Transferowe lato 2005 nie należało do szczególnie pasjonujących. Zabrakło w nim spektakularnych przenosin za gigantyczne pieniądze. Za najgłośniejsze transakcje tamtego roku uznać należy przenosiny Michaela Essiena do Chelsea FC, Patricka Vieiry do Juventusu FC, piekielnie zdolnego Robinho do Realu Madryt czy powrót Michaela Owena do Premier League, a konkretnie do Newcastle United. Nic dziwnego zatem, że najwięcej mówiło się o transferze, który w ogóle nie doszedł do skutku.
W pierwszych dniach lipca cała Anglia żyła przenosinami Stevena Gerrarda do Chelsea FC. 5 lipca, po długich negocjacjach kapitan The Reds poinformował klubowe władze, że chce opuścić Anfield Road. Fani LFC zaczęli palić już jego koszulki, a sympatycy The Blues szykowali się powoli do prezentacji nowej gwiazdy. 8 lipca środkowy pomocnik zmienił jednak zdanie i podpisał nowy, dwuletni kontrakt z triumfatorami Ligi Mistrzów.
Na rozdrożu
O odejściu z Liverpoolu, Gerrard zaczął przebąkiwać już w 2004 r. The Reds po raz kolejny nie zdobyli mistrzostwa Anglii (w sezonie 2003/2004 zajęli dopiero 4. miejsce, do mistrza Arsenalu tracąc aż 30 punktów!). W Pucharze UEFA podopieczni Gerrarda Houlliera odpadli z kolei już w 1/8 finału, po dwumeczu z Olympique Marsylia. Gwiazdor LFC, który miał ważny kontrakt do 2007 r., nie był zadowolony z kierunku, w jakim zmierza klub. Czuł, że na Anfield nie będzie mu dane osiągnąć wielkich sukcesów. – Rozumieliśmy jego frustrację. Wynikała ona z braku trofeów – przyznał na łamach BBC, dyrektor generalny klubu, Rick Parry. – Powiedzieliśmy jednak: trzymajmy się i zobaczmy, co osiągniemy w kolejnym sezonie – dodał. Tym samym Chelsea FC, mająca chrapkę na Steviego G. musiała obejść się smakiem. Inna sprawa, że włodarze ze Stamford Brigde nie naciskali jeszcze wtedy tak mocno, jak w kolejnym roku.
Kampania 2004/2005 była dla The Reds słodko-gorzka. W Premier League piłkarze Rafy Beniteza zajęli 5. miejsce (aż 14 porażek), najniższe od sześciu lat. Z FA Cup pożegnali się już w III rundzie, po sensacyjnej porażce z FC Burnley z The Championship. Zdecydowanie lepiej wiodło im się w Carling Cup, ale w decydującym starciu na Millenium Stadium w Cardiff przegrali z…Chelsea FC. Nic dziwnego, że nikt nie wróżył LFC szans na sukces w Lidze Mistrzów. Ci najpierw jednak, w dramatycznych okolicznościach awansowali do fazy pucharowej, a w niej eliminowali kolejnych faworytów – Bayer Leverkusen, Juventus FC i…Chelsea. W wielkim finale w Stambule zaś w nieprawdopodobny sposób pokonali AC Milan.
Gerrard znalazł się więc na rozdrożu. Z jednej strony, wraz z Liverpoolem zdobył pierwszy Puchar Mistrzów od dwóch dekad. Z drugiej widział, że dystans między czołówką ligi angielskiej, a jego drużyną stale się powiększa. Po finale Champions League stwierdził jednak: – Jak mógłbym odejść po takiej nocy? Również władze LFC były pozytywnie nastawione do zbliżających się rozmów. – Priorytetem jest zatrzymanie Stevena i zbudowanie wokół niego zwycięskiego zespołu. Dopóki będzie chciał zostać, dopóty postaramy się go zatrzymać – przekonywał na antenie BBC Radio Five Live, Parry.
Czego on chce?
