Chociaż futbol jest najpopularniejszym sportem zespołowym na Jamajce, to kadra „Reggae Boyz” nie dorobiła się wielu sukcesów. Jamajscy piłkarze liczą się jedynie na Karaibach. Są jedną z drużyn, zaliczających się do szerokiej czołówki strefy CONCACAF. Mają jednak trzy problemy, które nazywają się: USA, Meksyk i Kostaryka. To właśnie kadry owych krajów zajmują trzy premiowane awansem miejsca w eliminacjach mistrzostw świata. Raz jednak chłopcy reggae dostali się na upragniony mundial.
W strefie CONCACAF coraz częściej dochodzą również do głosu mniej cenione zespoły: z Panamy, Hondurasu czy Trynidadu i Tobago. Dlatego też, wyspa ze stolicą w Kingston, tylko raz miała swoich reprezentantów na światowym czempionacie. Udało się akurat wtedy, gdy dopiero co ustalone zostały obowiązujące do dziś „reguły gry” – w 1998 roku Jamajczycy zagościli we Francji. Jak do tego doszło i jak tam sobie poradzili? Jeśli chcecie się tego dowiedzieć, zagłębcie się w lekturze niniejszego tekstu.
Canarinho na Jamajce
Występ we Francji był efektem długofalowego planu. Umowę z Brazylijczykiem Rene Simoesem podpisano już w 1994 roku, po nieudanej kampanii kwalifikacyjnej do amerykańskiego mundialu. Negocjacje ze szkoleniowcem z Kraju Kawy przebiegały dość trudno, Simoes zdążył bowiem zorientować się w jamajskich realiach. Przekazał Horace’owi Burrellowi listę 10 kwestii, które powinny ulec poprawie. Znalazły się wśród nich między innymi: zadbanie o jedzenie oraz transport dla piłkarzy czy też organizacja zgrupowań. Wszystko to miało na celu profesjonalizację jamajskiego futbolu. Kiedy wymagania Simoesa zostały spełnione, pod jego kuratelą znalazły się reprezentacje Jamajki we wszystkich kategoriach wiekowych, dzięki czemu mógł rozpocząć kompleksową pracę. Na początek postarał się o wzmocnienia. Wyszukiwał bowiem potencjalnych kadrowiczów z brytyjskimi korzeniami, którzy stali się z biegiem czasu ważnymi ogniwami zespołu. Musiał także poskromić egoistyczne zapędy poszczególnych piłkarzy.
Trudne początki
Jeszcze przed wejściem na murawę, „Reggae Boyz” pojawili się na sesji nagraniowej z uznanym duetem instrumentalistów Sly & Robbie. Owocem tej współpracy stał się utwór „Kick it!”. Eliminacje rozpoczęło przetarcie przeciwko słabej reprezentacji Surinamu, choć awans nie przyszedł z łatwością. Dwa wymęczone zwycięstwa po 1:0 uspokoiły nastroje, ale wszyscy byli świadomi, że to dopiero rozgrzewka przed prawdziwymi wyzwaniami. Lekki progres przyszedł przeciwko Barbadosowi, któremu podopieczni Simoesa strzelili trzy gole, kończąc rywalizację z czystym kontem. Większe trudności „Reggae Boyz” napotkali w rywalizacji grupowej. Sprawę awansu w trzeciej rundzie mocno skomplikowała dyspozycja na wyjazdach. Cztery oczka i zaledwie jedno zwycięstwo nad outsiderami z Saint Vincent i Grenadyny – nie mogły być powodem do dumy. Stadion Independence Park w Kingston przemienił się lecz w twierdzę nie do zdobycia, dając komplet dziewięciu punktów gospodarzom, którzy nie dali sobie strzelić nawet gola. Nie poradzili sobie Meksykanie, jak i gracze z Hondurasu. Pierwsi przegrali w stolicy Jamajki 0-1, natomiast drudzy 0-3.
Ostatni, długi krok w kierunku Francji, to sześciozespołowa grupa z: Kanadą, Meksykiem, USA, Kostaryką i Salwadorem. Znów „Reggae Boyz” mieli dwa wcielenia. Byli jak dr Jekyll u siebie i Mr Hyde na obcym terenie. Żadnego z meczów wyjazdowych nie udało się wygrać. Początek eliminacji nie napawał optymizmem. Cztery mecze i ledwie dwa punkty, za remisy z rywalami z północy: USA i Kanadą. To plasowało graczy Simoesa na szarym końcu stawki.
Przełomowa wyprawa
Dopiero w późniejszym czasie, gdy większość przeciwników podejmowali na własnym boisku, Jamajczycy zaczęli zwyciężać i skrzętnie gromadzić punkty, odrabiając tym samym straty. Wielki wpływ na taki obrót spraw miała ekspedycja Horace’a Burrella i Rene Simoesa na Wyspy Brytyjskie. Za cel wyprawy obrano odnalezienie piłkarzy o jamajskich korzeniach i przekonanie ich do reprezentowania barw karaibskiej wyspy. Potencjalny reprezentant musiał mieć choćby jednego z rodziców lub dziadków, pochodzącego z Jamajki. To właśnie podczas opisywanej podróży skaperowano czwórkę kluczowych ogniw „Reggae Boyz”, w decydującym momencie dla awansu. Nowymi nabytkami byli: Paul Hall – urodzony w Manchesterze napastnik Portsmouth, pomocnik tej drużyny – Fitzroy Simpson i prawdziwe, jak się okazało, asy w talii Simoesa – Deon Burton, grający na co dzień dla Derby County napastnik, wspierany przez Robbie’ego Earle’a ze sławetnego „Szalonego Gangu”, jak nazywano Wimbledon AFC. Rzecznik jamajskiej federacji Earl Bailey stwierdził po latach, że w tamtym czasie zaczęło się „coś dobrego”.
