qua Non (hehe). Mimo że piłkarze byli wówczas amatorami, to w zawodnikach popularnych Rovers obudził się głód profesjonalizmu. Gdyby zostali w ciepłych chatkach… o ironio – rovers przecież w tłumaczeniu oznacza wędrowców.
Blackburn motywował szczególnie fakt, że Burnley to przecież ich derbowy rywal. Odległość dzieląca oba miasta to niecałe dwadzieścia kilometrów. Są to też najstarsze derby w Anglii, rozgrywane od 1888 roku. Nazywane „East Lancashire Derby” lub też „Cotton Mills Derby”. Pierwsza nazwa wiadomo – walka o prym w hrabstwie Lancashire, natomiast druga jest bardziej skomplikowana.
Blackburn i Burnley w czasach rewolucji przemysłowej, na przełomie XVIII i XIX w. słynęły z produkcji odzieży bawełnianej (cotton). Miasta rywalizowały w tym aspekcie jeszcze na długo przed rozgrywkami piłkarskimi. To tylko pokrótce, w ramach wyjaśnienia jak istotny był to mecz. Ekipa Rovers do tego czasu regularnie spuszczała manto swojemu młodszemu przeciwnikowi. Dwukrotnie po 7-1, raz 6-1, innym razem 5-2 – nie mieli się więc czego obawiać.
Już po dwudziestu minutach goście zaczęli żałować, że wybrali się na to spotkanie. Wszystko wskazywało na pierwszą derbową porażkę pięciokrotnych już wówczas zdobywców FA Cup i najsilniejszej ekipy w kraju z tamtego okresu. Dostali bagaż w postaci trzech szybkich bramek, aż od razu odechciało im się grać. Do przerwy jeszcze wytrzymali.
Po przerwie sędzia John Charles Clegg późniejszy prezydent FA, który wybitnie przyczynił się do rozwoju angielskiej piłki, zauważył, że na boisku znajdują się tylko zawodnicy Burnley. Zarządził dodatkowe dwie minuty przerwy. Na bułkę i banana. Właściwie czekał nawet dłużej. Dobra wola i uprzejmość pana Clegga i tak nie przyniosły skutku, bo nie wszyscy zawodnicy Blackburn pojawili się na murawie.
Można było za to kontynuować mecz, dzięki dopuszczalnej liczbie graczy. Dwóch z nich postanowiło przejść do rękoczynów i pan Clegg, jako brytyjski dżentelmen – musiał wykluczyć ich z udziału w grze. Później dopiero nastąpiła prawdziwa niespodzianka, mówiąc wprost, tak zwany „mindfuck” – wszyscy pozostali zawodnicy Rovers, oprócz bramkarza Herby’ego Arthura (notabene reprezentanta Anglii) opuścili boisko. Szczerze powiedziawszy – nie mam pojęcia, jakie panowały wtedy zasady w głowie arbitra, ale tylko w sobie znany sposób – pan Clegg postanowił kontynuować spotkanie. Stwierdził, że przecież rozpoczął mecz, podczas gdy Blackburn „uzbierało” więcej niż sześciu graczy, a to nie jego wina, że z niewiadomej przyczyny opuścili murawę. Herby Arthur został więc sam, przeciwko jedenastu rywalom.
Człowiek, który występował niegdyś w polu, na prawej stronie boiska, z powodu pustek kadrowych – zgłosił się na ochotnika jako bramkarz i już na tej pozycji pozostał – tak to wówczas wyglądało. Teraz siedmiokrotny reprezentant Anglii miał przed sobą wielki test. Zatrzymać jedenastu rywali, którzy będą próbowali strzelić mu kolejne bramki.
Sędzia Clegg nakazał wznowienie gry. Ktoś w drugim kontakcie nierozsądnie zagrał do przodu. – Spalony, spalony!!! – krzyknął z bramki ile sił Herby Arthur. Sędzia rzeczywiście odgwizdał spalonego. Żaden z zawodników nie mógł być bliżej niż przedostatni zawodnik drużyny przeciwnej. Przeciwnik nie miał bowiem przedostatniego zawodnika. Został im tylko ostatni. Rzut wolny dla Herby’ego Arhtura. Golkiper czekał całą wieczność, zanim wykopał piłkę do przodu. Przez trzydzieści, a może nawet więcej minut – nie wydarzyło się kompletnie nic. Zawodnik Blackburn czekał, czekał, czekał i czekał. W końcu, po „latach oczekiwania” wykopał bezmyślnie piłkę do przodu. Sędzia stwierdził, że dalsza zabawa nie ma sensu, kończąc spotkanie. I w taki oto sposób, 28-letni Herby Arthur wykiwał przeciwnika, utrzymał wynik 0-3 i przyczynił się być może do uniknięcia największej klęski Blackburn w dziejach. Legenda gry na czas.
PATRYK IDASIAK