Już w końcówce czerwca Liverpool FC wrócił do treningów. Tak szybkie rozpoczęcie zajęć wynikało z bezprecedensowej decyzji UEFA, która zezwoliła triumfatorowi Champions League grać w kolejnej edycji tych rozgrywek, mimo faktu, że w lidze angielskiej zajął 5. miejsce, które wówczas dawało promocję jedynie do gry w Pucharze UEFA. Centrala w Nyonie dała jednak obrońcy prymatu prawo występu w eliminacjach, choć od I rundy. Przypomnijmy, że pięć lat wcześniej, gdy w podobnej sytuacji był Real Madryt (także piąty w La Liga), UEFA nie była taka łaskawa dla Hiszpanów i czwarty w tabeli Real Saragossa wykluczyła z możliwości rywalizacji w eliminacjach Ligi Mistrzów. Gerrard był więc rad, że LFC znów będzie mógł wziąć udział w tych prestiżowych rozgrywkach i z zapałem rozpoczął przygotowania do sezonu 2005/2006. Naciskał również na klubowe władze, aby jak najszybciej rozpocząć rozmowy na temat nowego kontraktu. Te jednak z nimi zwlekają, więc na początku lipca w mieście Beatlesów wybuchła prawdziwa bomba.
– Rozmowy utknęły w martwym punkcie – zaskoczył opinię publiczną 4 lipca, agent piłkarza, Struan Marshall. Owszem, już wcześniej brytyjska prasa spekulowała, że do osiągnięcia porozumienia między obiema stronami jest dalej niż bliżej, ale nikt nie artykułował tego głośno. Działacze LFC byli wstrząśnięci tą wypowiedzią przedstawiciela Gerrarda. – Jesteśmy zaskoczeni tymi komentarzami. Wciąż mamy bowiem nadzieje na porozumienie – powiedział Parry w rozmowie z „Liverpool Echo”.
Oferta zwycięzcy Ligi Mistrzów była następująca – dwuletni kontrakt i apanaże na poziomie 100 tys. funtów tygodniowo (dotychczas Gerrard inkasował o 40 tys. mniej), które uczyniłyby zeń najlepiej zarabiającym graczem na Wyspach Brytyjskich. Pieniądze nigdy nie były jednak dla kapitana LFC sprawą kluczową. Oczekiwał jedynie gwarancji, że jego ukochany klub, będzie konkurencyjny w Premier League. Im dłużej jednak trwały negocjacje, ten zaczynał się czuć lekceważony przez działaczy. Powodem takich odczuć była sytuacja z pierwszych dni lipca, kiedy jego reprezentanci przedstawili włodarzom swoją propozycję umowy. Decydenci z Liverpoolu nie pochylili się jednak nad nią, co doprowadziło Gerrarda do wściekłości. – Już od stycznia dawaliśmy Stevenowi do zrozumienia, że chcemy rozmawiać o nowym kontrakcie. To, że ktoś robi problem z kilkudniowego opóźnienia, jest bez sensu. Kiedy spotkaliśmy się w środę, wszystko było w porządku – irytował się Parry.
Rafael Benitez długo ze spokojem znosił zamieszanie wokół swojej gwiazdy. – Nie jestem za jego sprzedażą. Budujemy wokół niego świetny zespół, ponieważ chcemy, aby był kapitanem, który zdobędzie najwięcej trofeów w historii – przyznał hiszpański menedżer u schyłku czerwca. W końcu jednak i on nie wytrzymał. Kiedy na prezentacji Boudewijna Zendena, pytania dotyczyły Gerrarda, a nie holenderskiego pomocnika, wypalił: – Trzy raz w zeszłym sezonie próbowaliśmy umówić się z nim na rozmowę, ale prosił o czas. Zatem czekaliśmy. Potem mówił, że chce zdobywać z klubem trofea, więc wygraliśmy Ligę Mistrzów. Następnie domagał się wzmocnień, więc podpisaliśmy umowy z najlepszym bramkarzem w Hiszpanii, Jose Reiną, najlepszym graczem w Chile, Markiem Gonzalezem i obiecującym obrońcą, Antonio Barraganem.