Strzelecką formę na finiszu kwalifikacji zademonstrował Burton. Urodzony w Anglii piłkarz zapewnił drużynie skromne wygrane z Kanadą i Kostaryką (po 1-0), remis z USA (1-1) i dołożył swoją cegiełkę do remisu w Salwadorze (2-2). Ważną rolę wypełniał także golkiper – Warren Barrett, z rodzimego Violet Kickers, który wyśmienicie zatrzymywał strzały również tych bardziej uznanych rywali. Na wyróżnienie zasłużył lider środka pola – Theodore Whitmore. Radość wybuchła na Jamajce 19 listopada 1997, po „zwycięskim” bezbramkowym remisie z Meksykiem, na kingstońskiej arenie. Mimo słabego bilansu (3 zwycięstwa, 5 remisów i 2 porażki, w bramkach 7:12) marzenia się ziściły. Premier P.J. Patterson sprawił swoim wyborcom kolejny prezent. Ogłosił dzień wolny od pracy, więc cała wyspa mogła oddać się szalonej radości. Sukces zmobilizował także największe gwiazdy reggae do nagrania hitu. Pod szyldem Jamaica United śpiewali między innymi: Buju Banton, Shaggy, Ini Kamoze, Tony Rebel, jak i Ziggy Marley (syn Boba Marleya oczywiście). Utwór zatytułowany „Rise Up” zyskał dużą popularność. Zdołał, co więcej, podbić listy przebojów w Wielkiej Brytanii.
„Reggae chłopcy” na mundialu
Jamajka poleciała do Francji. Los jednak nie był dla debiutantów łaskawy, gdyż kazał im zmierzyć się z: zawsze mocną Argentyną, późniejszą rewelacją turnieju Chorwacją oraz Japonią. Epokowy debiut przypadł na 14 czerwca. Nieopierzeni „Reggae Boyz” napędzili niezłego stracha Chorwatom, pakując im wyrównującego stan meczu gola na 1:1 do szatni. Niestety dla Jamajki, najwidoczniej Miroslav Blażević zastosował wiele mocnych słów wobec swoich graczy, bo Suker z Prosineckim przechylili szalę zwycięstwa na stronę faworytów. Rene Simoes na pomeczowej konferencji nie zamierzał zwieszać nosa na kwintę: „Jamajka nigdy nie przegrywa, ponieważ zawsze się uczymy i to jest piękne” – stwierdził optymistycznie.
Najgorszy występ piłkarze z Ameryki Środkowej zanotowali przeciwko Argentynie. Co prawda do przerwy było tylko 1:0 dla Albicelestes, lecz po niej Barrett skapitulował czterokrotnie i skończyło się wysokim 5:0. Klęska zmobilizowała „Reggae Boyz”, gdyż z Japonią osiągnęli sukces. 26 czerwca pozostaje do dziś dniem jedynego mundialowego zwycięstwa kadry z kraju Boba Marleya i Usaina Bolta. Na Stade Gerland w Lyonie, naprzeciwko Jamajczyków stanęła Japonia. Tego dnia rozbłysła gwiazda Theodore’a Whitmore’a, który pokazał, że umie porządnie przyłożyć z obydwu nóg. W 39. minucie pokonał Kawaguchiego prawą stopą, po przytomnym zachowaniu w polu karnym. Następnie podwyższył prowadzenie po indywidualnej akcji, strzelając z ostrego kąta lewą nogą, w krótki róg japońskiego bramkarza. Azjaci odpowiedzieć potrafili jedynie trafieniem Nakayamy, dopiero kwadrans przed końcem. Warto podkreślić, że Simoes wystawił wówczas rezerwowy skład. Między innymi Barretta zastąpił Aaron Lawrence, a od pierwszej minuty w miejsce Burtona (supersnajpera z eliminacji) zagrał Marcus Gayle.
Honory w kraju
Z pierwszego mundialu w dziejach, zakochanego w futbolu i muzyce reggae narodu, kadra wracała więc z podniesionymi głowami. Robbie Earle po latach napisał książkę, w której opisuje tamte wydarzenia, ale nie została ona wydana w Polsce. Jest także wziętym ekspertem. Theodore Whitmore, który w XXI wieku pracował po wielokroć z kadrą narodową, zasłużył w opinii rodaków nawet na posiadanie ulicy własnego imienia. W kwietniu dokonano, decyzją rady regionu Saint James, zmiany nazw dwóch ulic w Montego Bay. Wszystko po to, by podziękować Whitmore’owi, który przyszedł tam na świat.
Niestety sukcesu nie powtórzą po 20 latach następcy Whitmore’a, Burtona i Barretta. Po ubiegłotygodniowej porażce z Panamą, stracili szansę na awans do czwartej rundy eliminacji. Nadal nie wiadomo czy projekt Schaefera będzie kontynuowany. Horace Burrell, który kieruje jamajskim futbolem (od 1994 po dziś dzień, z przerwą na lata 2003-2007), stwierdził po bolesnej porażce tylko:
To futbol krajowy. Musimy brać to na poważnie.
JAKUB BARANKIEWICZ
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE
Źródła:
Jamaica Gleaner, Jamaica Observer,
tekst z nr 178 „ACP-EU Courier” wydawanego przez organ Komisji Europejskiej biuletynu,
blog „This Day in Football History”,
serwis Loopjamaica.com.