Od 2008 r. Ronaldinho sukcesywnie odcinał kupony od dawnej sławy. W 2013 r. na chwilę znów jednak nawiązał do najlepszych lat swojej kariery, dając ostatni pokaz magii w rozgrywkach Copa Libertadores w barwach Atletico Mineiro.
Jedną z pierwszych decyzji Pepa Guardioli po przybyciu na Camp Nou było pożegnanie się z brazylijskim magikiem. Mistrz świata 2002, zdaniem nowego szkoleniowca FC Barcelony, nie wykazywał już zbytnich chęci do gry, poza tym mógł mieć negatywny wpływ na Leo Messiego, który wpatrzony był w niego jak w obrazek.
Po opuszczeniu stolicy Katalonii kariera Ronaldinho była już równią pochyłą. 2,5-letni pobyt w AC Milan okazał się sukcesem tylko połowicznie, z kolei powrót do ojczyzny zakończył się skandalem. Po 1,5 roku gry we CR Flamengo, działacze Rubro-Negro oskarżyli Brazylijczyka o niesportowy tryb życia, ten zaś żądał natychmiastowej wypłaty zaległych apanaży. Po rozwiązaniu kontraktu z klubem z Rio de Janeiro popyt na usługi zdobywcy Złotej Piłki A.D. 2005 wciąż był jednak duży.
Misja „gwiazda”
W czasie, gdy R10 jak niepyszny opuszczał Maracanę, na północny wschód od Rio de Janeiro, w Belo Horizonte zastanawiano się, co zrobić, aby Atletico Mineiro mogło dołączyć do brazylijskiej czołówki. Galo byli hegemonem w stanie Minas Geiras (41 tytułów), ale w Campeoanto Brasileiro Serie A nie liczyli się od lat (ledwie jedno mistrzostwo, zdobyte zresztą przed 41 laty). Od dekady nie potrafili zakwalifikować się także do rozgrywek Copa Libertadores, a w ostatnich dwóch sezonach desperacko bronili się przed spadkiem. Przy Avenida Olegario Maciel 1516 wpadli więc na pomysł, aby sprowadzić wielką, brazylijską gwiazdę, wokół której można by zbudować potężne Atletico Mineiro.
Kandydatem numer jeden początkowo był Diego Forlan, który właśnie rozstawał się z Interem i powoli szykował do powrotu na macierzysty kontynent. Element, który utrudnił przybycie urugwajskiego napastnika na Estadio Independiencia była…przeszłość jego ojca, Pablo w śmiertelnym rywalu Atletico, a więc Cruzeiro EC. Później na celowniku znalazł się Juninho Pernambucano, który występował w CR Vasco da Gama. Wszystko zmieniło się, jednak gdy w SporTV gruchnęła wieść, że Ronaldinho właśnie rozstał się z CR Flamengo. Szkoleniowiec Cuca od razu chwycił za telefon i wykręcił numer do prezydenta Kogutów, Alexandre Kalila i oznajmił: – Nasza dziesiątka jest do wzięcia.
Później sprawy potoczyły się już błyskawicznie.
Kalil akurat przebywał w Rio de Janeiro, ale błyskawicznie wsiadł w samolot i udał się do Porto Alegre, gdzie przebywał Ronaldinho i jego agent, a zarazem brat, Assis. O 32-latka zabiegało także SE Palmeiras, zatem wizyta prezydenta Galo była czynnikiem, który miał niebagatelny wpływ na jego decyzję. Zarządca klubu z Belo Horizonte krótko zarysował, jakie ma wobec potencjalnego wzmocnienia oczekiwania – żadnej rodziny i znajomych u boku i żadnych przywilejów. Do dyspozycji jednak sztab ludzi, którzy na powrót mogą z niego zrobić wielką gwiazdę w zespole, który ma spore ambicje. Pensja też była zdecydowanie niższa, aniżeli we Flamengo (ok. 300 tys. reali brazylijskich miesięcznie, przy 1,7 mln, jakie Roonie inkasował w Rio). Mimo to 97-krotny reprezentant Brazylii przystał na te warunki. Parę dni później, Kalil i Assis spotkali się jeszcze w biurze tego drugiego i zaklepali półroczny kontrakt.
Choć o sprawie wiedziało wąskie grono osób (poza Assiem, Cucą i Kalilem, także dyrektor ds. planowania, Rodolfo Gropen i prawnik Sergio Quieroz), plotki i tak dotarły do mediów. W poniedziałek 4 czerwca, w dzień pierwszych zajęć Ronaldinho, nad ośrodkiem treningowym Cidade do Galo od rana krążył helikopetr. Mimo to, gdy ogłoszono przejście byłej gwiazdy FC Barcelony do Atletico Mineiro, Kraj Kawy był w szoku.
