Hiszpania po raz pierwszy

Czas czytania: 6 m.
0
(0)

Jeszcze kilkanaście, a nawet kilka, lat temu, zwykło się powtarzać jedno zdanie, które najlepiej określało poczynania reprezentacji Hiszpanii na wielkich turniejach. „Grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze”. Łatkę przypiętą La Furia Roja zdjąć zdołał dopiero Fernando Torres, który trafił w finałowym meczu Euro 2008 przeciwko Niemcom. Co działo się w kolejnych latach – wiemy doskonale.

Mało kto jednak pamięta, że Hiszpanie już raz mistrzostwa Europy zawojowali. Zrobili to 44 lata przed trafieniem El Niño i 48 lat przed obronieniem tytułu, po fantastycznym meczu finałowym przeciwko Włochom. W roku 1964 rozegrano, dopiero po raz drugi w historii, turniej, który miał wyłonić najlepszą europejską reprezentację. Na własnym terenie, w Madrycie, reprezentanci Hiszpanii mogli cieszyć się ze zwycięstwa. Jak jednak do tego doszło?

Kadra rozczarowań

Hiszpanie od zawsze mieli w swoim kraju wielkich graczy. Zamora, Zarra, Di Stéfano i wielu innych. To nazwiska, które – przynajmniej w teorii – powinny były dać La Furia Roja kilka tytułów. Tak się jednak nie stało. Na pierwsze mistrzostwa świata, w roku 1930, Hiszpanie po prostu nie pojechali, a w kolejnych latach ich największym sukcesem był ćwierćfinał. Nawet gdy swą złotą erę świętował Real Madryt, który rządził piłką na arenie europejskiej, kadra nie zakwalifikowała się do mundialu w roku 1958.

Punktem zwrotnym stały się jednak nieudane mistrzostwa cztery lata później. Turniej rozgrywany w Chile Hiszpanie zakończyli z jednym zwycięstwem i dwoma punktami (bo tyle wtedy przyznawano za triumf w meczu). Wygrali z Meksykiem, przegrali z Czechosłowacją i Brazylią – dwójką późniejszych finalistów turnieju. To po tym mundialu zwolniony ze swej posady został jeden z największych trenerów w historii futbolu, Helenio Herrera, który pracę w reprezentacji łączył z prowadzeniem Interu Mediolan. Jego miejsce zajął José Villalonga.

Rewolucje nieudane… i te wręcz przeciwnie

Villalonga, który w swej karierze miał okazję prowadzić dwa madryckie kluby – Real i Atlético – postanowił przebudować kadrę. Ta bowiem pełna była zawodników, których czas powoli mijał, głównie ze względu na wiek. Pozbył się graczy tak uznanych, jak Ferenc Puskás (tak, on także zaliczył epizod w La Roja), Joan Segarra, Di Stéfano czy Verges. Nie powołał również człowieka, który miał już na koncie Złotą Piłkę, Luisa Suáreza. Zrobił to jednak z innych powodów – nie chciał widzieć w kadrze zawodników grających w zagranicznych klubach, a wychowanek Deportivo występował wtedy w Interze. Z takiego samego powodu na mecz kadry nie udał się również Luis del Sol. Na ich miejsce powołani zostali młodzi (w większości), zdolni (bez wyjątków) zawodnicy. Oczywiście grający w rodzimej lidze.

Wyszło… świetnie. 1 listopada 1962 roku w Madrycie Hiszpanie rozbili Rumunów 6-0, grając w następującym zestawieniu: Vicente; Pachin, Rodri, Glaría, Calleja; Paquito, Adelardo; Collar, Veloso, Guillot, Gento. Hat-tricka ustrzelił 21-letni wówczas Vicente Guillot, a coś od siebie dołożyli też Veloso, Collar i… Rumun Macri, który trafił do własnej bramki. Wydawało się, że przyszłość przed podopiecznymi Villalongi maluje się w jasnych barwach, ale rewanż – mimo że rozgrywany przy bezpiecznej zaliczce z pierwszego spotkania – nieco popsuł im nastroje. Rumuni zdołali bowiem strzelić im trzy bramki i odnieść honorowe zwycięstwo. Hiszpanie do siatki trafili raz.

Kolejne dwa mecze kadry to sparingi, zremisowane z Belgią i Francją, a więc rywalami stosunkowo mocnymi. Te wyniki przyjęto więc ze spokojem. Niepokój przyniosły jednak następne trzy spotkania. Najpierw, w eliminacjach do mistrzostw (dziś moglibyśmy napisać, że była to 1/8 turnieju), Hiszpanie zaledwie zremisowali 1-1 z Irlandią Północną. Na własnym terenie. Duża w tym zresztą „zasługa” trenera, który dość mocno zamieszał składem. Z pierwszego spotkania przeciwko Rumunii w drużynie zostało zaledwie pięciu graczy. Zabrakło m.in. Paco Gento. Gola na wagę remisu zdobył Amancio. Ten mecz jednak można było zlekceważyć, zbagatelizować. Nie dało się tego zrobić po starciu sparingowym, rozgrywanym dwa tygodnie później. Hiszpanie zostali rozbici przez Szkotów. Porażka 2-6 odbiła się szerokim echem w futbolowym świecie, a selekcjoner mógł ujrzeć upadek swojej wizji zespołu.

