Dzisiejszą Złotą Jedenastkę przedstawi nam redaktor naczelny zaprzyjaźnionego portalu igol.pl – Patryk Motyka. Nie będziemy zatem przedłużać i oddajemy głos Patrykowi.
Zaproszenie kogoś do napisania: „złotej jedenastki”, „najlepszej jedenastki”, „ulubionej jedenastki” czy „jakiejkolwiek jedenastki” powinno być prawnie zabronione, jest to bowiem kara okrutna i wymyślna. Nie istnieje żadne kryterium tematyczne, w którym autor nie miałby wątpliwości odnośnie tego, jaką grupę zawodników wyselekcjonować. Jedenaście to przecież mikroskopijna liczba w skali tego, jak wielu zawodników znamy, podziwiamy, ubóstwiamy.
Skoro poproszono mnie o wyselekcjonowanie swojej „Złotej jedenastki” uznałem, ze wypada złożyć hołd tym, co do których nadzieje pokładano już na starcie kariery. Niewielkiej części z nich udało się zaistnieć, większość gdzieś przepadła, zwykle przygnieciona ciężarem wszechobecnych oczekiwań. Zatem, do rzeczy, oto ci, którzy bliżej „Złotej piłki” byli w wieku szesnastu lat aniżeli w szczytowym czasie dla „przeciętnej” gwiazdy futbolu.
BRAMKARZ:
James Will (Szkocja) – jakim on miał być kotem! W czasie mundialu szesnastolatków młody golkiper Arsenalu wyczyniał między słupkami takie cuda, że stał się pierwszym i jak dotąd jedynym bramkarzem z nagrodą dla najlepszego zawodnika w historii juniorskich mistrzostw świata (w 1989 roku). Do momentu finału puścił zaledwie jedną bramkę (przeciwko Bahrajnowi), zachowując czyste konto choćby w meczach przeciwko młodzieżowym potęgom, takim jak Ghana i Portugalia. Szkoci, na których nie stawiał nikt, dowodzeni przez Jamesa Willa ulegli w finale po rzutach zespołowi, na który jeszcze bardziej nikt nie stawiał – mowa o Arabii Saudyjskiej. Co było później? Kilka lat treningów z pierwszym zespołem „The Gunners”, gdzie nigdy nie zaistniał, parę wypożyczeń i… całkiem niezła karierą w policji, w której pracuje do dziś. Coś nie zagrało…
OBROŃCY:
Celestine Babayaro (Nigeria) – postać wzbudzająca kontrowersje, jak zresztą każda młodzieżowa gwiazda z Afryki, których tutaj siłą rzeczy będzie pełno. Na zwycięskie dla Nigerii mistrzostwa świata U-17 w 1993 roku jechał jako czternastolatek, bardzo szybko zwracając na siebie uwagę możnych tego świata. Nad wiek dojrzały, piekielnie szybki, do tego uważny w defensywie – takiego bocznego obrońcę chciałby mieć każdy trener. Ostatecznie Nigeryjczyk trafia w wieku szesnastu lat do Anderlechtu Bruksela, natychmiast przebijając się do wyjściowej jedenastki. Chwilę później bije dwa rekordy w Lidze Mistrzów. Staje się najmłodszym piłkarzem, jaki kiedykolwiek w niej wystąpił i najmłodszym jaki kiedykolwiek otrzymał czerwona kartkę (16 lat i 86 dni). Po Anderlechcie było siedem całkiem udanych lat w Chelsea, następnie powolne dogorywanie w Newcastle. Babayaro zakończył karierę w wieku lat trzydziestu, co z miejsca zaczyna rzucać podejrzenia odnośnie tego, ile naprawdę ma lat. Tego zapewne nie dowiemy się nigdy…
Samuel Kuffour (Ghana) – bardzo podobny przypadek. Trzeba mieć w sobie coś niesamowitego, by zagrać na dwóch mundialach do lat 17, w międzyczasie występując na mistrzostwach dla dwudziestolatków i Olimpiadzie (a później jeszcze jednej). Jeśli dołożymy do tego debiut w kadrze narodowej przed ukończeniem pełnoletniości, grę w Bayernie Monachium, w którym przez dwanaście lat występów nigdy nie był tym „starszym” to albo mamy do czynienia z fenomenem fizjologicznym, jaki trafia się raz w historii, albo pan Samuel nie był do końca szczery ze swoim wiekiem. Tak czy inaczej Kuffour potrafił utrzymać się na szczycie przez dobrą dekadę, dorobił się szacunku jakże wybrednych bawarskich fanów i do dziś należy do wąskiego grona afrykańskich stoperów, którzy zrobili kariery adekwatne do talentu. Swoją przygodę z piłką zakończył, a jakże, lekko po trzydziestce.
