W swoim pierwszym sezonie ligowym Gedania wygrała swoją klasę i uzyskała awans do klasy A. Z 12 meczów w sezonie 1925/1926 piłkarze wygrali aż 11 (bilans punktów 22 : 2), a wielce wymowny był stosunek bramek: 55 : 11. W składzie Gedanii występowali wtedy m.in.: Maksymilian Ruprecht, Jakub Bawelski, Klemens Kurowski, Edmund Matuszak, Franciszek Wilgorski, Antoni Kossobudzki, W. Kryszewski, B. Fitzermann, Łukowski, L. Helwig, Szałucki, Edmund Bellwon. Z pierwszego ligowego sezonu w historii klubu zachowało się kilka wyników, w tym dwa ligowe. W dniu 14 października 1925 r. Gedania pokonała SV Oliva 3 : 0, a w ostatnim meczu rozgrywek, 8 listopada tegoż roku rozbiła drużynę Guttempler 12 : 0. Równie znakomicie radziła sobie druga drużyna. Występowała w klasie IV, gdzie zajęła drugie miejsce zdobywając 24 punkty (stosunek bramek 60-30). Tu także mamy kilka zachowanych wyników. Dużo gorzej grali juniorzy, którzy w swojej klasie A I zajęli ósme (przedostatnie) miejsce zdobywając zaledwie dwa punkty, przy stosunku bramek 3-38. Takie były początki występów w gdańskich rozgrywkach piłkarskich.
[…]
Poniżej przedstawiamy relację jednego z najwybitniejszych napastników w historii klubu, Eryka Fallowa. Dobrze oddaje ona klimat entuzjazmu, jaki zrodził się wśród Polaków mieszkających w Wolnym Mieście Gdańsku na skutek znakomitych wyników klubu. Dotyczyło to nie tylko piłkarzy, ale w pierwszym okresie to oni właśnie byli wizytówką i dumą Polaków. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych do futbolistów dołączą jeszcze znakomici bokserzy. Zresztą, ten entuzjazm będzie towarzyszył Gedanii jeszcze bardzo długo – podobny opisuje Brunon Zwarra. W 1948 r. spotkał on pewnego chłopca, który na trening we Wrzeszczu docierał aż z Oruni (ok. 12 km)… pieszo!. Wyniki przekładały się na zainteresowanie dzieci i młodzieży, która masowo uczestniczyła w treningach i rozgrywkach grup młodzieżowych. To właśnie w tym okresie tworzy się podstawa późniejszych sukcesów klubu. Do pierwszych rozgrywek w 1928 r. Gedania zgłosiła aż cztery zespoły, a trzy dalsze, których nie zdążono zgłosić do rozgrywek rozgrywały mecze towarzyskie. Najmłodsi piłkarze zdobyli wicemistrzostwo Gdańska, pozostałe drużyny uplasowały się w środku stawki.
Był rok 1928 – luty, kiedy wpadła mi do rąk „Gazeta Gdańska”, a w niej notatka o zebraniu KS Gedania w Hotelu Continental i apel do rodziców, aby zapisali swoich chłopców w wieku 10- 16 lat do rozbudowującej się sekcji młodzieżowej piłki nożnej klubu. Ukończyłem w styczniu 11 lat. Klimat sprzyjał mi, gdyż wywiadówka w szkole – Gimnazjum Polskim w Gdańsku – za ostatni okres była zadowalająca. Zostało więc podsunąć gazetę z notatką matce i nakłonić ją do pójścia ze mną na zebranie. Niełatwa to sprawa, bo i tak za dużo butów było rozwalonych. Ale udało się! Matka zgodziła się pójść ze mną na zebranie. Speszony przepychem urządzeń hotelu, chowałem się w fałdy sukni matki. Ale minęło to z chwilą rozpoczęcia na sali zebrania. Było tam już wielu podobnych do mnie delikwentów z rodzicami. Zaczęło się zebranie. Po krótkim omówieniu sprawy dostaliśmy do wypełnienia deklarację, w której rodzice swoim podpisem wyrazili zgodę na wstąpienie do Klubu. Jeszcze kilka punktów programu zebrania i nastąpił uroczysty dla mnie moment wręczenia legitymacji Klubu wraz ze statutem. Wręczył mi ją „Ojciec” Kopecki. Trudno opisać co wtedy przeżyłem. Zostałem członkiem KS Gedania.
Mój pierwszy mecz (czyli 2 zwycięstwa i 1 „porażka”)!