Na szczęście dla Hiszpanii Villalonga nie należał do ludzi, którzy za wszelką cenę trzymają się obranego przez siebie kursu, aż do nieuniknionej katastrofy. Umiał się także przyznać do błędu. Z tego powodu, gdy cztery miesiące później La Roja grała rewanżowy mecz przeciwko Irlandii Północnej, w składzie znaleźli się Gento, Del Sol czy Luis Suárez. Ten pierwszy zresztą zdobył jedyną bramkę, która w ostatecznym rozrachunku dała Hiszpanom awans do ostatniej fazy eliminacji. Legendarny gracz Realu Madryt został więc bohaterem, ale prawdziwym herosem był w tamtym spotkaniu Pepín, niewysoki bramkarz Betisu. To za jego sprawą mecz ten gracze z Półwyspu Iberyjskiego zakończyli „na zero z tyłu”.

W ostatniej rundzie eliminacji, którą śmiało można nazywać ćwierćfinałem, Hiszpanie znów byli zmuszeni wybrać się na Wyspy Brytyjskie. Tam czekało ich starcie z… Irlandią. A Villalonga po raz wtóry namieszał w składzie. Zaledwie czterech graczy, którzy wystąpili w poprzednim spotkaniu o punkty, pojawiło się w wyjściowej jedenastce w tym meczu. Byli to: Rivilla, Olivella, Souk (a więc trzech z czterech defensorów) i Pereda. Znów zabrakło Gento, Suáreza czy Pepína. W składzie pojawiły się za to takie persony, jak Amancio czy Marcelino, których nazwiska warto zapamiętać. Tym razem rotacja przyniosła jednak skutki wręcz idealne. Hiszpanie najpierw wygrali 5-1 u siebie, by na wyjeździe dopełnić formalności zwycięstwem dwa do zera. To oznaczało, że zagrają w turnieju głównym. A Villalonga wciąż myślał…

Rotacje i zszargane nerwy

Na początku maja UEFA zadecydowała, że Euro odbędzie się w Hiszpanii. Gościć cztery mecze „właściwego” turnieju miały dwa stadiony: Santiago Bernabéu i Camp Nou. W razie potrzeby do dyspozycji był także Estadio Mestalla w Walencji. Ten wybór nałożył oczywiście na zawodników dodatkową presję. Nałożył ją także na trenera, który… swoimi wyborami personalnymi miał ją tylko spotęgować.

Ostatecznie wybrańcami Villalongi zostali: Iríbar (Athletic), Sadurní (Barcelona); Calleja i Rivilla (Atlético), Galician (Sevilla), Olivella (Barcelona), Reija (Zaragoza), Zoco (Real Madryt); Del Sol (Juventus), Fusté (Barcelona), Paquito (Valencia), Suarez (Inter Milan); Amancio (Real Madrid), Lapetra, Marcelino, Villa (Zaragoza), Pereda oraz Zaballa (Barcelona). O ile zawodnicy, którzy w meczu z Irlandią grali w pierwszym składzie zostali powołani wszyscy, o tyle w przypadku pozostałych zmieniło się wiele. Zniknęli m.in. Pepín czy Colo, a w ich miejsce pojawili się Suárez i Del Sol, z których usług selekcjoner raz rezygnował, by po chwili znów stwierdzić, że jednak warto z nich skorzystać.

W końcu nadszedł ten dzień. Na Santiago Bernabéu Hiszpanie zagrać mieli z Węgrami. Nie była to ta sama reprezentacja, co 10 lat wcześniej, gdy jej zawodnicy zdobywali srebro mistrzostw świata, ale wciąż miała w swoich szeregach genialnych graczy. Ostatecznie w składzie La Rojadoczekaliśmy się dwóch zmian w porównaniu do spotkania z Irlandią. Suárez zastąpił Villę, a Amancio, dość nieoczekiwanie, wskoczył w miejsce Zaballi. Zawodnika, który zdobył w tamtym meczu obie bramki dla gości. Nos trenerski nie zawiódł jednak byłego szkoleniowca Realu i Atlético – Suárez nadawał drużynie tempo gry, rozprowadzał piłki z mistrzowską wręcz precyzją i to od niego najwięcej na boisku zależało. To zresztą on dogrywał do Peredy, gdy ten wyprowadził Hiszpanów na prowadzenie. Gospodarze kontrolowali przebieg gry, ale w drugiej połowie zaczęli zachowywać się nieco nerwowo. A na to tylko czekali Węgrzy. Udało im się gorszą postawę Hiszpanii wykorzystać. Pod koniec spotkania piłkę do bramki wpakował Bene (co nie zmienia faktu, że Iribar tego dnia spisywał się znakomicie), a to oznaczało tylko jedno – dogrywkę. W niej, po wielu nerwowych chwilach, w których kibicom przed oczami stawała wizja rzutu monetą – w taki bowiem sposób miał się w podobnej sytuacji rozstrzygnąć ten mecz – piłkę do siatki skierował… Amancio. Villalonga tryumfował. Podobnie jak cała Hiszpania. Czekał ich jednak jeszcze jeden, najważniejszy sprawdzian.