Jacques Faty (Francja) – ach, Clairefontaine. Ilu tam znakomitych piłkarzy wychowano? Jednym z tych, którzy opuszczali legendarną akademię z najwyższą oceną był Jacques Faty. Bardzo mobilny i zwrotny stoper miał właściwie wszystko by zrobić wielką karierę. Grał we wszystkich możliwych kadrach juniorskich i młodzieżowych Francji, jako dziewiętnastolatek pokierował defensywą Rennes w taki sposób, że francuski klub dostał się do europejskich pucharów (na co nie stawiał nikt). Później jednak zamiast rozwoju był powolny regres. Totalnie nie udała się 23-letniemu Faty’emu przygoda z Olympique Marsylia, niedługo później, już jako zawodnik Sochaux przystał na propozycję reprezentowania Senegalu. Ujmy to oczywiście nie przynosi, niemniej w porównaniu do tego, co wróżono mu kilka lat wcześniej – niedosyt pozostał. Obecnie Faty odcina kupony od relatywnej sławy w Australii, jako zawodnik West Coast Mariners.
POMOCNICY:
Stephen Appiah (Ghana) – kolejny po Samuelu Koffourze przykład zawodnika, który fanom młodzieżowej piłki znany był w absurdalnie młodym wieku. Piętnastoletni Appiah był już reprezentantem Ghany (seniorskim!). Dwa lata po debiucie w kadrze Afrykańczyk trafił do Udinese, gdzie na początku widziano w nim napastnika, później jednak ktoś poszedł po rozum do głowy i zrobił z niego tego „box-to-boxa”, którego pamiętamy choćby z Juventusu. Appiah w formie nie zatrzymywał się nigdy, gorsza sprawa, że całe życie zmagał się z różnymi problemami zdrowotnymi – poczynając od wirusowego zapalenia wątroby na notorycznych kłopotach z kolanami kończąc. Wydaje się, że Appiah z grona „dziecięcych” gwiazdorów wymienionych w tym tekście w piłce osiągnął najwięcej podążając za wzorem „kariera dzielona przez potencjał”.
Anderson (Brazylia) – ten dzieciak z kolei na pewno nie zbliżył się poziomu, jaki mu wróżono przez lata. Powiecie – jak to? Trzydzieści milionów euro zapłacone Porto przez Manchester United, osiem sezonów przy Old Trafford. Pytanie ile z nich było naprawdę udanych? To wciąż niewiele jak na gościa, który miał na nowo napisać definicję idealnego środkowego pomocnika. MVP mistrzostw świata U-17, facet, który pojedynczymi zagraniami miał odmieniać losy meczów. Później nieco otyły gwiazdor, który nie potrafił sprecyzować swojej boiskowej roli. Szkoda, tę karierę dało się poprowadzić inaczej.
Freddy Adu (Stany Zjednoczone) – o tym piłkarzu (piłkarzu?) powiedziano już chyba wszystko. Wielomilionowy kontrakt z Nike w wieku czternastu lat, wszechobecne oczekiwanie na nadejście pierwszego amerykańskiego boga soccera, namaszczenie przez Pelego (to akurat nigdy nie pomaga). Wymieniajmy dalej. Najmłodszy piłkarz w historii MLS (w rubryce „wiek” dalej widniało „14”) i najmłodszy strzelec bramki (dwa tygodnie po debiucie). Potem autor innego swoistego rekordu – Adu był kluczowym ogniwem reprezentacji USA do lat 20 przez… sześć lat. Co ciekawe, największy życiowy dramat zawodnika rozegrał się wraz z opuszczeniem DC United, gdy wciąż był, wedle europejskiego prawa, nieletni. Od tego czasu to człowiek-wycieczka. Była Benfica, to akurat całkiem nieźle. Było Monaco, wciąż daleko od rozpaczy. Potem jednak (2009 rok) zaczyna się niemożliwa wręcz równia pochyła. Aris Saloniki, Rizespor, Bahia (Brazylia), FK Jagodina (Serbia), KuPS (Finlandia) – zamiast walki o spełnianie marzeń swoich i całego narodu amerykańskiego – rozpaczliwe wołanie o pomoc człowieka, który piłkarsko dogorywa. Takie upadki bolą najbardziej.
Wilson Oruma (Nigeria) – postać dość znana, Nigeryjczyk zrobił bowiem całkiem przyzwoitą karierę. Zaczął z wysokiego „C”, triumfując ze swoją reprezentacją na mundialu U-17 w 1993 roku, zdobywając przy tym tytuł króla strzelców imprezy. Prawoskrzydłowego szybko przechwycił bardzo mocny w tamtych czasach RC Lens, w którym, z różnym skutkiem, występował przez cztery sezony. Dalej zaczęła się prawdziwa huśtawka – była Turcja, Szwajcaria, Ligue 2. Wrócił do dużej piłki w Sochaux, gdzie po udanym sezonie zapracował na transfer do Olympique Marsylia. Lata 2004-2006 to szczyt formy Orumy, należącego wtedy do ścisłego topu skrzydłowych we francuskiej elicie. Szybkość, drybling, typowo afrykański luz w grze, ale też niestabilność formy i częste problemy zdrowotne. Takim go pamiętamy.