Treningi odbywały się na HeinrichEhlers-Platz. Składały się w pierwszej kolejności ze sparringów, aby w ten sposób wyłonić najlepszą 11-stkę z przeszło 30 chłopców. Konkurencja była silna, a ja byłem najmłodszy i najmniejszy wzrostem, ale za to bardzo ambitny. Dostałem się do I drużyny E-Klasy juniorów (wiek 10-14 lat) [chodzi zapewne o C Klasę – J.T.]. W wymienionym już składzie zgrywaliśmy się jeszcze przez kilka treningów. I już pierwszy mecz i to z nie byle jakim przeciwnikiem, bo z drużyną 1919 Neufahrwasch [chodzi o Neufahrwasser – J.T.] w Nowym Porcie, drużyną z czołówki swej klasy z o wiele większym doświadczeniem. Chłopcy po 13-14 lat, a wśród nich 3 kolegów szkolnych – Polaków: bramkarz Zygmunt Głowacki (pantera), obrońcy: Paweł i Alfons Biernatowicz i brat mój Jerzy na lewym skrzydle. Skład naszej drużyny: Weyna, Knopik, Borus, Tischbein, A. Bellwon, L. Budzyński, Weyna, Schmidt, Bluma, Fallow, Kurowski, Masel. Kierownik drużyny: Lewicki. Uprosiłem matkę, aby przyszła na mecz, a że miała odwiedzić zamężną siostrę w N. Porcie, zgodziła się. Wiązałem z tym pewne nadzieje (zakup butów piłkarskich i getrów).
W szatni przed meczem – cisza. Nie ma żartów, docinków jak zwykle. Widać na twarzach skupienie i tremę. Przecież gramy z Niemcami, nie wiadomo jak to będzie – przegrać z nimi wstyd. A drużyna przeciwna jest silna i pewna siebie. Rozmawiają głośno, śmieją się, żartują w swoim boksie. Wszystko to przerywa gwizdek sędziego na wyjście ze szatni. Wychodzimy na boisko. Chłopaki prezentują się ładnie w biało-czerwonych koszulkach i niebieskich spodenkach. Przeciwnicy – gorzej w swoich nierównych strojach. Na boisku są nawet kibice i to sporo, nie tylko rodzice zawodników, ale i inni. Oklaski – trema rośnie! Przywitanie drużyny przeciwnej – i już gwizdek sędziego. Rozpoczął się mecz. Po pierwszym zetknięciu się z piłką trema znika. Składnie, krótkimi i szybkimi podaniami zdobywamy teren. Ale twarda obrona przeciwnika rozbija wszystkie nasze ataki. Strzały na bramkę broni świetnie usportowiony bramkarz przeciwników. Kontrataki Niemców nie są takie składne, ale skuteczne. Dwa razy musiał skapitulować nasz bramkarz do przerwy, a przeciwny tylko raz. Wynik do przerwy 2 : 1 dla przeciwnika. Mamy wprawdzie więcej z gry, w polu jesteśmy lepsi, strzelamy więcej, ale bramkarz wyłapuje wszystkie płaskie strzały. Jest świetny, zwinny i szybki jak „pantera”.
W przerwie kierownik drużyny Lewicki mimo wszystko jest zadowolony z nas: wygramy jak zaczniecie strzelać górne piłki na bramkę (grano wówczas na normalnym boisku z bramkami o normalnym wymiarze). Skrzętnie podchwyciliśmy radę naszego kierownika w drugiej połowie meczu: strzelaliśmy wysokie piłki na bramkę przeciwnika. Bramkarz ledwie sięgający poprzeczki w podskoku, musiał skapitulować i już po kilkunastu minutach prowadziliśmy 4 : 2. Przeciwnik się speszył. Zdobywaliśmy coraz większą przewagę w polu i ostatecznie rozgrywaliśmy Niemców 7 : 2 (w tym moje 3 bramki). Pierwszy mecz i pierwsze zwycięstwo. Jeszcze w toku meczu widziałem matkę rozmawiającą z kierownikiem drużyny. Po meczu zostaliśmy na boisku – kierownik zrobił nam zdjęcie. Do naszej grupy podszedł kierownik drużyny niemieckiej Lange, pogratulował naszemu kierownikowi dobrej gry drużyny i zasłużonego zwycięstwa oraz wręczył mi dużą torebkę z cukierkami, abym poczęstował chłopców. Z ukosa obserwowałem matkę. Była dumna z wyróżnienia i wyraźnie wzruszona. Podszedłem do niej razem z kierownikiem. I wtedy powiedziała: kupię ci buty piłkarskie i getry czerwono-białe zrobię ci na drutach. To było drugie zwycięstwo tego dnia, może większe od pierwszego, bo marzeniem moim i wszystkich chłopców-piłkarzy były buty, prawdziwe buty piłkarskie.