To historia rodem z Hollywood. Nowy właściciel przejmuje ligowego średniaka, otwiera worek z pieniędzmi i w ciągu kilku miesięcy tworzy z zespołu prawdziwy dream team, który przez lata dominuje w polskim futbolu. To, co pod koniec lat 90. wydarzyło się w Krakowie, Mateusz Miga opisał w książce „Wisła Kraków. Sen o potędze”, która pierwotnie ukazała się w 2015 roku. Teraz do sprzedaży trafia nowe wydanie tej pozycji wzbogacone o rozdział poświęcony temu, co z Białą Gwiazdą działo się przez ostatnią dekadę.
Zamów nowe wydanie książki „Wisła Kraków. Sen o potędze” na LaBotiga.pl: https://bit.ly/retro-wislakrakow
- książka wydana jest w serii SQN Originals i dostępna jest wyłącznie na LaBotiga.pl
- dostępny jest również pakiet z kubkiem „Akt cudu” z rysunkiem akcji, po której Wisła Kraków doprowadziła do wyrównania w rywalizacji z Realem Saragossa
Fragment książki:
Bogusławowi Cupiałowi wystarczył jeden rzut oka na rozpisany skład. Od razu wiedział, co się nie zgadza.
– Gdzie są, ku**a, moje dwa miliony marek? – wycedził.
W pokoju zapadła krępująca cisza. Taka, co potrafi zepsuć najprzyjemniejsze nawet spotkanie. Orest Lenczyk postanowił jednak nie dać się zbić z tropu.
– Ale o co panu chodzi? – zagaił.
– Gdzie jest Żurawski?!
Tak rozmowę tę zapamiętał Janusz Basałaj. Nowy trener nie widział w optymalnym składzie drużyny najdroższego nabytku w historii Wisły. Nie zwiastowało to udanej współpracy. Lenczyk tylko początkowo mógł liczyć na względy właściciela klubu, niedługo potem Cupiał przestał odbierać od niego telefony.
(…)
Piłkarze traktowali trenera Lenczyka jak niegroźnego dziwaka, bo lubił zaskakiwać, ale krzywdy raczej nie robił. Pewnego dnia wszedł na odprawę taktyczną, przywitał się ze wszystkimi, siadł w kącie i zaczął coś rysować na kartce. Chwilę to trwało. Zawodnicy próbowali odgadnąć, o co chodzi tym razem. Nowy sposób rozegrania piłki? Ustawienie w defensywie, a może po prostu plan ćwiczenia na rozpoczynający się za chwilę trening? W końcu Lenczyk kończy rysunek, podchodzi z nim do tablicy, odwraca się do drużyny i mówi, wskazując na kartkę:
– Patrzcie, oto skrzyżowanie.
Piłkarze zaskoczeni patrzą po sobie, a Lenczyk niestrudzenie kontynuuje.
– Jechałem Alejami, o, tędy i nagle – podnosi głos – jakiś gość wyjeżdża z Czarnowiejskiej, o, stąd – wskazuje palcem – i łup! Prosto we mnie!
„Jaka była nasza pierwsza reakcja? Konsternacja. Podeszliśmy do sprawy poważnie. Dopiero później zaczęliśmy się z tego śmiać. A gdy zaczęliśmy, nie mogliśmy przestać. Na drugi dzień trener przyszedł i mówi: »Nie martwcie się, bo znalazłem nowe lampy Hella i wszystko będzie w porządku«”, wspomina Artur Sarnat.
Dziwnych odpraw było całe mnóstwo. Trener potrafił całość spotkania przeznaczyć na kwestie związane z savoir-vivre’em, a potem, bez słowa na temat futbolu, zaprosić piłkarzy na boisko. Gdy zawodnik, czyli osoba młodsza, jako pierwszy wyciągnął rękę na powitanie, był spalony w blokach. Raz na testy przyjechał pewien chłopak, wszechstronny pomocnik.
– Na jakiej pozycji możesz grać? – zapytał go Lenczyk.
– Ja? Na każdej, panie trenerze – odparł.
W trakcie gierki treningowej stanął więc na bramce, a kolejnej szansy już nie otrzymał.
Przed jednym z pierwszych meczów trener postanowił przeprowadzić rozgrzewkę bramkarzy. Sarnat i Piekutowski biegali wokół Lenczyka, a ten rzucał im piłki – raz ostrzejsze, innym razem lżejsze. Obaj liczyli na miejsce w składzie, w imię zasady, że nowy szkoleniowiec to dla wszystkich czysta karta. Uwijali się więc jak w ukropie. Widząc to, trener w pewnym momencie przerwał rozgrzewkę:
– Panowie, po co się tak męczyć? Skład jest już ustalony.
Od początku sezonu w bramce stał Sarnat, za to zmiany na innych pozycjach były na porządku dziennym.
Lenczyk miał swoje sposoby na motywowanie piłkarzy. Podczas zgrupowania w Spale zarządził poranne bieganie fakultatywne. Chciał, aby każdy piłkarz między 7.00 a 7.30 rano wyszedł na krótki jogging. Nieważne, czy miałby trwać 10 minut, czy pełne pół godziny – każdy miał choć na chwilę pojawić się na bieżni. „Trenera tam nie było, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Podejrzewaliśmy, że czai się gdzieś w krzakach, bo wszystko doskonale wiedział – mówi Adam Piekutowski.
