24 marca zmarł wielki piłkarz i trener Johan Cruyff, który przegrał walkę z rakiem płuc. „Czuję, że po pierwszej połowie meczu prowadzę 2:0”, pisał jeszcze dwa miesiące temu, lecz jak zwykł mawiać Czesław Michniewicz, dwa do zera to niebezpieczny wynik. Szans na wygraną nie miał również Krzysztof Nowak, dla którego wielka kariera stała otworem. Zmarł po nierównej walce w wieku zaledwie 29 lat.
Historia bohatera tego artykułu zaczyna się w RKS Ursus. To tu Nowak stawiał swoje pierwsze piłkarskie kroki. Wychowanek warszawskiego klubu miał predyspozycje do gry w roli defensywnego pomocnika, jednak równie dobrze radził sobie jako klasyczny rozgrywający. Wielu obserwatorów uważało go za niezwykle skutecznego zawodnika, co zaowocowało szybkimi przenosinami do Sokoła Pniewy (o historii Sokoła możecie przeczytać tutaj). Transfer do ekstraklasy był krokiem naprzód w karierze. Rozegrał tam ponad 50 spotkań. Zapewne byłoby ich więcej, gdyby nie fuzja z GKS Tychy, która nastąpiła przed inauguracją sezonu 1995/96. Drużynę przeniesiono do Tychów, gdzie początkowo zwano ich Sokołem Pniewy w Tychach. Dopiero od 9 stycznia 1996 roku przyjęto nazwę Sokół Tychy, a zespół z Pniew reprezentowała drużyna rezerw grająca w IV lidze.
Przeczytaj także: „Arthur Wharton – historia w czerni i bieli”
Nowak wyjeżdża za granicę
Po zaledwie pół roku spędzonym w tym klubie, Krzysztof postanowił zmienić otoczenie. Wybór padł na drużynę Panachaiki Patras, leżącą na Półwyspie Peloponeskim, lecz nawet tam nie udało mu się zagościć na dłużej. Postanowił więc wrócić do Polski, podpisując kontrakt z Legią Warszawa, w której zagrał tylko jedno spotkanie. Do Krzysztofa powoli zaczęto przypinać łatkę zawodnika, który nie potrafi się zaaklimatyzować na dłużej w jednym klubie. Kolejnym przystankiem była Brazylia, do której trafił po rundzie wiosennej w 1996 roku. Razem z Mariuszem Piekarskim, ówczesnym zawodnikiem Zagłębia Lubin, przeszli do Atletico Paranaense, stając się pierwszymi Polakami w historii ligi brazylijskiej. Klub z Kurytyby okazał się świetnym miejscem do rozwoju.
Ściągnięcie tej dwójki przez działaczy Atletico było zabiegiem mającym przyciągnąć na trybuny większą liczbę kibiców polskiego pochodzenia. Po dwóch udanych latach, w ciągu których odbudował swoją karierę, a przede wszystkim wyrobił sobie świetną markę wśród brazylijskich kibiców, Nowak został zauważony przez chcący zbudować potęgę Wolfsburg. W taki oto sposób Krzysztof stał się partnerem Andrzeja Juskowiaka oraz Waldemara Krygera w klubie z Dolnej Saksonii. A zatem przed dobrze wszystkim znanym trio z Dortmundu, ponad dekadę wcześniej mogliśmy oglądać podobną trójkę piłkarzy w mieście, które jest ośrodkiem przemysłu samochodowego (zakłady Volkswagena).
Chciałem znowu grać w Europie, bo tutaj są najsilniejsze kluby. A w Wolfsburgu miałem duże perspektywy.
Bardzo dobre występy Krzysztofa w drużynie z Wolfsburga zwróciły uwagę takich potentatów w świecie futbolu, jak Bayern Monachium czy Juventus Turyn. Marzeniem tego perspektywicznego zawodnika było założenie trykotu Barcelony, której był oddanym kibicem. Kto wie, czy gdyby nie choroba, nie oglądalibyśmy Nowaka u boku Messiego czy Puyola?
Pierwsze objawy choroby
Stwardnienie zanikowe boczne, w skrócie nazywane ALS – właśnie na tę przypadłość cierpiał Krzysztof. Jest to choroba neurologiczna, której istotą jest stopniowe porażenie obwodowych włókien nerwowych, odpowiadających za funkcje ruchowe mięśni i neuronów w mózgu. Odpowiadają one za poruszanie się, a ich porażenie prowadzi w końcu do śmierci. Przyczyna tej choroby jest nieznana, więc trudno z nią walczyć. Badania wykazują, że tylko 5-10% przypadków jest spowodowana mutacją genetyczną.