Benitez podkreślał jednak również, że także oczekuje pozostania Gerrarda i po zakończeniu kariery widzi go nawet w roli swojego asystenta. Między panami jednak iskrzyło, bo w lipcu, na jednym z treningów obaj ostro się posprzeczali, a gwiazda LFC opuszczając ośrodek treningowy w Melwood, nawet nie zatrzymała się przy kibicach.
Najdroższy w historii
Ręce zacierano zatem w niebieskiej części Londynu. Przedłużające się negocjacje i konflikt z Benitezem sprawiały, że perspektywa przenosin Gerrarda na Stamford Brigde była coraz bardziej prawdopodobna. Chelsea FC zagięła parol na gwiazdę reprezentacji Anglii już w 2004 r. The Blues oferowali wówczas 20 mln funtów, a ich obiekt westchnień miał nawet obiecać przenosiny nowemu menedżerowi, Jose Mourinho oraz dyrektorowi generalnemu, Peterowi Kenyonowi. Szybko jednak zmienił zdanie, bojąc się konsekwencji swojego ruchu. – Największy błąd Chelsea polegał na tym, że po EURO 2004 pozwoliła mu wrócić do Liverpoolu. Powinni go zatrzymać na jachcie Romana Abramowicza – drwił wówczas z ligowego rywala, Rick Parry.
Przy Merseyside nikomu jednak nie było do śmiechu rok później. W Premier League Liverpool FC stracił aż 37 punktów do Chelsea FC. – Jestem w trudnej sytuacji, bo jestem kibicem mojego klubu. Chcę z nim wygrywać, ale nie mam czasu po swojej stronie. Nie mogę czekać 3-4 lata, aż sytuacja się odmieni i zespół stanie się konkurencyjny – mówił w połowie rozgrywek 2004/2005, cytowany przez portal talksport.com. Latem 2005 świeżo upieczony mistrz Anglii podjął kolejną próbę. W momencie największego impasu między LFC a jego kapitanem, z Londynu wpłynęła oferta opiewająca na kwotę 32 mln funtów, która uczyniłaby z Gerrarda najdroższego gracza w Premier League (dotychczasowy rekord należał do Rio Ferdinanda, który w 2002 r. kosztował Manchester United 29 mln funtów). Mourinho wymarzył sobie bowiem w środku pola Chelsea trio Claude Makelele – Frank Lampard – Steven Gerrard, w którym Francuz odpowiada za zabezpieczanie tyłów, a dwaj reprezentanci Synów Albionu za rozgrywanie. Propozycja zwycięzców Premier League została jednak odrzucona. – Mogę potwierdzić, że wpłynęła do nas oferta, ale z miejsca została odrzucona – powiedział Parry. W tym samym czasie Gerrard wystosował prośbę o odejście.
„Steven poinformował nas, że nie przyjmie naszej oferty, ponieważ chce odejść” – poinformował w lakonicznym komunikacie Liverpool FC. Swoje oświadczenie wystosował również kapitan The Reds. „To była najtrudniejsza decyzja, jaką musiałem kiedykolwiek podjąć. Miałem zamiar podpisać nowy kontrakt po finale Ligi Mistrzów, ale wydarzenia z ostatnich 5-6 tygodni zmieniły wszystko. Mam zbyt wielki szacunek do klubu i ludzi w nim, aby wdawać się w kłótnię” – napisał. W czerwonej części miasta Beatlesów zawrzało. Fani byli wściekli na swojego idola, za to, że chce zrejterować do jednego ze znienawidzonych rywali. Nie mogli również darować klubowym władzom, że te dopuściły do takiej sytuacji. – Zrobiliśmy wszystko, co możliwe, ale on dał jasno do zrozumienia, że chce odejść – bronił się Parry. Podkreślał również: – Klub musi być większy niż jakakolwiek jednostka.