– Wróciłem do Brazylii, aby zdobywać tytuły i czuję, że w Atletico mam na to szansę. Jestem zmotywowany i skupiony, przede mną jeszcze wiele lat grania – ogłosił na konferencji prasowej. Mało kto oczywiście „kupił” te zapewnienia, bo przecież przychodząc do Flamengo wypowiadał się podobnie. I choć grając na Maracanie liczb nie miał najgorszych – 15 goli i 20 asyst w 49 meczach na wszystkich frontach, to jednak nad charakterem sportowca, górę wzięła jego rozrywkowa dusza. Eksperci i kibice przewidywali, że w stanie Minas Geiras będzie podobnie. Kalil odpowiadał jednak wszystkim niedowiarkom: – To nie jest byle jaki stary zawodnik. To Ronaldinho!
Ten „stary zawodnik” naprawdę wziął się za siebie. Oczywiście alkohol, grill, imprezy także i w Belo Horizonte mu towarzyszyły, ale już nie tak nagminnie. – To ja pomagałem mu zmagać się z kacem – powiedział swego czasu pół żartem, pół serio w rozmowie z jedną z włoskich stacji telewizyjnych, masażysta Belmiro de Oliveira. Mówiąc już jednak poważnie, za to, że fani mogli choć przez chwilę oglądać najlepszą wersję Ronaldinho od lat, odpowiadał jeden człowiek – trener przygotowania fizycznego Kogutów, Carlinhos Neves. – Pracowałem z nim w Gremio, gdy miał 16-17 lat. A poznałem go, gdy był sześciolatkiem. Uważam więc, że najlepiej znałem jego możliwości – przyznał w rozmowie z „Globo”.
Swój człowiek
Roonie bardzo szybko stał się gwiazdą czarno-białych. W debiutanckim sezonie poprowadził Atletico Mineiro do wicemistrzostwa Brazylii, w 32 meczach Campeonato Brasileiro Serie A notując dziewięć bramek i 15 asyst. Fani, mimo początkowego sceptycyzmu, szybko go pokochali. Gdy jego matka, Dona Miuguelina zachorowała na raka, najbardziej fanatyczna grupa kibiców skupiona w grupie Galoucura wywiesiła transparent, dodający jej otuchy. Gdy jego rodzicielka wyzdrowiała, ubrana w klubowe barwy, podziękowała im za wsparcie przed jednym z meczów na środku boiska. Brazylijski magik postawą w drugiej połowie sezonu ligi brazylijskiej zasłużył sobie zatem na nowy kontrakt.
Tym bardziej że po dekadzie przerwy, Galo wracali na areny Pucharu Wyzwolicieli. Przez swój brak doświadczenia, fachowcy nie stawiali ich w roli faworytów, ale ci, zagrali na nosie całej Ameryce Południowej. Fazę grupową przeszli jak burza, wygrywając pięć z sześciu spotkań w grupie 3. Ronaldinho grał jak w transie. Na tym etapie rywalizacji zdobył trzy bramki i zaliczył cztery asysty. Najwięcej o zdobywcy Złotej Piłki z 2004 r. mówiło się przy okazji rywalizacji z Sao Paulo FC (2:1) w 1. kolejce Copa Libertadores, gdzie pokazał, że cały futbol to dla niego przede wszystkim dobra zabawa.
Atletico Mineiro szykowało się do wybicia autu. Bramkarz SPFC, Rogerio Ceni przed stałym fragmentem, napił się jeszcze wody. Nie niepokojony przez trójkolorową defensywę, Ronaldinnho podszedł do słynnego bramkarza i poprosił o bidon. W tym samym czasie futbolówkę zagrał do niego z 13. metrów (!) Marcos Rocha. R10 błyskawicznie odrzucił bidon i zagrał prostopadłą piłkę do Jo, który nie miał problemów z umieszczeniem jej w bramce. Sędziujący ten mecz Marcelo de Lima Henrique nie mógł uwierzyć, w to, co zobaczył. – Trenowali to wcześniej, musieli to trenować – przyznał w telewizyjnym wywiadzie. Również w rewanżu, magik z Porto Alegre odegrał główną rolę, choć już niekoniecznie z przyczyn sportowych.