U Krzysztofa zaczęło się to całkiem niegroźnie. Zimne palce i grypa, czyli coś czego często sami doświadczamy, zaatakowały go podczas zimowego okresu przygotowawczego. W meczu z Bayernem zdołał rozegrać 90 minut, by tydzień później w wyniku zmęczenia zejść po 11 minutach gry przeciwko zespołowi z Berlina. Czy mecz z zespołem z Bawarii zagrał na ambicji nie myśląc o zmęczeniu? Może nie chciał tego po sobie pokazać albo choroba w ciągu tak krótkiego czasu się nasiliła? Na te pytania odpowiedzi niestety nie znamy. Początkowo nikt nie potrafił określić co dzieje się z „dziesiątką” Wolfsburga. Gdy Krzysztof dowiedział się on o ALS, był w rozsypce. Musiał natychmiast zakończyć swoją karierę i zacząć się leczyć w Niemczech, Holandii oraz Stanach Zjednoczonych.
Moim największym marzeniem jest powrót do zdrowia. Piłka nożna jest na drugim miejscu. – wypowiedź Krzysztofa dla „Sport-Bild”
Klub z Dolnej Saksonii nie porzucił swojego piłkarza w potrzebie. Natychmiastowo przedłużono kontrakt z Krzysztofem, do którego wliczono wszystkie koszty związane z chorobą, czyli opłacanie leczenia. Z inicjatywy klubu w 2002 powstała fundacja jego imienia, zajmująca się leczeniem ALS.
W 2003 roku zorganizowano benefis, na którym oczywiście mogliśmy zobaczyć Krzysztofa. Nie był w stanie już poruszać się o własnych siłach, siedział tylko na wózku inwalidzkim. Mecz przeciwko Bayernowi Monachium miał przynieść spore zyski, przeznaczone na leczenie zawodnika. Klub z Bawarii wystawił swój najmocniejszy skład. Zagrali w nim m.in Oliver Kahn czy Giovane Elber. Gdy fani wyciągali na trybunach transparenty z napisami „Krzysztof, na zawsze pozostaniesz jednym z nas” bądź „Jesteś numerem 10 naszych serc” widać było, jak po policzkach spływają mu łzy. Nie mógł już nawet pomachać komukolwiek, ponieważ choroba była w zbyt zaawansowanym stadium. Widok zjeżdżającego z murawy na wózku Krzysztofa, który tylko się rozgląda i nie kryje swoich łez, musiał niejednego poruszyć.
Krzysztof był niezwykle wszechstronnym graczem, prawdziwym rozgrywającym. W krytycznych momentach na boisku w pierwszej kolejności mogłem liczyć właśnie na niego. On miał wszystko to, co potrzeba, by stać się naprawdę wielkim piłkarzem – trener Wolfgang Wolf – cytat z eurosport.onet.pl
Dwa lata później, 26 maja 2005 roku, Krzysztof zmarł w Wolfsburgu. Setki kibiców zjawiły się na jego pogrzebie, specjalna delegacja z Wolfsburga oraz rodzina. Przedstawiciele VfL co roku odwiedzają jego grób, podkreślając że był i ciągle jest jednym z nich.
Dziesięć – tyle właśnie bramek strzelił grając w Niemczech, tyle zaliczył występów w reprezentacji Polski, na pozycji oznaczonej tym numerem grał, a ostatni raz na boisku pojawił się 10 lutego 2001 roku. Liczba ta towarzyszyła mu podczas jego całej kariery. Życie Nowaka nie ograniczało się tylko do piłki nożnej. Mimo poświęcenia się futbolowi zdał maturę i to z wyróżnieniem, zaczynając później studia na poznańskiej AWF. Był również ojcem dwójki dzieci i, jak wszyscy wspominają, przykładem dobrego męża.
Zapewne gdyby los nie ułożył innego scenariusza, dzisiaj pisałbym o Krzysztofie jako spełnionym piłkarzu. Opisywałbym szczęśliwego człowieka, który był gwiazdą Wolfsburga, być może w późniejszym czasie Bayernu czy ukochanej Barcelony. O zawodniku, który cieszył nas pięknymi bramkami w reprezentacji, będąc czołową postacią na turniejach. Tak jednak nie było… Po raz kolejny przekonaliśmy się, jak życie ludzkie potrafi być kruche. Pieniądze, kosztowne leczenie, świetni specjaliści – w obliczu choroby nawet to nie potrafi czasem pomóc. Na niektóre rzeczy po prostu nie mamy wpływu. Pamiętajmy o Krzysztofie Nowaku.
MARIUSZ ZIĘBA