Do gry o Anglika włączył się w tym momencie również Real Madryt, który miał już doświadczenie w „podkradaniu” gwiazd Liverpoolowi. Królewscy rok wcześniej bowiem wykupili z The Reds, Michaela Owena. – Oczywiście, że jesteśmy nim zainteresowani. Któż by nie był? – pytał retorycznie dyrektor sportowy Los Blancos, Arrigo Sacchi. Klub z Santiago Bernabeu nagle więc ustawił się na pozycji „pole position” w wyścigu po Gerrarda, oferując mu znacznie wyższe zarobki (130 tys. w przeliczeniu na funty, podczas gdy Chelsea miała mu zaproponować 90 tys.). „AS” informował, że Gerrard już w lipcu odbył z Benitezem rozmowę, w której przyznał szkoleniowcowi, że oferta ze stolicy Hiszpanii jest wyjątkowo kusząca. – Muszę ją poważnie przemyśleć – miał wówczas powiedzieć. BBC ustaliło jednak, że taki dialog nigdy nie miał miejsca. Widząc nagłe zainteresowanie ze strony Realu, swoje działanie zintensyfikowali działacze The Blues, zwiększając swoją ofertę do 35 mln funtów.
Błędna interpretacja
Dwa dni po tych wydarzeniach nastąpił jednak transferowy plot-twist – Gerrard zdecydował się jednak pozostać na Anfield Road i przedłużyć o dwa lata swój kontrakt. „Gerrard zakończył burzliwy tydzień, w którym najpierw zerwał rozmowy transferowe, później poprosił o transfer, by następnie podjąć decyzję o pozostaniu” – pisało 8 lipca BBC. – To były trudne tygodnie. Błędnie uważałem, że klub mnie nie chce – wyjaśnił swoje postępowanie. – Czuję, że ciężar spadł mi z serca i zostawiłem ten cały bałagan za sobą. Teraz pozostało mi już zwycięstwo z Liverpoolem w Premier League. To jest to, czego pragnę – dodał. O powodach nagłej zmiany decyzji wypowiadał się zaś następująco: – Olbrzymi wpływ na nią mieli kibice. Miałem z nimi niezwykłą więź i kochałem dla nich grać. Czułem, że należę do tego miasta. Chciałbym kiedyś wrócić do Liverpoolu i zabierać moje dzieci oraz całą rodzinę na mecze. Nie chciałem wywołać wtedy rozczarowania.
***
– Przygotowujemy specjalny program dla barków Stevena, aby mógł zdobywać z klubem kolejne puchary – mówił Benitez, jeszcze przed rozpoczęciem burzy z udziałem swojego podopiecznego. Decyzja o pozostaniu nie przełożyła się jednak na powiększenie liczby trofeów. Gerrard na Anfield Road występował jeszcze przez kolejnych osiem lat, ale w tym czasie zdobył tylko Puchar Anglii i Puchar Ligi Angielskiej. Nie doczekał się wymarzonego mistrzostwa, m.in. poprzez swój spektakularny błąd z…Chelsea w sezonie 2013/2014. The Blues w kolei w tym czasie zdobyli aż 13 tytułów, w tym cztery w Premier League.
– Szkoda, że nigdy nie zdobył mistrzostwa. Powinien w 2005 r. skorzystać z oferty Chelsea. Wszyscy wówczas wiedzieli, że londyńczycy zdobędą jeszcze niejedno mistrzostwo Anglii – przyznał po latach Paul Scholes na łamach „The Independent”. Gerrard jednak nie zgadzał się z opinią byłego kolegi z reprezentacji Anglii. – Zdałem sobie sprawę, że zdobywanie trofeów właśnie tutaj będzie znaczyło dla mnie więcej, niż gdybym osiągał sukcesy w innych klubach – wyznał.
Źródła:
- 1. BBC.com
- 2. BBC Radio Five Live
- 3. talksport.com
- 4. The Independent
- 5. AS