Gra na luzie i na serio
Przed starciem na MorumBIS, Atletico M-G miało już zapewniony awans do 1/8 finału, gospodarze zaś walczyli o życie. Nic dziwnego zatem, że wygrali 2:0 i rzutem na taśmę także zapewnili sobie promocję do fazy pucharowej. W pomeczowym wywiadzie dla TV Globo Ronaldinho rzucił na antenie: – Drugą połowę potraktowaliśmy ulgowo, to był dobry trening. W Sao Paulo z miejsca stał się wrogiem numer jeden. Kapitan Tricolor, Rogerio Ceni odpowiedział: – Jeśli następnym razem tu przyjedzie, będzie miał okazję grać na serio.
Taka okazja nadarzyła się już dwa tygodnie później, bo oba zespoły mierzyły się ze sobą w walce o ćwierćfinał. Jak to możliwe? W Copa Libertadores nie ma losowania przed fazą pucharową, tylko tworzy się specjalną tabelę z ekip, które przeszły dalej. Pierwsza gra z szesnastą, druga z piętnastą itd. I tak w 2013 r. najlepszy bilans w fazie grupowej miało Atletico Mineiro, a najgorszy Sao Paulo FC, stąd tak szybki rewanż. Atmosfera przed dwumeczem była napięta, bo w Sao Paulo, Galo stali się synonimem pychy i brak szacunku. – To „konie paragwajskie”, nie ma sensu uczyć się ich nazwisk – rzucił jeden z dziennikarzy w programie TV Bandeirantes.
Czas jednak pokazał, że Trójkolorowi byli na to spotkanie zwyczajnie przemotywowani – w dwumeczu polegli bowiem 2:6. Po rewanżowym starciu z SPFC przed telewizyjnymi kamerami szalał Diego Tardelii, zaczepiając wspomnianego już komentatora TV Bandeirantes. Wcześniej, na antenie TerraTV apelował, aby skończyć z tym g….. i skupić się na grze. Ronaldinho tym razem swoje popisy ograniczył do działań boiskowych (gol i asysta), ale w kolejnych meczach dopadła go ewidentna zadyszka.
W ¼ finału Atletico M-G mierzyło się z meksykańskim Club Tijuana i awansowało do najlepszej czwórki tylko dzięki większej liczbie goli strzelonych na wyjeździe. Na Estadio Caliente rywalizowano na sztucznej murawie, do czego Roonie kompletnie nie mógł się przyzwyczaić. Brazylijska prasa po tym spotkaniu określiła go mianem „statysty”. Mimo niesprzyjających warunków Koguty zdołały zremisować 2:2. Na Estadio Independiencia także padł remis (1:1), a Ronaldinho asystował przy trafieniu Revera.
Schody po tytuł
W półfinale zaczęły się schody. Atletico M-G przegrało pierwszy mecz z CA Newell`s Old Boys 0:2, a argentyńscy defensorzy nie dali pograć Ronaldinho, stosując ścisłe i indywidualne krycie. Taki sam plan postępowania z Brazylijczykiem mieli przygotowany na rewanż, ale 32-latek tym razem nie dał się zaskoczyć. Znów zanotował ostatnie podanie (tym razem przy bramce Bernarda) i raz po raz nękał obronę rywali, chcąc się zemścić za potyczkę sprzed kilku dni. Przeciwnicy, sparaliżowani atmosferą na Estadio Independiencia nie byli w stanie przeciwstawić się atakom gospodarzy, przegrali 0:2, a w serii rzutów karnych zmarnowali aż trzy próby. Swoją szansę wykorzystał natomiast Ronaldinho i Atletico awansowało do wielki finału.
Finałowy dwumecz z paragwajską Olimpią Asuncion, dla Ronaldinho był doświadczeniem słodko-gorzkim. Pierwsze spotkanie na Defensores del Chaco (0:2) było w zgodnej opinii kibiców i ekspertów, najgorszym występem mistrza świata 2002 w czarno-białych barwach. Kompletnie nic nie dawał drużynie i został zmieniony już w przerwie. W rewanżu specjalnie na tę okazję przeniesionym na znacznie pojemniejszy Estadio Mineirao ponownie poprowadził swoją drużynę do odrobienia strat. Do jedenastki tym razem nie musiał podchodzić, bo kwestia zwycięstwa została rozstrzygnięta przed ostatnią serią. Atletico M-G po raz pierwszy w swojej 105-letniej historii wygrało zatem Copa Libertadores.