Mecz z polityką w tle

Tego spotkania Hiszpanie nie mieli prawa przegrać. Nie tylko ze względu na wypełnione po brzegi Santiago Bernabéu. Nie tylko z powodu klasy swoich zawodników. Ten mecz był również niesamowicie istotny dla władz. Niestety, w piłkę wmieszała się tu także polityka. Od razu uprzedzę jednak wszelkie podejrzenia – sędzia tego meczu, pan Arthur Holland z Anglii, w żaden sposób nie gwizdał na korzyść gospodarzy. O co więc chodzi z tą całą polityką?

Odpowiedź jest prosta. Prawicowa, pod rządami Franco, Hiszpania od zawsze stała w opozycji do komunistycznego Związku Radzieckiego, z którym przyszło im zmierzyć się w finale. Zresztą, cztery lata wcześniej właśnie z rozkazu dyktatora La Roja wycofała się z udziału w eliminacjach do pierwszych mistrzostw Europy, bo w tych trafiła na reprezentację ZSRR. To najlepiej pokazuje, jak bardzo Franco nie znosił komunistów, z których „ojczyzny” pochodzili rywale Hiszpanów.

Hiszpania: Iríbar; Rivilla, Olivella, Souk, Calleja; Fuste, Suarez; Amancio, Pereda, Marcelino i Lapetra.
ZSRR: Jaszyn; Szustikow, Szestierniow, Woronin, Mudrik; Aniczkin, Korniejew; Czislenko, Iwanow, Poniedielnik i Chusainow.

W takich zestawieniach na murawę wyszły oba zespoły. Spotkanie rozpoczęło się 21 lipca 1964 roku o godzinie 18:30. Już 6 minut później do bramki Sowietów trafił Pereda (który po cichu stał się – z dwoma golami – bohaterem Hiszpanii). Długo na odpowiedź gości czekać nie trzeba było. W 8. minucie Chusainow skierował piłkę do bramki Iríbara strzałem zza pola karnego. W zdobyciu gola pomógł mu też fakt, że golkiper Hiszpanów po prostu… się poślizgnął. Można się tylko domyślać jakie myśli przeleciały wtedy przez głowę zawodnika Athleticu, który do tej pory spisywał się – zarówno w eliminacjach, jak i w meczu półfinałowym – nienagannie. Później pojedynek toczył się w szybkim, żywym tempie, ale żaden z zespołów nie zdołał umieścić piłki w siatce. Aż do 84. minuty. Wtedy to fantastycznym strzałem głową z kilkunastu metrów Marcelino pokonał legendarnego Jaszyna.Stadion eksplodował. Kilka minut później nastąpiła druga eksplozja radości, a Ferran Olivella, kapitan Hiszpanii, podniósł w górę puchar. La Roja została mistrzem Europy. Po raz pierwszy. Kto by jednak wtedy przypuszczał, że na kolejny sukces przyjdzie im czekać 44 lata?

Gwoli ścisłości, czyli uzupełnienia słów kilka

Villalonga z kadrą pracował do roku 1966, gdy na mundialu w Anglii Hiszpanie… nie wyszli z grupy. Zresztą, kolejne lata po zdobyciu mistrzostwa Europy wyglądały w ich wykonaniu wręcz beznadziejnie. Po roku 1966 bowiem nie zakwalifikowali się na pięć wielkich turniejów z rzędu (3x ME i 2x MŚ). A Villalonga? Nigdy więcej nie objął już żadnego zespołu i zmarł w roku 1973.

W jedenastce turnieju z roku 1964 znalazło się sześciu Hiszpanów. Byli to: Rivilla, Zoco, Olivella, Amaro, Suárez (wybrany najlepszym graczem mistrzostw) i Pereda (król strzelców, wraz z Bene i Novakiem z Węgier).
Luis Suárez przyznawał w późniejszych latach, że znacznie bardziej na Złotą Piłkę zasłużył właśnie w roku 1964, gdy wygrał wszystko co mógł, niż w roku 1960, gdy ją otrzymał. Mimo tych drobnych kontrowersji jedno pozostaje faktem: do dziś jest on jedynym hiszpańskim graczem, który takową nagrodę dostał.

Olivella świętował niedawno 79. urodziny. Z tej okazji zorganizowano przyjęcie, na którym „odtworzono” moment podniesienia przez niego trofeum dla najlepszej drużyny Europy. Być może za kilkadziesiąt lat Fernando Torres będzie przypominać w podobny sposób swojego gola?

SEBASTIAN WARZECHA

Tekst pochodzi ze strony Ole Magazyn – największych miłośników hiszpańskiego futbolu. Polecamy ich obserwować (tutaj)!

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...