Nii Lamptey (Ghana) – „wcześniejszy Adu”. Po niesamowitych w jego wykonaniu mistrzostwach świata U-17, wygranych przez Ghanę, Pele po raz pierwszy wygłosił słynną już klątwę o swoim następcy. Szybki debiut w reprezentacji, zmiana przepisów w lidze belgijskiej tylko po to, by od razu mógł czarować swoimi umiejętnościami w Anderlechcie Bruksela. Chwilę później wypożyczenie do PSV Eindhoven, gdzie także zachwycał błyskotliwością. Wraca do Belgii jako 19-latek i… traci zdolność współżycia ze światem. Ciążące nad młodym piłkarzem oczekiwania, połączone z nietrafionymi wyborami klubowymi sprawiają, że każdy następny sezon wygląda gorzej. Do dziś przykład Lampteya jest wałkowany jako klasyczne studium błędów popełnionych przez tłumy „życzliwych”, widzących w młodym człowieku rodzącą się na oczach świata legendę. Lata 1991-1994, Anderlecht i PSV. 52 mecze, 19 goli. Lata 1994-1999, sześć różnych klubów. 44 spotkania, jedno trafienie. Widać różnicę, gorzej, że świat dalej popełnia te same błędy.
NAPASTNICY:
Marcel Witeczek (RFN) – jedyny w zestawieniu polski akcent. Urodzony w Tychach napastnik wystrzelił niesamowicie na pierwszych, historycznych mistrzostwach świata juniorów, wtedy jeszcze przeznaczonych dla graczy szesnastoletnich. RFN zajęło w nich drugie miejsce, sam zainteresowany strzelił osiem bramek, do czego potrzebował… trzech spotkań. W fazie grupowej dwa razy pokonał bramkarza Konga, później niemal w pojedynkę zapewnił Niemcom awans do finału (hattrick w ćwierćfinale przeciwko Chinom (4:2) i półfinale, w którym RFN mierzyło się z Brazylią (4:3)). Mało? Dwa lata później w Chile odbywają się niezwykle udane dla podzielonego jeszcze narodu niemieckiego (srebro dla zachodu, brąz dla NRD) młodzieżowe mistrzostwa świata (kategoria do lat 20), których królem strzelców zostanie nie kto inny jak Marcel Witeczek. Tyszanin otrzymałby zapewne także złotą piłkę dla najlepszego gracza turnieju, to on dał nadzieję na triumf w finale (wyrównująca bramka z jedenastu metrów w końcówce meczu), niestety jako jedyny zmarnował „jedenastkę” w konkursie rzutów karnych, przez co mundial wygrała Jugosławia, a tytuł najlepszego piłkarza trafił do Roberta Prosineckiego. Jak wyglądała kariera dorosłego Witeczka? Nieźle – mocne Kaiserslautern i Bayern w CV, ponad 400 meczów w Bundeslidze. Ale też jeden bolesny cios – pan Marcel nigdy nie zagrał w seniorskiej reprezentacji Niemiec. Gdyby urodził się o jakieś 15 lat później, koniec końców pojawiłby się temat gry dla „Biało-Czerwonych”, w latach 90. nie było o tym mowy.
Florent Sinama Pongolle (Francja) – jaki to miał być napastnik! 2001 rok, ulubione w tym tekście mistrzostwa świata U-17. Tytuł po raz pierwszy trafia do Francji, wszelkie klasyfikacje szturmem zdobywa młody napastnik Le Havre. Dziewięć goli, złota piłka i złoty but. Transfer do Liverpoolu i obietnice wielkiej kariery. Potem Reuniończyk przeżywał różne momenty w swojej przygodzie z piłką. Czas przy Anfield nie należał do udanych, piłkarza krytykowano, jedyny udany moment to w zasadzie wypożyczenie do rodzimego Le Havre. Po wygaśnięciu kontraktu napastnik przeszedł do hiszpańskiego Recreativo Huelva, gdzie… odpalił w wielkim stylu i zapracował na transfer do Atletico Madryt. Tam przygoda zaczęła się najlepiej jak tylko mogła – cztery gole w pierwszych pięciu meczach i debiut w reprezentacji „Trójkolorowych”. Moment wyjścia na murawę w towarzyskim spotkaniu z Tunezją był szczytem, z którego Sinama Pongolle turlał się w coraz szybszym tempie. Najpierw ciągłe zmiany pozycji w Madrycie, w końcu ławka rezerwowych. Potem nieudany pobyt w Sportingu Lizbona, dwa dziwne lata w Rostowie, USA i Szwajcaria. Obecnie ze słabym skutkiem kopie piłkę w… szkockim Dundee United. Ekstraklaso, drżyj – niedługo może Cię nawiedzić juniorska gwiazda!