Znów stał się piłkarzem
Ronaldinho tym samym stał się pierwszym w historii piłkarzem, który triumfował na mistrzostwach świata, w Lidze Mistrzów i Pucharze Wyzwolicieli. – Dlatego wróciłem do Brazylii – darł się wniebogłosy po rewanżowym starciu z Olimpią. – Niedawno ludzie mówili mi, że jestem skończony, ale to nie była prawda. Niech mówią teraz – dodał. Od razu też wskazał osobę, której najwięcej zawdzięcza. – Dziękuję nauczycielu, że znów uczyniłeś mnie piłkarzem – dziękował wspomnianemu już specowi od przygotowania fizycznego, Carlinhosowi Nevesowi.
Wkład R10 w historyczny triumf Kogutów jest nie do przecenienia, ale nietaktem byłoby nie wspomnieć o innych graczach, którzy się do niego przyczynili. Tym bardziej że faza pucharowa pokazała, że bynajmniej nie był to zespół, który cierpiał na „ronaldinhodependencię”. Bramki strzegł Victor, który starał się wówczas o nominację na MŚ 2014 rozgrywane w Brazylii. O sile obrony stanowili Leonardo Silva i Rever, przez rodzimą prasę nazywani „dwiema wieżami”. „Obrona była tyleż inteligentna, co wytrzymała” – pisał o jej postawie portal These Football Times. W środku pola ciężko harowali Pierre i Leandro Donizete, by w ataku pełnym blaskiem mogły świecić gwiazdy Jo, Bernarda i Diego Tardelliego. Wokół nich, jak wolny elektron, krążył Ronaldinho.
– Zawsze dajemy mu trochę odpocząć, ponieważ pomaga nam rozstrzygać mecze na naszą korzyść – puszczał oko Donizete. Nikt też jednak nie miał pretensji do R10, bo jak słusznie zauważa These Football Times: „łatwo nosić wodę, gdy ktoś zamienia ją w wino”. Nad całością czuwał szkoleniowiec Cuca – pomysłodawca ściągnięcia uśmiechniętego Brazylijczyka i człowiek, który jak nikt w tamtym czasie, potrafił wycisnąć z niego siódme poty.
784 dni magii
Pokaz magii trwał jednak krótko, a bajka w stanie Minas Geiras nie miała happy endu. Kilka miesięcy później, Atletico Mineiro skompromitowało się w Klubowych Mistrzostwach Świata, w ½ finału przegrywając z Raja Casablanca 1:3 i zajęło w tym turnieju dopiero 3. miejsce (choć akurat Roonie w obu meczach dwukrotnie wpisywał się na listę strzelców). Gato nie byli w stanie również obronić prymatu w Copa Libertadores, w kolejnej edycji odpadając już w 1/8 finału z Atletico Nacional (0:1 i 1:1).
O odejściu Ronaldinho przesądziła słynna wyprawa do Portugalii w 2014 r. Brazylijczyk wybierał się na pożegnalny mecz Deco, ale ostatecznie na niego nie dotarł. Nie wrócił również na czas do Kraju Kawy. Nikt w zasadzie nie wiedział, co się z nim stało. – Czas, żeby odszedł – apelowała na łamach „O Tempo”, legenda Kogutów, Paulo Isidoro. – To właściwy moment, jeśli nie chce pozostawić po sobie złego wrażenia. Oczywiste jest, że nie skupia się już na grze w Atletico. Kiedy nie znalazł się w kadrze Brazylii na MŚ, jego motywacja wyraźnie spadła. Klub powinien złożyć nad nim parasol ochronny.
Ostatnim występem Ronaldinho w czarno-białych barwach był bój o Recopa Sudamericana z CA Lanus (1:0. 4:3), po którym Galo mogli do gabloty włożyć kolejne trofeum międzynarodowe. – Nie rozmawiałem z nim po końcowym gwizdku, ale to był chyba jego ostatni występ z nami. A przynajmniej sprawiał takie wrażenie – stwierdził w pomeczowym wywiadzie dla Globoesporte, Jo.
Ronaldinho spędził w Belo Horizonte 784 dni. To były 784 dni czystej, futbolowej magii. – Chciałbym, żeby tak zapamiętali mnie kibice Atletico – jako zawodnika, który tu przyszedł i wygrał. Były tytuły i radość – zwrócił się na koniec do stałych bywalców Estadio Independencia.
Maciej Kanczak
Źródła:
- Globo
- SporTV
- TV Bandeirantes
- TerraTV
- These Football Times
- O Tempo
- Globoesporte