– Gdy kogoś zabrakło, nie robił mu awantury przed całą drużyną. Po prostu na stołówce podchodził do delikwenta, klepał w ramię i powoli szeptał do ucha: »Nie widziałem cię dzisiaj na bieganiu«”. Taki przekaz miał nadzwyczajną moc – na drugi dzień facet ochoczo zrywał się z łóżka, by biegać pełne pół godziny.
Jedynym wyjątkiem od tej reguły był Maciej Szczęsny, który do drużyny dołączył w trakcie przerwy zimowej: „Podczas spotkania organizacyjnego kilkakrotnie pytałem trenera, co kryje się za nazwą »bieganie fakultatywne«. Spytałem raz – nie odpowiedział. Spytałem drugi raz – również bez efektu. Widziałem, że Olo Moskalewicz i Radek Kałużny nie mogą już wytrzymać ze śmiechu. Postawili wysoko kołnierze, po cichu chichoczą, a do mnie mrugają okiem, bym nie rezygnował z prób”.
W końcu Lenczyk zakończył przemowę i spytał raz jeszcze:
– Czy są jakieś pytania?
Na to Szczęsny ponownie podniósł rękę:
– Tak, ja mam pytanie.
Lenczyk znów jednak go nie usłyszał:
– Skoro nie ma pytań, to spotkanie zakończone – zakomunikował i wyszedł z sali.
Szczęsny zapewnia, że przez całe zgrupowanie ani razu nie wziął udziału w porannym bieganiu. „Fakultatywne, czyli dla tych, którzy tego potrzebowali. Tak to rozumiałem. Ja nie potrzebowałem, bo i tak byłem w czołówce pod względem wydolności. Dla mojego organizmu ważniejsze było to, bym porządnie się wyspał. Maser budził mnie codziennie rano, mówił, że dostaje za mnie zjebki od trenera. W końcu powiedziałem, by mnie po prostu nie budził”.
O książce:
Osiem mistrzowskich tytułów, dwa Puchary Polski, wygrane z Schalke, Parmą i Barceloną, pamiętne mecze z Realem Madryt czy Interem Mediolan. I nadrzędny cel: awans do Ligi Mistrzów, do bram piłkarskiego raju, do których pukali siedmiokrotnie. Czasem po cichu, jakby onieśmieleni, innym razem z całych sił, rozpaczliwie łomocząc do utraty tchu. Efekt zawsze był ten sam – wrota pozostawały zatrzaśnięte. Na krajowym podwórku rządzili jednak niemal niepodzielnie przez 13 długich lat…
Kiedy pod koniec 1997 roku do Wisły Kraków przyjechali panowie w garniturach, otwierając walizkę pełną pieniędzy i kupując kilkunastu piłkarzy, nikt nie spodziewał się tego, co wkrótce miało się stać: że z dnia na dzień zamienią ligowego outsidera stojącego na skraju bankructwa w najlepszą drużynę w kraju. Historia jak ze snu kibica!
Ta książka to kopalnia anegdot na temat Białej Gwiazdy ery Bogusława Cupiała. Kulisy największych sukcesów i okoliczności wydarzeń, o których przy Reymonta najchętniej by zapomniano. Maciej Żurawski porównywany do Ronaldo z powodu… wagi. Wódka ze sprite’em, przez którą Kamil Kosowski nie trafił do Benfiki. Turecka dieta Franciszka Smudy i prowadzenie piłki głową zalecane przez Wojciecha Łazarka.
Dokładnie 10 lat po pierwszym wydaniu tej książki wciąż aktualne pozostaje pytanie, co poszło nie tak. Dlaczego dziś Wisła zamiast bić się o mistrzostwo Polski, wciąż walczy o przetrwanie.
Książka jest dostępna na: https://bit.ly/retro-wislakrakow
Książkę polecają:
Dla całego pokolenia kibiców Wisła Kraków była dowodem, że w Polsce jednak da się zbudować klub zdolny rywalizować z najlepszymi w Europie. Fascynująca historia o tym, dlaczego akurat ona osiągnęła tak wiele i… dlaczego nie osiągnęła znacznie więcej.
Michał Trela, Canal+, reżyser serialu Wisła Cupiała
Miło było znów cofnąć się do czasów wielkich sukcesów Wisły. I dotknąć tych wszystkich pamiętnych momentów, w których brałem udział.
Marcin Baszczyński
Wiele ciekawych historii, których nie znałem, złożyło się na bardzo fajny i rzetelny opis „złotego okresu” Wisełki. Polecam wszystkim kibicom! Jazda, jazda, jazda! Biała Gwiazda!
Andrzej Iwan
Wisła Kraków Henryka Kasperczaka to ostatnia ekscytująca polska drużyna, Mateusz Miga zaś to jeden z najbardziej dociekliwych dziennikarzy sportowych. Z tego połączenia wyszła jedna z lepszych polskich książek sportowych ostatnich lat.
Marek Wawrzynowski, Przegląd Sportowy/Onet, autor Wielkiego Widzewa
Autor odsunął kotarę, zajrzał za kulisy i opisał anatomię drużyny dominującej w ekstraklasie przez lata. Napisana z reporterskim zacięciem książka pokazuje, jak Biała Gwiazda zyskiwała blask. Dziesiątki rozmów Mateusza Migi ze świadkami zarówno sukcesów, jak i porażek pozwoliły mu też odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: dlaczego mimo takich inwestycji wiślacy nie spełnili największego marzenia Bogusława Cupiała i nigdy nie awansowali do Ligi Mistrzów?
Łukasz Olkowicz, Przegląd Sportowy/Onet